Historia pisma nie zaczęła się w lutym roku 1956, kiedy to w Gdańsku ukazał się pierwszy numer Jazzu, ale dużo wcześniej – w przedwojennej Warszawie. Właśnie w stolicy Józef Balcerak, późniejszy założyciel Jazzu, poznał Janinę ‘Jackie’ Rotwandównę. Oboje pracowali dla wytwórni United Artist i London Films, Balcerak jako kierownik działu prasy i propagandy, a ‘Jackie’ – jako tłumaczka. Rotwandówna była nie tylko gorącą zwolenniczką nowej muzyki, jaką wówczas był jazz, ale także jego solenną propagatorką. Pisywała artykuły do Melody Maker, a z częstych zagranicznych wojaży przywoziła bezcenne łupy (płyty, czasopisma i nuty), które momentalnie puszczała w obieg, najczęściej - po prostu - je rozdając. I to właśnie ‘Jackie’ odkryła przed Balcerakiem świat jazzu. Rozczytując się w zeszytach brytyjskiego Melody Maker i francuskiego Jazz Hot oboje marzyli o stworzeniu ich polskiego odpowiednika. Niestety nastał czas, w którym – jak to wspomina Balcerak – „trzeba było myśleć raczej o okopach niż synkopach”...
Po 1945 roku ex-korespondent wojenny Balcerak związał się z prasą Marynarki Wojennej. Muzyka zeszła na plan dalszy. Zresztą, nie był to najlepszy okres do zajmowania się jazzem. Mateusz Święcicki pisał: „nie było prawie nic: ani jednej audycji, żadnych płyt, żadnych koncertów. O jazzie pisano tylko w jeden sposób – źle. Nawoływano aby zabronić tej dzikiej i wrzaskliwej muzyki. Gdy młody muzyk interesował się jazzem narażał się nie tylko na wyrzucenie ze szkoły muzycznej lecz także na pełną dezaprobatę krewnych i znajomych”. Okres, kiedy jazz musiał zejść do podziemi, ten tak zwany okres katakumbowy, nie trwał na szczęście długo. W roku 1953 powiał „wiatr odnowy”, niebawem z jazzu zdjęto – jak to nazywał Roman Kowal - ideologiczną czapkę-niewidkę, a „w społeczeństwie – wspominał Balcerak – dojrzewała świadomość konieczności zerwania z dogmatyzmem – także w polityce kulturalnej”. W życiu przyszłego redaktora Balceraka też zachodziły zmiany. Jak opowiadał w jednym z wywiadów: „równocześnie narastał mój osobisty protest przeciw dotychczasowej pracy; wydawała mi się nudna, statyczna, nie potrafiła mnie porwać. Potrzebowałem czegoś, co by pochłonęło mnie bez reszty, dało maksimum wyżycia. Czułem, że może być tym jedynie fascynująca mnie ponad wszystko muzyka”.
{mospagebreak title=2. Narodziny Jazzu}
Zaczęło się niepozornie – od tzw. koncertów muzyki mechanicznej. Za tą nazwą kryły się spotkania melomanów w gdańskim Klubie Pracowników Kultury (nazwanym później „Rudy Kot”), na których Józef Balcerak przyjmował rolę dj’a i odtwarzał zebranym płyty zarówno ze zbiorów własnych, jak i przyniesione przez innych uczestników imprezy. Pierwsze spotkanie miało miejsce 24 marca 1955 roku i od tej pory regularnie, co dwa tygodnie, tłumy wypełniały klubowe sale, by wysłuchiwać tych swoistych koncertów, których repertuar obejmował jazz, muzykę poważną i rodzący się beat. Po blisko roku, gdy zbliżał się rocznicowy, 25-ty, koncert, Balcerak, wraz z pomagającym mu kolegą Janem Sitkowskim, wpadli na pomysł zredagowania pisemka, które z jednej strony podsumowywałoby 24 odbyte imprezy, z drugiej zaś - było małym prezentem dla wszystkich bywalców i sympatyków koncertów. I tak oto w lutym roku 1956 światło dzienne ujrzał pierwszy numer Jazzu. Opatrzony podtytułem „wydanie specjalne”, kosztujący całe 2 złote wywołał niemałą sensację, a jego nakład (w liczbie 5000) rozszedł się błyskawicznie.
