A+ A A-

Barclay James Harvest - biografia

Rockowy motyl

Są takie zespoły, które nie odniosły jakiegoś oszałamiającego sukcesu, ale jednak na trwałe wpisały się w annały muzyki rockowej. Ich nazwy są ogólnie znane, pojawiają się często, ale jednak nie każdy słyszał ich muzykę. Z drugiej strony takie grupy jak Barclay James Harvest mają swoją wierną i oddaną rzeszę fanów, którzy latami śledzą ich losy i kupują każdą płytę. Nie ukrywam, że ja również zaliczam się do tej grupy. BJH to jeden z moich ulubionych, wręcz ukochanych zespołów.

Historia Barclay James Harvest zaczyna się na początku lat sześćdziesiątych w rejonie Oldham w północno-zachodniej Anglii. John Lees i Stuart "Woolly" Wolstenholme spotkali się w szkole Art School i założyli grupę The Sorcerers, która później zamieniła się w The Keepers. W tym samym czasie Les Holroyd i Mel Pritchard grali w innym lokalnym zespole Heart and Soul and the Wickeds. W 1966 roku doszło do połączenia obydwu grup i powstania półprofesjonalnego The Blue Keepers. Po serii koncertów sześcioosobowy skład zmniejszył się do wspomnianej już czwórki Holroyd, Pritchard, Lees i Wolstenholme, a latem 1967 roku za pomocą przypadkowych słów wylosowanych z kapelusza utworzono nazwę Barclay James Harvest.

Pod patronatem menedżera Johna Crowthera, lokalnego biznesmena, muzycy przeprowadzili się do osiemnastowiecznej farmy zwanej Preston House, gdzie przeprowadzono pierwsze próby i nagrano pierwsze piosenki. Spartański styl życia jaki wówczas prowadzili został sfilmowany na potrzeby telewizji Granada. Po podpisaniu jednosinglowej umowy z EMI Parlophone w kwietniu 1968 ukazał się pierwszy singiel "Early morning", który zwrócił uwagę legendarnego Johna Peela i pozwolił zespołowi na nagranie sesji radiowej. Rok później BJH podpisał pełnoprawny kontrakt z oddziałem EMI, Harvest. Dodajmy, że był to jeden z pierwszych zespołów pod egidą tej wytwórni. Owocem dopiero podpisanej umowy był drugi singiel "Brother Thrush", który ukazał się w czerwcu 1969 roku.

{mosimage}Od samego początku Barclay James Harvest eksperymentował z nowymi formami ekspresji, wychodząc poza tradycyjne użycie gitary, basu czy perkusji, a włączając smyczki, instrumenty dęte i melotron imitujący brzmienie orkiestry. Naturalnym posunięciem zespołu było zaangażowanie, przy nagrywaniu debiutanckiej płyty "Barclay James Harvest", swojej własnej orkiestry pod dyrekcją Roberta Godfreya, który później zasilił The Enid. Pierwsza płyta, która została wydana w 1970 roku, promowana była krótką, wspomaganą przez orkiestrę trasą. Rok 1971 przyniósł  z kolei aż dwa zupełnie nowe,

