2. Świder
3. Józefów
4. Michalin
5. Falenica
6. Miedzeszyn
7. Radość
8. Międzylesie
9. Anin
10. Wawer
Przemysław Guryn - guitar, flute, harmonica
Michał Krzysztofiak - voice, guitar, tambourine
Maciej Łabudzki - conga, djembe, bongos, tambourine, shakers, drumla
Artur Rzempoluch - cajon, flute
Przemysław Skoczek - voice in "Anin"
1 komentarz
-
Dobrze pamiętam ten dzień, kiedy ukazała się 'Samsara' - poprzedni album Oranżady. Płyta świetna muzycznie i tekstowo, bardzo dobrze wyprodukowana z przykuwającą wzrok okładką. Potem nadszedł czas na rewelacyjny koncert na Openerze 2010 i pomyślałem wtedy, że to już, że właśnie nadeszła ta chwila, kiedy Oranżada zdobędzie przynajmniej część uwagi na jaką zasługuje. I co?
Rafał Ziemba poniedziałek, 04, czerwiec 2012 22:15 Link do komentarza
I niewiele. Trzecia płyta a sukcesu z komercyjnego punktu widzenia jak nie było tak nie ma.
Wiele zespołów w tym momencie skręca w pisanie przebojów lub daje sobie spokój. Oranżada jednak po raz kolejny poszła pod prąd rynkowi muzycznemu i wydała album, którego chyba nikt się nie spodziewał.
Płyta 'Once Upon a Train' to muzyczna historia o pociągach, podróżach, małych stacjach i ich budynkach oraz pasażerach. Koncept którego można by oczekiwać bardziej po Johnnym Cashu niż psychodeliczno-rockowej grupie z Polski. No bo umówmy się, że nasza kolej w chwili obecnej jest tak romantyczna jak bloki w byłych Pegeerach. Niefunkcjonalne rozkłady jazdy, drogie bilety, masakryczne wręcz opóźnienia oraz głośne, wolne pociągi w których żadna klimatyzacja nie funkcjonuje, przedziały są niewygodne, a o toaletach to już w ogóle nie ma co pisać. Zresztą, każdy kiedyś jechał PKP więc wie o czym mowa. Ale Oranżada tak naprawdę nie napisała muzyki z myślą o nich, lecz o ich przodkach. O czasach, kiedy kolej reprezentowała sobą naprawdę coś niemalże bajkowego a podróż nią była przeżyciem nie ze względu na strach przed tym czy dojedziemy na miejsce o czasie.
Oranżada zaskakuje. Nowy album nie dość, że jest płytą koncepcyjną to w dodatku jest prawie całkowicie instrumentalna. Jest też krótszy od swoich poprzedników, i trwa jedynie trochę ponad 30 minut. Kolejną nietypową rzeczą jak na dzisiejsze czasy jest fakt, iż cały album został nagrany na analogowym sprzęcie i niemal na żywo. A teraz zacznijmy już podróż, bo 10 stacji przed nami.
Wsiadamy. Ruszamy.
Stacja 1: Otwock.
Ruszamy powoli, i nie nabieramy jeszcze wielkiej szybkości. Leniwy psychodeliczny początek, który dzięki dźwiękom fletu przybliża się do wczesnych nagrań Los Jaivas, stopniowo przekształcając się z folku w rzecz nie tak znowu bardzo odległą od spokojniejszych utworów Smashing Pumpkins z okresu 'Mellon Collie and the Infinite Sadness'.
Stacja 2: Świder.
Powracamy w acid folkowe klimaty. Flety, przeszkadzajki i drumla na pierwszym planie a całość utrzymana w klimacie wesołej improwizacji.
Stacja 3: Józefów.
Jeden z bardziej tradycyjnych utworów na 'Once Upon a Train'. Szybkie tempo, wyraźnie słyszalna partia basu i świetna, nieco Gilmourowska partia gitary - w klimacie 'Fat Old Sun'. Bardzo Oranżadowa kompozycja, która mogłaby się z powodzeniem znaleźć na wcześniejszych albumach grupy.
