A+ A A-

Rok 2009 oczami recenzentów ProgRock.org.pl

Upłynął kolejny rok, przez który byliśmy z Wami i śledziliśmy to, co dzieje się na progresywnej scenie w kraju i na świecie. O swoich spostrzeżeniach, poszukiwaniach i ich rezultatach, chcielibyśmy podzielić się w niniejszym podsumowaniu. Mamy również nadzieję, że rok 2010 będzie równie owocny dla naszych uszu i przyniesie kolejne ważne pozycja w dyskografiach, a także zbierze nas wielokrotnie pod scenami wielu miast i wielu miejsc...

Rozpoczynając nowy rok chcielibyśmy zaprosić zespoły, które jeszcze nie zostały przez nas dostrzeżone o pomoc w dotarciu do Was, a miłośników muzyki spod znaku progresywnego rocka, którzy chcieliby się podzielić swoją pasją przelaną na papier ,o nadsyłanie nam swoich recenzji, zdjęć, wspomnień z koncertów i festiwali.
Jesteśmy otwarci na nowych współpracowników, którzy chcieliby dołączyć do projektu ProgRock.org.pl.
Zapraszamy do lektury...





Rok 2009. zlewa mi się jeszcze w potężny wir płyt i koncertów. Tak na dobrą sprawę jeszcze nie mogę spojrzeć nań z dystansu, ale spróbuję wypunktować to, co według mnie godne zauważenia. Podkreślam - według mnie, de gustibus non disputandum est. Rok 2009 zaczął się dla mnie, a jakże, od remanentów płyt wydanych pod koniec poprzedniego roku, które jeszcze nie zdążyły dotrzeć do naszej redakcji bądź bezpośrednio na moją półkę. Tu muszę wymienić trzy bardzo różne albumy: "Monsters" Neo-Prophet - mocny, żywiołowy neoprog z wokalistą brzmiącym jak Freddie Mercury "pod wpływem", mroczną spowiedź sponiewieranego przez życie Raya Wilsona - "Propaganda Man" (perypetie Raya, o ironio, okazały się błogosławieństwem dla jego polskich fanów, bo muzyk zamienił Edynburg na Poznań) i wreszcie współczesne bukoliki - "Rogalów - piosenki ku pokrzepieniu serc" Za Siódmą Górą. Szef formacji, Wojcek Czern, zawarł na albumie niewinną, dziecięcą afirmację natury i wiejskiego życia. A potem posypały się nowości. A było ich mnóstwo.

Bliższa ciału koszula, więc zacznę od wydarzeń na krajowym podwórku. Co ja mówię? Na wielkim, przestronnym dziedzińcu! Scena polska rozrosła się do potężnych rozmiarów, a ilość nowych płyt, o dziwo, przeszła w jakość. Wyczekiwałem z utęsknieniem na dwa debiuty - żaden nie zawiódł moich oczekiwań. Wspaniałą, moim zdaniem najlepszą polską płytę  2009. roku, "Adentures Of Mandorius (The Bird)" wydało łodzkie Tale Of Diffusion - sama muzyka wystarczyłaby, żeby uznać album za wybitny, ale TOD uczynili "Mandoriusa" synkretycznym połączeniem dźwięku, malarstwa i poezji (za dwa ostatnie aspekty odpowiadał gitarzysta Tale, Michał Szmidt). Wielkim zaskoczeniem było "Urban Fable" Spiral. Na mini albumie "Under The Cold" rzeszowianie jawili się jako zespół stylistycznie ukształtowany, jednak na "Miejskiej Opowieści" wrzucili do garnka jeszcze masę nie wykorzystywanych wcześniej przypraw: swing, triphop i postrock pięknie obudowały progresywno-metalowy szkielet. Post-Collage'owi pewniacy nie zawiedli - Satellite i zreformowane Believe wydały albumy na swoim zwykłym, czyli nieosiągalnym dla większości poziome. Niespodzianka była transformacja Riverside. Na przekór wcześniejszej, "czarnej" trylogii ambasadorzy polskiego proga wydali tętniące hard rockiem, "czerwone" ADHD - płytę ciekawą, dla wielu najlepszą w ich twórczości. Niżej podpisany przyznaje się do tęsknoty za dawnym obliczem zespołu, które chyba już nie powróci, ale nic to, bo w 2009tym roku miały miejsce dwa debiuty, które nienachalnie wskrzeszają aurę "Out Of Myself" czy "Second Life Syndrom" - "Channel One" rodaków z Thesis i "Forty-Six Minutes, Twelve Seconds Of Music" pochodzącego zza Wielkiej Wody zespołu Jolly.