{mosimage}                        {mosimage}

inspirujące albumy: "Once again" i "Barclay James Harvest and Other Short Stories", na których grupa udoskonaliła połączenie rocka i muzyki klasycznej. Niestety, pomimo ambitnych koncertów cieszących się uznaniem fanów, zespół nie zachwycił biurokratycznych działaczy EMI. Coraz większe koszty i coraz gorsze stosunki z przedstawicielami wytwórni, doprowadziły do bezowocnych prób wylansowania zespołu. W 1972 roku ukazał się słabszy album "Baby James Harvest", który przelał czarę goryczy i doprowadził do zerwania współpracy z wytwórnią Harvest. Przyszłość zespołu stanęła pod wielkim znakiem zapytania, ale na szczęście udało się podpisać nowy kontrakt, tym razem z Polydorem. Od tego momentu grupa mogła się cieszyć o wiele większym powodzeniem i uznaniem. W 1974 roku ukazała się pierwsza płyta wydana pod auspicjami nowej wytwórni zatytułowana {mosimage}"Everyone is everybody else". W tym momencie tak naprawdę rozpoczął się klasyczny okres twórczości BJH. Muzyka stała się dojrzalsza, bardziej rockowa, zespół powoli dopracowywał się swojego indywidualnego brzmienia i starał się wyrwać z cienia porównań do Moody Blues. Trzeba przyznać, że niewątpliwie BJH był pod sporym wpływem twórczości Moody Blues, ale na pewno nigdy nie został jego kopią. Zresztą wtedy gdy Justine Hayward i jego koledzy przeżywali ogromny kryzys, BJH wkraczał akurat w fazę prawdziwego rozkwitu.



{mosimage}"Everyone is everybody else" składa się z dziewięciu utworów, wśród których znalazły się dwa klasyczne już nagrania: "Child of the universe" i przepiękny "For no one". Jako kompozytorzy do głosu dochodzili już bezwzględnie John Lees i Les Holroyd. Jedynie dwa utwory współtworzył Mel Pritchard, a co ciekawe, żadnej piosenki nie napisał tym razem Woolly Wolstenholme. Warto nadmienić, że kompozycja "Child of the universe" napisana przez Johna Leesa, została nagrana przez niego już w 1972 i znalazła się na jego pierwszej i jedynej płycie solowej "A major fancy", która ze względu na rozstanie z wytwórnią Harvest, ukazała się dopiero w roku 1977.

{mosimage}Zespół podbudowany niewielkim, ale jednak sukcesem pierwszej płyty wydanej w stajni Polydor, postanowił pójść za ciosem i jeszcze w 1974 roku na rynek trafił podwójny koncertowy album "Barclay James Harvest Live", który jako pierwszy krążek grupy wspiął się na brytyjską listę przebojów i osiągnął miejsce 40.






{mosimage}
Rok 1975 przyniósł dość wyjątkową i przejściową płytę, "Time honoured ghosts". Po raz kolejny muzycy nagrali 9 utworów, z których tylko jeden został skomponowany przez Woolly'iego, a pozostałymi podzielili się John i Les. Na pierwszy plan zostały wysunięte gitary i przez to album ma bardzo rockowy, tradycyjny charakter. Utwory są prostsze i mniej rozbudowane, ale niezwykle urocze. "Titles" skomponowany przez Johna Leesa, w warstwie tekstowej odwołuje się do tytułów piosenek The Beatles. Z kolei Woolly Wolstenholme tradycyjnie już dla siebie stworzył dość pompatyczny, rozbudowany, ale piękny utwór "Beyond the grave". Ciekawostką jest to, że "Time honoured ghosts" jest jedyną płytą BJH nagraną w Stanach Zjednoczonych.

