Framer, kolega z piłkarskiej drużyny nagrywał mi w tamtym czasie, na słynne enerdowskie taśmy ORWO, sporo anglosaskiej muzyki (miał chłopak dojścia!).
Ja ją sobie potem odtwarzałem na niemniej słynnym ZK-140T (bardziej progresywna wersja lolejnej sławy tamtego okresu: lampowego ZK-120)...
Purple..Pink Floyd..Ozzy z Sabbathem...wczesne Genesis.. Moody Blues.. Uriah Heep.. Budgie...
Wszystko było OK.. wszystko było świetne.. ..wszystko było tak, jak miało być...ale tylko do momentu, kiedy pierwszy raz usłyszałem charkot drapieżnika z dżungli.. kiedy pierwszy raz dopadł mnie oddech lokomotywy i orkiestrowe, przewrotne, ostrzeżenie przed słodkimi snami...
Naraz cały świat.. całe powietrze.. tak w jednej chwili.. wypełniło się muzyką tego jednego.. jedynego zespołu...
.. i tak już zostało do dziś - choć lista rzeczy, których słucham.. które uwielbiam .. i które cały czas mnie inspirują - jest bardzo.. bardzo długa i szeroka...
Zawsze jednak pozostaje ona krok za Jethro Tull...
Paweł kłaput 2009-01-19
"..Na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy..” ("Rejs" M.Piwowski)
biesiadowanie...
paweł kłaput 2009-01-20
na początku było coś o biesiadowaniu?...
więc może też sam coś wspomnę o biesiadowaniu...
Kiedyś, w zamierzchłych czasach, gdy słońce było bogiem, a ludziom żyło się dostatniej, też mocno biesiadowałem - jednak od momentu, w którym pogoniłem złośliwego policjanta za straszenie mnie czapeczką, a prezesa PKS-u, członka rady powiatowej i niedoszłego posła w jednej osobie, chłopa większego ode mnie o głowę, wytargałem za loki ( w obu wypadkach były to akty jak najbardziej uzasadnione), troszeczkę zbastowałem z tym oficjalnym biesiadowaniem...
..ale wracając do meritum... bardzo dobrze biesiadowało się przy jakiejkolwiek … jak to się wtedy mówiło?.. progresywnej.. art.. muzyce ..
Przy muzyce Jethro Tull biesiadowało się znakomicie.. a przy muzyce z albumu "Heavy Horses".. wprost odlatywaliśmy w przestrzeń i nie tylko..
Na studiach - na przykład - raz odlecieliśmy z M. do naszego koleżeństwa, bawiącego się w sąsiedztwie przy dźwiękach Bee Gees i Electric Light Orchestra .
Bawiącego się w sposób zdyscyplinowany i licujący z wizerunkiem socjalistycznego modelu kultury...
Nasze wejście - nie powiem - miało dość dynamiczny charakter ..Wyłączyliśmy koleżeństwu magnetofon ZK-140T..nastąpiła wymiana taśm na nasze.. Znowu włączyliśmy..
Teraz głos.. mocny głos dało Jethro Tull!... a ponieważ sterroryzowanemu koleżeństwu trudno było tańczyć przy dźwiękach "No Lullaby" czy "Acres Wild" cały ciężar utrzymania zabawowego klimatu spadł na nasze barki... Robiłem więc za Andersona i Barre, M. zadowalał się grą na basie...ewentualnie w chwilach parkietowej obsówki, bębnił..(klawisze niestety wypadły z gry..)
"Weathercock" był kulminacyjnym momentem tego spontanicznego "koncertu"...potem nastąpił zgon (och! jak słodko było umierać za Jethro Tull) i podobno potem wyniesiono nas z namaszczeniem i ..ulgą, do łóżek..
.. a rano ?..
rano przywitała nas proza życia czyli męczący.. pospolity kac..
cheerio...
!!!
inaspic 2009-01-28 *
Hahaha! No proszę czego się mona tutaj dowiedzieć.
Oficjalna wersja tejże anegdotki o biesiadowaniu niejakiego Pawla (;p) dla potomstwa kończyła się wyłączeniem taśmy i wyjściem z imprezy :> a nie.... ZGONEM! :> pięknie pięknie... ;p hahaha!
{mospagebreak}
...
paweł kłaput 2009-01-29
..Magdusiu!. .bo jest prawda czasu i prawda ekranu....
..
paweł kłaput 2009-01-21
"..jego głos.. wszystkie armie świata...
włosy.. morze północne bez ropy...
flet.. generator ultradźwięków.. promień lasera...
wzrok.. skierowany
w stare szkockie lasy..
w ulicę..
w środek tłumu...
ponad nim mknie na swych koniach silnych
nagle..
zatrzymuje się..
zeskakuje z konia..
podnosi gitarę..
gra...
odstawia ją
z powrotem..
unosi flet..
staje na jednej nodze..
w jednym tylko punkcie styka się z ziemią...
dmucha.. śpiewa..
dmucha? czy śpiewa?...
odkłada flet..
wkłada na konie silne, mocne, ciężkie, ciężkie...
- lekkie..
odlatuje..
ale następujące po sobie w błyskawicznym
tempie dźwięki..
nie milkną..
słychać je teraz..
jeszcze wyraźniej..
jaśniej..
mocniej..
na koncert przyszły wszystkie dzieci wojny i ptaki...
utopione..
w ropie..
na morzu..
północnym..."
dedykuję
Jarkowi Kłaputowi
+Wojciech Gabryś+ - student warszawskiej ASP, przyjaciel mego brata, a mój epizodyczny znajomy.. zginął w wypadku samochodowym 20 lat temu...
choć już jest t a m .. w górze.. wiem, że nie miałby nic przeciwko temu, by dołączyć do naszej kompanii...
wpis poświęcony jego pamięci…
pamiętam...
paweł kłaput 2009-01-23
Tak.. tak... pamiętam.. późny Gierek i Jethro Tull w telewizji państwowej (tylko taka wówczas funkcjonowała)!!!
to była mega-sensacja!!!
absolutny hicior!!!
R z e c z puszczono tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego, zatem z M. byliśmy wyłącznie w kontakcie telefonicznym..
Przypominam sobie ..ależ się wtedy podniecaliśmy..(dziś, w okresie tak łatwego dostępu do materiałów, nikt, kto nie przeżył tamtych - topornych jak cegła, ale w sumie weselszych - czasów, na własnej skórze, tego nie rozumie.. ale.. ale.. zbaczam z kursu!.. o tych sprawach kiedy indziej)
U mnie d r a m a t... Pod wieczór w Andrychowie siada sieć energetyczna...więc na przemian - wkurwiam się i flaczeję.. wkurwiam się i flaczeję - na całe szczęście dzielni fachowcy okazują się być chyba fanami Jethro, bo uwijają się z problemem w tri miga...
I oto mogę cieszyś się "żywym" Andersonem.. jego wzrokiem dzikim i szatą plugawą (nie! nie! z tą szatą plugawą przeginam...plugawa - owszem - była, ale jakieś dziesięć lat wcześniej; tu Ian prezentuje się w klubowych barwach szkockiego góralstwa ..całkiem schludnie i godnie).
Najbardziej ekscytujące momenty?
Absolutnie związane z "Thick As A Brick"!
I tak.. początek.. cały zespół w "półswiatłach".. wyciągnięte ręce widzów.. i ta wrzawa...
Dalej.. rzucony beret i miotający się na krawędzi sceny oszalały satyr z ociekającymi potem skroniami......
Dalej.. przygłupiasty wyraz twarzy skaczącego na stołku czwartego z braci Marx.. Johna Evan(s)a....
Jeszcze dalej... dziarski, dynamicznym , marsz w miejscu z przytupem, "samotnego " Andersona i - najwspanialsza sekwencja! genialna wręcz - gdy Anderson schodzi do głębokiego przysiadu...chowa się w sobie.. zamyka,,dyszy.. przy ostrych dźwiękach gitarowego riffu wychodzących na pierwszy plan: Martina Lancelota Bare i Tony'ego Williamsa …to jest kompletny odlot!...
chociaż moim skromnym zdaniem można było lepiej złapać.. w obiektyw tę scenę -perełkę..).
W późnych godzinach nocnych - o ile mnie pamięć nie myli - nastąpił bonus.
Ktoś z trójki prowadzących "Studio2" (Walter? Sznuk? Mikołajczyk?) powiedział coś takiego: "..wyniki telefonicznego sondażu są zaskakujące.. nie Boney M... nie (coś tam)...telewidzowie chcą jeszcze u nas ...zespołu Jethro Tull.. więc na życzenie telewidzów Jethro Tull raz jeszcze").
cheerio..
Świadomie nie używam imienia. nazwiska.. czy pełnej ksywki mego ówczesnego - przynajmniej muzycznie - przyjaciela M., dzisiaj pracownika naukowego mojej byłej uczelni....
Po sopockim "pojedynku" z Roverem przesłałem do M tekst z epizodem w którym M. był zaistniał...
Nawiązany po prawie 30-tu latach kontakt naraz znów się urwał...
Cóż.. muzyka i szalone wspomnienia nie zawsze chyba łagodzą obyczaje..
cheerio..
{mospagebreak}
indyjskie cheerio...
paweł kaput 2009-01-24
(...) Zapada noc, idziemy szukać „Pink Floyd Cafee”. Wchodzimy na ulicę. Mijamy knajpki, bary szybkiej obsługi, stragany z owocami. Mijamy sklepiki (w wiele z nich, mimo pacyfistycznego charakteru Puszkaru, głównym towarem są „średniowieczne” militaria). Mijamy świątyńki i świątynie. Wszystko więc niby jest - nie ma tylko jednego …nie ma „Pink Floyd Cafee”… W końcu jednak coś się zaczyna dziać, trafiamy na pierwszy ślad, namalowany na murze nieduży, czarny napis na żółtym tle, ze strzałką. Chwytamy trop. Idziemy nim, węszymy. Pojawia się następna strzałka. Potem następna i…następna… Kluczymy zawzięcie labiryntem ciemnych korytarzy, sieni i podwórzy. Mijamy kolejne budynki .. i nic. Zero efektu. Gdy powoli zaczynamy już wątpić w sens tych harcerskich podchodów i co gorsze w samo istnienie tajemniczej kawiarenki, naraz, niespodziewanie „żółty szlak” kończy się i oto stajemy przed przymocowaną do muru budynku dużą tablicą z repliką okładki słynnej płyty grupy „Pink Floyd” - „The Wall”. Za nią mamy kilka schodków, drzwi i neonowy napis: „Pink Floyd Cafee”. Uff….Jesteśmy w domu. Wchodzimy do środka . Na ścianach niewyraźne napisy i kilka plakatów zespołu. Są tez zdjęcia „Nirwany” i Jima Morrisona. Jacyś chłopcy palą małe ognisko w niszy muru. Ogólnie.. cisza, pustka, spokój... Pojawia się młody człowiek w dżinsach, w podkoszulku , z dzieckiem na ręce. Jak się okazuje szef klubu. Przedstawia się: Bagh. Sindżid Bagh. Urodził się w Puszkarze, mieszka w Puszkarze, kawiarnię i hotel (bo tu jak się okazuje jest też hotel) prowadzi wspólnie z bratem. Dużo czasu spędza w… Londynie, tam ma sklepik na Camden Town. Tam handluje. Uwielbia grupę „Pink Floyd”; nadaje więc na tej samej fali co mój kolega Zen. Zresztą w tym temacie obaj panowie szybko się dogadują i rozpoczynaj żywą dyskusję zupełnie zapominając o mnie! Postanawiam się im w sposób niekonwencjonalny, prowokacyjny wręcz, przypomnieć. Rozsuwam poły mojej dżinsowej kurtki, napinam dumnie, do granic możliwości, klatkę piersiową, (wraz z nią napina się dumnie umieszczony na czarnej koszulce napis: „Jethro Tull” - to z kolei nazwa mojego muzycznego faworyta). Prowokuję dalej. W „jaskini lwa”,, czy raczej w jaskini „Pink Floyd”, intonuję na cały głos, pełną parą, sztandarowy utwór mojej grupy, cudowne „Cherioo”.
