Błąd
  • JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 72
A+ A A-

Gdy dźwięki spływają z desek

Wskazówka I: Dwie wieże a w środku orzeł.
Wskazówka II: Powstało około roku pańskiego 1120 (ufając Wikipedii)
Wskazówka III: 52o47’35’’N 18o15’40’’E
No dobrze, jeszcze jedna – tytułowe deski do deski sceniczne
…wszystko już jasne?

Rzecz to niekoniecznie oczywista – chodzi o miasto zwane Inowrocławiem. Dla tych którzy właśnie jeżdżą palcem po mapie w poszukiwaniu owego miasta, krótka informacja – ominął was bodajże ostatni z letnich festiwali na który warto było się wybrać. Natomiast dla tych, którzy nie wymagają konsultacji z mapą, poniższy tekst być może będzie okazją do krótkiego (nostalgicznego?) przypomnienia sobie jak to przebiegał IV inowrocławski festiwal Ino-Rock Festival oraz przeszperania chociażby YouTube’a w poszukiwaniu tego jedynego, ukochanego numeru lub też pochwalenia się znajomym „o patrz! Tu, tutaj jestem, zaraz za tym kolesiem….o i już mnie zasłonili… ale byłem TAM i było rewelacyjnie!”

„TAM”, czyli Teatr Letni w Inowrocławiu – obiekt bardzo niepozorny, ale emanujący niepowtarzalną atmosferą. Wszystko co znajduje się na jego terenie sprawia wrażenie jakby czasy świetności miało dawno za sobą – począwszy od bramy wejściowej, poprzez mur odgradzający teren od ulicy a skończywszy na samej scenie (taki w poprzek przecięty kadłub arki jakowejś wywrócony do góry brzuchem). Jeśli rozejrzymy się dookoła, lokalizacja Teatru skłania do zastanowienia. Obiekt wciśnięty jest pomiędzy dwa stadiony. Jeden równie zapomniany i prawdopodobnie nieużywany co sam przybytek muzycznej wrześniowej uczyt. Natomiast drugi, znacznie większy i wyraźnie niedawno ukończony tylko potęguje kontrast nowe-stare.
    Wypada wspomnieć o okolicznościach towarzyszących festiwalowi, bo przecież nie samą muzyką człowiek żyje, chociaż bardzo chciałby.
    Inowrocławskie niebo przed rozpoczęciem imprezy zaplanowanym na g. 17.00 było w rzec by można – pochmurnym nastroju, co nie uszło uwagi części słuchaczy, którzy przezornie zabrali ze sobą kurtki lub parasole. Organizatorzy mieli chyba jednak jakiś niepisany kontrakt z dostarczycielem pogody, gdyż w pół godziny po punktualnym starcie festiwalu, chmury postanowiły zmienić miejsce pobytu i już do samego końca nie niepokoiły jakoś specjalnie kogokolwiek.
    Tak jak przy poprzednich edycjach, organizatorzy zapewnili należyte (żadnych szaleństw co prawda nie było, ale to co było do dyspozycji - wystarczyło) zaplecze gastronomiczno-sanitarne. Pojawił się nawet zbiornik z bieżącą wodą do mycia rąk. Drobiazg, który cieszy.
Ochroniarze w odpowiednich ilościach pilnowali słuchaczy (i siebie nawzajem). Nie miałbym zastrzeżeń gdyby nie fakt zatrzymywania osób zmierzających z procentowymi trunkami w kierunku ławek i nakazywania im spożywania owych napojów w dużej odległości od sceny. Ciekaw jestem jakie jest logiczne wytłumaczenie tego zjawiska. Dorzucę jeszcze kilkukrotnie poczynioną obserwację. Mianowicie panowie od zabezpieczenia medycznego, dyskretnie tupali sobie nóżkami przy niektórych utworach a dokładniejsze przyjrzenie się ochronie pozwalało dostrzec, że niektórzy momentami zamierali ze wzrokiem wbitym w scenę i zdawali się znajdować w innej rzeczywistości.
Potrzebujecie lepszej rekomendacji?
Przed wspomnianym punktualnym startem imprezy dane nam było dowiedzieć się komu dziękować za organizację festiwalu (oczywiście wszyscy otrzymali bardziej lub mniej entuzjastyczne oklaski). Przyszedł w końcu czas na pierwszego gościa – więc swoje miejsce na scenie zajął rodzimy zespół „Lebowski”.
