1. Poseidon's Creation (11:38)
2. Incarnation Of The Logos (8:25)
3. Decay Of The Logos (8:15)
4. Atlantis' Agony At June 5th - 8498, 13 p.m. Gregorian Earthtime (15:35)
Czas całkowity: 43:53
- Klaus-Peter Matziol ( basses, vocals )
- Jürgen Rosenthal ( drums, percussion, flute )
- Detlev Schmidtchen ( keyboards, mellotron, xylophone, voice )
- The Boys Of Santiago - chorus (1)
1 komentarz
-
Na początek garść reminiscencji z lat minionych: odkąd pamiętam, na zakupy w centrach handlowych zawsze reagowałem alergicznie. No po prostu męczyłem się straszliwie (i męczę nadal) wśród półek uginających się pod wpływem w większości zbędnych rzeczy, przeciskając się przez tłum oszalałych rodaków, biegających z obłędem w oczach po sklepie. Moi rodzice (rzecz działa się, gdym miał jakieś 13 lat), wiedząc o tej przypadłości, a mając w zanadrzu wspólną wyprawę do jednej ze świątyń handlu, przełamali mą niechęć możliwością spędzenia czasu w sklepie z płytami. Znając jednak mój brak umiarkowania, postawili limit: sfinansują tylko 2 płyty.
Dość powiedzieć, że po pierwszych 15 minutach miałem już na oku nie dwa, a dwadzieścia albumów i resztę dostępnego czasu (jakieś 2 godziny ;-)) przeznaczyłem na dokonanie bolesnego wyboru. Selekcja była straszliwa. Na zakończenie zostałem z wybraną dwójką: pierwszym solowym albumem Steve'a Hacketta i z [i]'Oceanem'[/i] Eloy. Niestety, po wyjściu ze sklepu czekała mnie kolejna niemiła niespodzianka: od ręki miałem dostać tylko jedną płytę, a druga miała czekać na jakąś bliżej nieokreśloną okazję. Masakra. Z bólem serca oddałem Hacketta i po powrocie do domu zabarykadowałem się w pokoju, coby posłuchać Eloy.
Nie ukrywam, że po bezwzględnej selekcji (do wybranej dwójki nie awansowały Marilliony, Flojdy tudzież inne Purple) oczekiwałem dzieła wybitnego, które mnie na łopatki powali, a bambosze z nóg same mi spadną. No i... początkowo byłem nieco zawiedziony. Z całej płyty podobały mi się tylko fragmenty. Do płyty dojrzałem dopiero po paru przesłuchaniach, gdy wgryzłem się w teksty i ujrzałem cały koncept, na którym Eloje zbudowali swój album.
Konceptem tym jest Atlantyda, rzecz jasna. Pan Bornemann i spółka wprowadzają nas w wydarzenia, które poprzedziły utworzenie Atlantydy i jej mieszkańców, czyli w związek Posejdnona z Kleito, owocującego 5 parami bliźniaków (bardzo prorodzinnie ;-)). Taka wesoła gromadka musiała gdzieś mieszkać, więc Posejdon przysposobił im ładną wyspę dla tego celu. A żeby jego potomkom nudno nie było, to bogowie mitologiczni dołożyli swoje trzy grosze i jeszcze człowieka stworzyli. Ale rodzaj ludzki, jak wiemy, wdzięczny nie jest, a i szybko się degeneruje, więc się w końcu doigrać musiał, ściągając gniew nie tylko bogów z mitologii greckiej, ale i egipskiej*. Jak się to skończyło, powszechnie wiadomo.
A jaka jest muzyka? Najkrócej: transowa. Brak tu jakichś gwałtownych zmian tempa, melodie płyną powoli. Wszystko ma służyć budowaniu klimatu, co się zespołowi bardzo dobrze udało. Nagrania płynnie przechodzą jedno w drugie. Świetne są instrumenty klawiszowe, bardzo lubię ich ciepłe brzmienie i te kosmiczne pogłosy, których nie szczędził Frank Bornemann. Sekcja rytmiczna też sobie bardzo dobrze radzi, a kilka razy wychodzi wręcz na pierwszy plan. Trochę szkoda, że mało jest gitary, a jak się trafią piękne solówki ([i]'Upadek...'[/i]), to są schowane na drugim planie. No, ale to klawiszowiec był liderem... Mimo służebnej roli muzyki wobec tekstu jest tu kilka fragmentów, które po prostu wbijają w fotel: otwarcie (no, jakbym widział tę wyspę wynurzającą się z odmętów), końcówka [i]'Inkarnacji'[/i] (ten werbel na koniec!), początek [i]'Upadku'[/i], i chyba najbardziej wstrząsająca końcówka [i]'Agonii Atlantydy'[/i]:
We are a particle in the ocean, lost and safe like a tear
We are born and lost in the ocean, where is mercy with our fear?
Po czym wszyscy mieszkańcy Atlantydy powoli toną. Ostateczną zagładę podkreśla gong na zakończenie. Zawsze po nim potrzebuję kilka chwil na ochłonięcie.
Czy to najlepsza płyta Eloy? Trudno orzec, bo Eloje bardzo dobrych albumów nagrali co najmniej kilka. Wydaje mi się jednak, że 'Ocean' jest najbardziej spójny. Tu wszystko jest od początku do końca przemyślane i ze sobą współgra, łącznie ze wspaniałą okładką autorstwa Wojciecha Siudmaka. Nic już do tej płyty nie można dodać, ani ująć i to chyba stanowi o jej sile.
5/5
* Przez długi czas gryzło mnie to pomieszanie mitologii, ale przeczytałem gdzieś, że mit Atlantydy był silny również w starożytnym Egipcie. No proszę... Michał Jurek środa, 25, sierpień 2010 19:27 Link do komentarza