Wish You Were Here

Oceń ten artykuł
(1869 głosów)
(1975, album studyjny)

01. Shine On You Crazy Diamond (Parts 1 - 5) - 13:40
02. Welcome To The Machine - 7:31
03. Have A Cigar - 5:08
04. Wish You Were Here - 5:34
05. Shine On You Crazy Diamond Parts (6 - 9) - 12:31

 Czas całkowity - 44:25

 

- David Gilmour - gitara, wokal
- Richard Wright - instrumenty klawiszowe, wokal
- Roger Waters - gitara basowa, wokal
- Nick Mason - perkusja
oraz:
- Roy Harper - wokal (3)
- Dick Parry - saksofon
- Carlena Williams - dodatkowy wokal
- Venetta Fields - dodatkowy wokal

 

 

2 komentarzy

  • Rafał Ziemba

    Staję przed kolejnym trudnym zadaniem. Była recenzja Dark Side więc przyszła kolej i na Wish You Were Here. Nie ma takiego drugiego zespołu jak Pink Floyd, nie było i nie będzie. Bo tylko Pink Floyd potrafi nagrać dwie genialne płyty, jedna za drugą, i to w dość różnej stylistyce! Tym razem mamy tylko 4 utwory, w tym jeden podzielony na dwie części. Nad tytułowym utworem nie ma co się rozwodzić. Znają go wszyscy, bo jest to jeden z tych klasyków, które będą grane w radiu zawsze i wszędzie. Oraz coverowane przez miliony lepszych bądź gorszych kapel. Zajmijmy się więc Shine On You Crazy Diamond. Wiadomo, utwór o Sydzie, w dodatku pojawienie się go w studio podczas nagrywania... Nawet gdybym o tym nie wiedział to tekst i nuty i tak mówią same za siebie. Piękne, smutne dźwięki, które otwierają i zamykają płytę. Pierwszy raz usłyszałem tą płytę bardzo dawno temu ale pamiętam dokładnie jak wtedy przemówiły do mnie te dźwięki. Welcome To The Machine to bardzo nietypowy utwór. Może się trochę sugeruję tytułem, ale posiada on taką dziwną industrialną atmosferę. Have A Cigar to ciekawy eksperyment. Jedyny utwór w dziejach Floydów, śpiewany w całości przez gościa (Seamus się w tej kategorii nie liczy:)). Ron Harper wypadł tu rewelacyjnie. Choć podobno Roger do tej pory żałuje, że oddał ten utwór komuś innemu do zaśpiewania. A propos Rogera. Kolejny raz napisał świetne teksty na płytę. Cały ten koncept o braku czegoś/kogoś o pewnym zagubieniu bardzo do mnie przemawia i świetnie uzupełnia muzykę wypełniającą album. Do tego po raz kolejny genialna okładka. Zresztą, co ja się będę długo rozpisywał. I tak każdy zna tę płytę:) Kolejny genialny album, niektórzy nawet twierdzą, że lepszy od Dark Side Of The Moon. Dla mnie równie wspaniały. 5/5

    Rafał Ziemba środa, 10, grudzień 2008 12:53 Link do komentarza
  • Przemysław Damski

    Miałem sporządzić inną recenzję. Obiecałem redakcji kilka poświęconych King Crimson. Nie byłoby to specjalnie trudne, gdyż jest to mój ulubiony zespół progresywny. Włączyłem dziś jednak płytę innego zespołu. W moi odczuciu największe dzieło jakie kiedykolwiek nagrał.
    Kiedy byłem dzieckiem nagminnie oglądałem wszystkie filmy o przygodach profesora z kolorową brodą zajadającego się piegami. Śpiewał, że ''czasem wielki smutek go ogarnia''. Każdy z nas ma czasem takie chwile. Gdy dopadają mnie siadam i włączam płytę. Czasem jest to Maria Dimension The Legendary Pink Dots, czasem Passion Play Jethro Tull. Innym razem włączę jakiś jazz. Kind of Blue czy Sketches of Spain Milesa Davisa okazują się być wtedy niezastąpione.