Zamiast „agresji”, wzbudzam aplauz… "
fragment mego reportażu "Indianie" 2005
o stawaniu...
paweł kłaput 2009-01-25
powiadasz: stanęło by Ci serce?...
a ja się tylko wkurwiałem i flaczałem…wkurwiałem i flaczałem… i tak na zmianę..
czyli jakby się uprzeć... trochę to był taki stan przedzawałowy...
hipotetycznie więc.. mogłoby mi też stanąć (ono.. to.. serce..)
cheerio...
...
paweł kłaput 2009-01-30
..nie wiedziałem, gdzie za bardzo gdzie się wcisnąć.. gdzie kłaputa nie za dużo (ha.. ha.. ha..)...gdzie w ogóle czegokolwiek nie ma za dużo...
i tak wlazłem tu...
Dzisiaj koło 11.00 wyruszyłem z Sagą w teren (Saga to moja charakterna foksterierka), ale cały czas targało mną dziwne przeczucie, że mogę rozminąć się z pewną cenną przesyłką ... więc mimo dramatycznego oporu Sagi, ciągnąc ją na wyciągniętej do granic możliwości smyczy, zawróciłem...
Wielka jest wiara Poczty Polskiej (a naszego pana listonosza w szczególności) w uczciwość ludzi z mojej klatki schodowej...
Priorytet spokojnie gnuśniał sobie na wycieraczce...
Dzięki Łukasz!
..wieczorem zacznę smakować...
…
paweł kłaput 2009-01-27
motto:
"This Was This Wasowi zgotował ten los.."
..to w związku z moją aktywnością....
Pozdrówko!
cheerio...
PS ..a tak na marginesie.. dopiero się rozkręcam...hłe..hłe..hłe..
…
paweł kłaput 2009-01-30
"Roots to branches" ?...
Absolutnie podpisuję się pod tym, że to w nowszych dziejach Tull dzieło wybitne ( już nieco wcześniejszy, bardzo dobry, " Catfish rising" dał mi wiarę w powrót Jethro do - nomen-omen korzeni! - i zwiastował przeproszenie się ze starym, "naturalnym" graniem...)
"Songs from the wood" ?.
Wielka płyta z kilku absolutnie utworami „kanonicznymi”..
Z niesamowicie motoryczny i jednocześnie tak bardzo przaśno-ludyczny "Hunter girl" ( hłe.. hłe.. łowczyni kopie nieźle w podbrzusze..!), z tytułowym "Songs from the wood" ( ach te fragmenty a'capella!)..z leśnym "Jack in the green".. no i z absolutną rewelacją... z "Velvet greek” ( te cudowne zmiany klimatu i nabrzmiały zestaw jarmarcznego brzmienia )...
Jednak album nie do końca równy.
Jest tam parę rzeczy – jak dla mnie - nieco zbyt patetycznych.. zbyt przekombinowanych...
"Heavy horses"..
Tak..ta muzyka jest dla mnie skończona.. Jest a b s o l u t e m .. aksjomatem.. jest doskonałością ... (i nie tylko dla tego, że zdobycie tego krążka kosztowało mnie niewiele mniej wysiłku niż Indianę Jones znalezienie kolejnej cudownej szkatułki ..)
Na tej płycie nie ma słabych momentów.. nie ma wypełniaczy...nie ma mielizn..
Wszystkie elementy idealnie komponują.. idealnie uzupełniają się i ..dopełniają...
"Heavy horses" czyta się jak księgę; żadnej strony nie można z niej wyrwać!!!
Delikatny, a zarazem motoryczny, inteligentnym riffem "...And the mouse police never sleeps" ..."No lullaby" rzecz na krążku najtrudniejsza, ale jakaż kunsztowna...(czapki z głów przed tym, co tu wyprawia Barriemore Barlow!!!
.. a w odwodzie mamy przebojowe (?) "Moths" czy "One brown mouse"..
kunsztownie poskręcanego "Jouneymana".. zachrypniętego, zagranego z niesamowitym wykopem, "Rovera"... dalej.. piękne.. przepiękne.. tytułowe " Heavy horses" no i uwielbiany prze ze mnie uwielbieniem fanatycznym ( nie tylko z racji art.-heavy-libacji ) " Weathercock".
cheerio...
PS. pan Rees nie ma racji...
płyty...
paweł kłaput 2009-02-01
Dzięki dla przedmówcy za zgodność opinii co do "Heavy Horses"!!
Kiedyś z kolegą Piotrem "Rudkiem" Rupikiem, klawiszowcem Golema, Artkiestry, Maguki, Determinacji Dwóch i Tonka Pull, wynaleźliśmy zgodnie n a j d z i w n i e j s z ą płytę Tull ( najdziwniejsza?... to może niezbyt precyzyjne określenie.. lepiej chyba.. n a j b a r d z i e j d z i w n i e i n t r y g u j ą c a ) … "War Child"...
cheerio...
{mospagebreak}
przesyłka - część I
paweł kłaput 2009-02-03
Szwajcaria, Bazylea AVO Session 2008
Ekipa Iana Andersona świetnie dobrała utwory do „wiedeńsko-balowego” klimatu s a l i .... świetnie je - pod ten klimat – zaaranżowała (nawet w zdecydowanie rockowych fragmentach nie uświadczysz tu pełnego "pałeru").. i świetnie zagrała...
Co do śpiewu...hmm.. Ian! przed występem musisz wypić stanowczo większą porcję koktajlu z surowych jajek!...
No i fajnie, że elita pod koniec "kabaretonu" budzi się ...ożywa.. i podchodzi ku scenie.. - panowie klaszczą.. panie potrząsają koliami..
.
PS z całym szacunkiem.. Panowie! "living in the past" .."living in the pastem", ale czas najwyższy spojrzeć w przyszłość i spłodzić coś nowego!
Kanada, Toronto Maple Leaf Gardens 1987
Realizacja bootlegowa czyli uproszczona (jednak szkoda, że nie utrwalono tego profesjonalnie..a może gdzieś utrwalono?) .
Wyjście Andersona z tłumu w westernowym płaszczu i kapeluszu, z "Songs from the wood" na ustach, zwiastuje, że będzie się działo.. oj! będzie się działo... i dzieje się!
Mistrzunio w bardzo dobrej formie .. nie tylko muzycznej, ale i aktorsko-choreograficznej (każdy utwór to pantomima na miarę Katarzyny Bush)....naprawdę m o c n a rzecz.. a warto przypomnieć, że nie był to najciekawszy okres w historii zespołu.
Żeby nie przynudzać, tyle na razie w temacie Twojej gorącej przesyłki.
no lullaby
paweł kłaput 2009-02-03
Chłopaki i dziewczęta (gdzie są dziewczęta?!?)!
Pozwolę sobie zacytować fragment pewnego mocno już pożółkłego artykułu z lat 70-tych, z magazynu "Jazz" (autorstwa bodajże Romana Waschko):
"..jedni uważają, że zespół gra zelektryfikowaną muzykę Armii Zbawienia, inni, że jest to mieszanina rocka, muzyki znanej z music hallów, burleski itd. ..."
Wszystko to jest na "War Child"..
.
Poruszyłeś Łukaszu temat "no lullaby" i w tym co o tej kompozycji piszesz coś jest...
Tak! Przez całe lata ten fragment płyty traktowałem po macoszemu (podniecały mnie tylko te niesamowite "łamańce" bębniarza na początku i dynamiczny, twardy środek..).
Dopiero niedawno.. zupełnie niedawno odkryłem c a ł o ś ć i zasmakowałem w owej c a ł o ś c i ...
Hmmm.. może do tego rzeczywiście potrzeba przekroczenia pięćdziesiątki?...
cheerio...
PS zjarana kozica?.. boskie określenie...naprawdę boskie..
...
Też mam ten artykuł..
cheerio..
PS wspomniałeś o para-teatralnych popisach..
Pod tym względem najintensywniej wspominam koncert z Ostravy z 1993.,
bardzo t w a r d y i energetyczny ..
Może kiedyś o nim coś skrobnę...
praha...
paweł kaput 2009-02-08
Na karteczce doczepionej do dwóch płytek stało jak byk: "byłeś tam Pawle. Miłego słuchania"...
"Kurcze..fajno" - pomyślałem sobie wrzucając pierwszą z nich na odtwarzacz ( ale tak serio mówiąc to nie za bardzo wiedziałem o który koncert chodzi...Katowice?.. Poznań?... Sopot?..).
Problem wyjaśnił się szybko..
1991 rok.. Praha.. pamiętne Holeszovice.. Sportivna Hala...
Wróciły wspomnienia...
intro..
Ja.. mój brat Jarosław.. Góra-Górka i Kudłaty. Ruszamy na pierwsze, historyczne spotkanie z grupą Jethro Tull.
Oni z Andrychowa, ja z Kęt.
epizod I
Granica w Cieszynie. Czescy celnicy wkurwiają brata Jarosława, a brat Jarosław wkurwia czeskich celników - w związku z tym celnicy mówią: "ne pustim!", a paszport zaczyna sobie swobodnie latać po ladzie, niczym kula bilardowa... od nich do naszych.. i od naszych do nich...
W końcu jednak pada łaskawe: "pustim..."
W ostatniej chwili, bo pociąg do Pragi już się grzeje...
epizod II
Potężny tłum ludzi przed halą.. faluje...rozpycha się.. w kierunku, jednego malutkiego wejścia (to logistyczne przegięcie!).
Trudno się zatem dziwić co bardziej krewkim kibicom, wznoszącym pod adresem organizatorów swojsko brzmiące okrzyki: "..wi kurwi komunysty!"
epizod III
Koncert.. wzruszenie...ściśnięte gardło, a w rękach prymitywny kaseciak. Napompowany browarem Czech zaczyna rozrabiać tuż pod moim nosem; prostym podbiciem prawej stopy otrzymuje ode mnie dyscyplinującego kopa w zadek i ..przestaje rozrabiać.
epizod IV
Finałowa sekwencja.. "Thick As A Brick"...na scenie tylko Anderson.. jego głos i jego gitara...Krótki pół sekundowy oddech ..
Idealnie wykorzystuje ten moment mój brat Jarosław..
Dramatycznym, zachrypniętym, "piejącym" wręcz głosem, wyrzuca z siebie na całe gardło: "..brawo Ajen!!!"
epizod V
W tłumie wylewającym się z hali uśmiechnięta główka znajomego Góry, gitarzysty z Czeskiego Cieszyna.
Główka szczerzy się do nas i wrzeszczy: "kurwa! to je metal!"....
Ano…
cheerio...
