2. Pink moon (3:03)
3. Iris murdoch cut me down (4:33)
4. Curtain dream (3:01)
5. Heaven's break (3:22)
6. French tree terror suspect (2:59)
7. River song (2:01)
8. Riverrun (4:44)
9. The ballet beast (1:27)
10. Night sky sweet earth (6:37)
11. Life with picasso (3:26)
12. Death and dodgson's dreamchild (2:19)
13. The hidden art of man ray (11:42)
Czas całkowity: 48:38
- Steven Wilson ( instruments, backing vocals (8, 10) )
- Stuart Blagden ( guitar (13) )
- Ben Coleman ( violin (1, 6, 10, 13) )
- Richard Felix ( cello (6, 9), harmonica (5) )
1 komentarz
-
Album 'Speak' nie jest typowym albumem studyjnym. Zawiera bowiem utwory z bardzo wczesnego etapu działalności No-Man (lata 1988-1989), które pierwotnie ukazały się na kasecie wydanej we Włoszech. Krąg ich odbiorców był więc dość znikomy. Panowie Wilson i Bowness nie dali jednak tym nagraniom popaść w zapomnienie. Dekadę później, podczas sesji do 'Returning Jesus' pierwszy z nich piosenki zremisował, a drugi powtórnie zaśpiewał. Panowie dyskretnie zaingerowali też w listę nagrań, usuwając dwa słabsze utwory i zastępując je kowerami nagrań ulubionych artystów. A w 2005 ukazało się wznowienie całego albumu, zawierające dodatkowo utwór 'The Hidden Art Of Man Ray' z 1988 roku.
Michał Jurek niedziela, 18, listopad 2012 17:07 Link do komentarza
'Speak' portretuje No-Man na progu działalności muzycznej, w okresie, w którym zespół był w trakcie określania swojej tożsamości. Znajdziemy więc na płycie odniesienia do brzmień spod znaku wytwórni 4AD, szczyptę jazzu, nieco ambientu, powplatane sample. Z drugiej strony, te pierwsze muzyczne próby dają świadectwo rzadko spotykanej wrażliwości, a jednocześnie i bezkompromisowości muzyków.
Bardzo dobrze, że ten album się ukazał w większym nakładzie i dostał szansę dotarcia do szerszego grona słuchaczy. Wiele innych zespołów zapewne chętnie zniszczyłoby wszystkie dostępne kopie swoich debiutanckich, często bardzo nieudolnych, prób muzycznych. No-Man nie mają się jednak czego wstydzić. Powiem więcej: 'Speak' to album, który śmiało można postawić na półce obok najlepszych dokonań grupy, takich jak 'Returning Jesus' czy 'Together We're Stranger'.
Zaczyna się cudownie. 'Heaven Taste' to taki utwór, który nigdzie się nie spieszy. Nie przypomina o zaległych sprawach, nie planuje ani nie wpisuje w rejestr. To utwór, podczas którego nie zadzwoni komórka. Ani dzwonek do drzwi. Po prostu jest. Ten spokój nieodgadniony, ta radość i smutek zarazem przechodzi łagodnie w 'Pink Moon'. Utwór, do którego chciałoby się wracać i wracać, dzięki hipnotyzującemu śpiewowi Tima Bownessa i instrumentom klawiszowym, wygrywającym nie dający odetchnąć pasaż. A z kolei 'Iris Murdoch Cut Me Down' oparto na wybijanym gdzieś na drugim planie rytmie. Nieziemskość utworu podkreśla jeszcze bardziej wsamplowany na koniec nagrania śpiew dziecka. Śpiew kreślący inny świat, jak z czarno-białej przedwojennej fotografii.
Tu nie ma słabych nagrań. Nawet te utwory, które można by porównać do nagrań innych wykonawców, zachwycają swoim wdziękiem. Jak choćby nawiązujące dyskretnie nastrojem do dokonań Dead Can Dance utwory 'Courtain Dream' lub 'Riverrun'. Albo naznaczony subtelnością Cocteau Twins 'Heaven's Break'. A co powiedzieć o takim 'River Song'? Przecież to zupełnie jakby David Sylvian śpiewał a Robert Fripp grał. Piękny, uduchowiony utwór.
Chciałbym też choć wspomnieć o dwóch najdłuższych na płycie nagraniach. Pierwsze z nich to 'Night Sky Sweet Earth', ponownie bardzo silnie kojarzące się dokonaniami Davida Sylviana. Wyciszone, delikatne, nastrojowe. Kiedy Tim Bowness śpiewa 'I swear I can smell the sea, I swear I believe in love again', a Steven Wilson delikatnie wtóruje swoim lalala, no to po prostu serce mięknie. Drugi utwór to 'The Hidden Art Of Man Ray', nastrojowe, dostojne ambientowe cudeńko z kosmicznymi partiami skrzypiec. Takie nagranie do poduszki, pozwalające ukoić skołatane nerwy po całym dniu wrażeń.
Jako się rzekło, płyta 'Speak' portretuje panów z No-Man w okresie, w którym definiował się dopiero styl zespołu. Jak wspomina Steven Wilson, album powstał wtedy, gdy zespół nie miał ani kontraktu, ani fanów, ani też żadnego sprecyzowanego pomysłu, jaką muzykę tworzyć. Dlatego też podczas sesji nagraniowej powstały całkowicie szczere nagrania, stanowiące zapis emocji i nastrojów muzyków; utwory nie podporządkowane wymogom muzycznego biznesu. Panowie Wilson i Bowness nie stawiali sobie absolutnie żadnych granic, wykorzystując rozmaite, niekiedy dość zaskakujące inspiracje. Dzięki temu powstała znakomita płyta, która wciąż może zafrapować elektryzującą dawką ekscytującego grania. Album ze wszech miar warty poznania.