Jak co roku, przyszedł czas na muzyczne podsumowanie ostatnich dwunastu miesięcy. Najbardziej ogólnym wnioskiem nasuwającym się po przejrzeniu tegorocznych nowości jest niewątpliwa dominacja klasycznych dźwięków. Może nie pod względem liczby płyt, ale z pewnością pod względem ich jakości. Na pierwszym miejscu, ostatni w karierze, album prawdziwego giganta muzyki rockowej. Na kolejnych pozycjach wiele płyt nawiązujących do brzmienia sprzed lat. Są jednak także przykłady bardziej nowoczesnego podejścia do rocka progresywnego, dzięki którym określenie to przestaje być jedynie wyświechtanym frazesem. Aby się o tym przekonać sięgnijcie po najnowszą propozycję grupy Kayo Dot oraz jedyny album krajowej formacji Lotto. Mam wrażenie, że to był dobry rok dla muzyki rockowej. Pojawiło się wiele ciekawych albumów świadczących o tym, że formuły zaproponowane 40 lat temu nadal mogą przynieść wiele nieszablonowych pomysłów, nie powodując wrażenia kompletnej wtórności. Jednocześnie obok propozycji premierowych dostaliśmy do rąk wiele ciekawych reedycji, oraz ponownie odkrytych nagrań archiwalnych.
1. David Bowie - Blackstar
Król może być tylko jeden. Po raz pierwszy od wielu lat nie miałem wątpliwości jaki album jest najlepszą propozycją roku. Blackstar ukazał się na początku stycznia i przez kolejnych jedenaście miesięcy nie pojawiła się żadna płyta, która choćby zbliżyła się do poziomu tego krążka. Wiem, że zaraz zostanę zjedzony przez fanów Bowiego, ale jest to w mojej opinii najlepszy album tego artysty. Płyta mroczna, smutna, ale także po prostu piękna, wysmakowana i bardzo przemyślana.
2. Kayo Dot - Plastic House On Base Of Sky
Kolejna odsłona twórczości Kayo Dot, jednego z ostatnich zespołów, do których pasuje określenie rock progresywny. Każdy album jest inny, każdy przynosi nowe inspiracje. Na przestrzeni tych 13 lat od debiutanckiego Choirs Of The Eye zmieniał się skład zespołu, ale modyfikacji ulegała także stylistyka. Pomysły pozostawały jednak niezmiennie świeże i interesujące. Tak jest i tym razem. Płyta pozornie zwyczajna jednak po kilku przesłuchaniach odnajdujemy bogactwo instrumentów i kunszt wykonawców. Oprócz podstawowej trójki, pozostającej pod wodzą Toby'ego Drivera, znajdziemy tutaj osiemnastu instrumentalistów oraz chór. Muzyka wymykająca się jednoznacznym klasyfikacjom. Posłuchajcie sami.
3. The Winstons - The Winstons
Płyta na której nikt nie odkrywa Ameryki. Inspiracje klasycznymi płytami Sceny z Canterbury są jasne i czytelne. Miłośnicy Roberta Wyatta będą zachwyceni wokalem. W muzyce jest wszystko co charakteryzuje kanterberyjskie brzmienie: humor, jazz, awangarda. Najlepszy od lat nowy zespół nawiązujący do klasyki spod znaku Soft Machine, Gong czy National Health. Włoska grupa, tylko trzech muzyków, bogactwo pomysłów i świetna ich realizacja.
4. Yugen - Death By Water
Album słabszy od sześć lat starszego Iridule. Kolejna włoska formacja pokazującą, że można w XXI wieku z powodzeniem powracać do formuły Rock in Opposition. Niebanalna muzyka, która cięgla zaskakuje i nie pozwala na pojawienie się momentu znudzenia. Kolejny powód do lepszego przyjrzenia się katalogowi wytwórni Altrock.