PS na nagraniu otrzymanym od Ciebie mój brat Jarosław też zaistniał ..tylko gdzieś daleko.. w głębokim tle, ale zaistniał...
{mospagebreak}
under wraps
paweł kłaput 2009-02-08
..na piłkarskim boisku byłem zazwyczaj rozgrywającym, ale dzisiaj.. tu.. na "siewnikowym blogu" zagram na obronie - i żeby było jasne - nie będę absolutnie krył pressingiem!
"Under wraps" to w dyskografii Jethro Tull taki dyżurny.. worek treningowy wręcz muzyczny „chłopiec do bicia”. W dobrym tonie jest skrytykować tę płytę.. skopać...potępić.. i w zasadzie robią to w s z y s c y - redaktorzy poważnych muzycznych czasopism i zwykli żurnaliści...zagorzali fani grupy i szeregowi, średnio kontaktujący słuchacze...(wyjątki potwierdzające słynną regułę?.. a takie tam pionki na szachownicy życia jak Martin Lancelot Barre, Łukasz Wąś czy - w dużym stopniu - piszący ten tekst ..to najprawdopodobniej owe wyjątki, co to potwierdzają słynną regułę...)
Oczywiście "Under wraps" nie jest płytą z mojej bajki, ale...ale.. znajduję na niej naprawdę sporo przyzwoitych, fajnych, z całym bogactwem zainstalowanego na niej brzmieniowego inwentarza, momentów; gdyby jeszcze tak z tego wszystkiego zdjąć trochę elektroniki, wywalić automatyczną perkusję, a wrzucić "żywą"...dodać jakąś bałałajkę, akordeon i mocny flet to dla wielu – myślę - n i e k t ó r e przynajmniej rzeczy stałyby się n i e t y l k o z n o ś n e....)
Te moje ulubione momenty?
Dynamiczny "Lap of Luxury"... wesołkowaty "Under wraps no1"... ślicznie zaśpiewany i najbardziej chyba zbliżony do starych klimatów "Under wraps no2" (to też Wam ludzie nie siada?!?) no i "koncertowy" "Paparazzi"...
cheerio....
PS ..nie wiem na ile wódz Ian i jego ówczesna drużyna decydując się na dryfowanie po mocno zdradliwym, elektronicznym oceanie robiła to z powodów koniunkturalnych (Jerzy Skarżyński z Radia Kraków, wybitny specjalista od starego rocka, na wernisażu mojej andrychowskiej wystawy w słowie wstępnym, przedstawiając historię Jethro Tull, powiedział między innymi tak: "..Ian Anderson lubił zmieniać ciuszki.. muzyczne ciuszki...stąd w latach 80-tych w jego twórczości pojawiły się m o d n e elektroniczne brzmienia.."), a na ile ze względów artystycznych.. inspiracyjnych.. i poszukiwawczych?
Nie wiem.
Wiem tylko, że muzyki z "Under wraps" nie należy tak od zaraz.. lekką ręką.. skreślać...
skręcająca bestyjka...
paweł kłaput 2009-02-10
..a "Broadsword and the Beast"?
Moim skromnym zdaniem jest to ten album... bardzo zresztą udany album.. na którym Jethro Tull tak naprawdę s k r ę c i ł o (dla wielu ów skręt miał się już co prawda dokonać nieco wcześniej, na innym kontrowersyjnym krążku zatytułowanym „A”... ponoć za sprawą ówczesnego klawiszowca i skrzypka Eddiego Jobsona, ja jednak obstaję przy swoim).
Dlaczego ?
Otóż dla mnie wyznacznikiem nowego kursu w muzyce Tull - wiem! kontrowersyjna teza - nie stały się klawisze. Dla mnie stały się tym … bębny…
To one, od „Broadword and the Beast” zaczęły inaczej podawać puls...rytm.. inaczej akcentować...inaczej brzmieć..
cheerio...
PS obwoluta płyty jest wyborna....
ostrava...
paweł kłaput 2009-02-10
..mam go na kasetkach.. trzeba się będzie chyba z nimi przeprosić...
cheerio..
Zrecenzuję jakiś...
SBB na Podbeskidziu...
paweł kłaput 2009-02-13
06.02.2009 SBB, Bielskie Centrum Kultury, Bielsko-Biała
..tak! koncert SBB w Bielsku-Białej był wyborny (czyżby w grę wchodził fakt, że Anthimos jest obywatelem tego miasta i nie wypadało koledze robić obciachu?).
Był twardy.. rockowy.. energetyczny ( kwintesencją tego o czym piszę, była taka właśnie twarda.. rockowa i energetyczna wersja nieśmiertelnego "Rainbow Mana")
Mirek, człowiek z którym miałem przyjemność przeżywać ten koncert, specjalista od żywego SBB, powiedział mi, że jest zaskoczony tak "mało spiętą atmosferą występu" (jego żona po krakowskim występie na poprzedniej trasie, zniesmaczona postawą lidera Józefa, który ponoć w finale zaczął odstawiać najmniej sympatyczny wariant Roberta Frippa ( totalne zlewanie publiki) w geście protestu.. zlała jego.. i ten bielski koncert ....a szkoda, bo właśnie tu, w Bielsku, do takich sytuacji na szczęście nie doszło...
Będąc przy Skrzeku - człowiek jest w znakomitej formie wokalnej (szczególną uwagę zwróciłem na jego charakterystyczne zaśpiewy w " Z których krwi krew moja"...w jednej z najlepszych wersji, jaką kiedykolwiek słyszałem !..-nic nie odpuścił… "wyciągał" najwyższe.. najtrudniejsze rejestry...
..a Anthimos Apostolis ? Mistrz-Niesamowitego-Wydobywania-Dźwięków?...w świetnej formie.. podobnie jak sympatyczny bratanek Gabor Nemeth.. nie tak może finezyjny jak Jerzy Piotrowski, ale za to zdecydowanie twardszy od Paula Wertico...idealnie pasujący do aktualnej, czysto rockowej, koncepcji muzycznej zespołu...
Słabsze momenty? Dwa takie wychwyciłem: solowa projekcja Skrzeka na klawiszach...zbyt "plamiasta".. zbyt oniryczna.. - wyraźnie spowolniła i osłabiła rockowy puls koncertu.. i - tu Łukasz absolutnie się z Tobą zgadzam! - ten bluesowy, ostatni bis.. dość w sumie trywialny i nijak mający się do całego spektaklu..
cheerio...
PS tullowy blog ...bez tullowych wtrętów?
..SBB nie zagrało " Mementa z banalnym tryptykiem"...czyli tak, jakby Jethro Tull odpuściło sobie "Aqualunga"...
no i "Skała"... ten utwór od pierwszego płytowego odsłuchania skojarzył mi się - ze względu na motorykę i klimat ze..." Spiral" z "Dot-com"....
25th Anniversary Tour...
paweł kłaput 2009-02-16
Kiedyś poprosiłem Cię o bootleg Tull z lat 80-tych z Toronto; myślałem, że być może to jest ten koncertem, którym tak zauroczony był Piotrek "Rudek" Rupik.. bardzo.. bardzo wyrafinowany odbiorca muzyki ( ten Wyrafinowany-Bardzo-Bardzo-Odbiorca-Muzyki, wcale nie fan Jethro, umieścił go w trójce swoich najlepszych koncertów, na których miał szczęście być!).
Wczoraj, po dłuższym czasie spotkaliśmy się i zweryfikowałem temat ostatecznie...
"Rudkowi" faktycznie chodziło o koncert z Kanady... z Toronto, tyle, że z lat 90-tych..ze sławetnej trasy "25th Anniversary Tour "... czyli z bliźniaczego do"ostravskiego" występu Jethro Tull, którym ja z kolei się tak często podniecam...
Hmmm ...jak sam widzisz...te opinie są zupełnie niezależne.. zupełnie nie sugerowane...
C o ś zatem z tym 1993 rokiem jest na rzeczy...
cheerio..
PS absolutnie się zgadzam...
Andy Giddings zdecydowanie lepiej pasował do Tull.. - i jak o muzyk.. i jako osobowość...
o epizodach i takich różnych..
paweł kłaput 2009-02-17
..noooo... wreszcie ktoś poza mną i ..kierownikiem obiektu zdecydował się wyjawić jakiś tullowy epizod...
sympatyczny - dodam - epizod...
Co zaś do tych wszystkich Giddingsów.... John Evan(s) rzeczywiście był poza konkurencją (jego gra plus niesamowity image i sposób zachowania nawiązujący ewidentnie do ...Harpo Marxa... to już klasyka), ale.. ale... wśród wszystkich klawiszowców Jethro - moim zdaniem - właśnie Giddings najczęściej "operował" w evan(s)owych klimatach...
Będę go także bronił jako muzyka...
Stukał w Tull po klawiszach w y b o r n i e ... z taką jakąś niesamowitą lekkością... luzem... i co ważne - po dłuższym okresie zmarginalizowania k l a s y c z n e g o brzmienia przywrócił je do łask...
Pozdrówko! cheerio...
miłość...
paweł kaput 2009-02-18
..mamy różne miłości: miłość rodzicielską. .miłość braterską... platoniczną.. ojczyźnianą… nawet chłopa do ziemi miłość mamy!..
dalej … miłość fizyczną mamy ( bardzo.. bardzo przyjemną zresztą)…ciepło!… i - jeszcze jest miłość francuska …to już bardzo. .bardzo…ciepło! gorąco!!!!
" Kissing Willie" mamy….
cheerio...
Jest sporo takich kawałków...
z Elpse w tle...
paweł kłaput 2009-02-25
Napisałem kiedyś: "..pamięć ludzka jest zawodna" i ..rzeczywiście - oglądając otrzymany od Ciebie koncert Jethro Tull z niemieckiego Elpse z 1993r., widzę jak wiele szczegółów uległo przez lata zatarciu czy nawet zapomnieniu...(tak! główna przyczyna tego stanu rzeczy to oczywiście czas.. upływający czas, ale nie tylko on! nie należy bagatelizować tu innych, takich "tamto-czasowych" czynników.. emocji.. ekscytacji.. znikomej podzielności uwagi....)
Właśnie... w podświadomości przez te wszystkie lata miałem zakodowany obraz.. zagraconego buduaru z kanapą (nie odważyłem się o niej wcześniej wspomnieć, ale - naprawdę! - zachowałem ją w swej pamięci!)...z radiem( tu pomyłka.. teraz jak zobaczyłem oryginał coś mi tam świta, ale przyznaję.. bez podpowiedzi nie odtworzyłbym tej "szafy")...ze sznurkami i zawieszonymi na nich ubraniami.. no tu, od biedy, za ich substytut można uznać stojak z paltem...
Najdziwniejsze spostrzeżenie wiąże się jednak z postacią Dupo-Drapca...
Miałem zawsze jedno irracjonalne skojarzenie związane z owym intro koncertu.. Takie nieco wyjałowione.. skurczone....Według tego skojarzenia - ów pokoik ..buduar pochodził z jednego miejsca naszej planety.. z Nowego Orleanu(!)...
Zastanawiałem się: dlaczego?
Oczywiście.. pierwsza rzecz.. muzyka z radia.. murzyńska... nostalgiczna.. bluesowy skowyt...wspomnienie niewolniczego Południa...
i druga.. ten Dupo-Drap...(pewnie był w Ostravie, więc jeżeli był to musiał mi się skojarzyć(indywidualna interpretacja na moją odpowiedzialność!) z.. komicznymi francuskimi wdziankami w których paradowali kiedyś czarni lokaje ...Prawda? Śmiała interpretacja...