Cieszy mnie rozkwit nowszej odmiany metalu w Polsce. Mówię o muzyce chorej, niebezpiecznej dla słuchacza, ale też niesamowicie wciągającej narkotyczną atmosferą. Niedawno mieliśmy tylko Blindead (który w tym roku wydał tylko mini album, ale za to jaki!), raptem jak diabeł z pudełka zaczęły się pojawiać kolejne zmutowane bestie, jak choćby Neurothing, Samo, Echoes Of Yul i najlepsza z tego grona dewiantów Proghma-C. A panowie sludge-metalowcy często-gęsto zapraszali na wspólne występy zespół, który debiut płytowy poparł olbrzymią ilością koncertów. Post rockowcy z Tides From Nebula grali w tym roku ze wszystkimi: Pure Reason Revolution, God Is An Astronaut, Caspian, a z krajowych znakomitości: z Riverside i Blindead. Mrówczą pracą, ale tez wspaniałą płytą Tides zyskali przez ten rok rozgłos i pokaźne grono fanów - nie tylko w Polsce.

Post rock made in Poland obrodził zresztą niesamowicie - lekka, psychodeliczna błazenada California Stories Uncovered na płycie "Confabulations", niezwykły kolaż muzyki i literatury na "16" 3Moonboys - już to wystarczyłoby, żeby uznać rok za udany. Ale daniem głównym jak dla mnie były poczynania George Dorn Screams, zespołu-kameleona, który na albumie "O'Malley's Bar" zagrał zdecydowanie bardziej jadowicie niż na debiucie sprzed dwóch lat, a na EPce "The Large Glass"... inaczej niż na dwóch poprzednich płytach. Nie podejmuję się wieszczenia jak będzie wyglądać kolejna odsłona działalności Dornów. Ale że będę obgryzał paznokcie w oczekiwaniu - wiem na pewno. Zachwyty nad wyżej wymienionymi tytułami bynajmniej nie zmniejszają mojego żalu po rozwiązaniu szubińskiego Potty Umbrella. Jak dla mnie - było to "zejście" ważniejsze od hucpy towarzyszącej zgonowi Króla Pop.

Co do płyt zagranicznych - moc przyjemnych wrażeń zafundował mi Lee Abraham. Jego trzeci/piąty longplay, "Black And White" (zdziwionych rozbieżnościami w numeracji zapraszam do wywiadu, jaki przeprowadziliśmy z muzykiem wspólnie z red. Baranem) to słuszna porcja podlanego elektroniką, chwytliwego jak diabli neoproga. A pracuś Lee zdziałał w tym roku jeszcze więcej, wskakując do składu After The Storm - popowego (tak w duchu Simple Mnds) side projectu Deana Bakera. Do niedawna obaj panowie grali razem także w Galahad, Abraham zdecydował się jednak skupić na karierze solowej. Oby zaowocowało to albumami równie ciekawymi jak "Black And White"! Mój ulubiony pracoholik, Guy Manning, wydał swoją dziesiątą w ciągu jedenastu lat (sic!) płytę pod mało wyszukanym tytułem "Number Ten", wypełnioną jak zwykle pięknymi melodiami o folkowym i bluesowym rdzeniu, zagranymi z pasją i radością, ale też dbałością o szczegół. Skąd ten facet bierze pomysły??? Z perspektywy kilku miesięcy coraz chętniej wracam do "Fathom" brytyjskiego Nautilus - albumu, na którym wodewil współistnieje z mrokiem. Nie mogę nie wspomnieć o płytach post rockowych tuzów. Zarówno "What We All Come To Need" Pelican jak i "Hymn To The Immortal Wind" Mono traktuję jako podróże, tylko w inne rejony. "What We All Come..." to bezkres porośniętego spieczoną trawą stepu, a "Hymn..."... no cóż, nie wiem gdzie to jest, ale chcę tam spędzić resztę życia. Japoński sekstet zaprosił - uwaga! - trzydziestu gościnnych muzyków wzbogacających brzmienie o skrzypce, wiolonczele, flety i dziwne perkusjonalia i zagrał chyba do partytury skradzionej jakiemuś aniołowi. "Płyta roku" to dla "Hymn..." tytuł uwłaczający krótkowzrocznością - to płyta do pokochania na zabój, przez WSZYSTKICH. Wiem, bo moi najbliżsi od paru dni domagają się tylko tego, żebym jeszcze raz puścił Mono.

 Co do koncertów, jakie miałem okazję widzieć w 2009. roku, zwyczajnie nie mogę tego wybrać najlepszego, bo jak tu porównać Nosound do Proghma-C, albo jazzrockowe PiR2 do Galahad?  Nie da się! Z potrzeby serca muszę jednak wyróżnić trzy występy. Steve Hackett w Inowrocławiu zaprezentował wszystkie swoje oblicza - tradycyjnego art rocka,  mocne jazzowe hołubce i klasycyzujące granie na gitarze akustycznej. A wszystko na poziomie dostępnym tylko Mistrzowi otoczonemu przez godnych towarzyszy. Alison Moyet po prostu zaczarowała Olsztyn, na dwie godziny cały świat ograniczył się do Amfiteatru Im. Czesława Niemena i występującej na jego deskach bluesowej divy. No i kameralny koncert dla wtajemniczonych - Hugo Race & True Spirit grający dla garstki zapaleńców w olsztyńskiej Bohemie. Czterech australijskich oberwańców swoimi bluesowymi songami zaprosiło zebranych do świata zaludnionego przez ludzi z bliznami w sercach, siedzących przy jednym barze z Tomem Waitsem i Charlesem Bukowskim. Jeszcze dźwięczą mi w uszach słowa Race'a: "Is your love strong? Strong enough to survive?" Głęboko wierzę że tak. Także miłość do Muzyki!

