Nie wdając się w szczegółowe wertowanie setlisty dominowały kawałki z The way of all flesh i From Mars to Sirius, które muzycy przeplatali ze sobą, m.in. Oroborus (piękny początek koncertu), Toxic garbage island, Backbone czy Flying whales, oczywiście nie obyło się bez Love, ale myślę że dla fanów najlepsze grupa zostawiła jednak na koniec. Bowiem przedostatnim utworem (przed Vacuity, podane na deser jako bis) jaki usłyszeliśmy tego dnia od Francuzów było L'Enfant Sauvage, pochodzące z najnowszej płyty Gojiry o takim samym tytule. Nie miałem jeszcze okazji by posłuchać tego krążka, ale już teraz wiem, że zrobię to najszybciej jak będę mógł. Jeśli cała płyta będzie utrzymana w takim klimacie to może być całkiem grubo i potężnie! Było miejsce i na ciężki riff i na połamane rytmy i na garść melodii. Smakowity kąsek, jestem ciekaw co panowie wysmażyli na nowym krążku. A jak było na koncercie? Jeśli ktoś był dwa lata temu w Stodole (jak niżej podpisany) to można było się mniej więcej spodziewać. Oczywiście ogromu energii jaką zespół emanuje, doskonałego wykonawstwa i szalonej precyzji. Że precyzja nie może być szalona? Otóż tutaj może. Trzeba też przyznać, że Joe Duplantier potrafi złapać kontakt nawet z publicznością znajdującą się dużo niżej niż zespół i standardowo odgrodzoną barierkami. Widać było że lider czuje się bardzo swobodnie na scenie. W pewnym momencie zakrzyknął nawet -Gojira kurwa!- uzasadniając, że spytał kogoś z ekipy co ma zawołać do słuchaczy, żeby ich rozruszać. Trzeba przyznać że odzew na to zawołanie był duży i zespół oczywiście spotkał się z ogromnym aplauzem. W czasie poszczególnych numerów publiczność rozkręciła całkiem pokaźny mosh pit, z którego kurz unosił się na dobre kilkanaście metrów w powietrze. Koncert jak najbardziej udany, niestety krótki niecałe 50 minut, ale takie są już zasady tego typu festiwali.
Po godzinie 19 na scenie pojawiła się, jak dla mnie główna gwiazda tego dnia imprezy. Panowie z Mastodon weszli i od razu zaczęli z grubej rury tak jak na ostatniej płycie The Hunter (którą koncert nomen omen promował) od Black Tongue. Jeśli chodzi o setlistę, to tu będzie jeszcze prościej to przedstawić niż poprzednio. Zespół zagrał cały najnowszy krążek z wyjątkiem dwóch kawałków (tytułowego oraz instrumentalnego The Sparrow) oraz tytułowe Crack the Skye z poprzedniego albumu, Crystal skull z Blood Mountain i Blood and Thunder z Leviathan. Czyli mniej więcej wiadomo z czym mieliśmy do czynienia. Inna sprawa, że grupa robiła wszystko co było w jej mocy by wyrobić się materiałem, panowie uwijali się jak w ukropie byle tylko zdążyć wszystko zagrać, konferansjerka ograniczona była właściwie do niezbędnego minimum (w zasadzie to tylko na końcu Brann Dailor rzucił kilka słów do mikrofonu zanim ekipa zwinęła manatki). Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie trudności techniczne. Może ja przesadzam, może mi się coś przyśniło, może właśnie nie wyspałem się albo ceny benzyny są zbyt wysokie, nie wiem, ale dla mnie to w połowie koncertu coś złego zaczęło się dziać. Wyglądało to tak jakby muzycy się nie słyszeli, albo mylili (nie pamiętam już dokładnie, ale albo w Octopus has no friends albo w Thickening, Brent Hinds właściwie nie śpiewał, tylko wymrukiwał swoje partie). Może były jakieś problemy ze sprzętem, nie mam pojęcia, moim skromnym zdaniem w pewnym momencie coś się zaczęło sypać, zrobiło się trochę chaotycznie, jakby muzycy nie byli w stanie opanować tego dźwiękowego zgiełku. Na szczęście później uporano się z tymi problemami, dzięki czemu takie hity (choć nie wiem czy w przypadku tego typu muzyki jest to najbardziej trafne określenie, ale co tam) jak: Spectrelight (partię oryginalnie śpiewaną przez Scota Kelly ego z Neurosis na koncercie wykonał Troy Sanders), Curl of the burl czy wspomniany już Blood and thunder muzycy odegrali dynamicznie, energicznie i bardzo precyzyjnie. Mastodon znany jest między innymi z tego, że posiada aż trzech wokalistów. Brent Hinds, znowu moim zdaniem, był tego dnia średnio dysponowany, Troy Sanders panował nad wokalem i mocno się angażował, ale jak dla mnie bohaterem występu był zdecydowanie Brann Dailor. Muzyka Amerykanów nie jest łatwa, rytmicznie skomplikowana, przez co rola perkusisty, zwłaszcza w czasie występów na żywo, jest nie do przecenienia. Bębniarz Mastodona perfekcyjnie odgrywał swoje partie i jednocześnie śpiewał bez zająknięcia! Zrobić coś takiego na płycie to w tej chwili żadna sztuka, ale wykonanie czegoś takiego na żywo musi być prawdziwym wyczynem. Uważam że Brann Dailor w 100% stanął na wysokości zadania i pokazał klasę. Koncert ten, podobnie jak w przypadku Gojiry, był krótki, tym większy żal, że zespół ograniczył się niemal wyłącznie do prezentowania najnowszej płyty. Powtórzę to, takie już są zasady otwartych festiwali na taką skalę. Przyznam szczerze, że chętnie wybiorę się ponownie na występy obu tych zespołów, jak tylko będzie nadarzająca się ku temu okazja. Na Gojirę z czystej przyjemności i żeby usłyszeć najnowszy materiał na żywo, a na Mastodona, żeby usłyszeć ich w lepszej formie i w innych, może bardziej sprzyjających warunkach.