Jazz początkowo ukazywał się sporadycznie, jako popołudniówka. Za jego przekształcenie w sprawnie funkcjonujący miesięcznik, będący według Antoniego Krupy „jedynym w Polsce rzetelnym źródłem informacji o tym co działo się na polskiej scenie jazzowej”, odpowiada jeden człowiek – redaktor Józef Balcerak. Po latach, bagatelizując poniekąd krew, pot i łzy złożone w ofierze Jazzowi, Balcerak wspominał: „traktowałem je [pismo] po prostu jako wyzwolenie z przytłaczającej mnie atmosfery jałowości w pracy i ponuractwa w rozrywce”. Sukces pisma wiązać należy jeszcze z jedną rzeczą – było ono dzieckiem tamtych czasów, „odpowiadało – według słów jego założyciela - potrzebom melomanów i jazzowego środowiska. Stało się trybuną, kroniką, dokumentem istnienia ruchu”.
Po dwudziestu pięciu latach w Jazzie - w okolicznościowym wstępniaku, do numeru lutowego z 1981 roku - przeczytać można było następujące słowa: „Czasopismo powstało w okresie narodzin polskiego jazzu jako zjawiska artystycznego, w czasach wprowadzania tej muzyki na nasze estrady i do programów radiowych”. Nic dodać, nic ująć.
{mospagebreak title=3. Tak hartowała się stal}
Trudne początki na szczęście szybko wydały owoce. Pismo rosło w siłę, przybywali nowi współpracownicy (m.in.: J. Poprawa, A. Sławiński, B. Pociej, M. Święcicki, K. Zagrodzki), a redakcja przeniosła się do Warszawy. Piszący dla Jazzu od drugiego numeru Zbigniew Dutkiewicz tak wspominał ten czas: „wtedy [...] pisaliśmy o nim [o jazzie], zakochani kibice i ‘sidemani’, od strony anegdoty, bez porównania nie tak fachowo, ale na pewno szczerze – i chyba takim swoim dyletanckim pisaniem zdobywaliśmy dla jazzu nowych zwolenników”.
Czytelnicy miesięcznika ilustrowanego Jazz za kilka złotych otrzymywali dwudziestostronicowe pismo formatu A4, najczęściej z grafikami na przedniej i tylnej okładce (przedstawiającymi np. wykonawcę szerzej omawianego w danym numerze). Co roku, latem, ukazywał się wakacyjny numer podwójny. Jedyną graficzną atrakcją pisma były - obok kolorowej czcionki, którą sporadycznie wyróżniano tytuły - czarno-białe zdjęcia. Zdarzały się komiksy, krzyżówki, ale Jazz był przede wszystkim miesięcznikiem do czytania. Jego struktura opierała się na stałych działach takich jak: kronika; wśród płyt; z zagranicy; ci, którzy odeszli; ci, na których liczymy. Każdy numer posiadał temat przewodni. Regularnie pojawiały się wywiady, drukowano zapisy nutowe fragmentów utworów, lub samych solówek. Odrębny dział tekstów stanowiły publikacje z zakresu estetyki, muzykologii, historii jazzu, bluesa i rocka. Przedrukowywano listy do redakcji, relacjonowano wszystkie większe koncerty i festiwale odbywające się w kraju. Stałą częścią pisma były kąciki poświęcone wymianie płyt, instrumentów, etc. Dużym powodzeniem cieszył się drukowany w odcinkach Mały Leksykon Jazzu. Wreszcie, pojawiały się wiersze poświęcone jazzowi, ‘giełda piosenki poetyckiej’ oraz artykuły dotyczące poszczególnych instrumentów, a konkursy kusiły czytelników nagrodami w postaci... płyty z importu.
Odnotować trzeba, iż w roku 1965 Polska Federacja Jazzowa (działająca od 1969 roku jako Polskie Stowarzyszenie Jazzowe) zaproponowała, aby Jazz stał się organem prasowym Federacji. Redakcja miesięcznika nie zdecydował się na ten krok. Ustępując pola stworzyła przestrzeń, w której mogło zaistnieć – początkowo anglojęzyczne - Jazz Forum (reklamujące się dzisiaj jako: „najstarsze i obecnie jedyne czasopismo jazzowe w Polsce”).
W tym samym czasie Jazz był już, jak to określał jego redaktor naczelny, „najbardziej znanym i cenionym periodykiem jazzowym świata socjalistycznego”. Nakład miesięcznika sięgał 40 000 egzemplarzy, sprzedawanych, wierząc Balcerakowi, „w dwudziestu państwach pięciu kontynentów”. Co ciekawe, pismo biło rekordy popularności w ZSRR i Czechosłowacji, gdzie dochodziło do sytuacji, kiedy to ludzie uczyli się specjalnie języka polskiego, by w ogóle móc czytywać Jazz.