5. Utopianisti - The Third Frontier
Markus Pajakkala powraca z kolejnym świetnym projektem. Niepowtarzalny styl Utopianisti został zachowany. The Third Frontier jest godnym następcą fantastycznego drugiego albumu. Nadal pobrzmiewają na nim zagrywki bigbandowe, nadal obecna jest ognista dynamika. Pojawiły się jednak momenty wyciszenia. Czy tak wygląda jazzrock XXI wieku? Odpowiedzcie na to pytanie sami. Tego albumu fani jazzrocka nie powinni przegapić.
6. Seven Impale - Contrapasso
Po debiutanckim City of The Sun kolejny fajny album formacji Seven Impale. Gęste brzmienie, fajne utwory. W Norwegii potrafią stworzyć prawdziwie wybuchową mieszankę jazzrocka i psychodelii. Świetny gitary, potężne riffy, muzyczne pejzaże i jazzrockowa moc. Kontynuacja stylistyki pierwszego albumu.
7. Lotto - Elite Feline
Pisałem już o tej płycie na łamach progrock.org.pl. Nie mogę jednak pominąć tego tytułu w tym zestawieniu. Jeszcze niedawno, gdyby mi ktoś powiedział, że możliwe jest przeniesienie minimalizmu Steve'a Reicha i Philipa Glassa na grunt rockowy, pewnie bym nie uwierzył. Polski zespół udowadnia, że za pomocą minimalistycznych środków wyrazu można stworzyć emocjonującą muzykę rockową.
8. Signal To Noise Ratio - Work in Progress
Psychodelia z innego świata. Trochę jak rekonstrukcja historyczna. Takiej muzyki przecież nikt już nie gra. Cofamy się do przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Ponownie odwiedzamy Marka Grechutę. Dla wielbicieli rockowej klasyki pozycja obowiązkowa.
9. Pink Freud - Pink Freud Play Autechre
Jak z awangardowej elektroniki zrobić jazzrock? Na to pytanie odpowiada zespół Wojciecha Mazolewskiego. Kompozycje Autechre w nowej odsłonie. Wbrew niektórym krytycznym opiniom te pomysły naprawdę się sprawdzają. Bardzo dobra płyta z krajowego podwórka.
10. Radiohead - A Moon Shaped Pool
Nie nazwałbym tego albumu wydarzeniem. Radiohead pokazują jednak, że nadal mają potencjał. Nie jest to płyta na miarę genialnego Kid A, ale nadal muzyka budząca emocje. Spokój i opanowanie, oszczędność i klasa. Od niemal ambientowego Daydreaming, aż po emocjonalny Tinker Tailor Soldier Sailor Rich Man Poor Man Beggar Man Thief. Radiohead w dobrej formie.
Do zaproponowanej powyżej dziesiątki można dodać jeszcze kilka propozycji nieco słabszych, ale nadal wartych zauważenia, takich jak chociażby nowy album Light Coorporation, czy trzecia odsłona Innercity Ensemble. Wiele przyjemności sprawił mi także nowy bluesowy krążek Beath Hart, zatytułowany Fire on the Floor, z przebojowym Love is a Lie. Wśród reedycji warto sięgnąć po dwupłytową wersję klasycznego albumu Jazz Q zatytułowanego Elegie, oraz kolejny materiał archiwalny grupy Klan (Live Finland). Obydwie pozycje wydane przez GAD Records. Nie powinniśmy także przejść obojętnie obok wznowionej przez Esoteric, dwupłytowej, znacznie rozszerzonej wersji klasycznego albumu Live grupy Colosseum. Fani zmarłego klika lat temu Lou Reeda powinni także docenić siedemnastopłytowy zestaw The RCA/Arista Albums Collection. Jeśli ktoś ma za dużo pieniędzy może zainteresować się także zestawem wczesnych nagrań Pink Floyd (The Early Years 1965-1972), który na szczęście pojawił się także w wersji dla mniej zamożnych.
Krzysztof Pabis