{mosimage}Lata 1976-77 to okres największego rozkwitu artystycznego, twórczego, a także komercyjnego. Album "Octoberon", który ukazał się w 1976r., jest szczytowym osiągnięciem zespołu. Składa się z siedmiu utworów: po trzy skomponowane przez Johna i Lesa, oraz jeden napisany przez Woolly'iego. Na wyróżnienie zasługują przede wszystkim rozbudowane, kompleksowe utwory "Ra" (Woolly), "Mayday" (Lees) i absolutnie wspaniały i zarazem niesamowity "Suicide?" (Lees) kończący płytę.
"The world goes on" rozpoczyna album dość spokojnie i leniwie poprzez swój półakustyczny i balladowy wstęp. Piosenka wyszła spod pióra Lesa Holroyda i oddaje jego przemyślenia dotyczące życia i szczęścia. W końcówce Les korzysta ze swojego ulubionego motywu lotu jako ucieczki, który często wykorzystuje w utworach - "Jonathan", "On The Wings Of Love" czy "The Life You Lead". Znakomite, pełne subtelnej i bogatej gry na gitarze rozpoczęcie albumu.
Drugi utwór, a pierwszy napisany przez Johna Leesa, to podniosły i niezwykle zaangażowany protest przeciwko politycznemu ekstremizmowi, niezależnie od tego której strony sceny politycznej dotyczy. Tytuł jest odniesieniem do komunistycznych pochodów pierwszomajowych. Piosenka może też być odczytywana jako wyraz osobistej niepewności i zagubienia. Dramatyczne zakończenie jest zlepkiem sześciu pieśni śpiewanych przez chór w tym samym czasie. Autorem tej kody jest Woolly Wolstenholme, który napisał również kolejny utwór zatytułowany "Ra".
Woolly oddał się tutaj swojej fascynacji historią Egiptu i stworzył dzieło niemal klasyczne. Wykorzystał zresztą kilka motywów z 1-ej Symfonii Mahlera. W środkowej części słyszymy mnóstwo przepięknej gitary, która wiedzie nas w stronę wzniosłego i potężnego zakończenia,  porażającego wręcz swoją wymowną siłą. Można powiedzieć, że sam Woolly stał się na chwilę bogiem słońca.
"Rock 'N' Roll Star" stanowi jakby przeciwwagę poprzedniego nagrania i jest niezwykle uroczą i przebojową próbą opisania dążenia do stania się ikoną i idolem rocka. Les Holroyd czerpie pełnymi garściami z dokonań The Byrds i The Eagles, tworząc jeden ze stałych elementów koncertów zespołu.
Kolejne nagranie zatytułowane "Polk Street Rag" zostało skomponowane przez Johna Leesa pod wpływem filmu "Głębokie gardło", w trakcie pobytu zespołu w dzielnicy San Francisco. W żartobliwy i niezwykle trafny sposób autor wyśmiewa "pseudoambitne" przesłanie filmu, który zamiast artystycznym wydarzeniem, stał się po prostu zwykłą softpornograficzną produkcją. Muzycznie jest to bardzo rockowy i dynamiczny utwór.
"Believe in me" w delikatny sposób zbliża nas do wielkiego finału. Les Holroyd w uroczy sposób przenosi nas w balladowy i miłosny nastrój. Piosenka została napisana pod wpływem muzycznych fascynacji Lesa twórczością Steve'a Stillsa.
Album kończy jeden z najwspanialszych utworów, nie tylko w dyskografii Barclay James Harvest, ale w całej historii rocka. John Lees stworzył niezwykle obrazowe, przesycone tajemniczością i niepewnością nagranie, w którym bohater walczy sam ze sobą po stracie ukochanej osoby, nie wiedząc czy żyć dalej, czy może skoczyć. Znak zapytania w tytule jest często pomijany, przez co wypaczony zostaje sens całej piosenki czyli "czy skoczył czy został wypchnięty". Niesamowity dźwięk na końcu utworu został nagrany przy wykorzystaniu dwóch mikrofonów przypiętych do manekina, który następnie został wyrzucony przez okno. Efekt porażający, jak zresztą całe to przepiękne, choć dość ponure w wymowie nagranie.

"Obudził mnie jakiś dziwny chłód.
Odeszłaś o wschodzie słońca zostawiając mi tylko łzy.
Wstałem z poczuciem dziwnej wewnętrznej pustki.
Na dworze zgiełk, a w mej głowie cisza.

Więc poszedłem ulicą bez nazwy
do klubu "Nieudacznik". Byłem jak kulawy pies.
Winda zabrała mnie na piętro z pięknym widokiem.
Wykorzystałem przepis na życie, jedyny jaki dostałem.

