Błąd
  • JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /images/koncerty/TFN2
Uwaga
  • There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder:
A+ A A-

Tides From Nebula, Thesis, Forma - Olsztyn, Nowy Andergrant 30.10.2011.

{mosimage} Kiedy ostatnio relacjonowałem koncert z Andergrantu, podparłem się cytatem z piosenki Andrzeja Boguckiego. I, kurczę, znów się podeprę. Słowami tej samej piosenki. Bo spodziewałem się, że z takim zestawem zespołów jak: Tides From Nebula, Thesis i Forma publikę czeka spokojne, jesienne kołysanie. Nawet tej żywiołowej formie zdarzają się przecież transowe boolowskie odjazdy. A tu jednak okazuje się, że jesień jest piękna, bogata, bardzo urozmaicona i pełna kolorów. Trójka wykonawców zapewniła bardzo ciekawy płodozmian.

Zaczęła Forma. Ostatnio najbardziej muzykalnych architektów w kraju widziałem na żywo półtora roku temu w składzie poszerzonym o dodatkowego gitarzystę.  Muszę jednak przyznać, że w trio zażarło im znacznie lepiej. Forma nie tworzy łatwej muzyki. Owszem, miejscami jest ona melodyjna, chwilami wręcz przystępna czy, o zgrozo, przebojowa, ale te fragmenty poukładane są w nieprzewidywalną całość z poszarpanym metrum i pokręconym aranżem. Muzyka, w której ścierają się wpływy Adama Jonesa i Roberta Frippa z pomysłami godnymi Matta Bellamy’ego wymaga przestrzeni, nie powinna być zachwaszczona nadmiarem dźwięków. Ale też trzeba coś takiego umieć zagrać. A muzycy Formy umieją. I jeszcze w dodatku każdy z nich śpiewa. Najwięcej oczywiście basista, Maciej Przemysław Wróbel, ale Kacper Kempisty (gitara) i Jakub Tolak (perkusja i odpalanie samplera) dzielnie mu sekundowali. Zagrali krótki, ale bardzo energiczny set. Wróbel cały się spocił, a Kempisty w trakcie grania zrzucił bluzę z kapturem, pozostając tylko w T-shircie. Jedyną statyczną postacią pozostał ceramiczny kogut, nieodłączna ozdoba sceny na wszystkich koncertach Formy. Dobre zespoły poznaje się po tym, jak brzmią na scenie. Forma to dobry zespół. A debiutancka płyta w drodze… Publiczność doceniła starania muzyków, aplauz był szczery a headbanging, choć uprawiany na razie przez nielicznych, bardzo spontaniczny.

Thesis boleśnie przekonali się jak niewielką sceną dysponuje nasz stary Ander. Tam, gdzie dla trio miejsca było w sam raz, kwintet miał już pewne problemy. Bracia Rajkow-Krzywiccy na gitarach i Jan Kaliszewski na basie ustawili się w pierwszej linii, zestaw perkusyjny Pawła Stanikowskiego umieszczony był z boku, zaś Łukasz Krajewski skulił się… za plecami bębniarza.  Błąd. Duży błąd. Nie dam złego słowa powiedzieć o muzyce Thesis, ich najbardziej piosenkowa i w sumie, jak się okazało, najspokojniejsza propozycja to udany kawałek wyszukanego, ale wciąż dość przystępnego rocka. Ale frontman dlatego nazywa się frontmanem, że stoi z przodu! Owszem, Krajewski kompetentnie prowadził konferansjerkę, a jego wokal zasługuje na wielką pochwałę (zarówno trochę cierpiętnicze czyste partie jak i potężny akerfeldtowski growl). Tyle, że tak ustawiony miał siłą rzeczy gorszy kontakt z publiką, co w połączeniu z nieruchomą resztą składu dało dobry rockowy koncert z zerową ilością show. Utwory z debiutanckiej Channel One przeplatały się z nowymi kawałkami – nieco cięższymi i bardziej zwartymi. Thesis pozostawiło pewien niedosyt. Chciałbym zobaczyć ich w akcji na bardziej przestronnej scenie.

Chwila przerwy i na scenie zainstalował się headliner. Bardziej interesujące, przynajmniej z początku, było jednak to co działo się pod sceną. Co za tłum! A ja myślałem, że z przedstawicieli polskiego progresu na taki tłok liczyć może tylko Riverside. Tymczasem Tides dwiema udanymi płytami i graniem stachanowskich ilości koncertów wyrobili sobie kto wie czy już nie porównywalną markę i to grając muzykę, której zagwizdać ani zanucić się nie da. Instrumentalne pejzaże w wersji ostrzejszej (czyli głównie z Aury) i delikatniejszej (głównie z Earthshine) w wersji koncertowej ukazały całą swoją siłę. Momentami słychać było jedną potężną ścianę dźwięku (zwłaszcza, że na początku w nagłośnieniu brakowało trochę górnych rejestrów), co nie przeszkadzało fanom w opętańczym tańcu. Elementem show TFN jest efektowne wyginanie się gitarzystów (w sumie to stały punkt repertuaru u każdej post rockowej kapeli) i sugestywna gra świateł. Piorunujące wrażenie robiły zwłaszcza stroboskopy. Publiczność chciwie chłonęła każdy dźwięk, a zespół potrafił docenić jej entuzjazm. Rolę rzecznika kapeli pełnił jak zwykle Adam Waleszyński, dziękujący licznie przybyłym. Było fantastycznie, ale w momencie, gdy techniczni zdemontowali oddzielające zespół od publiczności barierki, zrobiło się wręcz magicznie. Zwłaszcza, że w dalszej części koncertu pojawiły się głównie wolniejsze, bardziej kontemplacyjne kompozycje. Brak mi niestety odpowiedniego przymiotnika żeby opisać atmosferę podczas ostatniego bisu, gdy Rafał Karbowski i Adam Waleszyński wyskoczyli w tłum i odgrywali swoje partie wśród pogujących fanów. Coś niesamowitego! Mamy kolejny po Riverside zespół światowego formatu (różnej maści satanistycznego badziewia nie liczę).

Miałem sobie spokojnie spędzić wieczór przy melancholijnym rocku, a tymczasem doświadczyłem koncertowego tornado. Uwielbiam takie niespodzianki! Bardzo owocny maraton. Dwa dobre występy rozgrzewaczy i fenomenalna postawa głównej gwiazdy. Proszę nie gadać bzdur o kryzysie gitarowego grania w naszym kraju. Przynajmniej nie teraz, gdy grający hermetyczną muzykę Tides gromadzą taką publikę. Jeszcze Polska nie zginęła!

relacjonował: Paweł Tryba


{gallery}koncerty/TFN2{/gallery}

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.