Podczas koncertu Believe w bydgoskim Lizard Kingu, zdobyłem się na odwagę i zaczepiłem Roberta. Przestaliśmy już być dla siebie anonimowi. Podczas następnych imprez zaczęliśmy ze sobą coraz więcej rozmawiać. Z biegiem czasu witaliśmy się już jakbyśmy się znali od dawna. Tak naprawdę jednak Roberta prawie nie znałem, nie spotkaliśmy się nigdy prywatnie, nie znam jego rodziny. Wiem natomiast, że jedną pasję mieliśmy wspólną, że te same utwory, dźwięki i słowa potrafiły nas tak samo wzruszyć i zaintrygować, że niejednokrotnie nadawaliśmy na tych samych falach.
Wielki i prawdziwy przyjaciel Roberta – Ryszard Bazarnik przy współudziale artystów, znajomych i sponsorów postanowił uczcić pamięć Ro-Ro w jedyny możliwy sposób.
Zorganizował koncert „Przyjaciele dla Roberta”
24 września sala konińskiego Oskarda wypełniła się po brzegi, chwilami na sali był wręcz nadkomplet. Jeśli Robert na to patrzył (a patrzył), to musiał być bardzo zadowolony.
Zgromadzonej publiczności zaprezentowało się tego wieczoru siedmiu wykonawców.
Zanim jednak na scenie pojawili się artyści, z głośników popłynęły takty utworu „Please Go Home”, skomponowanego i nagranego przez zespół Believe, specjalnie dla Roberta. Podczas trwania utworu, na wielkim ekranie z tyłu sceny mogliśmy oglądać dziesiątki zdjęć z Ro-Ro w roli głównej. Niektóre dziwnie znajome, zrobione podczas imprez, na których również bywałem. Inne zaskakujące, jak te w profesjonalnym stroju kolarskim, na prawdziwej kolarce. Wszystkie z ciepłym uśmiechem na twarzy. Takim Go właśnie pamiętam.
Jako pierwsi, całkiem udanie rozgrzali widownię gospodarze. Zespół Black Sun z Konina to czwórka muzyków z rockowym zacięciem. Bardzo dobry wokalista, sprawni instrumentaliści, ciekawe kompozycje, to wszystko spowodowało że sobotni koncert zaczął się z wysokiego C.
Po krótkiej przerwie, powitaliśmy na scenie dwóch instrumentalistów z grupy Night Rider. Klawiszowiec -Paweł Penksa i gitarzysta- Kuba Szostak wykonali kilka instrumentalnych kompozycji, zadziwiając zgromadzona publiczność biegłością wykonawczą i nienaganna techniką gry. Momentami było aż gęsto od ilości zagranych dźwięków, ale wszystko układało się ciekawą i logiczną całość.
Po raz pierwszy tego wieczoru usłyszeliśmy znajome marillionowskie dźwięki.
To miał być wspólny mianownik tego koncert. Marillion to był jeden z ulubionych zespołów Roberta, dlatego Ryszard poprosił występujące zespoły o przygotowanie jakiegoś utworu z szerokiego repertuaru zespołu.
Po raz pierwszy też tego wieczoru zabrzmiał stojący majestatycznie na scenie czarny fortepian. Paweł zagrał na nim „Keyleigh”. Przez moment zrobiło się naprawdę magicznie.
Figuresmile to następni wykonawcy, którzy pojawili się na scenie Oskarda. Z posiadanych przeze mnie informacji wiem, że Robert zachwycił się tą grupą i postanowił zostać ich menagerem. Choroba skutecznie uniemożliwiła mu wykonywanie menagerskich obowiązków. Z rozmowy z muzykami zespołu wiem, że bardzo liczyli na Ro-Ro, który ujął ich swoim profesjonalizmem i byli bardzo zasmuceni, wręcz wstrząśnięci wieścią o Jego śmierci.
Utwór „Code Of Death” ze swojej nowej, mającej ukazać się lada dzień płyty został zadedykowany Robertowi. Usłyszeliśmy jeszcze inne kompozycje z tego wydawnictwa i muszę przyznać, że robią one ogromne wrażenie. Charakterystyczna maniera wykonawcza wokalisty grupy - Krzysztofa Borka, w połączeniu z potężnym brzmieniem reszty zespołu, wspomożone elektroniką i akustyczną gitarą dają naprawdę ciekawe rezultaty. Z marillionowskiej klasyki wysłuchaliśmy tym razem „Lavender”
Po tym występie nastąpiła nieco dłuższa przerwa, miała być „bomba”, w rezultacie nie było nic. Widownia zaczęła się powoli niecierpliwić, na szczęście uznano, że nie ma sensu przedłużać przerwy i na scenie zameldowała się bydgoska grupa Xanadu.
Publiczność potrzebowała, by ktoś z powrotem wprowadził ją w koncertowy nastrój i Xanadu nie miało z tym najmniejszych problemów. Na początek zagrali tytułowy numer ze swojej debiutanckiej płyty, o symbolicznym w tym dniu tytule „The Last Sunrise”. Piękny, epicki utwór pokazujący pełnię wysokich umiejętności artystycznych wszystkich pięciu muzyków zespołu. Grupa zagrała jeszcze dwa utwory ze swojego repertuaru, a na deser wysłuchaliśmy „Assasssing” z niezapomnianego albumu „Fugazi”. Z po koncertowych opinii wiem, że spodobał się bardzo wokalista grupy Mish Jarski, którego nie załamały nawet kłopoty z mikrofonem występujące podczas grania coveru.