Jeden szczegół: w Elpse nie wszystko było tak jak w Ostravie! Na pewno z archaicznego radia nie leciało "Satisfaction" Rolling Stonesów.. nie było też fragmentu z blaszakami...
(ale to to szczegół.. drobiazg..).
(...) "..Skoro jesteśmy przy 25th Anniversary Tour.
Co powiedziałbyś na 2VCD z koncertu w niemieckim Elspe z 1993 roku? Tam
nie tylko słychać, ale i widać! Myślę, że miałbyś niezłą frajdę.
Jednak wolę najpierw Ciebie zapytać. Może pragniesz pozostać przy swoich
własnych wspomnieniach, nie weryfikować ich po tylu latach? Ze
wspomnieniami jest tak jak z marzeniami. Czasem nie warto ich komuś
odbierać...
Mam nadzieję, że wiesz, co mam na myśli."
Tak napisał Łukasz.
Jasne, że wiem..
.. wiem, że czasami nie warto....ale tutaj było warto
..tutaj n i c n i e u t r a c i ł e m ..
ani odczuć..
ani oceny...
ani sentymentu..
ani legendy..
..a co do wspomnień?
Poza kilkoma mniej znaczącymi szczegółami.. wizualnymi wszystko j e s t t a k j a k b y ł o…
cheerio...
PS to był najlepszy koncert Jethro Tull w jakim dane mi było uczestniczyć...
ostrava-vitkovice 1993
paweł kłaput 2009-02-22
Czechy, Ostrava-Vitkovice Palac Kultury a Sporta 22.06.93 godz.20.07
Wizja...
..pamięć ludzka jest zawodna i ulotna.. nie chcę zatem fantazjować...
Przed oczami mam mglisty obraz zagraconego "saloniku".. sporo domowego sprzętu.. być może coś nawet wisiało na sznurkach...
Na stoliku.. chyba na stoliku.. archaiczne wielkie radio z "płóciennym" głośnikiem nad dwoma gałkami i skalą...
Fonia...
(muzyczka " z radia")...pierwsze jakiś blues z Delty.. tylko gitara i czarny głos..
trzask! prask! sssszum...
szybki rock'n'rollek... taki z prohibicyjno-gangsterskich czasów...
szum..świst..
klasyczny, bluesowy riff z harmonijka..
znów świsty.. gwizdy.. trzaski. .zgrzyty..
ten sam motyw, ale zagrany inaczej.. niżej.. wolniej...
gwałtowna urywka!
rachityczny, szczątkowy głosik..
następny blues...
(w hali słychać pierwsze gwizdy ..objaw zniecierpliwienia?)
..znowu jakiś bluesik.. żywszy..
zmiana!
teraz bardzo szybki!.. z mięciutką gitarą. jest też solówka...
świst! trzask! gwizd!
a ten to już coś w tempie galopujących koni!...
na króciutki moment pojawia się nieśmiertelny riff tria Cream...
..i głos.. mocny.. niski..
męski głos.. taki "zappowaty"..
"Storm Monday Blues" ..z taśmy.. ale to już prawdziwe Jethro Tull...
*
..kończy się koncert..
z głośników chyba znowu leci "Storm Monday Blues"...
taśma:
kobiecy śmiech perlisty (którejś z sióstr Surzyn): ha ha ha..
głos I: nie wciągnęło taśmy?**
PK: nie wiem.. nie wiem czy coś się nagrywało..
(następuje niezrozumiała wymiana zdań )
PK:..zobaczymy po koncercie!
(w chwilę potem)
PK: ..coś idzie.. coś idzie.. ale było.. ja pierdolę!!!
Głos II: dobrze było!
z głośników - dla złagodzenia obyczajów - rozbrzmiewa teraz klasyczna muzyka..
PK:.. nikt nie przebił balona? ciekawe..
(w chwilę potem: trzask! dup!
..ktoś litościwie skraca żywot o b i j a j ą c e g o się żałośnie po ludziach balona)
cheerio...
wielkie podziękowania dla Basi Surzyn , która bohatersko przemyciła na halę pod okiem czujnych kontrolerów (pod swetrem!), prymitywny magnetofon kasetowy MK 450 Unitra!
PS
* ..po co wyważać otwarte drzwi? Dwukrotnie przesłuchiwałem ożywione po latach hibernacji taśmy..
Wszystko - toczka w toczkę - "leci" tak jak w relacji Łukasza This Wasia z występu Tull w Utrechcie...a ponieważ Łukasz zrobił to tak sugestywnie i zarazem analitycznie, że - naprawdę ! - nic tu po mnie...
nooo... może jednak skuszę się na takie trzy krótkie.. króciuteńkie suplemenciki:
- około koncertowy szczegół.. jakiś facet obok mnie w przerwach między utworami cały czas wrzeszczał ambitnie: benefit!!! benefit!!!.., co było chyba ewenementem na skalę światową, bo wszyscy zazwyczaj - tak standardowo - domagają się Aqualunga...
- znak firmowy tego koncertu ? ten instrumentalny.. ”ludyczny” utwór.…on najbardziej wrył mi się w pamięć…
- końcowa konstatacja: to był rzeczywiście n a j t w a r d s z y koncert Jethro Tull w jakim dane mi było uczestniczyć (mówiliśmy o tym zaraz po występie, tak na gorąco, z Jurkiem Górą-Górką)..koncert instrumentalnie zdominowany przez ciężką.. heavy.. jazdę czyli bębny, gitarę i bas...(Andy Giddings jest t u jeszcze nieco z tyłu...)
**dotyczy mojego słynnego nagrywania na tym samym prymitywnym magnetofonie kasetowym MK 450
Unitra koncertu W Pradze w 1991r.; wtedy mechanizm "wchłonął" niemal całą drugą taśmę... mi pozostała wątpliwa przyjemność wywalania poskręcanych bebechów z jego wnętrza na dworcu kolejowym w Cieszynie( ale byłem wkurwiony.. ale byłem...)
Gratuluję osobom, które dotarły do tego miejsca..
brawo!
...
{mospagebreak}
paweł kłaput 2009-03-01
ogladam sobie to Elpse (Ostravę).. oglądam.. i z podziwu wyjść nie mogę...
W jakiej niesamowitej formie fizycznej i ..choreograficznej był wtedy Ian...
cheerio...
made in Poland
paweł kłaput 2009-03-01
W nieco wcześniejszym czasie "Tonpress" wydał - w obskurnej szacie graficznej - singielek z " Moths" i "...And the mouse police never sleeps"
...
paweł kaput 2009-03-01
Stormwatch.. ktoś może ewentualnie sprostuje, ale to chyba to było tak, że koperty wydrukowano w Czechosłowacji.. winyle "sdjełano" (wytłoczono) w którejś z republik bratniego mocarstwa... a produkt finalny sprzedawano w Polsce..
Taki internacjonalistyczny egzemplarz udało mi się kupić na bazarze w Katowicach.
Pamiętam, że później, gdy wyczerpały się zasoby, sprzedawano same czarne krążki w białej zastępczej kopercie (kilka takich egzemplarzy kupiłem w jakimś niedużym sklepiku w okolicach krakowskiego Rynku...)
cheerio..
prezent..
paweł kłaput 2009-03-06
Paweł kłaput
Gdzie na początku lat 90-tych podstawowy trzon Bad Company wylądował na -zagubionym w mazurskiej głuszy - rancho mego brata J..
Dyskusjom i biesiadowaniu nie było tam końca..
Podczas jednej z takich uczt - duchowych i nie tylko - muzyka z „Heavy horses” zainspirował piszącego te słowa do podjęcia śmiałej inicjatywy..
Postanowił on … ni mniej ni więcej …tylko na zbliżające się ćwierćwiecze zespołu Jethro Tull, podarować Ianowi Andersonowi… k o n i k a ..
Towarzystwo ochoczo podchwyciło temat i z pełnym animuszu okrzykiem: „napijmy się!” przystąpiło do rozpatrzenia kilku podstawowych koncepcji..
Wariant z drewnianym konikiem upadł od razu.. na wstępie jako mało spektakularny, a wręcz nawet trywialny..
Aprobatę za to zyskał pomysł z wysłaniem k u c y k a..
Takiego małego..
Prawdziwego..
Żywego..
Niestety logistyka zablokowała piękną ideę.
Wariant listowy okazał się mało realistyczny, podobnie jak i ten z paczką – kucyka żywego.. nawet malutkiego.. nie da się przecież ot tak.. rozkręcić na elementy i poupychać w pudełko…
W miarę biesiadowania entuzjazm do projektu zaczął słabnąć i tracić na impecie, by nad ranem zniknąć ostatecznie…
cheerio..
...
paweł kłaput 2009-03-07
"(...) Ponownie dziękujemy za Twoje wsparcie i ślemy najlepsze życzenia wszystkim naszym polskim fanom. (Wygląda na to, że jest Was przynajmniej dziesięciu!)".
Z listu do Pawła Kłaputa, 1993.
Tych dziesięciu sprawiedliwych.. to najprawdopodobniej: moja małżonka Ania, Basia, Gosia i Halinka Surzynówne, Jarek Kłaput, Góra-Górka, Mendozjusz, Piotr "Rudek" Rupik, Spajder i ja...czyli ludzie z Polski, którzy uczestniczyli w imprezie w holenderskim Meerlo w galerii "Pacha Mama" naszego przyjaciela Floora Hermansa, w zorganizowanej przeze mnie z okazji 25 lecia istnienia zespołu Jethro Tull i podobnież zatytułowanej: "25 years of Jethro Tull in Pacha Mama" (rejestrację video i zdjęcia ze spotkania, z wystawy, z prezentowanych sztuk performance i całego tego naszego wojażu przesłałem Ianowi Andersonowi)
cheerio...
Prezent..
Paweł kłaput
Gdzie na początku lat 90-tych podstawowy trzon Bad Company wylądował na -zagubionym w mazurskiej głuszy - rancho mego brata J..
Dyskusjom i biesiadowaniu nie było tam końca..
Podczas jednej z takich uczt - duchowych i nie tylko - muzyka z „Heavy horses” zainspirował piszącego te słowa do podjęcia śmiałej inicjatywy..
Postanowił on … ni mniej ni więcej …tylko na zbliżające się ćwierćwiecze zespołu Jethro Tull, podarować Ianowi Andersonowi… k o n i k a ..
Towarzystwo ochoczo podchwyciło temat i z pełnym animuszu okrzykiem: „napijmy się!” przystąpiło do rozpatrzenia kilku podstawowych koncepcji..
Wariant z drewnianym konikiem upadł od razu.. na wstępie jako mało spektakularny, a wręcz nawet trywialny..
Aprobatę za to zyskał pomysł z wysłaniem k u c y k a..
Takiego małego..
Prawdziwego..
Niestety logistyka zablokowała piękną ideę.
Wariant listowy okazał się mało realistyczny, podobnie jak i ten z paczką – kucyka żywego.. nawet malutkiego.. nie da się przecież ot tak.. rozkręcić na elementy i poupychać gdzie się da…
W miarę biesiadowania entuzjazm do projektu zaczął słabnąć i tracić na impecie, by nad ranem zniknąć ostatecznie…
cheerio..
zobacz też: Jethro Tull
Ja ją sobie potem odtwarzałem na niemniej słynnym ZK-140T (bardziej progresywna wersja lolejnej sławy tamtego okresu: lampowego ZK-120)...