Stanąłem na parapecie i spojrzałem na tłum
Ktoś krzyknął: "Nie skacz! Na litość boską! Pozwól mi najpierw przestawić samochód!"
Poczułem rękę na ramieniu, a jakiś głos szepnął: "W samą porę!"
Poczułem pchnięcie i pęd powietrza.
Poczułem chodnik, pogodziłem się"

Nazwa płyty jest oryginalnym i inteligentnym połączeniem imienia postaci ze "Snu nocy letniej" Shakespeare'a, niejakiego Oberona, z informacją o tym, że to ósma płyta zespołu, w dodatku wydana w październiku (october). Okładka przedstawia właśnie samego Oberona, a na tle księżyca znajdziemy nieodłączny element grafik BJH - motyla. Produkcja albumu jest perfekcyjna, a zajął się nią sam zespół przy współpracy Davida Rohla i Steve'a C. Smitha. Sesja nagraniowa trwała 10 tygodni w Strawberry Studios w Stockport, a budżet wyniósł 20000 funtów. Grupę wspomogła orkiestra pod dyrekcją Ritchiego Close'a oraz chór The Capriol Singers, pod kierunkiem Geralda E. Browna.

{mosimage}Rok później ukazała się płyta "Gone to Earth", która odniosła spory sukces w Europie, a w szczególności w Niemczech, gdzie od tej pory BJH uzyskało status gwiazdy. Ponownie na albumie znajdziemy dziewięć utworów, po cztery Lesa i Johna oraz jeden Woolly'iego. Z "Gone to Earth" pochodzą dwa wielkie przeboje "Hymn" oraz "Poor Man's Moody Blues" (obydwa napisane przez Johna). Pierwszy z nich powstał jeszcze w roku 1971 w trakcie sesji "Barclay James Harvest And Other Short Stories", ale został odrzucony! Na szczęście John nalegał na umieszczenie utworu na "Gone to Earth". Pierwotnie piosenka nosiła tytuł "Hymn For A White Lady" i dotyczyła uzależnienia od narkotyków. "Hymn" stał się stałym utworem granym w trakcie koncertów. "Poor Man's Moody Blues", jak sam tytuł wskazuje, był ironicznym spojrzeniem na ciągłe porównywanie BJH do Moody Blues. Johna przekonstruował największy hit MB "Nights In White Satin" i na podstawie najważniejszego akordu stworzył zupełnie nowy utwór, który na trwałe wpisał się w kanon BJH i muzyki rockowej. To jedna z najbardziej ulubionych piosenek fanów.

{mosimage}Podążając za sukcesem "Gone to Earth" grupa wydała kolejną płytę koncertową "Live tapes", której premiera miała miejsce w czerwcu 1978 roku. Ten podwójny album miał być pierwotnie pojedynczą płytą wydaną w USA i miał zawierać utwory z trasy w roku 1976. Postanowiono jednak dołączyć do zestawu również rejestracje z trasy "Gone to Earth". Wersja zremasterowana wydana w 2006r. zawiera trzy dodatkowe utwory: "The World Goes On (Les Holroyd)" (wcześniej wydany jedynie w wersji boxowanej), "Medicine Man" (John Lees) oraz "Hymn For The Children" (John Lees) (obydwa po raz pierwszy na płycie).

{mosimage}W międzyczasie rozpoczęły się prace nad następną płytą studyjną, która ujrzała światło dzienne we wrześniu 1978 roku. Jest to jedno ze słabszych dokonań w historii zespołu, który nie wiedział w którym kierunku podążać, czy pozostać przy bardziej skomplikowanych, ambitnych kompozycjach, czy może raczej w stronę komercjalizacji i lżejszych form. To sprawiło, że na albumie znalazło się aż jedenaście utworów, tym razem pięć skomponował Les, cztery John, a dwa Woolly. Obok znakomitych, klasycznych już utworów "Berlin" i "Loving is easy", niezłych "Sip of wine", "Nova Lepidoptera" i "Giving it up", na "XII" znalazło się też sporo słabszych piosenek w postaci "A Tale Of Two Sixties" czy "In Search Of England". W założeniu miał to być koncept album, ale jednak pomysł się nie sprawdził.

