{mosimage} Tworzenie tej książki pod koniec lat 80tych miało dla Nicka wielkie znaczenie. Chciał dzięki niej wyrzucić z siebie demony, jakie zasiał w nim narkotykowy nałóg, a jednocześnie zgłosić akces do sztuki wysokiej, której salony na razie były zamknięte dla naćpanego półwariata śpiewającego o mordercach. Nick więc o mordercach... napisał. Użył innego tworzywa, ale wciąż był to jego język – mieszanka groteski, czarnego kryminału i pokręconej metafizyki. A że ego miał nasz bohater zawsze wybujałe, to na drzwiach swojej pisarskiej samotni (w której, jak wieść gminna niesie, w jednej ręce trzymał pióro, a w drugiej rewolwer) zawiesił kartkę z napisem „Geniusz pracuje”. Czy przesadził? Wahałbym się określić jego powieść jako arcydzieło – po dwudziestu latach od publikacji literaturoznawcy też się do tego nie kwapią. Na pewno jest to książka niepodobna do żadnej innej.
W warstwie fabularnej mamy do czynienia z nagromadzeniem wszelkich ludzkich patologii i ułomności na skalę przemysłową. Główny bohater powieści, Euchrid, to zdeformowane, zdziwaczałe dziecko zbiegłego mordercy (pochodzącego zresztą z kazirodczego związku) i puszczalskiej pijaczki. Jako taki Euchrid nie może znaleźć wspólnego języka z zamieszkującą jedyne miasto w dolinie Ukulore restrykcyjną sektą. Restrykcyjną jednak nie na tyle, by stateczni ojcowie rodzin nie pozwalali sobie na skoki w bok z ponętną prostytutką Cosey Mo. Cosey stanie się ofiarą podwójnej moralności gorliwych Ukulitan i szalonego wędrownego kaznodziei. W godzinie męczarni przeklnie całą dolinę. Jej mieszkańcy otrzymają odpuszczenie win dopiero po przygarnięciu córki Cosey, Beth. Która to Beth, zmieniając się w chodzącą kopię matki, swym powabem zwróci uwagę Euchrida. Tyle mogę zdradzić.
Nick, jak na debiutującego powieściopisarza, znakomicie rozpisał konstrukcję wielkiej, tragicznej historii, na którą składają się dramaty pojedynczych postaci. Chłopaka, który wychowany w zdegenerowanej rodzinie nie potrafi odróżnić dobra od zła. Dziewczynki, której klątwą stał się fakt, że została uznana za bóstwo. Jej matki – dziwki dobrej jako zabawka, ale potem bezlitośnie ukamienowanej. Jej przybranego ojca, który po samobójczej śmierci żony całą miłość oddał obcemu dziecku. Kaznodziei, który stoczył się w alkoholizm, kiedy przestał być duchowym przewodnikiem Ukulitan. W tle cierpią i umierają pomniejsze postacie. Tu nie wygrywa nikt. Każdy bohater ginie w bólu i poniżeniu, a każda śmierć pociąga za sobą kolejne. Widokiem kolejnych aktów ludzkiej głupoty i podłości zaś – karmi się kaleka Euchrid. Jedyna postać, która umrze z poczuciem godności i dobrze wykonanej misji. To nic, że tę misję wyśnił w swoim chorym umyśle i przy okazji zabił dziesiątki ludzi.
Dobrym pomysłem było uczynienie narratorem głównego bohatera. Dzięki prowadzeniu opowieści przez szaleńca Cave mógł sobie pozwolić na pisarstwo rozedrgane i pozornie nieskładne, z przeskakiwaniem z wątku do wątku. Dopiero po pewnym czasie ten bałagan okazuje się mieć sens, wydarzenia zaczynają się układać w logiczny ciąg. Poza tym czytając relację Euchrida czytelnik zmuszony jest do czujności, żeby nie przegapić momentu, w którym obłęd wykrzywia opinie biednego kaleki. Autor nie ułatwia odbiorcy zadania, posługując się językiem przesadnie wręcz wyszukanym (niektóre słowa widziałem pierwszy raz, poważnie! Przy czytaniu „Gdy oślica ujrzała anioła” nieraz sięgniecie po słownik!) i rozbudowując opisy przyrody ponad miarę. Kiedy już słowotok zaczyna nas irytować, dostajemy kolejną krwawą scenkę rodzajową z życia mieszkańców Ukulore, opisaną dla kontrastu prosto, zwięźle i ze sporą dawką wulgaryzmów. Dodajmy do tego pogrywanie z toposem Nowego Testamentu (zbawcą doliny jest dziecię, tyle, że nie dziewicy, a prostytutki) i otrzymamy kawał naprawdę wymagającej literatury.