Purple..Pink Floyd..Ozzy z Sabbathem...wczesne Genesis.. Moody Blues.. Uriah Heep.. Budgie...
Wszystko było OK.. wszystko było świetne.. ..wszystko było tak, jak miało być...ale tylko do momentu, kiedy pierwszy raz usłyszałem charkot drapieżnika z dżungli.. kiedy pierwszy raz dopadł mnie oddech lokomotywy i orkiestrowe, przewrotne, ostrzeżenie przed słodkimi snami...
Naraz cały świat.. całe powietrze.. tak w jednej chwili.. wypełniło się muzyką tego jednego.. jedynego zespołu...
.. i tak już zostało do dziś - choć lista rzeczy, których słucham.. które uwielbiam .. i które cały czas mnie inspirują - jest bardzo.. bardzo długa i szeroka...
Zawsze jednak pozostaje ona krok za Jethro Tull...
Paweł kłaput 2009-01-19
"..Na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy..” ("Rejs" M.Piwowski)
biesiadowanie...
paweł kłaput 2009-01-20
na początku było coś o biesiadowaniu?...
więc może też sam coś wspomnę o biesiadowaniu...
Kiedyś, w zamierzchłych czasach, gdy słońce było bogiem, a ludziom żyło się dostatniej, też mocno biesiadowałem - jednak od momentu, w którym pogoniłem złośliwego policjanta za straszenie mnie czapeczką, a prezesa PKS-u, członka rady powiatowej i niedoszłego posła w jednej osobie, chłopa większego ode mnie o głowę, wytargałem za loki ( w obu wypadkach były to akty jak najbardziej uzasadnione), troszeczkę zbastowałem z tym oficjalnym biesiadowaniem...
..ale wracając do meritum... bardzo dobrze biesiadowało się przy jakiejkolwiek … jak to się wtedy mówiło?.. progresywnej.. art.. muzyce ..
Przy muzyce Jethro Tull biesiadowało się znakomicie.. a przy muzyce z albumu "Heavy Horses".. wprost odlatywaliśmy w przestrzeń i nie tylko..
Na studiach - na przykład - raz odlecieliśmy z M. do naszego koleżeństwa, bawiącego się w sąsiedztwie przy dźwiękach Bee Gees i Electric Light Orchestra .
Bawiącego się w sposób zdyscyplinowany i licujący z wizerunkiem socjalistycznego modelu kultury...
Nasze wejście - nie powiem - miało dość dynamiczny charakter ..Wyłączyliśmy koleżeństwu magnetofon ZK-140T..nastąpiła wymiana taśm na nasze.. Znowu włączyliśmy..
Teraz głos.. mocny głos dało Jethro Tull!... a ponieważ sterroryzowanemu koleżeństwu trudno było tańczyć przy dźwiękach "No Lullaby" czy "Acres Wild" cały ciężar utrzymania zabawowego klimatu spadł na nasze barki... Robiłem więc za Andersona i Barre, M. zadowalał się grą na basie...ewentualnie w chwilach parkietowej obsówki, bębnił..(klawisze niestety wypadły z gry..)
"Weathercock" był kulminacyjnym momentem tego spontanicznego "koncertu"...potem nastąpił zgon (och! jak słodko było umierać za Jethro Tull) i podobno potem wyniesiono nas z namaszczeniem i ..ulgą, do łóżek..
.. a rano ?..
rano przywitała nas proza życia czyli męczący.. pospolity kac..
cheerio...
!!!
inaspic 2009-01-28 *
Hahaha! No proszę czego się mona tutaj dowiedzieć.
Oficjalna wersja tejże anegdotki o biesiadowaniu niejakiego Pawla (;p) dla potomstwa kończyła się wyłączeniem taśmy i wyjściem z imprezy :> a nie.... ZGONEM! :> pięknie pięknie... ;p hahaha!
{mospagebreak}
...
paweł kłaput 2009-01-29
..Magdusiu!. .bo jest prawda czasu i prawda ekranu....
..
paweł kłaput 2009-01-21
"..jego głos.. wszystkie armie świata...
włosy.. morze północne bez ropy...
flet.. generator ultradźwięków.. promień lasera...
wzrok.. skierowany
w stare szkockie lasy..
w ulicę..
w środek tłumu...
ponad nim mknie na swych koniach silnych
nagle..
zatrzymuje się..
zeskakuje z konia..
podnosi gitarę..
gra...
odstawia ją
z powrotem..
unosi flet..
staje na jednej nodze..
w jednym tylko punkcie styka się z ziemią...
dmucha.. śpiewa..
dmucha? czy śpiewa?...
odkłada flet..
wkłada na konie silne, mocne, ciężkie, ciężkie...
- lekkie..
odlatuje..
ale następujące po sobie w błyskawicznym
tempie dźwięki..
nie milkną..
słychać je teraz..
jeszcze wyraźniej..
jaśniej..
mocniej..
na koncert przyszły wszystkie dzieci wojny i ptaki...
utopione..
w ropie..
na morzu..
północnym..."
dedykuję
Jarkowi Kłaputowi
+Wojciech Gabryś+ - student warszawskiej ASP, przyjaciel mego brata, a mój epizodyczny znajomy.. zginął w wypadku samochodowym 20 lat temu...
choć już jest t a m .. w górze.. wiem, że nie miałby nic przeciwko temu, by dołączyć do naszej kompanii...
wpis poświęcony jego pamięci…
pamiętam...
paweł kłaput 2009-01-23
Tak.. tak... pamiętam.. późny Gierek i Jethro Tull w telewizji państwowej (tylko taka wówczas funkcjonowała)!!!
to była mega-sensacja!!!
absolutny hicior!!!
R z e c z puszczono tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego, zatem z M. byliśmy wyłącznie w kontakcie telefonicznym..
Przypominam sobie ..ależ się wtedy podniecaliśmy..(dziś, w okresie tak łatwego dostępu do materiałów, nikt, kto nie przeżył tamtych - topornych jak cegła, ale w sumie weselszych - czasów, na własnej skórze, tego nie rozumie.. ale.. ale.. zbaczam z kursu!.. o tych sprawach kiedy indziej)
U mnie d r a m a t... Pod wieczór w Andrychowie siada sieć energetyczna...więc na przemian - wkurwiam się i flaczeję.. wkurwiam się i flaczeję - na całe szczęście dzielni fachowcy okazują się być chyba fanami Jethro, bo uwijają się z problemem w tri miga...
I oto mogę cieszyś się "żywym" Andersonem.. jego wzrokiem dzikim i szatą plugawą (nie! nie! z tą szatą plugawą przeginam...plugawa - owszem - była, ale jakieś dziesięć lat wcześniej; tu Ian prezentuje się w klubowych barwach szkockiego góralstwa ..całkiem schludnie i godnie).
Najbardziej ekscytujące momenty?
Absolutnie związane z "Thick As A Brick"!
I tak.. początek.. cały zespół w "półswiatłach".. wyciągnięte ręce widzów.. i ta wrzawa...
Dalej.. rzucony beret i miotający się na krawędzi sceny oszalały satyr z ociekającymi potem skroniami......
Dalej.. przygłupiasty wyraz twarzy skaczącego na stołku czwartego z braci Marx.. Johna Evan(s)a....
Jeszcze dalej... dziarski, dynamicznym , marsz w miejscu z przytupem, "samotnego " Andersona i - najwspanialsza sekwencja! genialna wręcz - gdy Anderson schodzi do głębokiego przysiadu...chowa się w sobie.. zamyka,,dyszy.. przy ostrych dźwiękach gitarowego riffu wychodzących na pierwszy plan: Martina Lancelota Bare i Tony'ego Williamsa …to jest kompletny odlot!...
chociaż moim skromnym zdaniem można było lepiej złapać.. w obiektyw tę scenę -perełkę..).
W późnych godzinach nocnych - o ile mnie pamięć nie myli - nastąpił bonus.
Ktoś z trójki prowadzących "Studio2" (Walter? Sznuk? Mikołajczyk?) powiedział coś takiego: "..wyniki telefonicznego sondażu są zaskakujące.. nie Boney M... nie (coś tam)...telewidzowie chcą jeszcze u nas ...zespołu Jethro Tull.. więc na życzenie telewidzów Jethro Tull raz jeszcze").
cheerio..
Świadomie nie używam imienia. nazwiska.. czy pełnej ksywki mego ówczesnego - przynajmniej muzycznie - przyjaciela M., dzisiaj pracownika naukowego mojej byłej uczelni....
Po sopockim "pojedynku" z Roverem przesłałem do M tekst z epizodem w którym M. był zaistniał...
Nawiązany po prawie 30-tu latach kontakt naraz znów się urwał...
Cóż.. muzyka i szalone wspomnienia nie zawsze chyba łagodzą obyczaje..
cheerio..
{mospagebreak}
indyjskie cheerio...
paweł kaput 2009-01-24
(...) Zapada noc, idziemy szukać „Pink Floyd Cafee”. Wchodzimy na ulicę. Mijamy knajpki, bary szybkiej obsługi, stragany z owocami. Mijamy sklepiki (w wiele z nich, mimo pacyfistycznego charakteru Puszkaru, głównym towarem są „średniowieczne” militaria). Mijamy świątyńki i świątynie. Wszystko więc niby jest - nie ma tylko jednego …nie ma „Pink Floyd Cafee”… W końcu jednak coś się zaczyna dziać, trafiamy na pierwszy ślad, namalowany na murze nieduży, czarny napis na żółtym tle, ze strzałką. Chwytamy trop. Idziemy nim, węszymy. Pojawia się następna strzałka. Potem następna i…następna… Kluczymy zawzięcie labiryntem ciemnych korytarzy, sieni i podwórzy. Mijamy kolejne budynki .. i nic. Zero efektu. Gdy powoli zaczynamy już wątpić w sens tych harcerskich podchodów i co gorsze w samo istnienie tajemniczej kawiarenki, naraz, niespodziewanie „żółty szlak” kończy się i oto stajemy przed przymocowaną do muru budynku dużą tablicą z repliką okładki słynnej płyty grupy „Pink Floyd” - „The Wall”. Za nią mamy kilka schodków, drzwi i neonowy napis: „Pink Floyd Cafee”. Uff….Jesteśmy w domu. Wchodzimy do środka . Na ścianach niewyraźne napisy i kilka plakatów zespołu. Są tez zdjęcia „Nirwany” i Jima Morrisona. Jacyś chłopcy palą małe ognisko w niszy muru. Ogólnie.. cisza, pustka, spokój... Pojawia się młody człowiek w dżinsach, w podkoszulku , z dzieckiem na ręce. Jak się okazuje szef klubu. Przedstawia się: Bagh. Sindżid Bagh. Urodził się w Puszkarze, mieszka w Puszkarze, kawiarnię i hotel (bo tu jak się okazuje jest też hotel) prowadzi wspólnie z bratem. Dużo czasu spędza w… Londynie, tam ma sklepik na Camden Town. Tam handluje. Uwielbia grupę „Pink Floyd”; nadaje więc na tej samej fali co mój kolega Zen. Zresztą w tym temacie obaj panowie szybko się dogadują i rozpoczynaj żywą dyskusję zupełnie zapominając o mnie! Postanawiam się im w sposób niekonwencjonalny, prowokacyjny wręcz, przypomnieć. Rozsuwam poły mojej dżinsowej kurtki, napinam dumnie, do granic możliwości, klatkę piersiową, (wraz z nią napina się dumnie umieszczony na czarnej koszulce napis: „Jethro Tull” - to z kolei nazwa mojego muzycznego faworyta). Prowokuję dalej. W „jaskini lwa”,, czy raczej w jaskini „Pink Floyd”, intonuję na cały głos, pełną parą, sztandarowy utwór mojej grupy, cudowne „Cherioo”.