Rozgoryczenie kierunkiem jaki obrał zespół, sprawiło, że Woolly Wolstenholme postanowił opuścić zespół. Okazało się, że album "XII" był ostatnim albumem Barclay James Harvest, na którym zagrał. Jednak nie ostatnim, na którym miał jeszcze zagrać wspólnie z Johnem Leesem. Pozostała trójka nie zrażona odejściem ważnego przecież członka, rozpoczęła sesję nagraniową kolejnej płyty. Zawirowania personalne, które pojawiły się po raz pierwszy w historii grupy, miały się dopiero powtórzyć po prawie 20 latach.

{mosimage}Odejście Wolstenholme'a sprawiło, że BJH zaczął korzystać z pomocy muzyków sesyjnych. Efektem sesji zespołu ograniczonego już tylko do trio, była wydana w listopadzie 1979 roku płyta "Eyes of the universe". Jest to pierwsze z bardziej komercyjnych wydawnictw grupy, ale wypełnione wspaniałymi utworami w klimacie najlepszych dokonań BJH. Na płytę trafiło osiem utworów, których autorstwem podzielili się solidarnie Les i John. Album otwiera syntezatorowy wstęp do złudzenia przypominający brzmienie... Tangerine Dream. "Love on the line" jest bardzo rockowym utworem Lesa i wybrano go na pierwszy singiel promujący "Eyes of the universe", co było świetnym posunięciem i pozwoliło na zdobycie przez BJH sporej popularności, zwłaszcza w Niemczech, gdzie sprzedano ponad pół miliona egzemplarzy płyty! Druga na płycie piosenka "Alright Down Get Boogie (Mu Ala Rusic)", autorstwa Johna, jest chyba najsłabsza. To typowy produkt tamtych czasów, utrzymany w stylu ścieżki dźwiękowej do "Gorączki sobotniej nocy". Kolejna kompozycja Lesa "The Song (They Love To Sing)" jest natomiast jednym z najjaśniejszych momentów na płycie. Przepiękny, podniosły utwór opowiadający o atmosferze i emocjach towarzyszących koncertom. Pierwszą stronę kończy "Skin flicks", w którym John opowiada historię młodej modelki starającej się wspomóc swoją karierę udziałem w rozbieranych sesjach zdjęciowych. Muzycznie jest to ponowne, podobnie jak w "Poor Man's Moody Blues", wykorzystanie motywu z twórczości Moody Blues, tym razem z utworu "Question". Drugą stronę otwiera kolejny wspaniały utwór "Sperratus" autorstwa Johna. Zaskakujące i niezrozumiałe jest to, że nie znalazł się on nigdy stałym elementem koncertów. Tytuł piosenki jest anagramem słowa "superstar". John opowiada, podobnie jak Les w "The Song (They Love To Sing)", o relacjach łączących fanów z ich gwiazdami. "Rock 'n' Roll Lady" daje nam troszeczkę wytchnienia, gdyż jest utworem lżejszym i bardziej przebojowym, choć nie został wydany na singlu. Les kontynuuje opowieść zapoczątkowaną na "Sip of wine" mówiącą o ludziach zafascynowanych zespołami i niezmiennie podążających za nimi. Przedostatnią kompozycją na płycie jest charakterystyczny dla Johna, zwłaszcza jeśli chodzi o tekst, utwór "Capricorn". Po raz kolejny Lees wykorzystał przypadkowe zdania z różnych książek i w ten sposób stworzył intrygujący, choć pozbawiony większego sensu tekst. Muzycznie "Koziorożec" jest niejako kontynuacją "Medicine man". Album wieńczy absolutnie przecudowny i wspaniały utwór Lesa "Play to the world", ze znakomitą solówką Johna oraz świetnym saksofonem Alana Fawkesa. Zarówno muzycznie jak i tematycznie przypomina "The Song (They Love To Sing)". Jest to jedna z ulubionych piosenek fanów, grana na koncertach do dzisiaj. Warto dodać, że podczas kilku tras koncertowych na saksofonie w "Play to the world" grał niejaki Kevin McAlea znany ze współpracy między innymi z Kate Bush, Clannad, Enyą, Royem Harperem czy Kim Wilde.