Po solidnej dawce muzycznej mocy i energii, przyszła pora na wyciszenie emocji i z tym zadaniem zmierzyli się następni wykonawcy.
Sebastian Kowgier - gitara i śpiew oraz Wojtek Biliński – perkusja, czyli projekt nazwany Grendel 96. Usłyszeliśmy kilka nostalgicznych, art-rockowych utworów z polskimi tekstami. Kompozycje te powstały w połowie lat 90 i teraz nagrane od nowa mają się ukazać na płycie zespołu. Osoby, które polubiły płytę „The Helpless” Grendela, na pewno nie będą zawiedzione nowym materiałem. Bardzo się ucieszyłem, kiedy Sebastian zapowiedział, że na koniec swojego występu zagrają „ The Great Escape”. Wiem z opowieści Ryszarda, że tym utworem Robert symbolicznie żegnał się z bliskimi Mu osobami. Muszę przyznać, że emocje wzięły górę i na moment łza w oku zabłysła. Ehh…
Mój ulubiony i dawno nie słyszany Quidam, który jako następny wystąpił na konińskiej scenie, zaprezentował się nam w wersji akustycznej. Podobne jak poprzednicy muzycy zagrali nowe utwory i ku mej wielkiej radości Bartosz Kossowicz zaśpiewał je po polsku. „Cliche” z solowego repertuaru Fisha był jednym z najpiękniej wykonanych utworów tego wieczoru i utwierdził mnie w przekonaniu, że Bartosz to ścisła czołówka naszych wokalistów.
Nie mogło oczywiście zabraknąć na koncercie „Przyjaciele dla Roberta” zespołu Believe. Oni zagrali chyba najwięcej koncertów w „Oskardzie”, w tym i ten ostatni, który organizował Ro-Ro. Mirek Gil i reszta grupy bardzo emocjonalnie zaangażowali się w organizację i promocję tego wydarzenia. Nagrali też wspomniany wyżej utwór poświęcony swojemu przyjacielowi. Mogliśmy usłyszeć go raz jeszcze wraz z kilkoma innymi z bogatego repertuaru grupy. Występy tej grupy, o czym mogłem się już niejednokrotnie przekonać, to spore przeżycie dla widza. Żywiołowość Karola Wróblewskiego w połączeniu z mistrzowską grą Mirka Gila i pozostałych członków zespołu na długo pozostają w pamięci odbiorców.
Zagrane na sam koniec krótkiego setu „Chelsea Monday” było ostatnim marillionowski klasykiem zagranym dla Roberta.
Nie był to jednak ostatni utwór zagrany tego wieczoru. „Wish You Were Here” grupy Pink Floyd zebrał na scenie wszystkich wykonawców, którzy tego dnia wystąpili w Oskardzie. Zagrali go muzycy Quidam, a zaśpiewali wraz z cała salą Bartosz Kossowicz, Karol Wróblewski i Mish Jarski. Oczywiście, nie mogło się w tym wypadku obejść bez bisu. Tym razem mogli już śpiewać wszyscy, bo na sceną zaproszono publiczność i mikrofon krążył między widzami. W ten sposób wszyscy razem, artyści i widzowie podziękowali Robertowi za wszystko co dla nich kiedykolwiek zrobił.
Mój tekst nie jest typową relacją koncertową, bo i koncert nie był typowy. W ten sobotni wieczór nie chodziło przecież o mistrzowskie wykonania , czy nienaganne brzmienie. W ten specjalny wieczór ważne było to, jakie dźwięki i słowa artyści chcieli przekazać widowni. Pewne utwory miały wybrzmieć i wybrzmiały, pewne emocje miały zawładnąć widownią i zawładnęły, wspomnienia miały powrócić i powróciły, łezka miała się zakręcić i się zakręciła. To był naprawdę niezapomniany wieczór.
Koniec koncertu nie był jednak końcem imprezy „Przyjaciele dla Roberta” . Wszystkie zespoły i część publiczności spotkała się w małej sali klubu Oskard.
Na telebimie Ryszard wyświetlał swoje filmy, na których mogliśmy jeszcze raz usłyszeć głos Ro-Ro, a także zobaczyć zespoły, które zapraszał do Konina. Atmosfera była taka, jak po wszystkich odbytych tu koncertach. Luz, spontan, swoboda, uśmiechnięte twarze i gwar rozmów. Miałem wrażenie, że krążąc po sali i rozmawiając z jedną, bądź drugą osobą, gdzieś przy którymś stoliku spotkam Roberta. Ale nie spotkałem, chociaż wiem że On tam był.
To właśnie w tej sali po raz pierwszy spotkałem Roberta. Tam też widzieliśmy się niestety po raz ostatni. Było to podczas koncertu zespołu Believe. Krótkie „cześć” było moim ostatnim słowem skierowanym do Roberta. To zdecydowanie za mało. W sobotni wieczór pożegnałem się z Nim należycie.
Mimo wszystko – Do zobaczenia, Robert.
Tekst: Jan Włodarski
Zdjęcia: Jan Włodarski, Marcin Łachacz
{gallery}koncerty/koninrelacja{/gallery}