Stacja 4: Michalin.
Zrobiło się nieco spokojniej i balladowo, ale w dalszym ciągu pozostajemy w psychodelicznym klimacie. W podobnym stylu gra obecnie australijski The Dolly Rocker Movement, choć w przypadku Oranżady dużo bardziej słychać inspiracje grupą Gong.
Stacja 5: Falenica.
Utwór o bardzo niepokojącym klimacie. Na pewno będę omijał tę stacje szerokim łukiem. Nie to, żeby utwór mi się nie podobał. Jest świetny, łączy w sobie zarówno wpływy dalekiego wschodu jak i latynoskie (bardzo fajna partia dęciaków), ale jak sobie pomyślę, że ta muzyka ma oddawać nastrój jaki panuje na Falenickiej stacji, to dziękuję bardzo - ja tam nie wysiadam!
Stacja 6: Miedzeszyn.
Oranżadowy pociąg nabrał rozpędu, ale pracuje równo i rytmicznie. Ten numer przynosi złagodzenie atmosfery i nieco wytchnienia po przygodzie w Falenicy. Eteryczne partie gitary działają naprawdę kojąco.
Stacja 7: Radość.
Już na sam widok tytułu uśmiech pojawia się na twarzy. Kompozycja osadzona na ciekawym rytmie w której wiodącą rolę odgrywa trąbka, która do tej pory nie miała nigdy tyle miejsca na płytach Oranżady - dzięki niej utwór przybrał nieco jazzujący charakter.
Stacja 8: Międzylesie.
Można by ten numer uznać za krautrockowy eksperyment. Mocny rytm, pokrzykiwania i coś jakby wiercenie w tle. Osjan by się nie powstydził takiego fragmentu.
Stacja 9: Anin.
Trudno wyobrazić sobie album Oranżady bez post-punkowych elementów i na 'Once Upon a Train' wszystkie zawierają się właśnie w tym utworze. 'Anin', ze swoim mrocznym basowym riffem plasuje się pomiędzy Siekierą z okresu 'Nowej Aleksandrii' a New Model Army z czasów 'No Rest For The Wicked'.
Stacja 10: Wawer.
Na zakończenie podróży Oranżada serwuje nam quasi-reggae (a może nawet dub), którego nie tylko nie wyparł by się Izrael ale i na pewno cieszył by się z niego sam wielki Bob Marley. Klimat poprzedniego utworu pozostaje i gdyby tylko Wawer przyozdobić dłuższa partią wokalną mógłby się równać z 'Armagideon Time', który to był chętnie grany przez The Clash. Jest to najdłuższy utwór na 'Once Upon a Train'.
Stop.
Długa to recenzja, ale ośmielę się stwierdzić, że nowy album Oranżady nie zasługuje na ani trochę mniej. Trzeba mu dużo czasu i miejsca poświęcić, aby go w pełni zrozumieć i docenić. Jest to zarazem najambitniejsze, najdojrzalsze jak i najlepsze dzieło w dotychczasowym dorobku grupy. Na stronie Oranżady pojawiło się stwierdzenie, że jest to album 'skończony'. I ja się z nim zgadzam w stu procentach. 'Once Upon a Train' jest jedną z niewielu płyt, dla opisania których mogę użyć stwierdzenia 'muzyczna podróż', które w polskim dziennikarstwie muzycznym jest bardzo mocno nadużywane.
Może się okazać, że 'Once Upon a Train' nie podbije list przebojów. Ale jakie to ma znaczenie, kiedy kolejny krok w tył od sukcesu komercyjnego jest kolejnym krokiem do przodu w artystycznym sukcesie i rozwoju formacji?
Ja już wiem, że najnowszy album Oranżady jest Polską (a bardzo możliwe, że i światową) płytą roku 2012 w moim rankingu. I choć do tej pory wzbraniałem się przed daniem im pięciu gwiazdek (bo pomimo tego, że to mój ulubiony rodzimy zespół, to zawsze wiedziałem, że może być lepiej), tym razem przyznają je z całą mocą.
5/5