{mosimage}Pierwsze cztery miesiące 1980 roku to intensywne tournee po Europie, którego kulminacją był darmowy występ na schodach Reichstagu w samym sercu podzielonego Berlina. Koncert zgromadził ogromną rzeszę 175000 fanów, a zespół zaprezentował między innymi nowy utwór "Life is for living" z nadchodzącej płyty, który stał się ogromnym przebojem zwłaszcza na rynku niemieckim.
Nowy album zatytułowany "Turn of the tide" ukazał się w maju 1981 roku i zawierał dziesięć utworów, po pięć napisanych przez Johna i Lesa. Płyta jest ostatnią klasyczną pozycją zespołu, choć w sposób jednoznaczny wytycza bardziej komercyjny kierunek, w którym zespół miał podążyć. "Turn of the tide" ma jedną niezaprzeczalną zaletę: jest po prostu niezwykle równa od początku do końca. Nie brakuje na niej charakterystycznych dla Lesa podniosłych utworów w postaci "Waiting on the borderline" opowiadającego o bólu i przeżyciach związanych z rozstaniem, czy przepięknego, klasycznego wręcz "Echos and shadows" kończącego pierwszą stronę. John natomiast skupił się bardziej na własnych odczuciach dotyczących negatywnych zmian na rynku muzycznym i swojego miejsca w zespole po odejściu Woolly'iego - "Highway for fools"; przeżyciach związanych z urodzinami siostry - "How do you feel now"; apokaliptycznych wizjach zniszczenia wielkich metropolii - "Death of a city".
Płyta ma w zasadzie dwa zupełnie odmienne oblicza: jeden swobodniejszy, bardziej optymistyczny reprezentowany przez Lesa Holroyda, co szczególnie słychać w megaprzebojowym i niezwykle radosnym "Life is for living" czy jednoznacznie miłosnym "I'm like a train"; a drugi mroczny, pesymistyczny i o wiele bardziej poważny w postaci utworów autorstwa Johna Leesa, co ewidentnie widać w ostatnim utworze "In Memory Of The Martyrs", który jest hołdem oddanym ludziom zabitym w trakcie próby przekroczenia Muru Berlińskiego. Brzmienie, za które odpowiada Martin Lawrence, jest niezwykle klarowne, wyraziste, kliniczne wręcz, przez co czasami zbyt sztuczne i jak gdyby nienaturalne.

{mosimage}Trasa promocyjna była ogromna i trwała aż do czwartej dekady 1982 roku i okazała się niezwykłym sukcesem zespołu. Jej zwieńczeniem była premiera albumu "Berlin - A Concert for the People" w sierpniu 1982r. Wprawdzie był to zapis koncertu z roku 1980, ale znakomicie oddaje formę BJH z tego okresu. Oficjalne rejestry policyjne informują o obecności 175000 fanów, ale ponieważ był to koncert darmowy, należy się spodziewać, że wzięło w nim udział ponad ćwierć miliona osób, przez co był to najważniejszy występ Barclay James Harvest w całej karierze. Oczywistym wydawało się wydanie albumu koncertowego z tak prestiżowego wydarzenia, ale niestety okazało się, że ścieżka dźwiękowa była fatalnej jakości, z mnóstwem trzasków i przesterów, a dodatkowo gitary Johna nie było praktycznie słychać. Zespół postanowił popracować nad albumem i dodać do niego kilka nakładek studyjnych. Z tego względu premiera krążka miała miejsce dopiero w 1982r. Pierwsze limitowane wydanie miało miejsce w Niemczech w lutym i zawierało 11 utworów z dwoma bonusami w postaci "Love On The Line" i "Rock'N'Roll Lady". Wersja cieszyła się ogromną popularnością i trafiła od razu na pierwsze miejsce. Wszystkie późniejsze wydania miały tylko 9 utworów. Dopiero remaster z 2006 zawierał 11 kompozycji w oryginalnej kolejności, ale w innym miksie. Ciekawostką jest, że płyta w Niemczech i większości innych państw została zatytułowana "Berlin - A Concert For The People", a jedynie w Wielkiej Brytanii zmieniono szyk wyrazów tak, aby tytuł brzmiał mniej "germańsko".