Paweł Tryba





Podsumowanie roku 2009 zacznę od sceny krajowej. Muszę przyznać, że ostatnio skupiłem swoją uwagę na tym, co dzieje się na naszym progresywnym rynku muzycznym. Moim zdaniem powstaje u nas coraz więcej bardzo dobrej muzyki i, co warte jest uwagi, to zjawisko jest zauważalne wśród fanów prog-rocka na całym świecie. Mam na to dowody chociażby w korespondencji przychodzącej na nasz profil na MySpace.
Swoje wybory ograniczę do pięciu pozycji, w każdej z omawianych kategorii.

Miejsce 5. Tales Of Diffusion - Adventures Of Mandorius (The Bird).
Bardzo ciekawa płyta, będąca odskocznią od muzyki, którą zajmuję się na co dzień. W większości instrumentalne kawałki o niebanalnym brzmieniu. Wspaniała płyta, idealne tło muzyczne do wieczornych przemyśleń. Zafascynowało mnie coś, o co bym się sam nie posądzał- partie trąbki. To prawdziwa rewelacja.
Ulubiony utwór: Sound of Magic

Miejsce 4. Moonrise - Soul's Inner Pendulum
Moonrise to solowy projekt Kamila Konieczniaka. Soul’s Inner Pendulum to już druga pozycja w dyskografii artysty. Podobnie jak na poprzedniej płycie, partie wokalne wykonuje fenomenalny Łukasz Gall. Tym razem Kamil zaprosił do współpracy kilku gości, co zaowocowało tym, że powstał krążek nawiązujący do najlepszych dokonań neoprogresywnych na świecie w minionym roku.
Ulubiony utwór : Awakened

Miejsce 3. Believe - This Bread Is Mine
Miałem pewne wątpliwości, jak grupa Mirka Gila poradzi sobie po zmianach w składzie. Nowa płyta pokazuje, że nie ma żadnych powodów do zmartwień. Nowy wokalista - Karol Wróblewski wspaniale wkomponował się w zespół i powstała piorunująca mieszanka rutyny i młodości. Pisząc o rutynie mam na myśli raczej pozytywy wynikające z wieloletnich muzycznych doświadczeń. Muzyka zawarta na płycie jest naprawdę warta uwagi. Przynajmniej kilka z utworów to kompozytorskie i wykonawcze majstersztyki.
Ulubiony utwór: AA

Miejsce 2. Riverside - Anno Domini High Definition
Nasz okręt flagowy na progresywnych morzach świata potwierdził swoim czwartym studyjnym albumem, że należy do światowej czołówki. ADHD to bardzo dobra płyta, która pokazuje, że muzyka Riverside wykracza daleko poza ramy trylogii Reality Dream. Zespół eksploruje nowe muzyczne rejony, a jednocześnie zachowuje swój wcześniej wypracowany, rozpoznawalny styl.
Ulubiony utwór: Left Out

Miejsce 1. Votum - Metafiction
Votum wygrało z Riverside w moim podsumowaniu o przysłowiowy włos. W przypadku Riverside spodziewałem się dobrej płyty i taką otrzymałem. Drugi krążek w dorobku Votum zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Zespół doskonale rozłożył akcenty na swojej nowej produkcji. Klimat tej płyty, aranżacje oraz wspaniałe melodie poparte wykonawczym kunsztem powodują, że przy każdym jej przesłuchaniu po plecach przelatują mi ciarki. Płyta cudo!!!
Maciej Kosiński, po tym, co zaprezentował na Metafiction w moim prywatnym rankingu krajowych wokalistów awansował do ścisłej czołówki
Ulubiony utwór: Falling Dream

Kończąc temat sceny krajowej chciałbym jeszcze napisać o zespołach, z którymi wiąże nadzieję w nowym roku.
Wszystkie te grupy są jeszcze na dorobku i prawie wszystkie zapowiadają ukazanie się swoich debiutanckich krążków. Każdą z nich miałem okazję widzieć podczas występów na żywo i posłuchać promocyjnych wydawnictw. Można więc stwierdzić, że pewne rozeznanie mam. Grupy wymienię w kolejności alfabetycznej:

Acute Mind
Brain Connect
Dianoya
Disperse
Leafless Tree

Pora przejść do płyt wykonawców zagranicznych.
W minionym roku w mojej ocenie nie powstała płyta, która wywarła by na mnie jakieś kolosalne wrażenie. Kilka zespołów nagrało jednak krążki, które mogę ze spokojem uznać za bardzo dobre.

