A+ A A-

Polski Ro(c)k 2017 w odtwarzaczu Pana Dino

Jak co roku, tak i tym razem postanowiłem przedstawić Wam mój osobisty ranking najlepszy albumów, jakie ukazały w ubiegłych 365 dniach. Tym razem jednak pewna nowość - ponieważ uzbierało się tak wiele dobrych i bardzo dobrych polskich wydawnictw (albo po prostu dużo uważniej w tym roku śledziłem rodzimą scenę) stwierdziłem, że należy mój Top 15 rozdzielić na część "polską" i "światową", w której wydawnictw polskich nie umieszczę. Tym sposobem przedstawię Wam dwa rankingi, w sumie aż 30 albumów (choć w rzeczywistości będzie ich więcej), które dużo lepiej pokażą jak bardzo dobry pod względem muzycznym rok mamy już niemal za sobą. Na pierwszy ogień - Polski Top 15, czyli "Polski Ro(c)k 2017 w odtwarzaczu Pana Dina"! Zapraszam do lektury!

PS. Na końcu tekstu umieściłem dodatkowo małe podsumowanie, w którym wspominam o innych wydawnictwach (owszem, aż tyle ich było!), o których warto pamiętać, które warto sprawdzić, a na które w moim osobistym zestawieniu miejsca niestety nie starczyło. No to tyle słowem wstępu... zaczynamy odliczanie!


15. Sautrus "Anthony Hill"

Lubię stoner/doom metal, lubię ten psychodeliczny, transowy, brudny, pustynny klimat. A polski stoner/doom metal przeżywa ostatnio renesans (zeszłoroczna "Zorya" od Sunnaty to cudowność na skalę światową!), więc musiałem w swoim zestawieniu umieścić jednego z przedstawicieli tego gatunku. Padło na Sautrus, choć wahałem się także między płytami Dopelord "Children of the Haze" oraz Major Kong "Brace For Impact". Co sprawiło, że wybrałem "Anthony Hill"? Przede wszystkim to, że krążek ten jest wybitnie mocno zakorzeniony w klasycznych inspiracjach. Woń lat 70-tych i wczesnego Black Sabbath czuć na kilometr, natomiast wykorzystanie harmonijki dodaje całości nieco bluesowego charakteru. Przekonało mnie to. Potężnego riffu z "Good Mourning" nie powstydziłby się pewnie sam Iommi, za to kawałki takie jak "The Way" albo "Synopticon" spokojnie mogłyby znaleźć się w katalogu Melvins lub Kyuss. Szkoda tylko, że album ten jest stosunkowo krótki, ale to w gruncie rzeczy bardzo niewielki minus - dobrej muzyki po prostu nigdy za wiele, więc można "Anthony Hill" słuchać podwójnie. Wspaniała robota Panowie z Sautrus, czekam tylko wciąż na okazję, by móc zobaczyć Was na żywo! Mocne otworzenie mojego Polskiego Top 15.

-

-


14. Me And That Man "Songs Of Love And Death"

Ten album zrobił na polskiej scenie niemałe zamieszanie, zresztą pewnie nikomu nie trzeba go już teraz przedstawiać. Projekt lidera Behemoth - Adama "Nergala" Darskiego z Johnem Porterem odbił się szerokim echem w mass mediach, wśród fanów jednego, jak i drugiego artysty, ale także wśród ogólnie rockowej publiczności. Bo powołanie tego dość egzotycznego duetu już z samej idei zdawało się być niezwykle intrygujące. I choć ten album w polskiej muzyce jest czymś świeżym - do światowej muzyki nie wnosi nic nowego. Mamy tutaj misz-masz klasycznego bluesa, neofolku, twórczości Nicka Cave'a czy King Dude, rocka rodem z lat 70-tych (niech mi ktoś powie, że nie słychać tuta Page'a w brzmieniu gitary!), i prawie wszystkiego co uznawane za klasyczne w rocku. Niemniej z założenia nie chodzi tu o odkrywanie Ameryki na nowo! Zresztą ja sam bardzo długo nie mogłem się do tego krążka przekonać. Ale bluesowe, neofolkowe i mroczne kompozycje z "Songs Of Love And Death" trzymają wysoki poziom. I z czasem, po kilku podejściach/przesłuchaniach, także mnie się bardzo spodobały. Korzenny, klasyczny i klimatyczny rock zaserwowany przez Me And That Man jest po prostu doskonałą ścieżką dźwiękową do popijania wieczorem whisky i zatopienia się w jego mrocznych objęciach.

