Coma Divine

Oceń ten artykuł
(43 głosów)
(1997, album koncertowy CD)
Live, released in 1997

Songs / Tracks Listing

1. Bornlivedieintro (1:23) 
2. Signify (5:22) 
3. Waiting (phase one) (4:32) 
4. Waiting (phase two) (5:28) 
5. The sky moves sideways (12:38) 
6. Dislocated day (6:37) 
7. The sleep of no dreaming (5:18) 
8. Moonloop (11:40) 
9. Radioactive toy (15:26) 
10. Not beautiful anymore (9:43)

Czas całkowity: 78:07

Track listing of Delerium 2003 2CD reissue 

Disc 1
1. Bornlivedieintro (1:25)
2. Signify (5:29)
3. Waiting Phase One (4:26)
4. Waiting Phase Two (5:23)
5. The Sky Moves Sideways (12:40)
6. Dislocated Day (6:35)
7. The Sleep of No Dreaming (5:19)
8. Moonloop (11:50)

Disc 2:
1. Up the Downstair (7:40)
2. The Moon Touches Your Shoulder (5:05)
3. Always Never (5:41)
4. Is. . . Not (6:09)
5. Radioactive Toy (15:26)
6. Not Beautiful Anymore (9:43)

- Steven Wilson / vocals, organ, mellotron, guitars
- Richard Barbieri / Synth
- Colin Edwin / e-bass & double bass
- Chris Maitland / drums

1 komentarz

  • Michał Jurek

    Po nagraniu kilku albumów studyjnych nadszedł czas na pierwszą oficjalną płytę koncertową w dorobku Porcupine Tree. Jak się miało okazać, było to również pożegnanie z wytwórnią Delerium, która nie była w stanie finansowo sprostać sukcesowi, jaki odniósł Steven Wilson i jego ekipa. Ale oprócz tego album 'Coma Divine - Recorded Live in Rome' stał się też zamknięciem pewnego etapu w twórczości Jeżozwierzy. Na kolejnych kilku płytach Steven Wilson zacznie upraszczać swoją muzykę, flirtując (niezbyt skutecznie) z listami przebojów. Jeszcze później natomiast pan Stefan zapała miłością do metalu i zacznie przygniatać słuchaczy ołowianymi riffami. Ale to nastąpi dopiero za czas jakiś.

    Jak sam tytuł wskazuje, materiał na 'Coma Divine - Recorded Live in Rome' nagrywano nad Tybrem, w ciągu trzech marcowych wieczorów 1997 roku. Jak się później okazało, tylko nagrania zarejestrowane podczas drugiego i trzeciego wieczoru znalazły się na płycie - w trakcie pierwszego koncertu wystąpiły jakieś trudności, które uniemożliwiły jego nagranie. Ale także kolejne wieczory nie były wolne od problemów technicznych, rzutujących na jakość materiału, dlatego też mistrz Stefan i jego drużyna doszlifowali wokalnie materiał w studiu, dośpiewując, co trzeba. Stawia to wprawdzie pod znakiem zapytania sens wydawania płyty koncertowej, ale nie oszukujmy się - przecież niemal każdy zespół majstruje przy nagranych na żywo utworach w studiu, chcąc poprawić to i owo. Ponoć nawet Phil Lynott dogrywał wokale do znakomitej płyty 'Live and Dangerous'... Chwała więc Jeżozwierzom za to, że potrafili się przyznać do ingerencji, a nie szli w zaparte, jak to czyni wielu innych artystów.

    Podczas marcowych koncertów nagrano sporo materiału. Było go na tyle dużo, że o upchnięciu całości na jednym CD nie było mowy. Steven Wilson dokonał ostrej selekcji, ale i tak na pierwszych tłoczeniach płyty było po prostu zbyt dużo muzyki, i kompakty wariowały w odtwarzaczach. W kolejnych wydaniach przycięto więc kilka minut. Jednak największą radość sprawiła fanom dwupłytowa reedycja 'Coma Divine - Recorded Live in Rome' z 2003 (Delerium) i 2004 (Snapper) roku, zawierająca znacznie obszerniejszą prezentację marcowych koncertów Jeżozwierzy. Niestety, jak to zwykle w przypadku reedycji albumów PT bywa, w przypadku reedycji z 2004 roku znowu pokombinowano z okładką, która różni się od oryginału. Ale że nowa okładka jest ładniejsza (Lasse Hoile się postarał), więc niech tam. Warto jednak zaznaczyć, że nawet i ten remaster nie jest rejestracją pełną - gdzieś na archiwalnych półkach kurzą się nagrane podczas rzymskich koncertów części 'Voyage 34', jak również utwór 'Cryogenics', który został specjalnie skomponowany przez zespół z okazji wydania płyty koncertowej, jednak ostatecznie się na niej nie znalazł, bo - jak wyznał indagowany na tę okoliczność pan Stefan - 'był za słaby'.