Miejsce 5. Martigan - Vision
Grupa z Niemiec to moje odkrycie minionego roku. Bardzo dobra, wypełniona po brzegi (prawie 80 minut) ciekawą i przemyślaną, a jednocześnie bardzo melodyjną muzyką płyta. Rock neo-progresywny w najlepszej postaci.
Ulubiony utwór: Red & Green

Miejsce 4. Gazpacho - Tick-Tock
Norwegowie na swoim najnowszym concept-albumie wspięli się na wyżyny kompozytorskie i wykonawcze, tworząc bardzo klimatyczną płytę. Już po kilku przesłuchaniach tego krążka trudno się uwolnić od jego specyficznej senno - nostalgicznej aury.
Ulubiony utwór: The Walk, Pt I
Miejsce 3. IQ - Frequency
Dziewiąty studyjny krążek wyspiarzy potwierdza, że mimo upływu lat spędzonych na scenie są oni w stanie nagrać intrygujący album.
Ciekawe kompozycje potwierdzają, że zespół ma jeszcze sporo do powiedzenia i jest w stanie przyciągnąć uwagę nowych fanów.
Stara wiara trzyma się dobrze i może jeszcze przez kilka lat być wzorcem dla młodzieży.
Ulubionu utwór: Closer

Miejsce 2. Transatlantic - Whirwind
Wydawało się, że Transatlantic zawinął już do portu i skończy żywot u nabrzeża, a tymczasem okazało się, że super załoga wróciła na pokład i wyruszyła w kolejny rejs. Trzecia podróż Transatlantickiem
jest tak samo ciekawa, jak poprzednie dwie. Okręt pływa wprawdzie po dobrze znanych morzach, lecz okazuje się, że załoga jest w stanie pokazać nam rzeczy nowe i intrygujące.
Ulubiony utwór: Whirwind

Miejsce 1. Dream Theater - Black Clouds & Silver Linings.
Kocham taką muzykę !!!
Ulubiony utwór: The Best of Times

Miniony rok upłynął mi nie tylko na słuchaniu płyt ulubionych wykonawców. To był dla mnie wyjątkowo koncertowy rok. Nie zdarzyło mi się jeszcze być na tylu koncertach na przestrzeni dwunastu miesięcy i, co ważne, ilość towarzyszyła też wysoka jakość.
Koncert i cała otoczka z nim związana jest dla mnie najlepszą z możliwych form obcowania z muzyką.
Wymienię teraz w całkowicie przypadkowej kolejności kilka imprez, które dostarczyły mi dużej dawki radości i pozytywnych wrażeń.
Czwarty Festiwal Rocka Progresywnego  (Lilith, Grendel, Galahad)
Ino-rock Festival 2009 (After…, Indukti, No Sound, Steve Hackett)
Progressive Nation 2009 - European Tour (Unexpect, Bigelf, Opeth, Dream Theater)
Prog-Metal Day (Dianoya, Votum)
Cykl koncertów w Radio PiK (Believe, Tides From Nebula, Acute Mind, Ananke)
Przestrzeń Muzyki Live ( Dianoya, Brain Connect, Tides From Nebula, Disperse, Riverside)

Jako fan rocka progresywnego uważam miniony rok za udany i jestem pewien, że do kilku płyt wydanych w tym czasie będę jeszcze wielokrotnie powracał.
Na koniec przedstawię całą dwudziestkę moich ulubionych albumów.

1. Votum - Metafiction
2. Dream Theater     -Black Clouds & Silver Linings
3. Riverside    - Anno Domini High Definition
4. Transatlantic - The Whirlwind
5. Believe - This Bread Is Mine
6. IQ    - Frequency
7. Moonrise     - Soul's Inner Pendulum
8. Gazpacho - Tick Tock
9. Martigan     - Vision
10. Porcupine Tree - The Incident
11. Tale Of Diffusion - Adventures Of Mandorius (The Bird)
12. Indukti - Idmen
13. Jack Yello - Xeric
14. Satellite     - Nostalgia
15. Parzivals Eye - Fragments
16. Mangrove - Beyond Reality
17. Leap Day - Awaking the Muse
18. Redemption - Snowfall on Judgment Day
19. Sylvan - Force Of Gravity
20. Tides From Nebula - Aura

Jan”Yano”Włodarski





Mamy za sobą huczną noc sylwestrową. Wspólne odliczanie zegara, wystrzały korków szampana, kolorowe iluminacje sztucznych ogni… Przede wszystkim chciałbym życzyć Wam szczęśliwego, udanego Nowego Roku, lepszego niż ten, który się właśnie skończył, przepełnionego zdrowiem, uśmiechem i szczęściem.

Zgodzicie się chyba ze mną, że rok 2009 stał na bardzo wysokim poziomie. Kilka ciekawych debiutów, mnóstwo bardzo dobrych płyt, trasy koncertowe, powroty dawnych mistrzów… W moim mniemaniu był nawet lepszy od poprzedniego, tak więc zeszłoroczne życzenia „nowego lepszego roku” się spełniły. Ciężko jest wyróżnić kilka płyt, więc postaram się po krótce streścić te mijające 12 miesięcy w moim odtwarzaczu, kładąc nacisk na kilka wydawnictw, które zrobiły na mnie szczególne, myślę nawet, że ponadczasowe wrażenie.