-

-


13. Mako Sica "Invocation"

Album będący bardziej ciekawostką, ponieważ zdecydowanie odbiega od wszystkiego co znajdziemy na mojej liście. Nie jest to ani dzieło metalowe, ani progresywne. "Invocation" to niespełna 40-minutowe wydawnictwo składające się z trzech utworów: "Mouth Of The Lion", "Sacrifice" oraz "Potomac Blues". Kompozycje te utrzymane są w stylistyce psychodelicznego rocka, jazzu, fusion i szczypty folku. Kiedy słucha się tej muzyki skojarzenia mogą być następujące: pustynia, hipisi, narkotyki, odlot... i Frank Zappa. To chyba najbliższy temu klimatowi muzyk, jaki przychodzi mi do głowy kiedy słucham Mako Sica. Ale "Invocation" zdecydowanie robi dobrze. Ów trio ponad 10-minutowych kompozycji ma sobie coś niezwykle pociągającego i wkręcającego. To jakby plastyczna, tworząca w głowie obrazy i pozwalająca wyobraźni wrzucić najwyższy bieg mikstura, coś co pobudza nie tylko zmysły, ale też umysł. Napisałbym wręcz, że z tym albumem można odbyć niezłego tripa! Swoją drogą muszę jeszcze wytłumaczyć dlaczego album umieściłem w polskim topie - w skład zespołu wchodzą Przemysław Krys Drazek, Brent J. Fuscaldo oraz Cheatan Newell, okładkę stworzył Kuba Sokólski, a płytę wydał krakowski net-label Instant Classic. Niemniej grupa ta mieści się gdzieś pomiędzy Polską i USA, będąc międzynarodową. Nie miała by jednak większych szans w zestawieniu "światowym", także postanowiłem przemycić "Invocation" w moim polskim Top 15. A to miejsce jest całkowicie zasłużone!

-

-


12. Yesternight "The False Awakening"

Z jednej strony album ten zapowiadał sie ciekawie już od samego początku i od pierwszego singla "Who You Are" (który notabene ukazał się w... 2015 roku). Z drugiej strony miałem jednak pewne, całkiem poważne obawy, że Yesternight popadnie w coś, co lubię nazywać "przypadłością polskiego progresywnego rocka". Chodzi tutaj o to, że gro zespołów brzmi bliźniaczo podobnie do siebie, a jakość ich kompozycji raczej nie odbiega od przeciętniactwa i - co gorsze - bywa kalką dokonań kapel zagranicznych. Ale bydgoskiej formacji udało się jakoś uniknąć tej przypadłości i zaprezentowany na debiutanckim "The False Awakening" materiał jest obiecujący oraz wciągający. Przede wszystkim spodobała mi się i w pewien sposób uraczyła mnie swoboda z jaką muzyka na tym krążku płynie z głośników. Większość kompozycji jest w stonowanym klimacie, nie mamy tutaj wyjątkowo mocnych fragmentów, chociaż narastające napięcie we wspomnianym "Who You Are" albo podniosłe i nieco pompatyczne solówki w "Just Try!" przy pierwszym przesłuchaniu wywołały we mnie delikatne ciarki na plecach. A lubię to uczucie. Klimat "The False Awakening" z pewnością przypadnie do gustu fanom Pineapple Thief albo Porcupine Tree. Ja się do nich zaliczam i choć często mocno krytycznie spoglądam na polską scenę progresywną, to debiut Yesternight wyjątkowo polubiłem. Warto nabyć oraz sprawdzić w sieci co proponują chłopaki z Bydgoszczy, znaczna część albumu dostępna jest na kanale YouTube zespołu.