Po godzinie 19 na scenie pojawiła się, jak dla mnie główna gwiazda tego dnia imprezy. Panowie z Mastodon weszli i od razu zaczęli z grubej rury tak jak na ostatniej płycie The Hunter (którą koncert nomen omen promował) od Black Tongue. Jeśli chodzi o setlistę, to tu będzie jeszcze prościej to przedstawić niż poprzednio. Zespół zagrał cały najnowszy krążek z wyjątkiem dwóch kawałków (tytułowego oraz instrumentalnego The Sparrow) oraz tytułowe Crack the Skye z poprzedniego albumu, Crystal skull z Blood Mountain i Blood and Thunder z Leviathan. Czyli mniej więcej wiadomo z czym mieliśmy do czynienia. Inna sprawa, że grupa robiła wszystko co było w jej mocy by wyrobić się materiałem, panowie uwijali się jak w ukropie byle tylko zdążyć wszystko zagrać, konferansjerka ograniczona była właściwie do niezbędnego minimum (w zasadzie to tylko na końcu Brann Dailor rzucił kilka słów do mikrofonu zanim ekipa zwinęła manatki). Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie trudności techniczne. Może ja przesadzam, może mi się coś przyśniło, może właśnie nie wyspałem się albo ceny benzyny są zbyt wysokie, nie wiem, ale dla mnie to w połowie koncertu coś złego zaczęło się dziać. Wyglądało to tak jakby muzycy się nie słyszeli, albo mylili (nie pamiętam już dokładnie, ale albo w Octopus has no friends albo w Thickening, Brent Hinds właściwie nie śpiewał, tylko wymrukiwał swoje partie). Może były jakieś problemy ze sprzętem, nie mam pojęcia, moim skromnym zdaniem w pewnym momencie coś się zaczęło sypać, zrobiło się trochę chaotycznie, jakby muzycy nie byli w stanie opanować tego dźwiękowego zgiełku. Na szczęście później uporano się z tymi problemami, dzięki czemu takie hity (choć nie wiem czy w przypadku tego typu muzyki jest to najbardziej trafne określenie, ale co tam) jak: Spectrelight (partię oryginalnie śpiewaną przez Scota Kelly ego z Neurosis na koncercie wykonał Troy Sanders), Curl of the burl czy wspomniany już Blood and thunder muzycy odegrali dynamicznie, energicznie i bardzo precyzyjnie. Mastodon znany jest między innymi z tego, że posiada aż trzech wokalistów. Brent Hinds, znowu moim zdaniem, był tego dnia średnio dysponowany, Troy Sanders panował nad wokalem i mocno się angażował, ale jak dla mnie bohaterem występu był zdecydowanie Brann Dailor. Muzyka Amerykanów nie jest łatwa, rytmicznie skomplikowana, przez co rola perkusisty, zwłaszcza w czasie występów na żywo, jest nie do przecenienia. Bębniarz Mastodona perfekcyjnie odgrywał swoje partie i jednocześnie śpiewał bez zająknięcia! Zrobić coś takiego na płycie to w tej chwili żadna sztuka, ale wykonanie czegoś takiego na żywo musi być prawdziwym wyczynem. Uważam że Brann Dailor w 100% stanął na wysokości zadania i pokazał klasę. Koncert ten, podobnie jak w przypadku Gojiry, był krótki, tym większy żal, że zespół ograniczył się niemal wyłącznie do prezentowania najnowszej płyty. Powtórzę to, takie już są zasady otwartych festiwali na taką skalę. Przyznam szczerze, że chętnie wybiorę się ponownie na występy obu tych zespołów, jak tylko będzie nadarzająca się ku temu okazja. Na Gojirę z czystej przyjemności i żeby usłyszeć najnowszy materiał na żywo, a na Mastodona, żeby usłyszeć ich w lepszej formie i w innych, może bardziej sprzyjających warunkach.