Zamiast „agresji”, wzbudzam aplauz… "
fragment mego reportażu "Indianie" 2005
o stawaniu...
paweł kłaput 2009-01-25
powiadasz: stanęło by Ci serce?...
a ja się tylko wkurwiałem i flaczałem…wkurwiałem i flaczałem… i tak na zmianę..
czyli jakby się uprzeć... trochę to był taki stan przedzawałowy...
hipotetycznie więc.. mogłoby mi też stanąć (ono.. to.. serce..)
cheerio...
...
paweł kłaput 2009-01-30
..nie wiedziałem, gdzie za bardzo gdzie się wcisnąć.. gdzie kłaputa nie za dużo (ha.. ha.. ha..)...gdzie w ogóle czegokolwiek nie ma za dużo...
i tak wlazłem tu...
Dzisiaj koło 11.00 wyruszyłem z Sagą w teren (Saga to moja charakterna foksterierka), ale cały czas targało mną dziwne przeczucie, że mogę rozminąć się z pewną cenną przesyłką ... więc mimo dramatycznego oporu Sagi, ciągnąc ją na wyciągniętej do granic możliwości smyczy, zawróciłem...
Wielka jest wiara Poczty Polskiej (a naszego pana listonosza w szczególności) w uczciwość ludzi z mojej klatki schodowej...
Priorytet spokojnie gnuśniał sobie na wycieraczce...
Dzięki Łukasz!
..wieczorem zacznę smakować...
…
paweł kłaput 2009-01-27
motto:
"This Was This Wasowi zgotował ten los.."
..to w związku z moją aktywnością....
Pozdrówko!
cheerio...
PS ..a tak na marginesie.. dopiero się rozkręcam...hłe..hłe..hłe..
…
paweł kłaput 2009-01-30
"Roots to branches" ?...
Absolutnie podpisuję się pod tym, że to w nowszych dziejach Tull dzieło wybitne ( już nieco wcześniejszy, bardzo dobry, " Catfish rising" dał mi wiarę w powrót Jethro do - nomen-omen korzeni! - i zwiastował przeproszenie się ze starym, "naturalnym" graniem...)
"Songs from the wood" ?.
Wielka płyta z kilku absolutnie utworami „kanonicznymi”..
Z niesamowicie motoryczny i jednocześnie tak bardzo przaśno-ludyczny "Hunter girl" ( hłe.. hłe.. łowczyni kopie nieźle w podbrzusze..!), z tytułowym "Songs from the wood" ( ach te fragmenty a'capella!)..z leśnym "Jack in the green".. no i z absolutną rewelacją... z "Velvet greek” ( te cudowne zmiany klimatu i nabrzmiały zestaw jarmarcznego brzmienia )...
Jednak album nie do końca równy.
Jest tam parę rzeczy – jak dla mnie - nieco zbyt patetycznych.. zbyt przekombinowanych...
"Heavy horses"..
Tak..ta muzyka jest dla mnie skończona.. Jest a b s o l u t e m .. aksjomatem.. jest doskonałością ... (i nie tylko dla tego, że zdobycie tego krążka kosztowało mnie niewiele mniej wysiłku niż Indianę Jones znalezienie kolejnej cudownej szkatułki ..)
Na tej płycie nie ma słabych momentów.. nie ma wypełniaczy...nie ma mielizn..
Wszystkie elementy idealnie komponują.. idealnie uzupełniają się i ..dopełniają...
"Heavy horses" czyta się jak księgę; żadnej strony nie można z niej wyrwać!!!
Delikatny, a zarazem motoryczny, inteligentnym riffem "...And the mouse police never sleeps" ..."No lullaby" rzecz na krążku najtrudniejsza, ale jakaż kunsztowna...(czapki z głów przed tym, co tu wyprawia Barriemore Barlow!!!
.. a w odwodzie mamy przebojowe (?) "Moths" czy "One brown mouse"..
kunsztownie poskręcanego "Jouneymana".. zachrypniętego, zagranego z niesamowitym wykopem, "Rovera"... dalej.. piękne.. przepiękne.. tytułowe " Heavy horses" no i uwielbiany prze ze mnie uwielbieniem fanatycznym ( nie tylko z racji art.-heavy-libacji ) " Weathercock".
cheerio...
PS. pan Rees nie ma racji...
płyty...
paweł kłaput 2009-02-01
Dzięki dla przedmówcy za zgodność opinii co do "Heavy Horses"!!
Kiedyś z kolegą Piotrem "Rudkiem" Rupikiem, klawiszowcem Golema, Artkiestry, Maguki, Determinacji Dwóch i Tonka Pull, wynaleźliśmy zgodnie n a j d z i w n i e j s z ą płytę Tull ( najdziwniejsza?... to może niezbyt precyzyjne określenie.. lepiej chyba.. n a j b a r d z i e j d z i w n i e i n t r y g u j ą c a ) … "War Child"...
cheerio...
{mospagebreak}
przesyłka - część I
paweł kłaput 2009-02-03
Szwajcaria, Bazylea AVO Session 2008
Ekipa Iana Andersona świetnie dobrała utwory do „wiedeńsko-balowego” klimatu s a l i .... świetnie je - pod ten klimat – zaaranżowała (nawet w zdecydowanie rockowych fragmentach nie uświadczysz tu pełnego "pałeru").. i świetnie zagrała...
Co do śpiewu...hmm.. Ian! przed występem musisz wypić stanowczo większą porcję koktajlu z surowych jajek!...
No i fajnie, że elita pod koniec "kabaretonu" budzi się ...ożywa.. i podchodzi ku scenie.. - panowie klaszczą.. panie potrząsają koliami..
.
PS z całym szacunkiem.. Panowie! "living in the past" .."living in the pastem", ale czas najwyższy spojrzeć w przyszłość i spłodzić coś nowego!
Kanada, Toronto Maple Leaf Gardens 1987
Realizacja bootlegowa czyli uproszczona (jednak szkoda, że nie utrwalono tego profesjonalnie..a może gdzieś utrwalono?) .
Wyjście Andersona z tłumu w westernowym płaszczu i kapeluszu, z "Songs from the wood" na ustach, zwiastuje, że będzie się działo.. oj! będzie się działo... i dzieje się!
Mistrzunio w bardzo dobrej formie .. nie tylko muzycznej, ale i aktorsko-choreograficznej (każdy utwór to pantomima na miarę Katarzyny Bush)....naprawdę m o c n a rzecz.. a warto przypomnieć, że nie był to najciekawszy okres w historii zespołu.
Żeby nie przynudzać, tyle na razie w temacie Twojej gorącej przesyłki.
no lullaby
paweł kłaput 2009-02-03
Chłopaki i dziewczęta (gdzie są dziewczęta?!?)!
Pozwolę sobie zacytować fragment pewnego mocno już pożółkłego artykułu z lat 70-tych, z magazynu "Jazz" (autorstwa bodajże Romana Waschko):
"..jedni uważają, że zespół gra zelektryfikowaną muzykę Armii Zbawienia, inni, że jest to mieszanina rocka, muzyki znanej z music hallów, burleski itd. ..."
Wszystko to jest na "War Child"..
.
Poruszyłeś Łukaszu temat "no lullaby" i w tym co o tej kompozycji piszesz coś jest...
Tak! Przez całe lata ten fragment płyty traktowałem po macoszemu (podniecały mnie tylko te niesamowite "łamańce" bębniarza na początku i dynamiczny, twardy środek..).
Dopiero niedawno.. zupełnie niedawno odkryłem c a ł o ś ć i zasmakowałem w owej c a ł o ś c i ...
Hmmm.. może do tego rzeczywiście potrzeba przekroczenia pięćdziesiątki?...
cheerio...
PS zjarana kozica?.. boskie określenie...naprawdę boskie..
...
Też mam ten artykuł..
cheerio..
PS wspomniałeś o para-teatralnych popisach..
Pod tym względem najintensywniej wspominam koncert z Ostravy z 1993.,
bardzo t w a r d y i energetyczny ..
Może kiedyś o nim coś skrobnę...
praha...
paweł kaput 2009-02-08
Na karteczce doczepionej do dwóch płytek stało jak byk: "byłeś tam Pawle. Miłego słuchania"...
"Kurcze..fajno" - pomyślałem sobie wrzucając pierwszą z nich na odtwarzacz ( ale tak serio mówiąc to nie za bardzo wiedziałem o który koncert chodzi...Katowice?.. Poznań?... Sopot?..).
Problem wyjaśnił się szybko..
1991 rok.. Praha.. pamiętne Holeszovice.. Sportivna Hala...
Wróciły wspomnienia...
intro..
Ja.. mój brat Jarosław.. Góra-Górka i Kudłaty. Ruszamy na pierwsze, historyczne spotkanie z grupą Jethro Tull.
Oni z Andrychowa, ja z Kęt.
epizod I
Granica w Cieszynie. Czescy celnicy wkurwiają brata Jarosława, a brat Jarosław wkurwia czeskich celników - w związku z tym celnicy mówią: "ne pustim!", a paszport zaczyna sobie swobodnie latać po ladzie, niczym kula bilardowa... od nich do naszych.. i od naszych do nich...
W końcu jednak pada łaskawe: "pustim..."
W ostatniej chwili, bo pociąg do Pragi już się grzeje...
epizod II
Potężny tłum ludzi przed halą.. faluje...rozpycha się.. w kierunku, jednego malutkiego wejścia (to logistyczne przegięcie!).
Trudno się zatem dziwić co bardziej krewkim kibicom, wznoszącym pod adresem organizatorów swojsko brzmiące okrzyki: "..wi kurwi komunysty!"
epizod III
Koncert.. wzruszenie...ściśnięte gardło, a w rękach prymitywny kaseciak. Napompowany browarem Czech zaczyna rozrabiać tuż pod moim nosem; prostym podbiciem prawej stopy otrzymuje ode mnie dyscyplinującego kopa w zadek i ..przestaje rozrabiać.
epizod IV
Finałowa sekwencja.. "Thick As A Brick"...na scenie tylko Anderson.. jego głos i jego gitara...Krótki pół sekundowy oddech ..
Idealnie wykorzystuje ten moment mój brat Jarosław..
Dramatycznym, zachrypniętym, "piejącym" wręcz głosem, wyrzuca z siebie na całe gardło: "..brawo Ajen!!!"
epizod V
W tłumie wylewającym się z hali uśmiechnięta główka znajomego Góry, gitarzysty z Czeskiego Cieszyna.
Główka szczerzy się do nas i wrzeszczy: "kurwa! to je metal!"....
Ano…
cheerio...
PS na nagraniu otrzymanym od Ciebie mój brat Jarosław też zaistniał ..tylko gdzieś daleko.. w głębokim tle, ale zaistniał...