-

-


11. Licho "Podnoszenie Czarów"

Licho to jedno z moich osobistych odkryć tego roku. Pierwszy raz o zespole usłyszałem przy okazji ich wspólnej, jesiennej trasy z Furią, Thaw i Sacrilegium. Przyznam, że przed koncertem sprawdziłem bardzo powierzchownie co prezentuje ta sanocka grupa, ale dopiero na żywo przekonali mnie na 100% do swojej twórczości. Muzyka Licha jest po prostu opętańczo szalona, hipnotyzująca i psychodeliczna, z mocno teatralnym klimatem oraz zdecydowanie nie black metalowym charakterem. W ogóle nie wiem skąd wzięło się określanie tej muzyki black metalem? Mniejsza jednak o to. "Podnoszenie Czarów" to raczej awangardowy, alternatywny metal, choć może nawet nie metal - tylko rock. Nie mamy tutaj kawalkady riffów, bombardowania blastami i podwójną stopą, wściekłego growlu, a raczej szybkie, ale wciąż bardziej rockowe niż metalowe granie. Do tego dorzucić należy charakterny, nieco szalony wokal i momentami dość grafomańskie teksty, choć wielce intrygujące. Fani Furii z pewnością mogą być usatysfakcjonowani, choć jak wspomniałem - brak tutaj black metalowej wściekłości i ciężaru. Niemniej klimat Licha złapią także miłośnicy folkowego Żywiołaka czy Thy Worshiper, albo (już bardziej black metalowego) Kresu. "Podnoszenie Czarów", choć dość krótkie, potrafi zahipnotyzować i zawładnąć umysłem, ale zaznaczam, że jest to mocno specyficzna muzyka. Polecam jednak spróbować, ja to łapię!

-

-


10. HellHaven "Anywhere Out Of The World"

Przyznam się bez bicia, że ten album to moja pierwsza styczność z HellHaven, ale ta znajomość zaczyna się od razu z wysokiego C. Po pierwsze uderza bogactwo jakie oferuje "Anywhere Out Of The World". Usłyszymy tutaj zarówno klasycznego proga, jak i metal symfoniczny, obok damskich wokaliz przewiną się przez głośniki i krzyki, i growl, i chóralne zaśpiewki. Styl połączenia wokali przypomina mi tutaj nieodżałowany awangardowy UnExpect z ich teatralnym klimatem. Ale HellHaven oferuje także sporo bliskowschodnich orientalizmów, dla przykładu w takim "They Rule The World" można mieć wrażenie, że oto stery albumu przejęli Orphaned Land. Z kolei w "On Earth As It Is In Haven" spotkamy się z... scratchowaniem (technika wydobywania dźwięków z płyt winylowych, znana głównie z rapu), co jest nieco nu-metalowym smaczkiem. Mimo całego tego zróżnicowania muzykom HellHaven udało się stworzyć bardzo spójne wydawnictwo, a to wcale niełatwe, by z tak wielu składników przygotować danie, które nie jest ani mdłe, ani niezjadliwe. Do wszystkiego dołożyć trzeba też nietuzinkowe umiejętności instrumentalne muzyków. Niejedna bowiem świetna solówka na tym krążku się znajduje, ot na przykład w "Res Sacra Miser". Koniec końców trzeba przyznać, ze "Anywhere Out Of The World" to jedna z najlepszych polskich propozycji typowo progresywnych w tym roku. Każdy kto słucha progresywnej muzyki powinien tego album poznać!

-

-


9. Widek "Hidden Dimensions"

Trochę to smutne, że albumy takie jak "Hidden Dimensions" nie uzyskują w Polsce większego rozgłosu, a za granicą bywają doceniane. Ale to nie pierwszy i nie ostatni taki przypadek. Jednoosobowy zespół o nazwie Widek to projekt jednego z właścicieli trójmiejskiego Nova Studio, nijakiego... Widka. Jest to już jego bodaj szósty album, choć dwa z nich są raczej krótkie i traktowałbym je bardziej jako EP-ki. Na "Hidden Dimensions" mamy pełny melodii i żywiołu miks progresywnego metalu, djentu, ambientu, post rocka i tzw. gitarowych popisów - czyli wszystko to, co gitarowi maniacy lubią najbardziej. Widek zresztą współpracował i nadal współpracuje z wieloma uznanymi muzykami. Tak jest również i na tym albumie, usłyszymy solówki spod palców Marco Sfogli (muzyk z solowego zespołu Jamesa LaBrie), Sithu Aye, Davida Maxima Micic'a, Paula Wardingham'a, Gru (Piotr Gruszka) czy Owane. Nazwiska te może nie są znane szerokiej publiczności, ale każdy kto gra na gitarze i śledzi "internetowych wirtuozów" z pewnością część z nich kojarzy. Równie mocne popisy na gitarze serwuje sam autor albumu, a do tego wyjawia całkiem mocny zmysł kompozytorski. Przy spokojnych solówkach jak w "Satelite" można zwyczajnie odlecieć, ale nie brak też porywających fragmentów. Dla potwierdzenia tych słów choćby na końcu "Gravity" czy w "Double Star" Widek bombarduje nas z iście metalcore'owym zacięciem. Całość doskonale sprawdza się jako soundtrack do codziennych czynności, ale z pewnością wielu miłośników takich tuz jak Animals As Leaders, Scale The Summit czy Pliniego odnajdą się w tej muzyce.

