A+ A A-

Wspomnienia chuligana - kilka słów o książce 'Biała Gorączka'

Wydana w Polsce pod koniec ubiegłego roku „Biała Gorączka”,  autobiografia Iana Frasera Kilmistera, znanego światu jako Lemmy, odbiła się sporym echem w środowisku metalowych purystów. Trudno się dziwić, Lemmy to szef Motorhead, od ponad trzydziestu lat raczący gawiedź swoim pijackim hard rockiem. I nie tylko – Mr. Kilmister to przede wszystkim symbol rockandrollowej postawy, niepoprawny, niereformowalny mimo upływu lat hulaka. „Biała Gorączka” nie jest wszak pozycją wyłącznie dla metalowców. Przede wszystkim dlatego, że to ciekawa historia, a Lemmy z niejednego pieca chleb jadł. O wielkie chwile progresywnego rocka też się otarł.

    Tę i tak niezbyt grubą książkę (250 stron) można by spokojnie o jakieś 50 stron odchudzić bez uszczerbku dla treści. Na stronach owych znalazłyby się przekleństwa, jakimi Lemmy rzuca bez opamiętania. Ale ten zabieg zaszkodziłby lekturze – taki już urok Lemmy'ego, jego narracja zyskuje dzięki bluzgom indywidualny rys. Słowa wielkiego uznania należą się w tym momencie tłumaczowi, Jarosławowi Szubrychtowi. Były frontman Lux Occulta, dawny współpracownik „Mystic Art”, a obecnie, hehe, „Przekroju”, musiał się sporo natrudzić, żeby uniknąć monotonnej litanii słow na K i Ch. Udało mu się to znakomicie. Niejako przy okazji tłumaczenia książki Szubrycht udowodnił, że klęcie też jest swoistą sztuką. Wykorzystał umiejętnie całą paletę wulgaryzmów, jakie funkcjonują w języku polskim, nie stroniąc od językowych nowinek, typu „spieprzaj dziadu”.

    W „Białej Gorączce” Kilmister w żadnym razie nie stara się swojej postaci zdemitologizować. Wręcz preciwnie – robi wszystko, żeby swoją legendę największego rockowego chuligana utrwalić. Sam siebie w kilku miejscach nie waha się nazwać pozerem, prostakiem czy nałogowcem. Zostaje nam przedstawiony obraz Lemmy'ego jako jednostki bardzo nieskomplikowanej, składającej się z rąk do obsługi basu, gardła do ryków na scenie, gigantycznego libido i zmaltretowanej wątroby. Jadowite komentarze naszego bohatera zdradzają jednak żywy umysł i typowo angielskie, sarkastyczne poczucie humoru. Lemmy, choć jest rogatą duszą, ma w sobie jednak sporo sympatii do ludzi. Tym, których szanuje, nie szczędzi komplementów. Dla wrogów jednak nie ma litości.Trudno jest dociec która z historyjek Kilmistera wydarzyła się naprawdę, a która służy autokreacji. Śmiem wątpić, by wszystkie wydarzenia z opowieści Lemmy'ego rzeczywiście miały miejsce, bo ludzki organizm po prostu nie byłby w stanie znieść takiej ilości alkoholowo-narkotykowych szaleństw. Jeśli by nawet podzielić przechwałki Lemmy'ego na 2 i wyciągnąć pierwiastek, to i tak jego żywotność byłaby zadziwiająca.