Nie umilkły jeszcze echa sylwestrowej zabawy sprzed roku, a już na początku stycznia, we Francji, ukazała się pierwsza prawdziwa perełka tego roku! Płyta „Barbares” zespołu NEMO, nie ukrywam, powaliła mnie na kolana. Niezwykła eklektyczna mieszanka, inteligentnie poruszająca się po wielu nurtach, jakie zarówno w historii jak i we współczesnym rocku progresywnym mają wpływ na poszczególne art.-rockowe gałęzie. Na tym albumie jest wszystko! Od rockowej symfonii, przez funk, jazz, blues, folk, po delikatny prog-metal. Francuzi z NEMO po prostu wyłożyli definicję pojęcia „rock progresywny”, za pomocą świetnego, świeżego brzmienia, ale nic nie ujmując historycznym tradycjom. JP Louveton stał się jednym z moich ulubionych gitarzystów, a także świetnym korespondentem, jak się później okazało, bo miałem przyjemność z muzykiem przeprowadzić wywiad, a także zapoznać się z większą częścią dyskografii zarówno zespołu, jak i solowej działalności lidera NEMO.

Minęło troszkę czasu, gdy odezwali się sąsiedzi Francuzów, Belgowie. Co prawda płyta zespołu NEO-PROPHET została nagrana jeszcze w roku 2008, ale jej faktyczna premiera miała miejsce zimą roku 2009. Mieliśmy przyjemność nieco przyczynić się do jej promocji, ciepło wspominając o albumie zatytułowanym „Monsters”, jak i przeprowadzając wyczerpujący wywiad z zespołem. Płyta zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Dużo tu nieposkromionej energii, która wyzwala się z odtwarzacza. Jak wspomniałem w swej recenzji, to taki muzyczny „Red Bull”, co w entuzjastyczny sposób przyjął lider zespołu, Hans „Mac” Six. Płyta jest znakomicie wyprodukowana. Od tej strony, jak i od strony muzycznej nie można nic zarzucić albumowi. Nowocześnie brzmiący rock neo-progresywny z elementami heavy, oraz hard-rocka sprawia, że człowiek dostaje prawdziwego, energetycznego kopniaka.

Wiosna przeniosła nas na pustynię. Norwedzy z GAZPACHO, po bardzo udanej płycie „Night” tym razem postanowili zobrazować siłę woli człowieka wystawionego na najwyższą próbę, walczącego z mijającym czasem, niedogodnościami losu oraz wyjątkowo dramatycznym położeniem, w jakim się znalazł. Mistrzowsko nakreślony za pomocą muzyki obraz rozbijającego się samolotu, gorącej pustyni, pustynnej walki o przetrwanie rozbitka, związanych z nią imaginacji, jakie powstały w jego umyśle, pot, fizyczne i psychiczne słabości, a także tęsknotę za bliskimi, dodającą sił podróżnikowi wprost przykuł mnie do fotela i długo nie pozwalał wyciągnąć płyty z odtwarzacza. Gazpacho świetnie łączą w swej muzyce wpływy z kilku stron progresywnej róży kierunków: Marillion ery Hoggy’ego, Porcupine Tree, Radiohead czy Sigur Rós. Z płyty na płytę robią to w coraz bardziej wyrafinowany sposób i z pewnością o zespole jeszcze nie raz będziemy mówić w superlatywach. A niebawem być może będziemy mieli okazję zobaczyć Norwegów na żywo, ponieważ zespół zapowiedział wiosenną wizytę w naszym kraju.

Potem stanęliśmy przed lustrem, by móc przenieść się do wymiaru położonego po drugiej jego stronie. Na wycieczkę zabrali nas Holendrzy z MANGROVE, za sprawą albumu „Beyond Reality”. Zasiedliśmy wygodnie w kokpicie ich ponadczasowego pojazdu, by za chwilę osiągnąć bramy muzycznego, symfonicznego kosmosu (drugi utwór na płycie „Time Will Tell” to bezapelacyjnie jeden z najlepszych utworów tego roku!). Za oknami obserwowaliśmy kolejne, wyimaginowane obrazy będące lustrzanym odbiciem, namalowane przez Rolanda van der Horsta i jego kolegów. Przepiękna podróż, przesycona romantyzmem i nostalgią za klasycznym rockiem symfonicznym z lat 70 niosła także dla nas nagrodę, gdyż muzycy z zespołu MANGROVE odznaczyli nas w finale płyty zaszczytnym mianem muzycznego „Voyagera”.