-

-


8. Mord'A'Stigmata "Hope"

Ciężkich brzmień w moim zestawieniu musi trochę być, a Mord'A'Stigmata doskonale się na to miejsce nadaje. Tym bardziej, że tegoroczny album "Hope" wydany nakładem Pagan Records to jedna z najlepszych propozycji 2017 roku w gatunku około-black metalowym. Ale nie zraźcie się od razu ci, którzy czarnego metalu nie trawicie - "Hope" to album o wiele bardziej post metalowy niż się wydaje, wypadkowa twórczości takich zespołów jak Isis, Agalloch, Behemoth, Obscure Sphinx, Blindead czy wczesny Alcest. Składająca się z zaledwie czterech utworów płyta trwa przeszło 40 minut, więc kompozycje do krótkich nie należą. Są jednak rozbudowane, wielowątkowe i wybitnie klimatyczne. No właśnie - klimat "Hope" to jego największy walor! Całego albumu słucha się z zapartym tchem, ta muzyczna opowieść jest zgrabnie skonstruowana i trzymająca w napięciu nieustannie, niczym drapieżnik trzymający dogorywającą ofiarę. Mord'A'Stigmata utrzymała wysoki poziom zaprezentowany na "Ansia", jednak na tegorocznym krążku zdecydowanie mniej jest black metalu. No i, co dla mnie bardzo ważne, produkcja jest o wiele lepsza niż poprzednich krążków! Generalnie cieszy fakt, że polski metal zaczyna brzmieć światowo i "Hope" jest tego jak najlepszym przykładem. Kapitalne, mroczne wydawnictwo, nie tylko dla fanów ciężkich brzmień - warto sprawdzić (całość jest na YouTube).

-

-


7. Lion Shepherd "Heat"

Miałem pewne obawy zanim posłuchałem tego albumu. Grupa promowała go grając koncerty w roli supportu przed Riverside, ale koncert we Wrocławiu mnie nie zachwycił, ponadto nie byłem specjalnym fanem ich debiutanckiego krążka "Hiraeth". Ale dałem w końcu szansę "Heat" i szybko obawy zniknęły, a ja się trochę zawstydziłem. Lion Shepherd konsekwentnie stawia na przeplatanie progresywnego rocka z orientalnymi melodiami i ozdobnikami, w przeciwieństwie jednak do debiutanckiego krążka na "Heat" mamy z goła odmienny, bardzo żywy i pozytywny nastrój. Co więcej piosenkowy charakter utworów takich jak "Heat" czy "Code Of Life" z automatu zaprasza odbiorcę nie tylko do słuchania, ale też i potupywania nóżką czy zanucenia sobie niektórych, trzeba przyznać, że chwytliwych refrenów. Nie brakuje jednak i chwil zadumy, choćby w nieco bardziej stonowanym, acz wciąż mocno bujającym "Dazed By Glory", czy kończącym album "Swamp Song". Album brzmieniowo dopracowany jest perfekcyjnie, o wiele lepiej i pewniej brzmi Kamil Haidar - wokalista, a tempa nie zwolnił także Mateusz Owczarek, który swoimi solówkami potrafi zaimponować, wciąż wplatając w nie sporo orientalizmów. No właśnie, tychże jest na tym albumie od zatrzęsienia i po kilkukrotnym obcowaniu w krótkim czasie z "Heat" potrafią zacząć nieco denerwować, ale wystarczy dłuższa przerwa i do krążka wracamy ponownie z wielką przyjemnością.