Pierwsze wrażenie – nic specjalnego. Gitara, perkusja, bas i klawisze. Ale nazwać ten zespół przeciętnym byłoby dużą zniewagą. Tym co ich wyróżnia jest pomysł na muzykę, którą tworzą. To właśnie umiejętne połączenie wszystkich elementów spowodowało, że już od pierwszych dźwięków niemożliwym było oderwanie uwagi od tego co wydobywali z głośników. Piękne, hipnotyzujące melodie malujące niesamowite obrazy za pomocą dźwięków. Nie bez kozery ich album nosi tytuł „Cinematic” – projekcje jakie wytwarza nasza fantazja zależą jedynie od stopnia w jakim pozwolimy uwieść się panom z „Lebowskiego”. Przyglądając się zespołowi w akcji, dało się zauważyć tę szczególną nić porozumienia i przede wszystkim multum pozytywnych emocji przekładających się na jakość wykonywanych utworów.
Muzycznie „Lebowski” budzi skojarzenia z „Tides from Nebula”, chociaż oferuje więcej dojrzałości, spokoju i przestrzeni w którą chcemy się zanurzyć. Przyznam, że z trudem przychodziło mi wyrwanie się z ciągu i odnotowanie przejść pomiędzy utworami. Przekaz był jak najbardziej całościowy i bardzo spójny, dlatego pewnie też koniec koncertu spadł na mnie niczym 16 tonowy obciążnik.
Jak to możliwe, że godzina zleciała tak prędko?
Pół godziny wystarczyło, aby wrócić do jako takiej równowagi w międzyczasie zaspokajając  potrzeby zakupowe (wiadomo sklepik z płytami i gadżetami) lub też gastronomiczne czy w końcu potrzebę obgadania świeżo zakończonego występu.
Na scenie w międzyczasie doszło do sprawnej podmianki sprzętu i do akcji wkroczyli pierwsi zagraniczni goście – „Wolf People”.
Tu miejsce na małą dygresję.
Otóż kapela ta była mi kompletnie obca. Nie uważam tego jednak za błąd/brak w przygotowaniach do festiwalu. Wręcz przeciwnie. Swoim zabiegiem dałem im szansę na zaskoczenie i porwanie mnie swoim performance’em na żywo. Polecam gorąco takie eksperymenty. Odbiór studyjnego albumu jest wtedy zupełnie innym doświadczeniem. Ale wróćmy do rzeczy…
Początek występu nie wgniatał w ziemię, zaleciałoo dość przeciętnym rockiem z kilkoma zaledwie wycieczkami w lata 70-te. Niby było wszystko co być powinno – dynamika, ciekawe zmiany rytmu, melodyjność, chwytliwe riffy, mocny i wyraźny wokal z uroczym wyspiarskim akcentem.
Zatem czego mi zabrakło?
Ano niczego. Po prostu nie skupiłem się wystarczająco i zamknąłem w oczekiwaniu na to, że zespół sam mi wszystko poda na tacy, nie wymagając od siebie praktycznie nic poza sprawnym słuchem. Z czasem dopiero zauważyłem, że warstwa tekstowa granych utworów jest wypełniającym wszystko spoiwem. Dopiero połączenie tych wszystkich elementów pozwala w pełni docenić wyjątkowość chłopaków z „Wolf People”.
Ich muzyka łączy w sobie pewne bliżej nieokreślone elementy popularnego i klasycznego rocka (miejscami chwytliwe i wpadające w ucho motywy) z całym magazynem środków zazwyczaj spotykanych w bardziej ambitnych dziełach (rytmiczne łamańce, niespodziewane zwroty akcji). Dorzućmy do tej mieszanki jeszcze ciekawe teksty, które z każdej piosenki tworzą odrębne historie – mniej więcej otrzymamy to co oferują artyści z „Wolf People”. Cały swój kunszt pokazali najdobitniej w utworze „Banks of the sweet Dundee”, będącym niezwykle zręcznym połączeniem rockowo progresywnej finezji i klimatycznego przekazu ludowej opowieści.