    To dobrze, że Kilmister spisał swoją historię, kiedy już miał sześćdziesiątkę na karku ( w Wielkiej Brytanii „Biała Gorączka” ukazała się w 2002. roku. Dzięki temu dostajemy nie tylko opowieść o życiu lidera Motorhead, ale przede wszystkim kronikę początków i dalszej ewolucji rocka. W pewnym momencie Lemmy rzuca hasło: „Widziałem Buddy'ego Holly'ego na żywo, taki jestem stary!”. Niech posłuży ono za przykład. Ten człowiek dorastał w czasach pierwszych tryumfów rock'n rolla i może o nich powiedzieć wiele interesujących rzeczy. Nie stawia a priori wszystkim gwiazdom tamtych czasów ołtarzy, jak nie przymierzając Wojciech Mann, potrafi im też wytknąć błędy. Eddiego Cochrana ceni jako prekursora zasady „zrób to sam” w muzyce, rozpływa się nad Beatlesami, ale nie boi się powiedzieć, że Stonesi dawali słabe koncerty albo że Elvis miał słabe strony B singli. Dziś, gdy temat się ucukrował jak figa, jak tytoń uleżał, nikt by tego nie zauważył. Lemmy ma do dzisiejszych legend krytyczne podejście, bo obserwował je w chwili narodzin. W miarę trwania opowieści pojawiają się w niej nowe muzyczne prądy i sławne nazwiska. Tyle, że Kilmister nie widzi między poszczególnymi podgatunkami rocka jakichś przepaści, wszystkie traktuje jednakowo. Stwierdza, że szufladki są dla muzyki zgubne. Sam jest najlepszym przykładem „wielości w jedności”, bo zanim osiągnął światowy sukces z własną kapelą, zaliczył staż m.in. w rock'n rollowym Rocking Vicars, grał indyjską psychodelię z Samem Gopalem i space rocka z Hawkwind, a potem chętnie współpracował zarówno z muzykami punkowymi jak i tymi z kręgu NWOBHM czy glam metalu. Moim zdaniem - bardzo zdrowe podejście. Czytelnicy naszego sewisu zapewne zwrócą uwagę na wątki Gopala i Hawkwind. O ile pierwszy potraktowany jest bardzo zdawkowo (jedyna istotna informacja – tabla Gopala strasznie trudno było nagłośnić), o tyle o zespole Dave'a Brocka dowiadujemy się całkiem sporo, bo też i Lemmy był w nim dłuższy czas. Hawkwind jawi się w opowieści Kilmistera jako wyjątkowo niezdyscyplinowana banda, której skład zmieniał się z koncertu na koncert, narkotyki zażywano w ilościach, cytuję,  „przemysłowych”, a sypianie z żonami kolegów nie było niczym dziwnym.
{mospagebreak title=Strona  2}
     Lemmy nie stara się ukrywać obyczajowych aspektów życia rockmana. Wiadomo, hasło „sex, drugs and rock'n roll” nie wzięło się znikąd, ale tu mamy wszystkie te elementy w maksymalnym stężeniu. Dokładne opisy narkotykowych odjazdów i zjazdów, szczegółowe relacje z orgii z groupies – i nie ma w tym nawet cienia przechwałki. Lemmy wspomina to wszystko jak oczywistą oczywistość. Wybrał rock'n rolla z całym jego zabawowym dobrodziejstwem inwentarza. Jest jednak na tyle uczciwy, by wspomnieć całą rzeszę swoich przyjaciół, dla których takie życie okazało się zgubne. Zaskakujące, że facet, który połknął chyba każdy znany nauce psychoaktywny środek, jaki można dostać w tabletkach, nigdy nie tknął heroiny. Bał się, bo widział za dużo jej ofiar. Nie poleca też swojego trybu życia. Kreśli barwny, ale i cokolwiek przerażający obraz rockowego światka. Sporo dowiadujemy się o prywatnym życiu Lemmy'ego – niewesołym dzieciństwie, niefrasobliwym podejściu do kobiet, dzieciach na boku. W tych własnie momentach najsilniej przebija z „Białej Gorączki” pozerstwo. Kilmister chce sprawiać wrażenie człowieka, który nie żałuje niczego, co zrobił. Takich ludzi jednak nie ma. Zastanawiam się ile jest w „Białej Gorączce” z próby zagłuszenia własnego sumienia.

    Autobiografię Lemmy'ego czyta się wyjątkowo szybko i jak w każdej dobrej książce, każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Domorośli kronikarze – opis szczenięcych lat rocka. Balangowicze – relacje z niezrównanych jeremiad. Ci bardziej dojrzali – przestrogę. Dlatego też zachęcam do jej lektury. Z jednym mały zastrzeżeniem. Jeśli macie dzieci, schowajcie „Białą Gorączkę” głęboko w szufladzie i pozwólcie im ją przeczytać hmm... gdzieś tak w okolicach trzydziestki.
Rozmawiał: Paweł Tryba

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.