-

-


6. Lunatic Soul "Fractured"

"Fractured" już od samego początku zapowiadane było jako nowy rozdział w historii solowego projektu Mariusza Dudy z Riverside. Swoją drogą ciekawe kiedy zacznie się mówić o Lunatic Soul jako o projekcie "Mariusza Dudy", a nie "Mariusza Dudy z Riverside"... Tak sobie pomyślałem słuchając "Fractured", że to być może właśnie ten album ma szansę stać się linią odcinającą macierzystą formację muzyka od jego solowej twórczości. I to linią będącą grubą kreską, bo właściwie poza personą oba te muzyczne byty stały się od siebie już dostatecznie odległe. Dużo więcej tutaj elektroniki, ale tej ambitnej - spod znaku Massive Attack, Portished czy Tricky. Wciąż jednak charakterystyczny, lunatyczny styl został zachowany, obecne są dobrze znane brzmienia gitary, basu i oczywiście niepowtarzalny wokal Dudy. Kompozycje jednak stały się trochę bardziej pogodne, mniej skomplikowane, ale wciąż równie klimatyczne co te z poprzednich kilku albumów. Muzyka o wiele bardziej skupia się na rytmice, aniżeli na melodiach, chociaż i tych nie brakuje. Podoba mi się ten ruch ze strony Mariusza, podoba mi się to, że nie wstydzi się swoich inspiracji w muzyce elektronicznej i niejedemu "staremu" fanowi zagrał trochę na nosie wplatając te inspiracje w swoją muzykę. I choć "Fractured" nie jest najlepszym wydawnictwem spod znaku Lunatic Soul, to wciąż warto o nim mówić, warto go słuchać i warto go mieć. Mariusz Duda po raz kolejny nie zawodzi, a Lunatic Soul niezależnie od Riverside toruje sobie swoją muzyczną drogę.

-

-


5. Ayden "Identity"

Zdawać by się mogło, że w post rocku wszystko zostało już powiedziane, że pokłady pomysłów na kompozycje dawno uległy wyczerpaniu, a eksploatowane przez kolejnych wykonawców coraz głębsze post rockowe zasoby to wyłącznie kalki tego, co słyszeliśmy już po wielokroć wcześniej. Ale okazuje się, że by stworzyć wielce interesujący, udany i zaskakująco świeży album wcale nie trzeba kombinować. Wystarczy jasno określić swoje inspiracje: God Is An Astronaut, Explosions In The Sky, Tides From Nebula, Mogwai. Przemycić w klasycznie post rockowym anturażu elementy prog rocka, djentu, post metalu, ambientu. I do wszystkiego dodać dużo muzycznej wrażliwości oraz emocji. A jeśli na dodatek za brzmienie całości odpowiadać będą bardzo uznane w muzycznym światku osobistości - wtedy niemal na pewno uda nam się równie udany album, co debiutancki krążek Ayden "Identity". Chłopacy nie kombinują, grają to co im serce podpowiada, szczerze i z przekonaniem. Eksperymenty odłożyli na bok, zagrali klasyczny, wręcz z definicji wycięty post rock i zrobili to doskonale. Może właśnie dlatego uznałem, że "Identity" to najlepszy tegoroczny post rockowy album z Polski, choć konkurencja była spora. Panie Błażeju, Filipie, Łukaszu i Dawidzie - dobra robota! Oby tak dalej, trzymam kciuki i dopinguję, bo Ayden ma szansę stać się kolejną wartościową wizytówką polskiej muzyki. Pierwszeństwa Tides'om pewnie nie odbiorą, ale za nimi jest jeszcze spora przestrzeń, zarówno na polskiej, jak i światowej scenie. Nieśmiała wizja w mojej głowie pozwala stawiać tam Ayden, bo "Identity" to przecież dopiero debiut...