    Pierwsza, od razu wyczuwalna różnica w porównaniu z nagraniami studyjnymi, polega na tym, że na koncertowe wcielenie PT A.D. 1997 wypada bardzo rockowo, z pazurem. Wystarczy posłuchać gitarowego wymiatania pana Stevena w wydłużonym 'Signify' lub w skróconym (w porównaniu do wersji albumowej) 'The Sky Moves Sideways'. Gitarowy atak w 'Dislocated Day' też robi wrażenie. Tak ostro jeszcze dotąd Jeżozwierze nie grali. Czasem to łojenie wypada bardzo sprawnie, ale niekiedy mam wrażenie, że gubi się gdzieś ta nieziemska, psychodeliczna atmosfera, znana z pierwszych regularnych albumów zespołu. Trochę tych klimatów przywołano dopiero gdzieś w okolicy 'The Sleep of No Dreaming' i w następującym po nim 'Moonloop', czyli pod koniec pierwszego CD, choć podkreślić należy, że w pierwszym z tych utworów Steven Wilson ponownie dość żwawo poczyna sobie na gitarze. Za to w drugim nareszcie pojawiają się psychodeliczne, rozciągnięte w czasie sola gitarowe, które tak lubię.

    Drugi CD nie przynosi większych niespodzianek. Cały czas jest żywiołowo i energetycznie, a zespół gra bardzo sprawnie. A że czasem chciałoby się usłyszeć więcej improwizacyjnego grania i spacerockowo brzmiących instrumentów klawiszowych, no cóż... You can't always get what you want ;-) Nie narzekajmy jednak, bo trafiają się momenty magiczne, jak na przykład absolutnie fantastycznie zagrany 'The Moon Touches Your Shoulder' z niezwykłym gitarowym wstępem, płynnie przechodzący w 'Always Never'. Nie można też pominąć niezwykłej, wydłużonej wersji 'Radioactive Toy', z bardzo oldskulowo brzmiącymi syntezatorami, gitarowymi odjazdami pana Stefana i improwizowaną wstawką w środkowej części utworu. No i fajnie wypada publika, skandująca refrenowe frazy...

    Co jeszcze? Koncert jest dobrze i selektywnie nagrany, można jedynie się przyczepić do tego, że instrumenty klawiszowe schowano już nie na drugim, ale wręcz na trzecim bądź dalszym planie. Ale za to sekcja rytmiczna radzi sobie świetnie - choć nie wiadomo, czy to efekt dobrego nagłośnienia koncertu, czy też późniejszych korekt studyjnych, jakich dokonał Steven Wilson w trakcie miksowania albumu. Konferansjera jest dość ograniczona, w zasadzie oprócz sporadycznych zapowiedzi niektórych utworów i od niechcenia rzuconego 'grazie!' niewiele się dzieje. Choć to akurat nie dziwi, bo Steven Wilson znany jest z introwertycznego usposobienia, i to nie tylko na scenie. Rzymskiej publiczności to jednak nie przeszkadzało, o czym świadczą jej żywiołowe reakcje.

    Podsumowując: kto ma uszy, niechaj 'Coma Divine - Recorded Live in Rome' słucha! Naprawdę warto. Omawiany album dobrze uchwycił moment przepoczwarzania się zespołu w sprawną rockową maszynerię, nie biorącą jeńców podczas koncertów ;-) Ponadto wielu z nagrań zawartych na tej płycie Jeżozwierze już od dawna na żywo nie wykonują. A szkoda...

    Michał Jurek sobota, 31, grudzień 2011 16:50 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.