{mosimage}Barclay James Harvest nie zwolnili tempa i w maju 1983 ukazała się kolejna płyta zatytułowana "Ring of Changes". Sam tytuł sugerował pewne zmiany, które nastąpiły na miejscu producenta, a co za tym idzie w brzmieniu zespołu. Dźwiękiem zajął się mianowicie Pip Williams, który miał na swoim koncie współpracę ze Status Quo czy Moody Blues. Nadał on płycie bardziej komercyjne, spłaszczone brzmienie, przez co poszczególni muzycy stracili na indywidualności i oryginalności. Kolejną zmianą było przeprowadzenie się muzyków do Niemiec, gdzie mieli spędzić najbliższych kilka lat.
Tym razem autorem 5 utworów był John, a Les skomponował tylko 4 piosenki. Wymowa i przesłanie muzyków są na tym albumie o wiele swobodniejsze i bardziej optymistyczne. John tylko czasami porusza poważniejsze tematy, jak chociażby w utworze "Midnight drug", który opowiada o przyjacielu Johna tracącym czas, pieniądze i zdrowie na nadużywaniu narkotyków i alkoholu. Les Holroyd tradycyjnie dla siebie przygotował melodyjne i pełne uroku kompozycje w postaci "Waiting for the right time" czy "Ring of Changes".
Mimo że płyta broni się jako całość, to jednak znamionuje pewnego rodzaju spadek formy i kryzys twórczy oraz brak skrystalizowanego kierunku muzycznego, co szczególnie będzie widoczne na kolejnym albumie. BJH zdobyli wprawdzie nowe rzesze fanów, głównie we Francji, ale z drugiej strony stracili sporo tych starszych zwolenników niezadowolonych z zastoju artystycznego grupy.

{mosimage}Niecały rok po premierze "Ring of Changes" ukazała się płyta "Victims of Circumstance". Album był ostatnim elementem drugiego etapu w historii zespołu, a po jego wydaniu grupa postanowiła zawiesić działalność. Jak gdyby dla zachowania równowagi na krążek trafiło pięć piosenek Lesa i cztery Johna. Muzycznie i aranżacyjnie "Victims of Circumstance" bardzo przypomina swoją poprzedniczkę, co oczywiście spowodowane jest tym samym personelem i dość krótkim czasem pomiędzy poszczególnymi sesjami nagraniowymi. Jednakże jeśli na "Ring of Changes" można było znaleźć sporo ciekawych i godnych zapamiętania nagrań, tak na kolejnej płycie tylko niektóre utwory są naprawdę wyróżniające się. "Hold on" i "Say you'll stay" Lesa oraz "For your love" Johna wybijają się ponad przeciętność. Pozostałe nagrania stanowią niezbyt błyskotliwą i po prostu nudną papkę niezbyt przemyślanego popu. Zatrudnienie kobiecego chórku nadało niektórym utworom cech gospel, co zupełnie nie pasuje do stylu zespołu i straszliwie drażni. Brzmienie albumu jest spłaszczone i ewidentnie pokazuje wpływ jaki miał na producenta nurt new romantic i pop początku lat 80-tych.
"Victims of circumstance" jest zdecydowanie najsłabszym albumem w historii zespołu i bardzo dobrze się stało, że muzycy postanowili odpocząć przez jakiś czas i nie stali się ofiarami ówczesnych okoliczności.
Rok 1984 zakończył bardzo aktywny i mimo wszystko bogaty w sukcesy okres w historii zespołu. W ciągu zaledwie sześciu lat muzycy nagrali aż cztery płyty studyjne i jedną koncertową, zwiedzili świat koncertując i promując swoją muzykę. Nie zauważyli jednak, podobnie jak większość grup "starej" daty, ogromnych zmian jakie nastąpiły w muzyce na przełomie lat 70-tych i 80-tych. Zresztą nawet jeśli zauważyli, to nie udało im się do końca dostosować, nie tracąc nic ze swojej oryginalności i wyjątkowości. Kryzys początku lat 80-tych dopadł również Barclay James Harvest, ale motyl nie złożył skrzydeł na zawsze, po prostu przysiadł gdzieś i zbierał siły, aby już wkrótce wzlecieć jeszcze wyżej.