-

-


4. Obsidian Mantra "Existential Gravity"

Z tym zespołem miałem po raz pierwszy przyjemność w odsłonie koncertowej. Właściwie to złapali mnie w swoje sidła właśnie występem live, pełnym mocy, potężnych riffów, mrocznych tonacji i głębokiego growlu. Obsidian Mantra to młoda kapela, która już debiutanckim długograjem zdobyła moje serducho. Łączą dwie rzeczy, które w muzyce lubię: progresywny zamysł i metalowy ciężar. Jeśli ktoś nie trawi obranego przez Opeth kursu z kilku ostatnich albumów, albo martwi go będąca w nieco klapniętej formie (od czasu "obZen") Meshuggah - to na "Existential Gravity" znajdzie wszystko co mu do życia potrzebne. Bo ten album to jakby wypadkowa twórczości ów dwóch uznanych formacji, sprytnie zmontowana i dosmaczona kilkoma jeszcze inspiracjami kwileckiego kwartetu, takimi jak: doom, death, sludge i post metal. Zbędne tutaj wymienianie jakichś nazw, wystarczy posłuchać ociężałego, ale porywającego "Deviation", albo zanurzyć się w silnych ramionach "Vomiting the Void", aby zrozumieć co mam na myśli. Dla kontrastu mamy też kilka zwolnień, a najlepszym tego przykładem świetny psychodeliczny fragment "Afflicted with the Plague". Nie mniej dzieje się w napędzanym rewelacyjnym groove "The Flame Of Self-Condemnation". Generalnie na "Existential Gravity" dzieje się bardzo dużo, choć ktoś kto tak ciężkiej muzyki nie lubi, pewnie tego nie złapie. Ja lubię i łapię, to jeden z najlepszych metalowych albumów Anno Domini 2017 w Polsce.

-

-


3. Decapitated "Anticult"

Odstawiając na bok całą tę chryję z Decapitated muszę jasno stwierdzić, że chłopacy zaprezentowali w tym roku światu album wyjątkowo dobry. Uwielbiam ich poprzedni krążek "Blood Mantra", pokochałem również tegoroczny "Anticult". Decapy nie zmieniły kursu, nadal grzmią melodyjnym i wściekłym death metalem na wysokim technicznie i wykonawczo poziomie. Petardy takie jak "Impulse", "Kill The Cult" czy "Earth Scar" nie pozostawiają obojętnym, a cały album - zaledwie nieco ponad 35-minutowy - wbija w ziemię. Nie jest to już oczywiście "stary" Decapitated (i pewnie już nigdy nie będzie, jeśli w ogóle przetrwa jako zespół), ale "nowy" przemawia do mnie jak najbardziej. Vogg zdołał na tym albumie upchać zaskakująco dużo chwytliwych riffów, które potrafią zostać w głowie nawet po przesłuchaniu albumu, co w death metalu nie jest często spotykane. Kiedy słucham "Anticult" przypominają mi się dokonania Sepultury czy Soulfly, riffy spod ręki Dimebag'a, połamańce perkusyjne i gitarowe a'la Gojira. Krótki to, ale doskonały krążek, szkoda tylko, że jego promocja skończyła się tak nieprzyjemną (choć w momencie kiedy piszę ten tekst wciąż niewyjaśnioną) historią. Co będzie dalej z Decapitated - zobaczymy, mam nadzieję, że cała sprawa się jakoś wyjaśni. Niemniej szkoda by było, gdyby takich albumów jak "Anticult" miało więcej nie powstać.

