A+ A A-

The Sky Moves Sideways

Oceń ten artykuł
(825 głosów)
(1995, album studyjny)
1. The sky moves sideways phase one (18:37)
2. Dislocated day (5:24)
3. The moon touches your shoulder (5:40)
4. Prepare yourself (1:54)
5. Moonloop (17:04)
6. The sky moves sideways phase two (16:46)

Czas całkowity: 65:25


Lista utworów umieszczonych na digipacku w roku 2004:


Dysk 1 (48:31):
1. The Sky moves sideways - Phase 1 (18:39)
2. Dislocated Day (5:24)
3. The Moon touches your Shoulder (5:40)
4. Prepare yourself (1:58)
5. The Sky moves sideways - Phase 2 (16:48)

Dysk 2 (60:55):
1. The Sky moves sideways - Alternative Version (34:37)
2. Stars die (5:01)
3. Moonloop - Improvisation (16:18)
4. Moonloop - Coda (4:52)

Czas całkowity: 109:26
- Steve Wilson ( guitars, keyboards, programming, flute, tapes and vocals )
- Richard Barbieri ( synthesizers and electronics )
- Colin Edwin ( bass guitar and double bass )
- Chris Maitland ( drums and percussion )
- Suzanne Barbieri ( vocals )
- Theo Travis ( flute )
- Gavin Harrison ( drums )
- Rick Edwards ( percussion )



Porozmawiaj o płycie Porcupine Tree The Sky Moves Sideways

1 komentarz

  • Michał Jurek

    Zebrało mi się na wspominki, w tym także muzyczne. Wspomnienia jednak mają to do siebie, że wraz z upływem czasu blakną i tracą na ostrości. Pamięta się jakieś nieistotne detale, a rzeczy naprawdę istotne jakoś umykają z pamięci. Tak też i ja za nic nie mogę sobie przypomnieć, kiedy nastąpił mój pierwszy kontakt z muzyką Porcupine Tree. Pamiętam tyle, że było to gdzieś w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, na początku liceum. Musiało to więc nastąpić jakiegoś niedzielnego popołudnio-wieczoru, bowiem w tamtym czasie bardzo intensywnie słuchałem różnych audycji o rocku progresywnym traktujących, zawsze czyhając w pobliżu magnetofonu, żeby nagrać co lepsze kawałki. I tylko łza się w oku kręci, że dziś wielu z tych audycji już w eterze nie uświadczysz, a te, które ocalały, zepchnięto gdzieś do jakże atrakcyjnego pasma nocnego.

    Wracając jednakże do Porcupine Tree, pewien jestem, że podczas jednego z takich wieczorów nagrałem pierwszą część 'Podróży 34'. Czy wcześniej nagrałem coś jeszcze, tego już nie pomnę, niemniej w 1995 roku, kiedy to ukazała się płyta 'The Sky Moves Sideways', byłem już świadomy istnienia projektu Stevena Wilsona (bo wtedy jeszcze był to w zasadzie projekt solowy, choć właśnie podczas nagrywania 'The Sky...' zaczął się przekształcać w pełnoprawny zespół), i kiedy w radiu zapowiedziano premierę nagrań z tego albumu, podekscytowany byłem wręcz niesłychanie.

    Niebezpodstawnie. Dokładnie już nie pamiętam, co czułem, słuchając urywków z 'The Sky Moves Sideways', nie jestem też pewien, co dokładnie wtedy prowadzący zagrał. Na pewno wybrzmiało nagranie 'The Moon Touches Your Shoulder', którego nieziemskie wręcz piękno sprawiło, że na dłuższą chwilę wstrzymałem oddech. Śmierci z braku tlenu udało mi się uniknąć, dzięki czemu następnego dnia popędziłem do sklepu, żeby nabyć kasetę (od razu zaznaczam, że oryginalną; dodam też, że w czasach licealnych kompakty były całkowicie poza moim zasięgiem finansowym) i wkrótce rzeczony utwór stał się jednym z moich ukochanych jeżozwierzowych nagrań. A to przecież daleko nie wszystko, co Steven Wilson miał do zaproponowania na 'The Sky Moves Sideways'. Clou albumu stanowi bowiem rozimprowizowane nagranie tytułowe, zmyślnie podzielone na dwie części w taki sposób, że jedna część album otwiera, druga zaś - zamyka. Fani i recenzenci od razu zaczęli doszukiwać się analogii do 'Wish You Were Here' Pink Floyd. No cóż, choć sam lider Porcupine Tree od tej analogii się nie odżegnywał, to jednak, o ile można ją przyjąć na poziomie konstrukcji albumu, to już na poziomie muzycznym niewiele za nią przemawia.

    Oczywiście, jestem świadom, że po wydaniu 'The Sky Moves Sideways' Stevenowi Wilsonowi przypięto łatkę neoprogresywanego herosa, udanie przywołującego floydowskie klimaty. I choć zapewne w części miało to świadczyć o uznaniu, jakim zaczęto darzyć twórcę muzyki Porucpine Tree, to taka łatka była najzwyczajniej w świecie krzywdząca. I nic dziwnego, że sam pan Wilson pozbył się jej najszybciej, jak tylko mógł, otwierając na płycie 'Stupid Dream' kolejny rozdział w historii zespołu.

