A Dikanda, moi drodzy, to firma ze sporą renomą. Czternaście lat na scenie, cztery albumy studyjne i koncertówka na koncie, średnio sześćdziesiąt koncertów rocznie na scenach małych i dużych w rożnych częściach globu (zespół dopiero co wrócił z trasy po USA – prawdziwej trasy, nie objazdu polonijnych klubów) i – last but not east – szacunek w kręgach world music na całym świecie. Fuzja folku bałkańskiego, indyjskiego, z Czarnego Lądu i co tam sobie jeszcze zespół zamarzy skutecznie rozgrzewa słuchaczy pod każdą szerokością geograficzną. Już z soundchecku można było wywnioskować, że tak też będzie i tym razem. Szczecinianie uczciwie spędzili godzinę na ustawianiu brzmienia, dając wcześniej przybyłym przedsmak koncertu.
Anna Witczak, głównodowodząca Dikandy, nie dość że świetnie gra na akordeonie i śpiewa, to jeszcze błyszczy elokwencją. Powitała zebranych na koncercie o tyle szczególnym, ze odbywającym się w miejscu, do którego o mało co się swego czasu nie przeniosła dla dawnej miłości. Powitała niedoszłą szwagierkę, przybyłą, cytujemy, stamtąd, gdzie teraz jest Carrefour, a dawniej był Leclerc. Hmmm… Carrefour jest już parę ładnych lat. A pani Ania wciąż tak młodzieńczo świeża! Przed państwem najlepszy zespół świata – Dikanda! – dodała. Myślicie, że to wyraz buty? Nie bardzo. Czegoś takiego jak jeden najlepszy w ogóle zespół nie ma, istnieje za to elitarna grupa kapel, które porywają publiczność samą grą. Bez wizualizacji, bez malowania twarzy w misia pandę, darcia świętych ksiąg, odgryzania głów gołębiom, dzwonienia z komórki do nieba, pirotechniki, tańczących nagich lasek etc. Takie zespoły nagrywają fajne krążki studyjne i epokowe albumy live. Wchodzą, grają i od razu wiadomo że na scenie nikt ich nie zakasuje. Dikanda to jedna z takich właśnie kapel. Akustycznym instrumentarium szczecinianie generują energię, jakiej mogą im pozazdrościć wpięci do gniazdek rockmani. Ten zespół jest przede wszystkim niesamowicie zgrany. Bębny Daniela Kaczmarczyka i kontrabas Grzegorza Kolbreckiego tworzą giętki jak u akrobaty rytmiczny kręgosłup – dobrą podstawę do gitarowych popisów Piotra Rejdaka, akordeonu Anny Witczak i raz lirycznych, innym razem drapieżnych skrzypie Katarzyny Dziubak (wspieranej duchowo przez czekającą na narodziny córeczkę – szczęśliwym rodzicom gratulujemy!). Wspomniane panie razem z oddelegowaną wyłącznie na wokalny odcinek Katarzyną Bogusz tworzą piękne harmonie, wściekle hałłakują, wymieniają się obowiązkiem pierwszego głosu. Wokalnie Dikanda to twór zróżnicowany i bardzo ciekawy. Zresztą o każdym z muzyków można by długo pisać. Rejdak ciekawie lawirował między różnymi tradycjami. Bo można było u niego usłyszeć i bazowy bałkański folk, i ragi, miejscami nawet flamenco. Kaczmarczyk często zmieniał perkusjonalia, użył nawet elektronicznego bębna – novum w twórczości Dikandy! Kontrabas Kolbreckiego dodawała całości odpowiedniego bujania, by nie rzec z obca – groove’u i swingu. Zabrzmiało wszystko to, co na koncercie Dikandy zabrzmieć powinno – Usztijo, Amoriszej, Ederlezi, Caje Sukarije, Jakhana Jakhana i szereg innych utworów - tradycyjnych jak i autorskich. Po romsku, w serbsko-chorwackim i w dikandish – języku wymyślonym przez Annę Witczak. Część publiczności zachęcona przez akordeonistkę poszła w tany (przyznajemy się bez bicia – nie daliśmy się porwać, może dlatego, że przekonywał nas do tego podchmielony jegomość pod trzydziestkę). Było żywiołowo, serdecznie i rodzinnie – nie bez kozery, wszak „Dikanda” w jednym z kongijskich dialektów oznacza właśnie rodzinę. Zespół nie zdążył nawet zejść z desek po ostatnim kawałku, kiedy jakaś wyjątkowo rozochocona fanka wskoczyła na scenę i poprosiła o jeszcze. No to zagrali jeszcze – mniej więcej pół godziny.
Świetny koncert! Zespół dał z siebie wszystko mimo niewielkiej frekwencji – co tylko świadczy o jego wielkiej klasie. A że to brzmienia odległe od rocka ( o firmowym progresie nie wspominając)? No i co z tego? Dikanda zawarła w swojej muzyce dobry smak i wyrafinowanie z jednej strony, a pierwotną, frenetyczna energię i pozytywny przekaz z drugiej. Czyli każdego wybrednego słuchacza powinna zadowolić, a to chyba najważniejsze.
Relacjonowali: Paweł Tryba i Jakub Szwajkiewicz
Zdjęcia: Paweł Tryba
{gallery}koncerty/Dikanda{/gallery}