Błąd
  • JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /images/koncerty/Dikanda
Uwaga
  • There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder:
A+ A A-

Dikanda. Olsztyn, Nowy Andergrant 13.10.2011

Kiedy jedni za ś.p. Andrzejem Boguckim wciąż powtarzają, że im szkoda lata, inni – w tym niżej podpisani -  potrafią docenić uroki jesieni. Duże festiwale na powietrzu piękne są i basta, ale i kameralne koncerty w lokalnych klubach też mają swój urok. Nie mniejszy – po prostu odmienny. Mniejsza publiczność – to dla zespołu szansa na bliższy kontakt ze słuchaczami. Z nadzieją na takie właśnie ciepłe, przyjacielskie spotkanie z dobrą kapelą wybraliśmy się do Nowego Andergrantu, którego sala koncertowa – zaznaczmy – została od naszej poprzedniej tam bytności ( a bywamy regularnie) dość znacznie odmieniona. Wystrój jakiś taki bogatszy… A i scenę przesunięto w inne miejsce, przez co wreszcie skończyły się problemy z widocznością z odległych kątów.  Z przykrością jednak musimy stwierdzić, że tym razem nie było tłumu, choć i o frekwencyjnej porażce trudno mówić, przynajmniej w olsztyńskich realiach. Kilkadziesiąt osób, które dokładnie wiedziały czego oczekiwać od wykonawców, choć nawet personel Anderu zdawał się nie wiedzieć kto zacz Dikanda.

A Dikanda, moi drodzy, to firma ze sporą renomą. Czternaście lat na scenie, cztery albumy studyjne i koncertówka na koncie,  średnio sześćdziesiąt koncertów rocznie na scenach małych i dużych w rożnych częściach globu (zespół dopiero co wrócił z trasy po USA – prawdziwej trasy, nie objazdu polonijnych klubów) i – last but not east – szacunek w kręgach world music na całym świecie. Fuzja folku bałkańskiego, indyjskiego, z Czarnego Lądu i co tam sobie jeszcze zespół zamarzy skutecznie rozgrzewa słuchaczy pod każdą szerokością geograficzną. Już z soundchecku można było wywnioskować, że tak też będzie i tym razem. Szczecinianie uczciwie spędzili godzinę na ustawianiu brzmienia, dając wcześniej przybyłym przedsmak koncertu.

Anna Witczak, głównodowodząca Dikandy, nie dość że świetnie gra na akordeonie i śpiewa, to jeszcze błyszczy elokwencją. Powitała zebranych na koncercie o tyle szczególnym, ze odbywającym się w miejscu, do którego o mało co się swego czasu nie przeniosła dla dawnej miłości. Powitała niedoszłą szwagierkę, przybyłą, cytujemy, stamtąd, gdzie teraz jest Carrefour, a dawniej był Leclerc. Hmmm… Carrefour jest już parę ładnych lat. A pani Ania wciąż tak młodzieńczo świeża! Przed państwem najlepszy zespół świata – Dikanda! – dodała.  Myślicie, że to wyraz buty? Nie bardzo.  Czegoś takiego jak jeden najlepszy w ogóle zespół nie ma, istnieje za to elitarna grupa kapel, które porywają publiczność samą grą. Bez wizualizacji, bez malowania twarzy w misia pandę, darcia świętych ksiąg, odgryzania głów gołębiom, dzwonienia z komórki do nieba, pirotechniki, tańczących nagich lasek etc. Takie zespoły nagrywają fajne krążki studyjne i  epokowe albumy live. Wchodzą, grają i od razu wiadomo że na scenie nikt ich nie zakasuje. Dikanda to jedna z takich właśnie kapel. Akustycznym instrumentarium szczecinianie generują energię, jakiej mogą im pozazdrościć wpięci do gniazdek rockmani. Ten zespół jest przede wszystkim niesamowicie zgrany. Bębny Daniela Kaczmarczyka i kontrabas Grzegorza Kolbreckiego tworzą giętki jak u akrobaty rytmiczny kręgosłup – dobrą podstawę do gitarowych popisów Piotra Rejdaka, akordeonu Anny Witczak i raz lirycznych, innym razem drapieżnych skrzypie Katarzyny Dziubak (wspieranej duchowo przez czekającą na narodziny córeczkę – szczęśliwym rodzicom gratulujemy!). Wspomniane panie razem z oddelegowaną wyłącznie na wokalny odcinek Katarzyną Bogusz tworzą piękne harmonie, wściekle hałłakują, wymieniają się obowiązkiem pierwszego głosu. Wokalnie Dikanda to twór zróżnicowany i bardzo ciekawy.  Zresztą o każdym z muzyków można by długo pisać. Rejdak ciekawie lawirował między różnymi tradycjami. Bo można było u niego usłyszeć i bazowy bałkański folk, i ragi, miejscami nawet flamenco.  Kaczmarczyk często zmieniał perkusjonalia, użył nawet elektronicznego bębna – novum w twórczości Dikandy! Kontrabas Kolbreckiego dodawała całości odpowiedniego bujania, by nie rzec z obca – groove’u i swingu.  Zabrzmiało wszystko to, co na koncercie Dikandy zabrzmieć powinno – Usztijo, Amoriszej, Ederlezi, Caje Sukarije, Jakhana Jakhana i szereg innych utworów -  tradycyjnych jak i autorskich. Po romsku, w serbsko-chorwackim i w dikandish – języku wymyślonym przez Annę Witczak. Część publiczności zachęcona przez akordeonistkę poszła w tany (przyznajemy się bez bicia – nie daliśmy się porwać, może dlatego, że przekonywał nas do tego podchmielony jegomość pod trzydziestkę). Było żywiołowo, serdecznie i rodzinnie – nie bez kozery, wszak „Dikanda” w jednym z kongijskich dialektów oznacza właśnie rodzinę. Zespół nie zdążył nawet zejść z desek  po ostatnim kawałku, kiedy jakaś wyjątkowo rozochocona fanka wskoczyła na scenę i poprosiła o jeszcze. No to zagrali jeszcze – mniej więcej pół godziny.

Świetny koncert! Zespół dał z siebie wszystko mimo niewielkiej frekwencji – co tylko świadczy o jego wielkiej klasie. A że to brzmienia odległe od rocka ( o firmowym progresie nie wspominając)? No i co z tego? Dikanda zawarła w swojej muzyce dobry smak i wyrafinowanie z jednej strony, a pierwotną, frenetyczna energię i pozytywny przekaz z drugiej. Czyli każdego wybrednego słuchacza powinna zadowolić, a to chyba najważniejsze.

Relacjonowali: Paweł Tryba i Jakub Szwajkiewicz

Zdjęcia: Paweł Tryba

{gallery}koncerty/Dikanda{/gallery}

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.