W rzeczy samej nie zdziwiłbym się gdyby faktycznie był to utwór niegdyś grany przez podróżnych średniowiecznych grajków. Na klawiaturę ciśnie się wręcz stwierdzenie, że udało im się w tym jednym utworze to na co „King Crimson” potrzebował całego albumu „In the Court of the Crimson King”. Domykając opis wspomnę, że miejscami występ „WP” budził skojarzenia z „Jethro Tull”.
Ponad godzinny koncert musiał w pewnym momencie się skończyć i muzycy z angolandu ustąpili miejsca Szwedom z „Pain of Salvation”.
Już sama obserwacja podscenia pozwalała zorientować się, że za chwilę wydarzy się coś ważnego. Dramatycznie wzrosło zagęszczenie fana muzyki na metr kwadratowy. Z podsłuchanych rozmów raz po raz wyłapać się dało tytuły utworów, które „muszą zagrać”. W powietrzu pojawił się pierwiastek niecierpliwego wyczekiwania i burzy emocji. Pierwsze ujście pary z tego gotującego się kotła miało miejsce przy rozwieszaniu płachty z grafiką z ostatniego albumu (nic powalającego tak na marginesie). Po tym fakcie niewiele już czasu upłynęło do momentu gdy oczekiwanie gości inowrocławskiej imprezy osiągnęło masę krytyczną i pojawienie się „PoS” było już nieuniknione.
Trzeba im oddać, że wiedzą jak zaspokoić wygłodniałą publiczność. Koncert rozpoczął niezwykle klimatyczny wstęp „Remedy Lane” – który wybrzmiał jeszcze zanim grupa zajęła swoje miejsca na scenie. Chociaż to zaledwie dwie minuty instrumentala, to przechodzące przez skórę ciarki zdążyły postawić do pionu wszystkie włosy na moim ciele. Zaraz po tym utworze z głośników popłynęło „Of two beginnings” i obowiązkowe „Ending Theme”. Wiadomo, że gdyby te numery się nie pojawiły byłby płacz i zgrzytanie zębów.
Od samego początku wszystko wskazywało na to, że chłopaki są w świetnej formie, pełni energii i w świetnym kontakcie z publicznością. Czyli dadzą fanom to po co przyszli.
Daniel i spółka zaserwowali nam przejażdżkę po kilku płytach ze swojego dorobku. Pojawiły się m.in. „No way” i „Linoleum” z ostatniej płyty. Nie mogło zabraknąć „Kingdom of Loss” z poprzedniego krążka no i potężnego „ Diffidentia (Breaching the Core)” z albumu „BE”.
Muszę przyznać, że zwłaszcza te 2 ostatnie utwory a w szczególności partie recytowane w „Kingdom of Loss” nabrały jakby większej mocy i przybrały na znaczeniu. Co mi się natomiast nie podobało to sposób zaserwowania „Of dust”. Owszem była mgła, były światła a księżyc przebijający blaskiem spomiędzy chmur budował atmosferę. Cały urok kradł jednak fakt, że utwór puszczony był z playbacku (wokalista trzymał mikrofon ale z pewnością nie śpiewał do niego bo trzymał go przy nodze). To było jakieś nieporozumienie.
Na szczęście niesmak szybko został zmyty podaniem utworu „Conditioned” w trakcie którego pojawiły się 2 urocze przystawki muzyczne. Otóż w środku utworu nastąpiły nieoczekiwane przejścia. Za pierwszym razem z głównej melodii przeskoczyli w przerysowany death metal – szorując ile pary w rękach po gitarach, bijąc bębny z prędkością światła i headbangigując do tego wszystkiego. Po chwili wrócili do głównego utworu aby kilka riffów później ponownie udać się na muzyczną wycieczkę tym razem w klimaty reggae. W obu wypadkach muzykę wspierała odpowiednia zmiana oświetlenia. Błyskające z zawrotną, wręcz stroboskopową prędkością światła przy death metalu i zielono-żółto-czerwone takie leniwie fruwające po scenie - przy reggae. Były to tak nieoczekiwane przejścia, że publika była dosłownie oszołomiona i nie zdążyła zareagować. Chociaż możliwe, że po prostu nie odczytała właściwie tego muzycznego żartu. Zrozumiała z pewnością moment w którym Daniel, krótko bo krótko, ale zaintonował piosenkę…. „Spice Girls”.
Z utworu na utwór pojawiało się coraz więcej energii a publiczność stawała się coraz bardziej nienasycona i żądna większej dawki mocy.