-

-


2. Retrospective "Re:Search"

Ktoś kto mnie zna i wie jakie personalne relacje łączą mnie z Retrospective pewnie powie, że nie potrafię być w kontekście ich muzyki obiektywny. A jest wręcz przeciwnie, staram się być możliwie obiektywny i z pełną świadomością stwierdzam, że "Re:Search" to jeden z najlepszych prog rockowych albumów tego roku. Zresztą na potwierdzenie moich słów: znam kilka, a może i kilkanaście osób, które wymienią ten album także w czołówce tegorocznych wydawnictw. No cóż, Retrospective mocno już zakorzeniło się w polskim światku progresywnym i wciąż tylko czekać, aż przy odrobinie szczęścia zaczną także zdobywać pokaźną publiczność zagranicą. Ale nie o tym, "Re:Search" podoba mi się z kilku powodów. Pierwszym z nich jest lekkość niektórych kompozycji, takich jak "Standby" czy "Heaven Is Here", a z drugiej - jakby dla kontrastu - ciężar, jakiego w Retrospective jeszcze chyba nie słyszałem ("Last Breath", "Rest Another Time"). Kolejną rzeczą, która mnie się bardzo podoba jest większa śmiałość poszczególnych członków kapeli - więcej gra Maciej Klimek (solówki!), więcej śpiewa Beata Łagoda, której wokal razem z głosem Jakuba Roszaka tworzy niesamowicie zgrany wokalny duet, którego drugiego takiego ze świecą szukać na polskiej scenie. No i oczywiście wielkim plusem albumu jest "The Wisest Man On Earth", jeden z chyba najlepszych utworów jakie Retrospective dotychczas spłodziło. Nie będę się tutaj rozwodził, widziałem grupę niezliczoną ilość razy na żywo i zawsze podobają mi się ich koncerty, lepsze czy gorsze. A do "Re:Search", choć śledziłem jego powstawanie od samego początku, wracam z przyjemnością nawet niemal po roku od premiery. Moim zdaniem w pełni zasłużone miejsce dla jednego z najlepszych tegorocznych albumów prog rockowych z Polski.

-

-


1. DispersE "Foreword"

Szkoda, że ta płyta w Polsce przeszła bez większego echa, bo warta jest jak największej uwagi. Disperse kazali na swój kolejny album czekać aż cztery lata, i choć delikatne wolty stylistyczne w ich karierze to nic nowego ("Living Mirrors" był o tyle inny od debiutu, że nie wszystkim fanom przypadła do gustu), tutaj zaskoczenie jest raczej spore. Poza zmianami personalnymi w zespole, którego trzon wciąż stanowią Jakub Żytecki i Rafał Biernacki, nastąpiła zmiana w wizerunku - logo, ale najważniejsza zmiana zaszła w muzyce. Stała sie przede wszystkim lżejsza, bardziej przystępna, ale i eklektyczna. Grupa z powodzeniem łączy odległe sobie z pozoru światy metalu i muzyki elektronicznej, popu i jazzu, djentowej mocy i ambientowego spokoju. Z pozoru przeciwstawne sobie byty na tym albumie wspaniale ze sobą współistnieją! Mocniejsze uderzenia w "Stay" i "Surrender" balansuje przestrzenne "Bubbles", chwytliwy refren w "Tether" koresponduje z rozmarzonym klimatem "Sleeping Ivy", a najdłuższy i bodaj najlepszy na całej płycie "Does It Matter How Far?" bawiąc się rytmiką łamie schematy. W moim odczuciu Disperse dużo zaryzykowali, bo ten album z pewnością nie trafia w gusta wszystkich ich dotychczasowych fanów, pewnie nie wszyscy fani djentu będą na tyle otwarci by strawić ten krążek, a miłośnikom progresywnego grania może on się czasami wydawać zbyt prosty. Ale pozory mylą - "Foreword" jawi się sporą odwagą, skrywa wiele ciekawostek i skomplikowaną strukturę pod płaszczem przystępności. Większy ciężar kompozytorski wziął na siebie zdaje się Jakub Żytecki (o czym świadczą solowe wydawnictwa z tego roku bardzo zbliżone brzmieniem do "Foreword"), ale cały zespół prezentuje się tutaj wyśmienicie. Elektronikę i przestrzeń klawiszy uzupełnia rozbudowana sekcja rytmiczna, nie brak też "wizytówkowego" elementu układanki spod znaku "Disperse", czyli popisowych solówek gitarowych. Ten album ma szansę stać się początkiem pewnego nowego nurtu w prog metalu, musi jeszcze tylko przejść probę czasu i kto wie, czy za dwa/trzy lata nie zostanie o wiele bardziej doceniony. Dla mnie najlepsze polskie wydawnictwo tego roku, pomimo sporej i poważnej konkurencji.