{mospagebreak title=4. Dlaczego wspominać Jazz na ProgRocku?}
Niewątpliwie popularyzacja jazzu jest pierwszą i największą zasługą miesięcznika. Między innymi dzięki niemu, jazz szybko okrzepł w kraju nad Wisłą, zamieniając podziemia klubów na filharmoniczne sale. Ale w chwili, gdy w co drugiej gazecie można było znaleźć rubryki poświęcone jazzowi, a niektórzy krytycy zaczęli nawet w jazzie widzieć jedyną szansę na obronę kultury muzycznej XX wieku, pismo zadziwiło wszystkich, powołując do życia nowy dział – Rytm i Piosenka.
Ten niefortunnie skracany dział („RiP”) odnaleźć już można było w 91 numerze Jazzu. Do października 1977 roku, kiedy to stał się on w pełni integralną częścią miesięcznika, ukazało się łącznie 149 jego odsłon, zajmujących za każdym razem do 7 stron (1/3 objętości pisma). W dziale Rytm i Piosenka znaleźć można było informacje o każdej liczącej się w tamtych latach formacji i gdyby dziś zebrać te wszystkie szczegółowe biografie, dyskografie, wywiady, opisy twórczości, recenzje płyt, etc., otrzymalibyśmy - po prostu - porządną encyklopedię rocka!
Wprawdzie powątpiewać dziś można w decyzję, za sprawą której czas i miejsce poświęcono np. zwycięzcom Eurowizji, grupie...Teach-In. Dziwnie czyta się słowa, że „nowe utwory nie osiągają niestety zadowalającego poziomu” w kontekście płyty „Blues” Breakoutu (numer 10/1971). Wreszcie - klasę same dla siebie stanowią dociekania Marka W. Dutkiewicza, który w podwójnym, letnim numerze z 1970 roku, zastanawiając się, czy Led Zeppelin to „nowy rock czy powrót do bluesa”, konkluduje w następujący sposób: „Prawda o Led Zeppelin, jak często bywa, leży pośrodku: określenie ‘jazz-rock’, choć niezbyt precyzyjne, wydaje się najbardziej adekwatne do dotychczasowych osiągnięć zespołu”. Ale potknięcia – jak wiadomo - zdarzają się najlepszym.
Docenić trzeba fakt, że w czasach, gdy niektórzy krytycy biadolili nad umasowieniem sztuki, miesięcznik Jazz nie tylko nie wyparł się tworów kultury popularnej, ale postanowił dotrzymać kroku czasom, próbując rzetelnie opisać rozmaite zjawiska muzyczne klasyfikowane jako rock. Co więcej, Jazz starał się przedstawicieli rocka oceniać i to nie przykładając do nich jazzowej skali, ale szukając dla każdej grupy właściwego, rockowego kontekstu. Czytane dziś zeszyty miesięcznika, mogą uchodzić za swoisty pamiętnik epoki, a pozytywna reakcja Jazzu na przejawy różnorodności kultury muzycznej drugiej połowy XX wieku zadziwia i fascynuje.
{mospagebreak title=5. Równia pochyła}
Jako twórca pisma, po 22 latach zatęskniłem do tego by zostać jak Wy zwykłym choć już trochę sędziwym czytelnikiem Jazzu [...] Ustępuję miejsca młodszej generacji entuzjastów” – pisał w liście pożegnalnym redaktor Józef Balcerak, latem 1977 roku i był to początek końca...
Rok 1980 przyniósł zmianę w tytule pisma. Sformułowanie „Jazz. Magazyn muzyczny” miało podkreślać, iż miesięcznik zamierza „z większą niż dotychczas uwagą zajmować się innymi formami i gatunkami muzyki [...] szerzej uwzględniać [...] ogólniejsze problemy dotyczące kształtu i rozwoju muzyki rozrywkowej”. Jubileusz pisma, związany z wydaniem trzechsetnego numeru, przesłonięty został smutnym faktem: zmianą częstotliwości wydawania pisma na kwartalnik. Redakcja wyjaśniała wówczas: „decyzje te, podjęte przez nasze władze nadrzędne spowodowane zostały niedostatecznym zaopatrzeniem w papier i wzrostem kosztów druku” (7/1981), dodając w następnym numerze, że ufa „zapewnieniom o krótkotrwałym, przejściowym charakterze tej zmiany”. Czasy – wiadomo – nie były łatwe...