{mospagebreak}
under wraps
paweł kłaput 2009-02-08
..na piłkarskim boisku byłem zazwyczaj rozgrywającym, ale dzisiaj.. tu.. na "siewnikowym blogu" zagram na obronie - i żeby było jasne - nie będę absolutnie krył pressingiem!
"Under wraps" to w dyskografii Jethro Tull taki dyżurny.. worek treningowy wręcz muzyczny „chłopiec do bicia”. W dobrym tonie jest skrytykować tę płytę.. skopać...potępić.. i w zasadzie robią to w s z y s c y - redaktorzy poważnych muzycznych czasopism i zwykli żurnaliści...zagorzali fani grupy i szeregowi, średnio kontaktujący słuchacze...(wyjątki potwierdzające słynną regułę?.. a takie tam pionki na szachownicy życia jak Martin Lancelot Barre, Łukasz Wąś czy - w dużym stopniu - piszący ten tekst ..to najprawdopodobniej owe wyjątki, co to potwierdzają słynną regułę...)
Oczywiście "Under wraps" nie jest płytą z mojej bajki, ale...ale.. znajduję na niej naprawdę sporo przyzwoitych, fajnych, z całym bogactwem zainstalowanego na niej brzmieniowego inwentarza, momentów; gdyby jeszcze tak z tego wszystkiego zdjąć trochę elektroniki, wywalić automatyczną perkusję, a wrzucić "żywą"...dodać jakąś bałałajkę, akordeon i mocny flet to dla wielu – myślę - n i e k t ó r e przynajmniej rzeczy stałyby się n i e t y l k o z n o ś n e....)
Te moje ulubione momenty?
Dynamiczny "Lap of Luxury"... wesołkowaty "Under wraps no1"... ślicznie zaśpiewany i najbardziej chyba zbliżony do starych klimatów "Under wraps no2" (to też Wam ludzie nie siada?!?) no i "koncertowy" "Paparazzi"...
cheerio....
PS ..nie wiem na ile wódz Ian i jego ówczesna drużyna decydując się na dryfowanie po mocno zdradliwym, elektronicznym oceanie robiła to z powodów koniunkturalnych (Jerzy Skarżyński z Radia Kraków, wybitny specjalista od starego rocka, na wernisażu mojej andrychowskiej wystawy w słowie wstępnym, przedstawiając historię Jethro Tull, powiedział między innymi tak: "..Ian Anderson lubił zmieniać ciuszki.. muzyczne ciuszki...stąd w latach 80-tych w jego twórczości pojawiły się m o d n e elektroniczne brzmienia.."), a na ile ze względów artystycznych.. inspiracyjnych.. i poszukiwawczych?
Nie wiem.
Wiem tylko, że muzyki z "Under wraps" nie należy tak od zaraz.. lekką ręką.. skreślać...
skręcająca bestyjka...
paweł kłaput 2009-02-10
..a "Broadsword and the Beast"?
Moim skromnym zdaniem jest to ten album... bardzo zresztą udany album.. na którym Jethro Tull tak naprawdę s k r ę c i ł o (dla wielu ów skręt miał się już co prawda dokonać nieco wcześniej, na innym kontrowersyjnym krążku zatytułowanym „A”... ponoć za sprawą ówczesnego klawiszowca i skrzypka Eddiego Jobsona, ja jednak obstaję przy swoim).
Dlaczego ?
Otóż dla mnie wyznacznikiem nowego kursu w muzyce Tull - wiem! kontrowersyjna teza - nie stały się klawisze. Dla mnie stały się tym … bębny…
To one, od „Broadword and the Beast” zaczęły inaczej podawać puls...rytm.. inaczej akcentować...inaczej brzmieć..
cheerio...
PS obwoluta płyty jest wyborna....
ostrava...
paweł kłaput 2009-02-10
..mam go na kasetkach.. trzeba się będzie chyba z nimi przeprosić...
cheerio..
Zrecenzuję jakiś...
SBB na Podbeskidziu...
paweł kłaput 2009-02-13
06.02.2009 SBB, Bielskie Centrum Kultury, Bielsko-Biała
..tak! koncert SBB w Bielsku-Białej był wyborny (czyżby w grę wchodził fakt, że Anthimos jest obywatelem tego miasta i nie wypadało koledze robić obciachu?).
Był twardy.. rockowy.. energetyczny ( kwintesencją tego o czym piszę, była taka właśnie twarda.. rockowa i energetyczna wersja nieśmiertelnego "Rainbow Mana")
Mirek, człowiek z którym miałem przyjemność przeżywać ten koncert, specjalista od żywego SBB, powiedział mi, że jest zaskoczony tak "mało spiętą atmosferą występu" (jego żona po krakowskim występie na poprzedniej trasie, zniesmaczona postawą lidera Józefa, który ponoć w finale zaczął odstawiać najmniej sympatyczny wariant Roberta Frippa ( totalne zlewanie publiki) w geście protestu.. zlała jego.. i ten bielski koncert ....a szkoda, bo właśnie tu, w Bielsku, do takich sytuacji na szczęście nie doszło...
Będąc przy Skrzeku - człowiek jest w znakomitej formie wokalnej (szczególną uwagę zwróciłem na jego charakterystyczne zaśpiewy w " Z których krwi krew moja"...w jednej z najlepszych wersji, jaką kiedykolwiek słyszałem !..-nic nie odpuścił… "wyciągał" najwyższe.. najtrudniejsze rejestry...
..a Anthimos Apostolis ? Mistrz-Niesamowitego-Wydobywania-Dźwięków?...w świetnej formie.. podobnie jak sympatyczny bratanek Gabor Nemeth.. nie tak może finezyjny jak Jerzy Piotrowski, ale za to zdecydowanie twardszy od Paula Wertico...idealnie pasujący do aktualnej, czysto rockowej, koncepcji muzycznej zespołu...
Słabsze momenty? Dwa takie wychwyciłem: solowa projekcja Skrzeka na klawiszach...zbyt "plamiasta".. zbyt oniryczna.. - wyraźnie spowolniła i osłabiła rockowy puls koncertu.. i - tu Łukasz absolutnie się z Tobą zgadzam! - ten bluesowy, ostatni bis.. dość w sumie trywialny i nijak mający się do całego spektaklu..
cheerio...
PS tullowy blog ...bez tullowych wtrętów?
..SBB nie zagrało " Mementa z banalnym tryptykiem"...czyli tak, jakby Jethro Tull odpuściło sobie "Aqualunga"...
no i "Skała"... ten utwór od pierwszego płytowego odsłuchania skojarzył mi się - ze względu na motorykę i klimat ze..." Spiral" z "Dot-com"....
25th Anniversary Tour...
paweł kłaput 2009-02-16
Kiedyś poprosiłem Cię o bootleg Tull z lat 80-tych z Toronto; myślałem, że być może to jest ten koncertem, którym tak zauroczony był Piotrek "Rudek" Rupik.. bardzo.. bardzo wyrafinowany odbiorca muzyki ( ten Wyrafinowany-Bardzo-Bardzo-Odbiorca-Muzyki, wcale nie fan Jethro, umieścił go w trójce swoich najlepszych koncertów, na których miał szczęście być!).
Wczoraj, po dłuższym czasie spotkaliśmy się i zweryfikowałem temat ostatecznie...
"Rudkowi" faktycznie chodziło o koncert z Kanady... z Toronto, tyle, że z lat 90-tych..ze sławetnej trasy "25th Anniversary Tour "... czyli z bliźniaczego do"ostravskiego" występu Jethro Tull, którym ja z kolei się tak często podniecam...
Hmmm ...jak sam widzisz...te opinie są zupełnie niezależne.. zupełnie nie sugerowane...
C o ś zatem z tym 1993 rokiem jest na rzeczy...
cheerio..
PS absolutnie się zgadzam...
Andy Giddings zdecydowanie lepiej pasował do Tull.. - i jak o muzyk.. i jako osobowość...
o epizodach i takich różnych..
paweł kłaput 2009-02-17
..noooo... wreszcie ktoś poza mną i ..kierownikiem obiektu zdecydował się wyjawić jakiś tullowy epizod...
sympatyczny - dodam - epizod...
Co zaś do tych wszystkich Giddingsów.... John Evan(s) rzeczywiście był poza konkurencją (jego gra plus niesamowity image i sposób zachowania nawiązujący ewidentnie do ...Harpo Marxa... to już klasyka), ale.. ale... wśród wszystkich klawiszowców Jethro - moim zdaniem - właśnie Giddings najczęściej "operował" w evan(s)owych klimatach...
Będę go także bronił jako muzyka...
Stukał w Tull po klawiszach w y b o r n i e ... z taką jakąś niesamowitą lekkością... luzem... i co ważne - po dłuższym okresie zmarginalizowania k l a s y c z n e g o brzmienia przywrócił je do łask...
Pozdrówko! cheerio...
miłość...
paweł kaput 2009-02-18
..mamy różne miłości: miłość rodzicielską. .miłość braterską... platoniczną.. ojczyźnianą… nawet chłopa do ziemi miłość mamy!..
dalej … miłość fizyczną mamy ( bardzo.. bardzo przyjemną zresztą)…ciepło!… i - jeszcze jest miłość francuska …to już bardzo. .bardzo…ciepło! gorąco!!!!
" Kissing Willie" mamy….
cheerio...
Jest sporo takich kawałków...
z Elpse w tle...
paweł kłaput 2009-02-25
Napisałem kiedyś: "..pamięć ludzka jest zawodna" i ..rzeczywiście - oglądając otrzymany od Ciebie koncert Jethro Tull z niemieckiego Elpse z 1993r., widzę jak wiele szczegółów uległo przez lata zatarciu czy nawet zapomnieniu...(tak! główna przyczyna tego stanu rzeczy to oczywiście czas.. upływający czas, ale nie tylko on! nie należy bagatelizować tu innych, takich "tamto-czasowych" czynników.. emocji.. ekscytacji.. znikomej podzielności uwagi....)
Właśnie... w podświadomości przez te wszystkie lata miałem zakodowany obraz.. zagraconego buduaru z kanapą (nie odważyłem się o niej wcześniej wspomnieć, ale - naprawdę! - zachowałem ją w swej pamięci!)...z radiem( tu pomyłka.. teraz jak zobaczyłem oryginał coś mi tam świta, ale przyznaję.. bez podpowiedzi nie odtworzyłbym tej "szafy")...ze sznurkami i zawieszonymi na nich ubraniami.. no tu, od biedy, za ich substytut można uznać stojak z paltem...
Najdziwniejsze spostrzeżenie wiąże się jednak z postacią Dupo-Drapca...
Miałem zawsze jedno irracjonalne skojarzenie związane z owym intro koncertu.. Takie nieco wyjałowione.. skurczone....Według tego skojarzenia - ów pokoik ..buduar pochodził z jednego miejsca naszej planety.. z Nowego Orleanu(!)...
Zastanawiałem się: dlaczego?
Oczywiście.. pierwsza rzecz.. muzyka z radia.. murzyńska... nostalgiczna.. bluesowy skowyt...wspomnienie niewolniczego Południa...
i druga.. ten Dupo-Drap...(pewnie był w Ostravie, więc jeżeli był to musiał mi się skojarzyć(indywidualna interpretacja na moją odpowiedzialność!) z.. komicznymi francuskimi wdziankami w których paradowali kiedyś czarni lokaje ...Prawda? Śmiała interpretacja...