    Ale ad rem. Tym, co wyróżnia 'The Sky Moves Sideways' spośród innych progresywnych płyt ostatnich dwóch dekad, jest kapitalna wręcz umiejętność łączenia różnych wątków i klimatów. Słychać to już w otwierającej album części pierwszej nagrania tytułowego. Spokojny, wręcz ambientowy wstęp i rozmarzone partie gitary płynnie kołyszą słuchacza przez kilka minut, by znienacka ucichnąć i zrobić miejsce śpiewającemu Stevenowi Wilsonowi, który wręcz wyszeptuje, że czasem jest niczym zaciśnięta pięść, a czasem - niczym barwa powietrza. Ten fragment również ciągnie się kilka minut, urzekając istotnie bardzo gilmourowskimi partiami gitary. A później przychodzi czas na pulsacyjną improwizację, której podłożem jest rytmiczna pulsacja programowanej perkusji. Jest tu miejsce i na gitarowe sprzężenia, na bębenki, na partie fletu Theo Travisa, i wreszcie na klawiszowe impresje. A gdy Steven Wilson zaczyna wygrywać gitarowe sola z towarzyszeniem rozszalałych instrumentów klawiszowych i coraz szybciej łomoczącej perkusji, ciarki chodzą po plecach. Robi się iście transowo, hipnotycznie, i na te parę minut można się oderwać od szarej jesiennej codzienności za oknem, przeżywając swoiste katharsis podczas refleksyjnej, wyciszonej kody tego utworu.

    'Dislocated Day', następujące po pierwszej części 'The Sky Moves Sideways', jest już bardziej zwarte, wręcz rockowe, oparte na zadziornych gitarowych riffach i prowadzonych niejako obok nich ambientowych partii instrumentów klawiszowych. O trzecim na płycie 'The Moon Touches Your Shoulder' już wspominałem - to kameralne, oniryczne, akustyczne nagranie po prostu nie daje się zapomnieć, a wyrastająca z lekko bluesowej impresji gitarowa solówka w jego psychodelicznym finale... Napisać, że zachwyca, to nic nie napisać, ale mój repertuar przymiotników jest zbyt ubogi, więc zmilczę.

    'Prepare Yourself' to w zasadzie jedynie gitarowy przerywnik, a nie pełnoprawne nagranie, ale w istocie pozwala na przygotowanie się na drugą część utworu tytułowego. Jego konstrukcja trochę przypomina część pierwszą, czyli w początkowej części znowu płyną ambientowo-psychodeliczne dźwięki instrumentów klawiszowych, gdzieś tam odlegle kojarzące się z graniem spod znaku Tangerine Dream. Po paru niespiesznych minutach odzywa się jednak gitara, i czyni to naprawdę zdecydowanie. Nagranie nabiera bardziej rockowego charakteru i utrzymuje go przez czas jakiś, jednak gdzieś tak po ośmiu minutach zespół znowu skręca w rejony improwizacyjno-psychodeliczne. I, podobnie jak w części pierwszej, w pewnym momencie muzyka cichnie, a gdzieś na drugim planie pojawiają się zniekształcone komputerowo pogłosy i odgłosy. Aż wreszcie następuje TO solo gitarowe, chyba najpiękniejsze na całym albumie, w otoczeniu dostojnie tym razem dudniącej perkusji. Piękno w czystej postaci. Samo zakończenie nagrania to znów kilka minut spokojnego grania i fale, odbijające się od brzegu...

    Pozwolę sobie na wtręt osobisty - to właśnie wydaniem 'The Sky Moves Sideways' Steven Wilson zaskarbił sobie moją dozgonną sympatię i specjalne miejsce na półce z płytami ;-). I choćby nie wiem co nagrywał, zawsze z niecierpliwością będę sięgał po nowe Jego płyty, licząc chociażby na echo tamtych emocji, które towarzyszyły mi i wciąż towarzyszą podczas słuchania 'The Sky...' Chciałbym nie popaść w panegiryzm i przesadę, ale po prostu nie mogę powstrzymać się przed stwierdzeniem, że moim skromnym zdaniem jest to jeden z lepszych progresywnych albumów, które ukazały się w latach dziewięćdziesiątych. A i w minionej dekadzie mało nagrano płyt, które mogłyby się z nim mierzyć. Stevenowi Wilsonowi udała się bowiem rzecz niełatwa: w swojej muzyce połączył inspiracje dorobkiem wielkich poprzedników z nowymi elementami: ambientowymi impresjami, ostrymi, a niekiedy niemal wręcz zgrzytliwymi partiami gitary, czy wreszcie z muzycznymi ornamentami przywołującymi na myśl muzykę Orientu. W rezultacie powstało coś wyjątkowego i bardzo świeżego. Podsumowując: 'The Sky Moves Sideways' to wyśmienity album, prawdziwa ozdoba kolekcji każdego fana progresywnego grania.

    P.S. Warto zaopatrzyć się w remaster tej płyty, który zawiera płytę dodatkową, a na niej same smakowitości. Jest tu bowiem pierwotna wersja 'The Sky Moves Sideways', trwająca niemal 35 minut (oryginalnym, acz później zarzuconym, zamysłem Stevena Wilsona było bowiem nagranie płyty składającej się z tego jednego nagrania; miało ono trwać ok. 50 minut), jest i przecudnej urody rozmarzona ballada 'Stars Die' (warto zwrócić uwagę na świetną partię basu Colina Edwina), dla której nie wiedzieć czemu nie znaleziono miejsca na pierwotnej wersji albumu, jest też i bardzo psychodeliczny utwór 'Moonlop', wydany pierwotnie na epce, a tu zaprezentowany w części improwizacyjnej i w kodzie. W zasadzie każdy z tych czterech utworów mógłby się znaleźć na zasadniczej wersji płyty, bez uszczerbku dla jej jakości.

    Michał Jurek wtorek, 22, listopad 2011 16:23 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.