Czasem chętnie rzuciłoby się tę książkę w kąt, ale jakaś niezdrowa fascynacja każe ją dokończyć. Tak przynajmniej było ze mną. Spryciarz z tego Cave'a! Niby to pełnowymiarowy debiut, ale zdradzający świetny literacki warsztat i obeznanie w różnych konwencjach. Jest to książka warta uwagi, ale tylko tych, którzy nie boją się podróży do naprawdę ponurych miejsc. I pomyśleć, że tę makabreskę Nick zadedykował swojej ówczesnej dziewczynie, Anicie Lane. Nic dziwnego, że już kilkanaście lat nie są ze sobą.
W warstwie fabularnej mamy do czynienia z nagromadzeniem wszelkich ludzkich patologii i ułomności na skalę przemysłową. Główny bohater powieści, Euchrid, to zdeformowane, zdziwaczałe dziecko zbiegłego mordercy (pochodzącego zresztą z kazirodczego związku) i puszczalskiej pijaczki. Jako taki Euchrid nie może znaleźć wspólnego języka z zamieszkującą jedyne miasto w dolinie Ukulore restrykcyjną sektą. Restrykcyjną jednak nie na tyle, by stateczni ojcowie rodzin nie pozwalali sobie na skoki w bok z ponętną prostytutką Cosey Mo. Cosey stanie się ofiarą podwójnej moralności gorliwych Ukulitan i szalonego wędrownego kaznodziei. W godzinie męczarni przeklnie całą dolinę. Jej mieszkańcy otrzymają odpuszczenie win dopiero po przygarnięciu córki Cosey, Beth. Która to Beth, zmieniając się w chodzącą kopię matki, swym powabem zwróci uwagę Euchrida. Tyle mogę zdradzić.
Nick, jak na debiutującego powieściopisarza, znakomicie rozpisał konstrukcję wielkiej, tragicznej historii, na którą składają się dramaty pojedynczych postaci. Chłopaka, który wychowany w zdegenerowanej rodzinie nie potrafi odróżnić dobra od zła. Dziewczynki, której klątwą stał się fakt, że została uznana za bóstwo. Jej matki – dziwki dobrej jako zabawka, ale potem bezlitośnie ukamienowanej. Jej przybranego ojca, który po samobójczej śmierci żony całą miłość oddał obcemu dziecku. Kaznodziei, który stoczył się w alkoholizm, kiedy przestał być duchowym przewodnikiem Ukulitan. W tle cierpią i umierają pomniejsze postacie. Tu nie wygrywa nikt. Każdy bohater ginie w bólu i poniżeniu, a każda śmierć pociąga za sobą kolejne. Widokiem kolejnych aktów ludzkiej głupoty i podłości zaś – karmi się kaleka Euchrid. Jedyna postać, która umrze z poczuciem godności i dobrze wykonanej misji. To nic, że tę misję wyśnił w swoim chorym umyśle i przy okazji zabił dziesiątki ludzi.
Dobrym pomysłem było uczynienie narratorem głównego bohatera. Dzięki prowadzeniu opowieści przez szaleńca Cave mógł sobie pozwolić na pisarstwo rozedrgane i pozornie nieskładne, z przeskakiwaniem z wątku do wątku. Dopiero po pewnym czasie ten bałagan okazuje się mieć sens, wydarzenia zaczynają się układać w logiczny ciąg. Poza tym czytając relację Euchrida czytelnik zmuszony jest do czujności, żeby nie przegapić momentu, w którym obłęd wykrzywia opinie biednego kaleki. Autor nie ułatwia odbiorcy zadania, posługując się językiem przesadnie wręcz wyszukanym (niektóre słowa widziałem pierwszy raz, poważnie! Przy czytaniu „Gdy oślica ujrzała anioła” nieraz sięgniecie po słownik!) i rozbudowując opisy przyrody ponad miarę. Kiedy już słowotok zaczyna nas irytować, dostajemy kolejną krwawą scenkę rodzajową z życia mieszkańców Ukulore, opisaną dla kontrastu prosto, zwięźle i ze sporą dawką wulgaryzmów. Dodajmy do tego pogrywanie z toposem Nowego Testamentu (zbawcą doliny jest dziecię, tyle, że nie dziewicy, a prostytutki) i otrzymamy kawał naprawdę wymagającej literatury.
Czasem chętnie rzuciłoby się tę książkę w kąt, ale jakaś niezdrowa fascynacja każe ją dokończyć. Tak przynajmniej było ze mną. Spryciarz z tego Cave'a! Niby to pełnowymiarowy debiut, ale zdradzający świetny literacki warsztat i obeznanie w różnych konwencjach. Jest to książka warta uwagi, ale tylko tych, którzy nie boją się podróży do naprawdę ponurych miejsc. I pomyśleć, że tę makabreskę Nick zadedykował swojej ówczesnej dziewczynie, Anicie Lane. Nic dziwnego, że już kilkanaście lat nie są ze sobą.
Autor: Paweł Tryba