Kiedy robiło się coraz cieplej, na świat przyszła bodaj największa niespodzianka, która w moim mniemaniu stała się płytą roku! Nie nagrywający od dziesięciu lat, ale wciąż działający zespół AGENESS, obudził się w… legowisku kłamców. Kierowani przez charyzmatycznego frontmana i zarazem klawiszowca zespołu, Tommy Erikssona muzycy z Helsinek wznieśli się na absolutne wyżyny, wydając zdecydowanie najlepszy album w swojej ponad piętnastoletniej historii. Płyta „Songs From The Liar’s Lair” powalała soczystością i nowoczesnym brzmieniem, niesamowitą energią oraz znakomitymi, pomysłowymi kompozycjami. Zespół do nagrania albumu zaprosił nowego gitarzystę, Speedy Saarinena, który oprócz tego, że mistrzowsko wywiązał się z tej roli to jeszcze zajął się miksowaniem albumu! To była prawdziwa uczta dla mnie, i z tego miejsca zachęcam Wszystkich do dotarcia do tej płyty. Kawał znakomitej roboty o neo-progresywnym klimacie, z dodatkami rockowej symfonii a nawet elementów znanych z historii dzięki choćby King Crimson czy Pink Floyd!

Gorące lato mijało, a ja z radością przyjmowałem kolejne płyty, które trafiały wprost do serca. Jedną z nich była z pewnością płyta Holendrów z FLAMBOROUGH HEAD, zatytułowana „Looking For John Maddock”. Przepiękne melodie, osadzone w klimatach takich legend jak Kayak czy Camel, mnóstwo rozbudowanych partii instrumentalnych oraz przepiękny głos Margriet Boomsma, to wszystko naprawdę czaruje, od deski do deski.

Przyszedł wreszcie czas na najbardziej wyczekiwane pozycje, jakie od dawna były zapowiedziane. Album niemieckiego SYLVAN może nieco mnie rozczarował. Jednak po głębszym wsłuchaniu się w płytę „Force Of Gravity” i tu znalazłem mnóstwo znakomitej muzyki. Niemcy tym razem nieco uprościli formę, i zapewne ten zabieg stał się powodem mego lekkiego niedosytu. Podobnie było z bodaj najbardziej oczekiwaną płytą roku. Steven Wilson i jego PORCUPINE TREE, przez lata przyzwyczajając nas do kolejnych muzycznych reinkarnacji, tym razem nie zaskoczyli aż tak bardzo. Przyznam, że płyta początkowo zrobiła na mnie przeciętne wrażenie, ale magia i legenda zespołu, oraz miejsce jakie Porki zajmują w moim sercu kazało dać szansę tej podwójnej płycie. I stało się tak, że „The Incident” dotarła do mnie, choć podzielam zdanie wielu osób, które twierdzą, że nie jest to największe osiągnięcie zespołu. To kawał znakomitego, rockowego grania, z wieloma elementami wszystkiego tego, do czego Steven i jego grupa przyzwyczaili nas przez te wszystkie lata. Po prostu słuszny, i dobry kawał solidnej roboty, ale tym razem bez wykrzyknika. Inną wyczekiwaną przeze mnie płytą był nadchodzący właśnie album IQ, zatytułowany „Frequency”. W tym wypadku nie było ani zaskoczenia, ani zawodu. Pomimo personalnych zmian, jakie ostatnio dokonały się w angielskim zespole, płyta brzmi tradycyjnie znakomicie, trzymając bardzo wysoki poziom kompozytorski, poparty ciekawym tematem koncepcyjnym. Cóż! Peter Nicholls, Mike Holmes i spółka są jak wino…

Wreszcie do ofensywy ruszyli nasi muzycy. Kilka wydawnictw w moim mniemaniu osiągnęło światowy poziom. Kamil Konieczniak, już przy okazji debiutanckiego albumu swego projektu MOONRISE, udowodnił, że jest znakomitym kompozytorem. Tym razem w towarzystwie kilku nowych twarzy w składzie zespołu nagrał absolutną perełkę, zatytułowaną „Soul’s Inner Pendulum”. Muzyka przesycona romantyką, kolorowymi pastelami i świetnymi solówkami gitarowymi Marcina Kruczka w znakomity sposób wprowadziła mnie w kolorowy okres polskiej jesieni. Mniej więcej w tym samym okresie na rynku ukazał się kolejny album zespołu BELIEVE, zatytułowany „This Bread Is Mine”. Grupa, kierowana przez legendę polskiego rocka progresywnego – Mirka Gila również świetnie wpisała się w porę roku, w jakiej się ukazała. Koncerty (akustyczny i elektryczny), w jakich miałem przyjemność uczestniczyć, utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że warszawski zespół jest coraz lepszy i powoli wypracowuje swój niepowtarzalny klimat. Kolejną miłą niespodzianką był debiut poznańskiego AMARYLLIS„Inquietum Est Cor”. W tym wypadku mogę powiedzieć, że usłyszałem coś pionierskiego! Zespół bowiem gra muzykę bardzo nietuzinkową, łącząc elementy współczesnego rocka neoprogresywnego i progmetalu z muzyką dawną, średniowieczną, znaną tylko z zapisów w prastarych psalmach, przekazywaną z pokolenia na pokolenie. W tym wypadku urzekało zastosowanie legendarnych instrumentów takich jak teorby i lutnie, zespolonych z typowym, współczesnym, rockowym instrumentarium. Dodatkowym smaczkiem są oryginalne, łacińskie teksty, w mistrzowski sposób zaśpiewane przez wokalistkę, Ewę Domagałę.

