Już dawno nie wymądrzałem się na łamach naszego zacnego serwisu. Należy to koniecznie nadrobić, tym bardziej, że temat mam przedni. Nie jest on może już tak bardzo na czasie, jak byłby 20 i trochę więcej lat temu, ale i tak warto o tym napisać. Tak sądzę. W pewnym sensie, cieszę się, że sytuacje, które poniżej opisuję, już dawno minęły lub przynajmniej stały się tak sporadyczne, że rzadko kiedy się o nich słyszy. Od razu podkreślam, że sam nigdy nie doświadczyłem czegoś takiego, ale słyszałem historie ludzi, którzy mieli tą, wątpliwą raczej przyjemność lub co gorsza, brali w tym czynny udział.
Cóż może być tak strasznego i gorszącego? Coś, co kiedyś nazywano „wyszukiwaniem” lub „krojeniem pozerów” (często, najpierw to pierwsze, a następnie to drugie). Być może w dzisiejszych czasach ciężko w to uwierzyć, ale kiedyś zdarzało się, że grupy zgranych i dobrze zorganizowanych metalowców (przyznaję to z ogromnym żalem, ale taka jest niestety prawda), rościły sobie prawo do decydowania, kto jest wystarczająco prawdziwy, a kogo czeka sroga kara za byciem „pozerem”. W praktyce, grupa napadała na osoby, których nie znała, a które były ubrane w sposób jednoznacznie sugerujący przynależność do „czarnej” subkultury i wypytywała o znajomość składów poszczególnych grup i ich albumów. Obecnie, gdy wiele osób słucha muzyki bardzo pobieżnie i często nie ma pojęcia o historii zespołów, nazwiskach muzyków, czy tytułach piosenek, brzmi to śmiesznie, żeby nie powiedzieć absurdalnie, ale myślę, że osobom, które spotkały się z tego typu samosądem, nie było do śmiechu. Za brak prawidłowej odpowiedzi można było stracić koszulkę, kurtkę (pod warunkiem, że była stylową kataną z naszywkami), a w najgorszym wypadku nawet ząb lub kilka.
Nie jestem w stanie zrozumieć motywacji ludzi, którzy dopuszczali się takich czynów, ani osób, które dziś twierdzą, że „takie były czasy”. To nie są żadne czasy, tylko prostacki bandytyzm, a ludzie robiący takie rzeczy niewiele różnią się od zwykłych dresiarzy, którzy szukają zadymy. Rozumiem, że osoby, które oszukują, udają i kłamią są irytujące (domyślam się, że o to w skrócie chodziło „obrońcom czystości gatunku”), ale głęboko wierzę, że są i kiedyś również były, inne metody walki z przebierańcami, niż spuszczenie im łomotu.
Wbrew pozorom, gdy na czymś się nie znam lub znam bardzo słabo, to oficjalnie przyznaję się do tego, bo nie jest to dla mnie powód do wstydu. Bardzo chętnie na czymś się poznam! Nie zamierzam pozować na wszechwiedzącego, bo tacy ludzie nie istnieją. Jednak, nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby podnieść na mnie rękę, bo nie pamiętam składu zespołu, który mam na koszulce lub o zgrozo, nie znam na pamięć wszystkich ich płyt. Często chodzę na koncerty zespołów, które znam słabo i nie widzę w tym niczego złego. Bardzo często za to kupuję płyty, czasem też koszulki, żeby wesprzeć zespół i okazać swoją wdzięczność i szacunek. Co jest większym pozerstwem, udział w koncercie zespołu, którego się nie zna, ale kupi się płytę, koszulkę i bilet (w przypadku akredytacji, zapłatą jest obowiązkowa relacja z koncertu), czy zerżnięcie muzyki z internetu (szkoda kasy na płyty, lepiej kupić piwo), wejście za darmo dzięki kumplowi i strojenie złych, za to wszechwiedzących min? Z tym pytaniem Was zostawiam.
Gabriel „Gonzo” Koleński