Koncert otwierali rodacy Russian Circles Amerykanie z Deafheaven. Powiem otwarcie ich występ tylko cudem nie przyprawił mnie o utratę słuchu a po jego zakończeniu poczułem się jak w niebie. Ja lubię ciężką muzykę i jestem jak najbardziej odporny na ekstremę, ale propozycja zespołu supportującego główną gwiazdę mówiąc kolokwialnie nie weszła mi. Zaserwowana przez nich mieszanka black metalu i post rocka moim skromnym zdaniem poległa w starciu ze słabym nagłośnieniem i zamulonym brzmieniem, które cechowały koncert grupy. Ich muzyka może być ciekawa (szczerze mówiąc nie słyszałem wcześniej tego zespołu), ale by móc to stwierdzić musiałbym usłyszeć studyjne nagrania Deafheaven. Tak czy inaczej, ich ostatni występ w Hydrozagadce osobiście uznaje za nieudany, jak już wcześniej wspomniałem, głównie z przyczyn technicznych. Może to zaskakiwać tym bardziej, że brzmienie Russian Circles było bez zarzutu ciężkie, soczyste i selektywne. Nie wiem czy jest to kwestia zespołu i jego umiejętności, sprzętu czy może składu panowie z Chicago grają we trzech, instrumentów było mało, więc każdy było słychać. Teoria oczywiście celowo trochę naciągana, ale przyznać trzeba, że formuła power trio sprawdza się również w instrumentalnym post rocku. Tu każdy muzyk ma swoją rolę do odegrania, każdy jest równie ważny, co przełożyło się na dźwięki generowane przez zespół tego wieczoru. Tym lepiej, że w muzyce Russian Circles istotną funkcję pełni bas, na koncertach wielu grup niemal nie słyszalny, tu wręcz wyeksponowany. Występ rozpoczął się tak samo jak debiutancka płyta Amerykanów Enter od utworu Carpe. Po swoją pierwszą płytę zespół sięgnął później jeszcze raz, na zakończenie koncertu, grając owacyjnie przyjęte Death rides a horse. Oczywiście pomiędzy tymi kawałkami też dużo się działo. W końcu chicagowskie trio przyjechało do nas by promować swoją ostatnią studyjną płytę, wydany w zeszłym roku Empros. Z tego krążka usłyszeliśmy trzy utwory: 309, Batu i Mládek. Mało? Moim zdaniem tak. Czy było to spowodowane generalnie krótkim czasem koncertu (ledwo ponad godzinę)? Prawdopodobnie tak, zresztą perkusista grupy, Dave Turncrantz, tłumaczył ten fakt problemami zdrowotnymi jednego z muzyków. Pozostaje wierzyć na słowo. Być może właśnie niedostatek czasu przełożył się na bardzo intensywny, ekspresyjny występ i skromną konferansjerkę te kilka słów perkusisty pod koniec koncertu to wszystko co usłyszeliśmy. Może dlatego że wszystkie swoje siły panowie włożyli w występ. Widać że muzyka Russian Circles sprawia przyjemność przede wszystkim samym członkom grupy. Mimo że nie miotali się po scenie, byli bardziej skupieni i tak pot lał się z nich strumieniami a energię drzemiącą w tych dźwiękach niemal czuć było w powietrzu. Ewentualnej niedyspozycji któregokolwiek z muzyków w ogóle nie było widać. Poza wcześniej wymienionymi utworami Russian Circles zagrali również tytułową Genevę ze swojej poprzedniej płyty oraz Harper Lewis i Youngblood ze Station. Na koniec parę słów o frekwencji. Tego wieczoru w Hydrozagadce była ona, delikatnie mówiąc, skromna. Przyszło raptem kilkadziesiąt osób, za to zdecydowana większość była żywo zainteresowana koncertem. Ci, którzy przybyli wiedzieli po co tu są, zresztą po niektórych koszulkach można było wnioskować, że przyszli nieprzypadkowi słuchacze. Podsumowując, było skromnie, kameralnie, ale profesjonalnie i z zaangażowaniem. Szkoda tylko że tak krótko. Mam nadzieję że Russian Circles nadrobią to jak najszybciej i nie będzie trzeba zbyt długo czekać na kolejny koncert grupy w naszym kraju.
Gabriel Koleński