Ponadto chciałbym wyróżnić jeszcze solową płytę (byłego już) basisty Galahad – Lee Abrahama, zatytułowaną „Black & White”. Muzyk dał wraz z Galahad znakomity koncert w Koninie, który w moim mniemaniu był najlepszym, jaki widziałem w 2009 roku. Jeśli mowa o koncertach, to udaną imprezą był mini festiwal progrocka i progmetalu, jaki miał miejsce przy okazji występu w łódzkiej „Wytwórni” zespołu RIVERSIDE. Wystąpiły na nim młode, obiecujące polskie zespoły (DIANOYA, BRAIN CONNECT, TIDES FROM NEBULA oraz DISPERSE) znakomicie supportując nie mniej udany koncert naszego „towaru eksportowego”, jakim jest niewątpliwie Riverside. To dzięki występowi na żywo Warszawiaków w moich oczach bardzo urosła ich najnowsza płyta „Anno Domini High Deffinition”. Innym polskim zespołem, jaki powrócił na koncertowe sceny był krakowski zespół MILLENIUM. Co prawda nie uczestniczyłem w żadnym z dwóch koncertów, jakie zespół zagrał, ale opinie moich redakcyjnych kolegów skłaniają mnie do wizyty na Poznańskim koncercie, jaki zespół zapowiada na wczesną wiosnę nowego, 2010 roku. Najsmutniejszą wiadomością roku 2009 były niestety wieści z Białogardu. Zespół GRENDEL, w moim mniemaniu ogromna nadzieja na przyszłość niestety zawiesiła swoją działalność. Wielka to szkoda. Na szczęście Sebastian Kowgier i Wojtek Biliński, czyli połowa dawnego Grendela nadal współpracują razem i zapowiadają kolejne wydawnictwa.

O roku 2009 trudno mi było napisać w skrócie. Obfitował w zbyt wiele wydawnictw stojących na najwyższym poziomie. Życzę i Wam, i sobie, żeby nabierający właśnie tempa, nowy rok 2010 obfity był w jeszcze większą ilość takich wydawnictw. Sądząc z zapowiedzi rozmaitych zespołów, a także ilości młodych formacji, stawiających coraz mocniejsze kroki, możemy być o to spokojni.

Krzysztof Baran




Melodyjnie i dorośle przeminął mój rok 2009. Wydoroślałem w sierpniu kalendarzową "osiemnastką" i rozpaliłem swoje muzyczne " lwie zodiakalne" pasje lepszymi czy gorszymi recenzjami, które mam nadzieję w części czy w komplecie przeczytaliście. Lepszych
i gorszych miałem też okazję posłuchać płyt. Kilka albumów jednak pogłaskało mój smak
i słuch. I o nich pochlebne co nieco:

Atmosfear - "Zenith"

Muzycy zza Odry i Nysy zafundowali nam ostrą "metalową" przeprawę. Świetna gra poszczególnych instrumentalistów. .Każdy utwór jest dopracowany, tchnie świeżością i mocą brzmienia. Momentami wprawdzie słychać brzmienie starszych kolegów z kręgu metalu progresywnego, ale to "pikuś". Album, a w szczególności utwór „Spiral of Pain”, to na pewno mój numer jeden jeśli chodzi o klimaty bardziej metalowe.

Nemo - "Barbares"

Cudowna płyta francuskiego kwartetu. Jest to album, który jako pierwszy dołączyłem do grona muzycznych perełek minionego roku. Różnorodna w klimacie muzyka, długością dźwięku pozostaje stale na wysokim - jak wieża Eiffla - poziomie. Wszystkie kompozycje tworzą razem oryginalny,barwny kolaż ...hmm ! film .... "Film de ma vie" oraz "Armia Cienia" to dla mnie "perełki w koronie". Chłopaki - " Merci"!

Ordinary Brainwash - "Disorder in my head"

Numer jeden w kategorii Debiut i polski album roku Płyta nagrana przez Rafała Żaka zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. W muzycznej formie i przebogatej treści - oj wielce! wrażenia me pieści. Moją ulubioną kompozycją jest "Very old deluded kingdom of abslution" .Świetny start młodego muzyka. Chwała dla Rafała. Chłopie - trzymaj formę! i nie daj mi za długo czekać na swoją nową płytę.

Gazpacho - "Tick Tock"

Płyta warta zaznaczenia, lecz nie powalająca na kolana. Złożona z dwóch utworów, z których jeden rozłożony jest na kilka mniejszych części. Uchroniła się wprawdzie w długich kompozycjach od przynudzania choć groziła monotonią. Płyta dla cierpliwych. A cierpliwość uwierzcie opłaci się. Polecam zwłaszcza pierwszy utwór /bardzo Muse'owy/ .

