Zaczęło się od występu Brytyjczyków z Amplifier. Płytę formacji, The Octopus (z której usłyszeliśmy utwory tego wieczoru) znałem dosyć dobrze, zespół ponadto widziałem już raz na żywo przy okazji występu Dream Theater w katowickim Spodku. Niestety i tym razem muzykom nie udało się zmienić mojego niezbyt przychylnego zdania na ich temat. Trzy kwadranse koncertu Amplifier mogę ocenić jako co najwyżej dobry występ, a zespołu słuchało się, bo w sumie nie było innego wyjścia. Choć muzycy wypadli zdecydowanie lepiej niż rok temu w Katowicach, to po o raz kolejny Amplifier mnie nie zachwycił, choć publiczność przyjęła muzykę zespołu bardzo ciepło. Mimo tego, że wielu rzeczy mu tak naprawdę zarzucić nie można, to tak naprawdę czegoś temu zespołowi ciągle brakuje. W sumie, to chętniej zobaczyłbym u boku Anathemy chociażby Brytyjczyków z Haken czy Seana Filkinsa, ale cóż zrobić.
Koncert Amplifier był jednak tylko przygrywką do wielkiego muzycznego show, które niedługo miało się rozpocząć. Wszyscy niecierpliwie wyczekiwali na gwiazdę wieczoru. Miał to być pierwszy występ Anathemy podczas trasy koncertowej promującej Weather Systems, więc wybrana na ten dzień setlista zespołu była dla publiczności, która do ostatniej osoby wypełniła klub Studio, zagadką. Zaczęło się jednak zgodnie z oczekiwaniami, bo Anathema rozpoczęła koncert od kompozycji otwierających najnowszy krążek. Okazało się również, że cały występ był skupiony wokół materiału z Weather Systems i We’re Here Because We’re Here, choć i A Natural Disaster zostało potraktowane przez zespół bardzo przychylnie. Z najnowszego krążka usłyszeliśmy niemal cały materiał (prócz dwóch utworów), a z poprzednich kolejno pięć i trzy. Nie zabrakło również rzecz jasna Fragile Dreams, które wprawiło z euforię krakowską publiczność, żywiołowego Panic oraz dwóch kompozycji z Judgement, które podobno w Polsce jeszcze granie nie były. Mowa tu o, przywodzącym na myśl Pink Floyd, Wings of God oraz Emotional Winter. Trzeba tu dodać, że zespół podzielił niejako koncert na dwie części. Na samym początku usłyszeliśmy utwory o prostszej budowie, a po mniej więcej pół godzinie Anathema zmieniła ton, grając dość rozbudowane, dłuższe i bardziej sentymentalne kompozycje. Koncert rozpoczął się naprawdę żywiołowo, zespołowi udało się wtłoczyć w każdy milimetr sześcienny klubu Studio niewyobrażalną ilość pozytywnej energii i emocji, by po jakimś czasie uspokoić klimat, grając bardziej wyrafinowane utwory z pewnymi przerywnikami. Czy okazało się to trafnym posunięciem? Nie mam najmniejszych wątpliwości.
Zespół kilkukrotnie przypominał, że jest to jego pierwszy koncert, kiedy utwory z Weather Systems są grane na żywo. Fani zespołu dodatkowo wiedzieli, że przerwa jaką sprawił sobie zespół od koncertowania była dosyć spora i… było to aż nadto zauważalne. Zespołowi przydarzyło się kilka, raz mniejszych, raz większych wpadek, które muzycznemu wyjadaczowi na pewno nie umknęły. Jeden utwór Brytyjczycy byli zmuszeni nawet powtórzyć, kiedy to zespołowi pomyliło się Everytyhing z Thin Air. Czy te pomyłki jednak komuś przeszkadzały? Zespół okazał się profesjonalnym w każdym calu, potrafiąc wyjść obronną ręką z tych niezbyt korzystnych sytuacji. Ba! Cały czas trzymał publiczność w ryzach swoją wyśmienitą koncertową formą, budowaniem emocjonalnego domku z kart oraz pewnością z siebie. Świetnie prezentował się zwłaszcza Dniel Cavanagh, który ze swym nieskrywanym optymizmem, jak prawdziwy lider, zachęcał publiczność do czynnego uczestnictwa w koncercie i kierował nią niczym prawdziwy wódz. Sama publiczność zresztą zachowywała się znakomicie, a wiwatom, brawom i okrzykom na cześć zespołu nie było końca. Sam zespół stwierdził, że w Krakowie uwielbia grać i widząc to, co działo się tego dnia w klubie Studio, wcale się nie dziwię. Nie tylko ja byłem oczarowany ponad dwugodzinnym występem Anathemy. Tego dnia naprawdę nikt nie miał prawa żałować wydanych pieniędzy na koncert Brytyjczyków.
