2. Synesthesia (5:11)
3. Monuments burn into moments (0:20)
4. Always never (6:58)
5. Up the downstair (10:00)
6. Not beautiful anymore (3:26)
7. Siren (0:52)
8. Small Fish (2:43)
9. Burning sky (11:06)
10. Fadeaway (6:20)
Czas całkowity: 47:54
Lista utworów reedycji z 2005 roku:
CD1: Up the Downstair (2004 version)
1. What You Are Listening To… (0:57)
2. Synesthesia (5:16)
3. Monuments Burn Into Moments (0:22)
4. Always Never (7:00)
5. Up the Downstair (10:14)
6. Not Beautiful Anymore (3:25)
7. Siren (0:57)
8. Small Fish (2:42)
9. Burning Sky (11:36)
10. Fadeaway (6:19)
CD2: Staircase Infinities
1. Cloud Zero (4:40)
2. The Joke's On You (4:17)
3. Navigator (4:49)
4. Rainy Taxi (6:50)
5. Yellow Hedgerow Dreamscape (9:36)
oraz:
- Colin Edwin - bass (4)
- Richard Barbieri - electronics (5)
- Suzanne Barbieri - voice on (5)
- Gavin Harrison - drums tylko na edycji z 2005 roku
1 komentarz
-
Ledwie rok minął od wydania 'On the Sunday of Life...', a tu już ukazała się druga płyta sygnowana nazwą Porcupine Tree. Mimo upływu niespełna 12 miesięcy, muzyka Stevena Wilsona przeszła ogromną metamorfozę. Na 'Up the Downstairs' nie znajdziemy już bowiem chaotycznie rozmieszczonych dźwiękowych eksperymentów, wszystko jest zaplanowane i przemyślane. Na głębi zyskało brzmienie, poprawiła się produkcja. No i wreszcie - last but not least - Steven Wilson rozwinął się jako gitarzysta. Nie dość, że gra w sposób bardziej urozmaicony, to jeszcze udało mu się wypracować niepowtarzalny, rozpoznawalny styl. Szkoda, że później zdecydował się pozbyć tej charakterystycznej lekkości i swobody na rzecz ton metalowego żelastwa, no ale to już inna historia...
Michał Jurek piątek, 09, grudzień 2011 17:29 Link do komentarza
To właśnie 'Up the Downstairs' wskazuje Steven Wilson jako właściwy debiut Porcupine Tree. W nagrywaniu albumu uczestniczył już bowiem nie tylko sam pan Stefan, ale także dwóch przyszłych członków PT: Richard Barbieri i Colin Edwin. Co ciekawe, początkowo miał to być album dwupłytowy, a jego clou stanowić miało kilkunastominutowe, psychodeliczne nagranie 'Voyage 34'. Ostatecznie jednak utwór ten ukazał się na singlu, a potem, po dodaniu kolejnych fragmentów, stał się częścią regularnego albumu. Los 'Voyage 34' podzieliło też kilka innych nagrań, m. in. 'Men of Wood' czy The Joke's on You'. Część z nich wydano na epce 'Staircase Infinities', a inne ukazały się na różnych kompilacjach. Ostatecznie więc 'Up the Downstairs' ostał się albumem jednopłytowym. I może to i lepiej, bo nagrania, które zawiera, to rock progresywny najwyższej próby.
Steven Wilson zastosował na 'Up the Downstairs' zabieg podobny do tego, którego użył na 'On the Sunday of Life...'. Zasadnicze utwory poprzedzielane są bowiem kilkoma krótkimi, impresyjnymi wstawkami. Płytę otwiera dość zabawna zapowiedź, że oto słuchamy psychodelicznej muzyki, której wykonawcy znajdują się pod wpływem środka chemicznego. Nim jednak dowiemy się, jakiego, z głośników niemal wybucha początek 'Synesthesii'. Niby nic wielkiego się tu nie dzieje, ot, rytmiczny i powtarzalny motyw instrumentów klawiszowych, wspierany delikatnym śpiewem Stevena Wilsona, ale jakie tam się przepiękne gitarowe odjazdy trafiają! Palce lizać. Po 'Synesthesii' kolejny przerywnik, i już jesteśmy przy 'Always Never'. Jest to kolejne wyborne nagranie. Zaczyna się akustyczno-psychodelicznym wstępem ('I feel no pain, cos I'm an island'), ale nie ma co się rozmarzać, bo nagranie wnet dostaje kopa, a Steven Wilson rzeźbi coraz ciekawsze, momentami wręcz hardrockowe riffy, przeplatając je ekspresyjnymi solówkami. Nastroje i klimaty wirują niczym piłeczki w rękach żonglera...
Ech, rozmarzyłem się, ale na płycie mamy jeszcze kolejne smakowitości. Należy do nich bez wątpienia następny na liście utwór tytułowy. Początek - elektroniczno-psychodeliczny. Coś tam się w tle dzieje, do głosu dochodzą komputerowo przetworzone chórki i pulsująca linia basu. I tak się to nagranie pomału snuje, aż tu jak nie zagrzmią ostre riffy! Tekst utworu jest zakręcony na miarę muzycznych odlotów, te wszystkie frazy 'śpij, dopóki barwy się nie rozpłyną', 'monumenty spopielają się w chwile' , 'czy jestem w domu? czy jestem w niebie?' rzeczywiście sprawiają wrażenie snu wariata śnionego nieprzytomnie.
Po 'Up the Downstairs' mamy garść kolejnych interludiów, z uroczym, akustycznym 'Small Fish', które płynnie przechodzi w opus magnum całej płyty, czyli 'Burning Sky'. Czego tu nie ma! Rozbudowane solówki przeplatane z nastrojowymi partiami instrumentów klawiszowych, ciężkie riffy na zmianę z chwilami wyciszenia, w których z oddali słychać jedynie tykający zegar i delikatne brzdęki gitary. A potem znowu wir gitarowych szaleństw. Brakuje mi już przymiotników: tego po prostu trzeba posłuchać samemu ;-). Na koniec albumu dostajemy jeszcze dla 'Fadeway', ale to już tak raczej dla ochłonięcia i dojścia do siebie. Choć nagranie urzeka jedyną w swoja rodzaju wilsonowską melancholią i smutkiem.
Warto dodać, że 'Up the Downstairs' ukazał się po latach w postaci oryginalnie zamierzonej, bowiem po dokonaniu remasteringu Steven Wilson dorzucił do niego epkę 'Staircase Infinities' i wydał jako album dwupłytowy. I to jest duży plus tego remastera. Minusem natomiast jest to, że pana Stefana zaświerzbiły paluszki i wyrzucił oryginalne partie automatycznej perkusji, by zamiast tego umieścić partie zagrane przez Gavina Harrisona. Mimo, że różnica nie jest na pierwszy rzut ucha odczuwalna (kto ma płytę lub kasetę z oryginalnym wydawnictwem, może sobie porównać), to - według mnie - taki lifting jest zbyt daleko posunięty. Na tej samej zasadzie można by nagrać od nowa każdy album, do woli zmieniając partie, a nawet wymieniając muzyków - no bo przecież ktoś mógłby zagrać daną partię lepiej... A przecież, jak sądzę, płyta jest swoistą fotografią zespołu/solisty w danym miejscu i czasie. I tak powinno pozostać.