W roku 1983 odświeżono szatę graficzną Magazynu Muzycznego Jazz, a format pisma zwiększył się do rozmiarów 333x240mm. Na części z 32 stron czasopisma ożyły kolory (m.in. pojawiły się duże, plakatowe zdjęcia szerzej omawianych zespołów). Za ówczesne 50 złotych czytelnik otrzymywał garść artykułów omawiających np. twórczość King Olivera, R. Charlesa, J. Hendrixa, Duran Duran, UFO i Maanam... A wszystko to w jednym zeszycie, nie wspominając już o niezbędniku w postaci muzycznej krzyżówki, czy przedruku radiowych list przebojów. Plany na przyszłość redakcja precyzowała jasno, kreśląc we wstępniaku (1/1983) program odnowionego pisma: „będziemy [...] zajmować się sprawą bodaj najważniejszą w kulturze masowej to znaczy jej upowszechnieniem i popularyzacją. Interesuje nas także sprawa przygotowania młodzieży do odbioru muzyki, a więc oświata muzyczna”. Pismo zastrzegało, że najistotniejsza dla niego pozostawała chęć podjęcia dyskusji „o tych wszystkich przejawach życia muzycznego, o problemach i rozterkach artystów, o ich udziale w tworzeniu naszej kultury”. Wśród autorów pojawiają się w tym czasie nazwiska m.in. W. Weissa, W. Królikowskiego, J. A. Rzewuskiego, a bliżej końca dekady także K. Wojewódzkiego, T. Beksińskiego i R. Rogowieckiego.
Inne novum stanowiła polityka, która w Jazzie pojawiła się, w dużej mierze za sprawą M. Butryma (redaktora naczelnego w latach 1983-1988). Jej niezbyt nachalne - jak na owe czasy - ślady (np. opis Narodowej Rady Kultury, czy powoływanie się w artykule muzycznym na tezy X Zjazdu KC PZPR) mogły wydawać się groteskowe, zwłaszcza, że sąsiadowały np. z tekstem przedstawiającym sylwetkę Eddiego Murphy’ego.
Do miesięcznego cyklu wydawniczego udało się powrócić w styczniu 1986 roku. Niestety niebawem zerwano z korzeniami pisma. Od marcowego numeru z 1988 roku wyrugowano ze strony tytułowej czasopisma słowo „jazz”. Kolegium redakcyjne zadecydowało, iż „od tego numeru naszą i Waszą główną pożywką będzie rock”. Co ciekawe w stopce Magazynu Muzycznego nie omieszkano dopisać formułki: „Dawniej Jazz. Rok zał. 1956”.
Lata 90-te nie przyniosły już większych zmian w piśmie. „Wiecznie młody Magazyn Muzyczny” podtrzymywał obrany uprzednio kurs zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i charakter. „Chcemy być pismem dla tych, dla których rock jest naprawdę ważny” – pisał redaktor naczelny - Wojciech S. Kaczorowski - w styczniu 1991 roku. I choć Magazyn Muzyczny deklarował, iż „nie staje do zawodów z nowymi magazynami”, to jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że próbował być odpowiednikiem pstrokatych zachodnich wydawnictw dla młodzieży. Oczywiście – odpowiednikiem „na miarę naszych możliwości”.
{mospagebreak title=6. Koniec}
Epitafium? Odeszło nagle, przeżyło z nami 45 lat... Ostatnie słowo? W październikowym numerze czasopisma z 1991 roku można było przeczytać: „Magazyn Muzyczny Twoją Biblią muzyki rock i pop”, a poniżej, mniejszą czcionką: „w listopadzie zamiast ‘MM’ dwie wkładki w dzienniku ‘Glob24’”.
Czy można pokusić się o podsumowanie artykułu, który sam z siebie był podsumowaniem, skrótowym przypomnieniem pewnego – w pełnym tego słowa rozumieniu - zjawiska? Być może warto po raz ostatni oddać głos redaktorowi Balcerakowi, który wierzył, że Jazz to: „jeden z komponentów kultury muzycznej Polski”. Przeglądając stare, często rozsypujące się numery czasopisma nie sposób się z tym przekonaniem nie zgodzić. Jazz, przywołując słowa Andrzeja Szmitda, „rozpoczął proces wypełniania pustki w ogólnej wiedzy o jazzie”. Gdy w powszechnej mieszczańskiej świadomość jazz zajmował miejsce tuż obok stonki (jako jeden z wytworów zgniłego, kapitalistycznego Zachodu), pojawił się Józef Balcerak. W kilka lat jego sen stał się jawą – jazz przyjął się na gruncie polskim, ba! stał się nawet naszym towarem eksportowym. A gdy jazz miał się już dobrze, pomocna dłoń została wyciągnięta w stronę beatu... Kultura jest jedna i to co w niej wartościowe należy pielęgnować. Podobnie jak pamięć o tym najlepszym polskim piśmie muzycznym, nazbyt często pomijanym we współczesnych opracowaniach.
Jacek Chudzik
{mospagebreak title=Galeria zdjęć}
{mosimage}
{mosimage}
{mosimage}
{mosimage}
{mosimage}