Anathema była jednym z zespołów, których na żywo jeszcze nie widziałem, a bardzo chciałem zobaczyć. W Krakowie kolejny mój koncertowy cel na mojej liście został zrealizowany. Często jednak, gdy już w koncercie danej formacji uczestniczyłem, na kolejny jej koncert nie za bardzo skoro chce się wybrać („Przecież już ich na żywo widziałem…”). W przypadku zespołu Anathema sytuacja jest zupełnie inna. Przyznam, że gdybym miał możliwość na drugi dzień wybrać się na występ zespołu w Poznaniu, to chyba bym na niego pojechał. W Krakowie było fenomenalnie od początku do końca. Nowy materiał wypadł znakomicie, stary również, ponadto udało mi się zdobyć autografy na najnowszych płytach Anathemy i Amplifier oraz po koncercie jeszcze długo rozmawiać ze znajomymi i nieznajomymi. Koncert idealny? Jako taki będę występ Anatehmy wspominał z pewnością. Dla takich chwil naprawdę warto żyć!
Koncert Amplifier był jednak tylko przygrywką do wielkiego muzycznego show, które niedługo miało się rozpocząć. Wszyscy niecierpliwie wyczekiwali na gwiazdę wieczoru. Miał to być pierwszy występ Anathemy podczas trasy koncertowej promującej Weather Systems, więc wybrana na ten dzień setlista zespołu była dla publiczności, która do ostatniej osoby wypełniła klub Studio, zagadką. Zaczęło się jednak zgodnie z oczekiwaniami, bo Anathema rozpoczęła koncert od kompozycji otwierających najnowszy krążek. Okazało się również, że cały występ był skupiony wokół materiału z Weather Systems i We’re Here Because We’re Here, choć i A Natural Disaster zostało potraktowane przez zespół bardzo przychylnie. Z najnowszego krążka usłyszeliśmy niemal cały materiał (prócz dwóch utworów), a z poprzednich kolejno pięć i trzy. Nie zabrakło również rzecz jasna Fragile Dreams, które wprawiło z euforię krakowską publiczność, żywiołowego Panic oraz dwóch kompozycji z Judgement, które podobno w Polsce jeszcze granie nie były. Mowa tu o, przywodzącym na myśl Pink Floyd, Wings of God oraz Emotional Winter. Trzeba tu dodać, że zespół podzielił niejako koncert na dwie części. Na samym początku usłyszeliśmy utwory o prostszej budowie, a po mniej więcej pół godzinie Anathema zmieniła ton, grając dość rozbudowane, dłuższe i bardziej sentymentalne kompozycje. Koncert rozpoczął się naprawdę żywiołowo, zespołowi udało się wtłoczyć w każdy milimetr sześcienny klubu Studio niewyobrażalną ilość pozytywnej energii i emocji, by po jakimś czasie uspokoić klimat, grając bardziej wyrafinowane utwory z pewnymi przerywnikami. Czy okazało się to trafnym posunięciem? Nie mam najmniejszych wątpliwości.
Zespół kilkukrotnie przypominał, że jest to jego pierwszy koncert, kiedy utwory z Weather Systems są grane na żywo. Fani zespołu dodatkowo wiedzieli, że przerwa jaką sprawił sobie zespół od koncertowania była dosyć spora i… było to aż nadto zauważalne. Zespołowi przydarzyło się kilka, raz mniejszych, raz większych wpadek, które muzycznemu wyjadaczowi na pewno nie umknęły. Jeden utwór Brytyjczycy byli zmuszeni nawet powtórzyć, kiedy to zespołowi pomyliło się Everytyhing z Thin Air. Czy te pomyłki jednak komuś przeszkadzały? Zespół okazał się profesjonalnym w każdym calu, potrafiąc wyjść obronną ręką z tych niezbyt korzystnych sytuacji. Ba! Cały czas trzymał publiczność w ryzach swoją wyśmienitą koncertową formą, budowaniem emocjonalnego domku z kart oraz pewnością z siebie. Świetnie prezentował się zwłaszcza Dniel Cavanagh, który ze swym nieskrywanym optymizmem, jak prawdziwy lider, zachęcał publiczność do czynnego uczestnictwa w koncercie i kierował nią niczym prawdziwy wódz. Sama publiczność zresztą zachowywała się znakomicie, a wiwatom, brawom i okrzykom na cześć zespołu nie było końca. Sam zespół stwierdził, że w Krakowie uwielbia grać i widząc to, co działo się tego dnia w klubie Studio, wcale się nie dziwię. Nie tylko ja byłem oczarowany ponad dwugodzinnym występem Anathemy. Tego dnia naprawdę nikt nie miał prawa żałować wydanych pieniędzy na koncert Brytyjczyków.
Anathema była jednym z zespołów, których na żywo jeszcze nie widziałem, a bardzo chciałem zobaczyć. W Krakowie kolejny mój koncertowy cel na mojej liście został zrealizowany. Często jednak, gdy już w koncercie danej formacji uczestniczyłem, na kolejny jej koncert nie za bardzo skoro chce się wybrać („Przecież już ich na żywo widziałem…”). W przypadku zespołu Anathema sytuacja jest zupełnie inna. Przyznam, że gdybym miał możliwość na drugi dzień wybrać się na występ zespołu w Poznaniu, to chyba bym na niego pojechał. W Krakowie było fenomenalnie od początku do końca. Nowy materiał wypadł znakomicie, stary również, ponadto udało mi się zdobyć autografy na najnowszych płytach Anathemy i Amplifier oraz po koncercie jeszcze długo rozmawiać ze znajomymi i nieznajomymi. Koncert idealny? Jako taki będę występ Anatehmy wspominał z pewnością. Dla takich chwil naprawdę warto żyć!
Paweł Bogdan