Jeden szczegół: w Elpse nie wszystko było tak jak w Ostravie! Na pewno z archaicznego radia nie leciało "Satisfaction" Rolling Stonesów.. nie było też fragmentu z blaszakami...
(ale to to szczegół.. drobiazg..).
(...) "..Skoro jesteśmy przy 25th Anniversary Tour.
Co powiedziałbyś na 2VCD z koncertu w niemieckim Elspe z 1993 roku? Tam
nie tylko słychać, ale i widać! Myślę, że miałbyś niezłą frajdę.
Jednak wolę najpierw Ciebie zapytać. Może pragniesz pozostać przy swoich
własnych wspomnieniach, nie weryfikować ich po tylu latach? Ze
wspomnieniami jest tak jak z marzeniami. Czasem nie warto ich komuś
odbierać...
Mam nadzieję, że wiesz, co mam na myśli."
Tak napisał Łukasz.
Jasne, że wiem..
.. wiem, że czasami nie warto....ale tutaj było warto
..tutaj n i c n i e u t r a c i ł e m ..
ani odczuć..
ani oceny...
ani sentymentu..
ani legendy..
..a co do wspomnień?
Poza kilkoma mniej znaczącymi szczegółami.. wizualnymi wszystko j e s t t a k j a k b y ł o…
cheerio...
PS to był najlepszy koncert Jethro Tull w jakim dane mi było uczestniczyć...
ostrava-vitkovice 1993
paweł kłaput 2009-02-22
Czechy, Ostrava-Vitkovice Palac Kultury a Sporta 22.06.93 godz.20.07
Wizja...
..pamięć ludzka jest zawodna i ulotna.. nie chcę zatem fantazjować...
Przed oczami mam mglisty obraz zagraconego "saloniku".. sporo domowego sprzętu.. być może coś nawet wisiało na sznurkach...
Na stoliku.. chyba na stoliku.. archaiczne wielkie radio z "płóciennym" głośnikiem nad dwoma gałkami i skalą...
Fonia...
(muzyczka " z radia")...pierwsze jakiś blues z Delty.. tylko gitara i czarny głos..
trzask! prask! sssszum...
szybki rock'n'rollek... taki z prohibicyjno-gangsterskich czasów...
szum..świst..
klasyczny, bluesowy riff z harmonijka..
znów świsty.. gwizdy.. trzaski. .zgrzyty..
ten sam motyw, ale zagrany inaczej.. niżej.. wolniej...
gwałtowna urywka!
rachityczny, szczątkowy głosik..
następny blues...
(w hali słychać pierwsze gwizdy ..objaw zniecierpliwienia?)
..znowu jakiś bluesik.. żywszy..
zmiana!
teraz bardzo szybki!.. z mięciutką gitarą. jest też solówka...
świst! trzask! gwizd!
a ten to już coś w tempie galopujących koni!...
na króciutki moment pojawia się nieśmiertelny riff tria Cream...
..i głos.. mocny.. niski..
męski głos.. taki "zappowaty"..
"Storm Monday Blues" ..z taśmy.. ale to już prawdziwe Jethro Tull...
*
..kończy się koncert..
z głośników chyba znowu leci "Storm Monday Blues"...
taśma:
kobiecy śmiech perlisty (którejś z sióstr Surzyn): ha ha ha..
głos I: nie wciągnęło taśmy?**
PK: nie wiem.. nie wiem czy coś się nagrywało..
(następuje niezrozumiała wymiana zdań )
PK:..zobaczymy po koncercie!
(w chwilę potem)
PK: ..coś idzie.. coś idzie.. ale było.. ja pierdolę!!!
Głos II: dobrze było!
z głośników - dla złagodzenia obyczajów - rozbrzmiewa teraz klasyczna muzyka..
PK:.. nikt nie przebił balona? ciekawe..
(w chwilę potem: trzask! dup!
..ktoś litościwie skraca żywot o b i j a j ą c e g o się żałośnie po ludziach balona)
cheerio...
wielkie podziękowania dla Basi Surzyn , która bohatersko przemyciła na halę pod okiem czujnych kontrolerów (pod swetrem!), prymitywny magnetofon kasetowy MK 450 Unitra!
PS
* ..po co wyważać otwarte drzwi? Dwukrotnie przesłuchiwałem ożywione po latach hibernacji taśmy..
Wszystko - toczka w toczkę - "leci" tak jak w relacji Łukasza This Wasia z występu Tull w Utrechcie...a ponieważ Łukasz zrobił to tak sugestywnie i zarazem analitycznie, że - naprawdę ! - nic tu po mnie...
nooo... może jednak skuszę się na takie trzy krótkie.. króciuteńkie suplemenciki:
- około koncertowy szczegół.. jakiś facet obok mnie w przerwach między utworami cały czas wrzeszczał ambitnie: benefit!!! benefit!!!.., co było chyba ewenementem na skalę światową, bo wszyscy zazwyczaj - tak standardowo - domagają się Aqualunga...
- znak firmowy tego koncertu ? ten instrumentalny.. ”ludyczny” utwór.…on najbardziej wrył mi się w pamięć…
- końcowa konstatacja: to był rzeczywiście n a j t w a r d s z y koncert Jethro Tull w jakim dane mi było uczestniczyć (mówiliśmy o tym zaraz po występie, tak na gorąco, z Jurkiem Górą-Górką)..koncert instrumentalnie zdominowany przez ciężką.. heavy.. jazdę czyli bębny, gitarę i bas...(Andy Giddings jest t u jeszcze nieco z tyłu...)
**dotyczy mojego słynnego nagrywania na tym samym prymitywnym magnetofonie kasetowym MK 450
Unitra koncertu W Pradze w 1991r.; wtedy mechanizm "wchłonął" niemal całą drugą taśmę... mi pozostała wątpliwa przyjemność wywalania poskręcanych bebechów z jego wnętrza na dworcu kolejowym w Cieszynie( ale byłem wkurwiony.. ale byłem...)
Gratuluję osobom, które dotarły do tego miejsca..
brawo!
...
{mospagebreak}
paweł kłaput 2009-03-01
ogladam sobie to Elpse (Ostravę).. oglądam.. i z podziwu wyjść nie mogę...
W jakiej niesamowitej formie fizycznej i ..choreograficznej był wtedy Ian...
cheerio...
made in Poland
paweł kłaput 2009-03-01
W nieco wcześniejszym czasie "Tonpress" wydał - w obskurnej szacie graficznej - singielek z " Moths" i "...And the mouse police never sleeps"
...
paweł kaput 2009-03-01
Stormwatch.. ktoś może ewentualnie sprostuje, ale to chyba to było tak, że koperty wydrukowano w Czechosłowacji.. winyle "sdjełano" (wytłoczono) w którejś z republik bratniego mocarstwa... a produkt finalny sprzedawano w Polsce..
Taki internacjonalistyczny egzemplarz udało mi się kupić na bazarze w Katowicach.
Pamiętam, że później, gdy wyczerpały się zasoby, sprzedawano same czarne krążki w białej zastępczej kopercie (kilka takich egzemplarzy kupiłem w jakimś niedużym sklepiku w okolicach krakowskiego Rynku...)
cheerio..
prezent..
paweł kłaput 2009-03-06
Paweł kłaput
Gdzie na początku lat 90-tych podstawowy trzon Bad Company wylądował na -zagubionym w mazurskiej głuszy - rancho mego brata J..
Dyskusjom i biesiadowaniu nie było tam końca..
Podczas jednej z takich uczt - duchowych i nie tylko - muzyka z „Heavy horses” zainspirował piszącego te słowa do podjęcia śmiałej inicjatywy..
Postanowił on … ni mniej ni więcej …tylko na zbliżające się ćwierćwiecze zespołu Jethro Tull, podarować Ianowi Andersonowi… k o n i k a ..
Towarzystwo ochoczo podchwyciło temat i z pełnym animuszu okrzykiem: „napijmy się!” przystąpiło do rozpatrzenia kilku podstawowych koncepcji..
Wariant z drewnianym konikiem upadł od razu.. na wstępie jako mało spektakularny, a wręcz nawet trywialny..
Aprobatę za to zyskał pomysł z wysłaniem k u c y k a..
Takiego małego..
Prawdziwego..
Żywego..
Niestety logistyka zablokowała piękną ideę.
Wariant listowy okazał się mało realistyczny, podobnie jak i ten z paczką – kucyka żywego.. nawet malutkiego.. nie da się przecież ot tak.. rozkręcić na elementy i poupychać w pudełko…
W miarę biesiadowania entuzjazm do projektu zaczął słabnąć i tracić na impecie, by nad ranem zniknąć ostatecznie…
cheerio..
...
paweł kłaput 2009-03-07
"(...) Ponownie dziękujemy za Twoje wsparcie i ślemy najlepsze życzenia wszystkim naszym polskim fanom. (Wygląda na to, że jest Was przynajmniej dziesięciu!)".
Z listu do Pawła Kłaputa, 1993.
Tych dziesięciu sprawiedliwych.. to najprawdopodobniej: moja małżonka Ania, Basia, Gosia i Halinka Surzynówne, Jarek Kłaput, Góra-Górka, Mendozjusz, Piotr "Rudek" Rupik, Spajder i ja...czyli ludzie z Polski, którzy uczestniczyli w imprezie w holenderskim Meerlo w galerii "Pacha Mama" naszego przyjaciela Floora Hermansa, w zorganizowanej przeze mnie z okazji 25 lecia istnienia zespołu Jethro Tull i podobnież zatytułowanej: "25 years of Jethro Tull in Pacha Mama" (rejestrację video i zdjęcia ze spotkania, z wystawy, z prezentowanych sztuk performance i całego tego naszego wojażu przesłałem Ianowi Andersonowi)
cheerio...
Prezent..
Paweł kłaput
Gdzie na początku lat 90-tych podstawowy trzon Bad Company wylądował na -zagubionym w mazurskiej głuszy - rancho mego brata J..
Dyskusjom i biesiadowaniu nie było tam końca..
Podczas jednej z takich uczt - duchowych i nie tylko - muzyka z „Heavy horses” zainspirował piszącego te słowa do podjęcia śmiałej inicjatywy..
Postanowił on … ni mniej ni więcej …tylko na zbliżające się ćwierćwiecze zespołu Jethro Tull, podarować Ianowi Andersonowi… k o n i k a ..
Towarzystwo ochoczo podchwyciło temat i z pełnym animuszu okrzykiem: „napijmy się!” przystąpiło do rozpatrzenia kilku podstawowych koncepcji..
Wariant z drewnianym konikiem upadł od razu.. na wstępie jako mało spektakularny, a wręcz nawet trywialny..
Aprobatę za to zyskał pomysł z wysłaniem k u c y k a..
Takiego małego..
Prawdziwego..
Niestety logistyka zablokowała piękną ideę.
Wariant listowy okazał się mało realistyczny, podobnie jak i ten z paczką – kucyka żywego.. nawet malutkiego.. nie da się przecież ot tak.. rozkręcić na elementy i poupychać gdzie się da…
W miarę biesiadowania entuzjazm do projektu zaczął słabnąć i tracić na impecie, by nad ranem zniknąć ostatecznie…
cheerio..
zobacz też: Jethro Tull