-

-


"Suplement"

 

Tak oto prezentuje się mój pierwszy "Polski Top", ale to nie wszystko dobre co wydarzyło się tego roku na naszej scenie. O kilku albumach warto jeszcze wspomnieć, bo na przykład bardzo dobrym albumem przypomniał o sobie zespół Believe. Ich "VII Widows" długo figurował w moim zestawieniu, ale ostatecznie nie znalazłem dla niego miejsca w pierwszej piętnastce. Niemniej krążek ten z pewnością wart jest uwagi, bo to bodaj pierwsze wydawnictwo spod znaku Believe, które zdaje sie być o wiele bardziej albumem zespołu jako zespołu, a nie Believe jako pobocznego (solowego) projektu Mirka Gila. Czy rozstanie z Collage przysłużyło się temu? Czy może odświeżony skład, w tym nowy wokalista miały na to wpływ? A może pierwsze w historii stworzenie albumu-konceptu? Nie wiem, ale wiem, że "VII Widows" to porządny kawał polskiego progresywnego rocka, który stoi na światowym poziomie. Innym bardzo ciekawym wydawnictwem z progresywnej półki, które też brałem pod uwagę, jest "Lebowski Plays Lebowski" grupy Lebowski, która jakoś dziwnie istnieje na tym naszym polskim rynku. Nie mogę tego rozgryźć - niby koncertują, ale mało; niby nagrywają, a wydają album na pół "live", na którym mamy gro nowych utworów. I to po siedmiu latach od wydania "Cinematic". Ale tegoroczne wydawnictwo z pewnością zasługuje na uwagę, sporo tam nowości i to zapowiadających, że może wkrótce grupa wpadnie w pewną regularność. Co jeszcze? Ano oczywiście solowe wydawnictwa Jakuba Żyteckiego, czyli dwie EP-ki (ostatnia sprzed dosłownie kilku dni), dla których miejsca w moim zestawieniu nie przewidziałem z uwagi na obecność Disperse. Są jednak one doskonałym uzupełnieniem dla "Foreword", ale sprawdzą się oczywiście do niezależnego odsłuchiwania. Do ciekawych propozycji zaliczyć można też albumy Starsabout "Longing For Home", "Dawn" grupy Alters albo "Screaming Out Your Name" zaprezentowane przez Keep Rockin'.

-

-

Tyle na poletku progresywnym, ale nie tylko takim chlebem człowiek żyje. Dużo bogactw wypłynęło do nas (co ostatnimi laty jest regułą w Polsce) z otchłani metali ciężkich. Na pierwszy ogień wysuwa się tutaj chociażby nowy krążek od Blaze Of Perdition "Conscious Darkness", który ponownie udowadnia, że polski post black metal ma się wybitnie dobrze. Innym tego przykładem jest krążek "Miasma" od warszawskiej grupy ROSK. Niestety w tym przypadku jakości materiału Panowie nie potwierdzili na żywo, bo mając okazję usłyszeć ich u boku White Ward w Poznaniu wyszedłem z klubu niestety mocno rozczarowany. Ale krążek robi robotę, więc mimo wszystko warto go sprawdzić. Świetnie prezentuje się także ostatni krążek In Twilight's Embrace "Vanitas", który pokazuje jak złoić dupę w dobrym tego słowa znaczeniu - tutaj nie ma czasu na odpoczynek. Ciekawie zapowiada się też debiutancki długograj UR "Black Vortex", który dotychczas przesłuchałem tylko raz - ale już zdołał mi nieźle złoić zad. Tutaj warto także wspomnieć o doskonale rokującym krążku Jarun "Sporysz", którego jeszcze nie słyszałem, ale znam singiel "Malowany Ogień" i sądząc po dotychczasowej dyskografii grupy wiem, że poziom będzie wysoki. Co jeszcze? Ano z dobrej strony pokazały się Biesy swoją "Nocą Lekkich Obyczajów", wysoki poziom jak zawsze utrzymała też Furia i ich "Guido" nagrane w... kopalni. Z ciekawostek warto sprawdzić eksperymentalne EP "Korpus Czechosłowacki" grupy Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi, a mocnym uderzeniem jest także dwu-utworowy zapis improwizacji wydany pod tytułem "St. Phenome Alley" od wizjonerów z THAW.

-

-

Tyle ode mnie, na dniach pojawi się też mój Top 15 Światowy, w którym kolejna porcja dobrej i wartej sprawdzenia muzyki! A tam też działo się wiele i bardzo ciekawie!

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.