Pain of Salvation - "Linoleum"

Epki nie powinny być brane porównywane wespół z longplayami, ale zrobię wyjątek. Mowa o płytce szwedzkiej kapeli prog- metalowej, będąca zapowiedzią zaplanowanego na 2010 rok dwupłytowego albumu "Road Salt". Składają się na nią: cztery utwory promo, oraz bardzo udany bonusowy cover niemieckiego zespołu Scorpions. Jeśli płyta będzie utrzymana na takim poziomie, to na pewno znajdzie miejsce na szczycie mojego bilboardu. Szykuje się być może muzyczny"szwedzki potop". Nie mylić proszę / nie daj Boże!/ z tym 2012 roku. Moim ulubionym utworem jest "Gone", ukazujące nowe oblicze zespołu, spowodowane zmianą perkusisty na Leo Magarita.

Reasumując. I choć w porównaniu do roku 2008 miniony rok był w efektach mniej wybuchowym muzycznie, to kilka bombek pogłosem udanych albumów pozytywnie wibruje mi w uszach do dziś. Nie ogłuchłem i cieszę się, bo z przyjemnością po sylwestrowych fajerwerkach i ostatnich mrozach usłyszę wkrótce jeszcze coś ciepłego, miłego dla ucha w obecnym 2010 roku.


Mikołaj Grażul





Ubiegły rok miał dla mnie dwóch muzycznych patronów. Pierwszym z nich był Miles Davis , którego Kinf of Blue   równo 50 lat temu zostało ofiarowane światu. Drugim z patronów 2009 roku był dla mnie Zbyszek Seifert . Tego wspaniałego skrzypka mogliśmy wspominać wielokrotnie: najpierw w lutym, kiedy to przypadała smutna 30 rocznica jego przedwczesnej śmierci, a następnie na jesieni, podczas Krakowskich Zaduszek Jazzowych, które właśnie Seifertowi były dedykowane. Jeśli chodzi o nowe płyty, to nie ulega wątpliwości, że miniony rok obfitował w dobre, bardzo dobre i wybitne wydawnictwa. Z pewnością był to szalenie udany rok dla Jarka Śmietany , który najpierw, na wiosnę, uraczył nas albumem Psychedelic,   zawierającą wyśmienite covery klasyków Hendrixa, a później wydał album dedykowany Seifertowi – A Tribute to Zbigniew Seifert.   Oba te albumy są po prostu kapitalne, a warto na nie zwrócić uwagę choćby dlatego, że Jarek Śmietana dawno w swej grze nie zbliżał się tak bardzo do rocka.

Jest jednak jeden zeszłoroczny album, który kompletnie zawrócił mi w głowie. To debiut krakowskiego zespołu Cinemon. Oszałamiający debiut! Wspaniały, soczysty rock! Cóż więcej rzec? Znajdźcie stronkę zespołu i posłuchajcie. Gorąco zachęcam. Zwłaszcza, że Cinemon udostępnia wszystkim płytę za darmo w ramach licencji Creative Commons. Jak dla mnie – bezdyskusyjnie - album roku.

Jacek Chudzik





Patrząc już dzisiaj wstecz na rok 2009, mogę z pewnością powiedzieć, że nie powinien zawieść on słuchaczy. Było bogato, różnorodnie i kolorowo. Każdy z nas, a różnimy się między sobą gustami i oczekiwaniami wobec muzyki, mógł znaleźć wśród wydawnictw ubiegłego roku płyty, które dostarczą mu wzruszeń i czystej przyjemności, tego jestem pewien. Nie siląc się na żmudne i niewdzięczne porównania, wymienię jednym tchem wykonawców, którzy swą twórczością zwrócili na siebie moją uwagę.

Było więc symfonicznie, za sprawą 5Bridges  "The Thomas Tracks", Wobbler "Afterglow" i Transatlantic, który po kilku latach przerwy uraczył nas swym nowym dzieckiem - "The Whirlwind"; art rockowo, dzięki Beardfish "Destined Solitaire", trzeciej części xlogii The Dear Hunter "Life and Death", Gazpacho "Tick Tock", Dredg "The Pariah, the Parrot, the Delusion" i The Tangent "Down And Out In Paris And London"; neoprogowo: Martigan "Vision" i IQ "Frequency"; bardziej heavy: Black Bonzo "Operation Manual", odlotowo: Siddhartha "Trip to Innerself" i cudacznie: Diablo Swing Orchestra "Sing-Along Songs for the Damned & Delirious". Nie zabrakło też w tym roku powrotów, jak choćby Eloy z płytą "Visionary", czy po kilku latach przerwy Magma z rewelacyjną płytą "Ëmëhntëhtt-Rê". Cieszy również nowa płyta Riverside, która po nieco zmęczonej trylogii niesie świeży powiew talentu kompozytorsko-wykonawczego chłopaków znad Wisły. Wkład Michała w album ADHD jest dla mnie największym pozytywem tego roku. Nie będzie też chyba przesadą jeśli dodam, że sukcesem Riverside jest również owocna aktywność młodych polskich zespołów o klawiszowo-gitarowym brzmieniu.

Marcin Łachacz

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.