Szwedzi zakończyli swój występ bisem, grając „Working class hero” Lennona. Daniel zastąpił perkusistę i dwukrotnie dał się ponieść utworowi wykonując popisowe solówki na bębnach.
Przyznam, że jestem pod ogromnym wrażeniem potężnego i niełamiącego się głosu Daniela. Nie sądziłem, że na koncercie wokal może brzmieć w ten sposób.
Podsumowując – występ „PoS” był to kawał dobrej muzy spod znaku rockowego wykroku, z potężnym pieprznięciem i dodatkowym przylaskiem pośladkami, tak dla podkręcenia efektu.
W zasadzie w tym miejscu powinienem zakończyć relację, chociaż doskonale zdaję sobie sprawę, że do opisania pozostał występ Brendana Perry’ego – czyli gwiazdy wieczoru.
Polecę egoistycznym frazesem. Jak dla mnie gwiazdą wieczoru było „Pain of Salvation”. Część słuchaczy zgodzi się ze mną a część nie. Zdanie to wynika z faktu, że twórczości pana Perry’ego nie znałem i nadal nie znam. Oczywiście obiło mi się o uszy to, że był motorem napędowym „Dead Can Dance” ale na tym wiedza moja się kończy. Nie skreśliłem jednak pana Brendana za brak swojej wiedzy.
Księżyc już w pełni usadowił się na niebie rzucając intensywnie srebrną poświatę na deski Teatru Letniego. Po raz kolejny zapanowała specyficzna atmosfera. Większość słuchaczy podniosła swoje zacne lędźwia z siedzisk. Co poniektórzy stanęli na podwyższeniach wyciągając szyje jak najwyżej ponad tłumek zasłaniających widok.
W końcu na scenie pojawił się „dziadek” na oko sześćdziesięciokilkuletni wraz z towarzyszącym mu zespołem i… pokazał na co go stać. Jego utwory miały specyficzną nastrojowość i moc (ale nie tę moc wynikającą z szybkości, tempa i głośności dźwięków) a bardziej moc przekazu i malowniczości. Całość potęgowało samo otoczenie (noc, księżyc, lekki chłód) i publika znajdująca się już w stanie rozmarzonego dryfowania po oceanie fantazji.
Głos pomimo upływu lat pan Perry ma czysty i potężny. Niewiele to, ale to wszystko co jestem w stanie stwierdzić na temat jego występu. Cztery utwory, które było mi dane wysłuchać nakreśliły mi obraz uzdolnionego artysty z dużym dorobkiem i sprecyzowaną wizją tego co chce przekazać publice. Nie ukrywam, że zagrane kawałki były do siebie dość zbliżone i niestety nie trafiły w moje muzyczne gusta a może po prostu oczekiwania po poprzednich występach poszły w zupełnie innym kierunku. Jednak ilość fanów i status legendy skłonią mnie z pewnością w niedalekiej przyszłości do próby ponownego odsłuchu dzieł pana Perry’ego.
Oddalając się do Teatru Letniego i słuchając zanikającego z każdym krokiem głosu ostatniego artysty wieczoru, uświadomiłem sobie, że czas tam spędzony upłynął niezwykle prędko. IV Ino-Rock Festival przechodził powoli do historii. Pogoda standardowo już dopisała, pomimo zapowiedzi ochłodzeń w połowie września. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania zapraszając ciekawe zespoły. Tegorocznym bardzo pozytywnym zaskoczeniem był zespół „Lebowski” i „Wolf People”. Poziom zaskoczenia szacuję mniej więcej w kategoriach zeszłorocznego „opadu kopary” na koncercie „Airbag”. Być może dla zwiększenia głębi przekazu przydałoby się wprowadzić jakiegoś rodzaju wizualizacje w trakcie trwania koncertów. Wiadomo jednak, że mieć wszystko jest niezdrowo.
Przesłanie mam jedno – Ino-Rock Festival musi trwać dalej! Dlaczego? Bo jest zupełnie inny od pozostałych tego typu imprez. Ma swój specyficzny kameralny klimat, daje poczucie bliskości z muzyką i wykonawcami prezentującymi swój dorobek artystyczny. Pozostaje odliczać czas do kolejnej edycji i wypatrywać zapowiedzi lub jakichkolwiek newsów o zapraszanych gwiazdach.

Metalowa_Glowa

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.