    Teraz jednak włączyłem coś innego. Wpierw rozbrzmiewają dźwięki niepokoju. Zmokłe palce wędrujące po kieliszkach nadają kompozycji ambientowego charakteru. Zaraz coś się wydarzy. Za chwilę odzywa się syntezator Richarda Wrighta. Mamy wrażenie rodzącego się dnia. Słońce wschodzi. Dźwięki gitary zaś sugerują pojawienie się człowieka, który spogląda na nie. To Gilmour wyśpiewuje swą liryczną frazę. Za chwilę przychodzi moment zastanowienia. Charakterystyczny czteronutowy motyw pojawiający się w kolejnych minutach, nawet gdy muzyka staje się żywsza. Od tej frazy narodziła się ta płyta. Longplay dedykowany Sydowi Barretowi. Wszedł on wtedy do studia nagrań. Czterej muzycy nie widzieli go od dawna. Byli przerażeni jego widokiem, szaleństwem. Z tego niepokoju, pamięci o dawnym przyjacielu powstało jedno z cudowniejszych wołań. Cichy krzyk-prośba o dalsze lśnienie tego szalonego diamentu. Remember when you were young, / You shone like the sun. Bardziej stanowczy jest saksofon Dicka Parry'ego. Gdy cichnie kończy się zarazem piąta część opowieści o pierwszym liderze Pink Floyd.

    Dźwięki ostrzegawcze otwierających i zamykających się drzwi, imitowane syntezatorem odgłosy buchającej pary informują nas, że znaleźliśmy się w machinie. Wrażliwy człowiek, tożsamy z muzykiem znalazłszy się w sidłach przemysłu fonograficznego jest osamotniony. Waters posługuje się tu alegorią totalitaryzmu, która znajdzie swe pełne odzwierciedlenie na The Wall. What did you dream? / It's all right, we told you what to dream. Propaganda, maglowanie młodego człowieka, który buntował się, by zachować swe własne ideały. To jednak nie koniec. Dalej przyjdzie mu zasiąść w gabinecie szefa wytwórni. Come in here dear boy have a cigar you're gonna go far, / You're gonna fly high, you're never gonna die. To walka o jego duszę. Mefistofeliczny boss mówi, by podpisał umowę. Gra o jego duszę trwa a jej nazwa brzmi Przejażdżka pociągiem łatwego zysku.

    Gdy młody muzyk słucha tych podszeptów w radio rozlega się wołanie anioła stróża, przyjaciela ze wspomnień. So, so you think you can tell, / Heaven from Hell, blue skys from pain. Dwóch antagonistów - Gilmour i Waters stworzyło jeden z najcudowniejszych utworów w historii rocka. Pytają się swego przyjaciela czy umie odróżnić dobro od zła, czy jest gotów zamienić swych bohaterów na zjawy, czy chce się buntować przeciw złu czy zadowolić się złotą klatką. Obydwaj są zgodni. Chcieliby, aby Syd z nimi był. To wołanie za przyjacielem, który nie dał się skusić, lecz spadł w jakąś przepaść. A oni jedynie wish you were here.

    Nobody knows where you are, / How near or how far. Jednak lśnij szalony diamencie. Waters odnosi się wówczas po raz pierwszy do metafory muru. Pile on many more layers, / And I'll be joining you there. Deklaruje się odciąć, otoczyć coraz to nowymi warstwami ściany. Nie chce również spaść. Lśnij szalony diamencie. / Będziemy się wylegiwać w cieniu wczorajszej sławy / Żeglować przy chłodnej bryzie / Chodź chłopcze, zwycięzco i przegrany, / Chodź poszukiwaczu prawdy i złudzeń i lśnij!

    Znów przypomina o sobie syntezator. Tym razem jednak słońce zachodzi. Kończy się zaduma nad dawnym przyjacielem. Błędnym muzykiem, którego nie można już uratować. Wygranym i przegranym zarazem. Nie uległ systemowi, jednak strąciło go to w otchłań szaleństwa.
    Tak kończy się ta opowieść. Miejscami podniosła, jak w dziewięcioczęściowej suicie, mocno rockowa w przypadku wizyty w maszynie oraz podczas częstowania się cygarem. Innym zaś razem bardzo liryczna i spokojna. Wręcz smutna. Na płycie nie ma żadnego zbędnego dźwięku. Jest dopracowana w najmniejszym szczególe. Dużo miejsca poświęciłem warstwie lirycznej. Nie wyobrażam sobie jednak bym mógł pomniejszyć jej rolę. I choć cenię sobie składankę Echoes: The Best of Pink Floyd to Shine on you crazy diamond i Wish you were here to nabierają one właściwego znaczenia dopiero gdy ustawi się je obok reszty utworów z albumu dedykowanego Sydowi Barretowi.

    Moja ocena 5/5.

    PS. Przyznaję, że może nie jest to typowa recenzja. Winien jestem za to czytelnikom przeprosiny. Wolę jednak napisać coś osobistego, niż szukać specjalistycznych określeń dla płyty, która jest dla mnie czymś więcej, li tylko chwilą rozrywki.

    Przemysław Damski środa, 10, grudzień 2008 12:53 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.