Pomimo sporego sukcesu jaki odniósł album "Victims of Circumstance", szczególnie we Francji, muzycy czuli, że bardziej popowe brzmienie i żeńskie wokale za bardzo oddaliły zespół od jego korzeni. Skutkiem tego część fanów odwróciła się od grupy i członkowie postanowili po okresie krótkiego odpoczynku przystąpić do pisania nowego materiału. Tym razem miał to być powrót do źródeł swojego stylu, ze szczególnym naciskiem na poziom kompozytorski, melodie i harmonię.
Nowe utwory zostały zaprezentowane już we wrześniu 1985 roku w fanklubie Friends of Barclay James Harvest. Roboczy tytuł albumu brzmiał "Elements", a wydanie zaplanowano początkowo na wiosnę 1986. Nagrań dokonano w studiu Johna Friarmere Studios w Delph, które początkowo miało służyć tylko do prób. Okazało się, że producent Pip Williams był niestety zajęty innym projektem i jego miejsce zajął dotychczasowy inżynier dźwięku Gregg Jackman.

Zespół, który nie był do tej pory przyzwyczajony do praktycznie nieograniczonego czasu pracy, co dawało prywatne studio, przeciągnął nagrywanie nowej płyty o ponad rok. Kiedy okazało się, że kilka utworów ciągle nie spełnia wymagań, postanowiono jednak przesłać je do Chipping Norton Studios, gdzie zajął się nimi sam Pip Williams i ostatecznie zakończył pracę nad albumem.
Pierwszym singlem promującym nowe wydawnictwo był "He said love", który ukazał się w listopadzie 1986 roku. To piosenka Johna Leesa, który napisał ją pod wpływem ciężkich chwil jakie przeżywał, kiedy jego żona przechodziła trudny poród zakończony szczęśliwymi narodzinami zdrowego syna. Utwór ma wydźwięk religijny i troszkę przypomina klasyczny "Hymn", co być może kierowało wytwórnią przy wyborze pierwszego singla. Wiele osób uważało, że lepszym kandydatem był kawałek z drugiej strony singla, autorstwa Lesa Holroyda, zatytułowany "On the wings of love". Tymczasem z niewyjaśnionych przyczyn piosenka ta nie ukazała się nawet na wersji winylowej ani na kasecie. Na szczęście ten piękny utwór trafił na płytę CD.

{mosimage}Ostatecznie album zatytułowany jednak "Face to face" ukazał się w styczniu 1987 roku i znamionował rzeczywisty, choć nie do końca udany powrót do charakterystycznego stylu Barclay James Harvest. Okładka przedstawia modernistyczną, obojnacką twarz z charakterystycznym motylem zredukowanym do niewielkiego motywu w oku, ale ku uldze starszych fanów na odwrotnej stronie zamieszczono zdjęcie członków zespołu ubranych w niewyszukany sposób, w otoczeniu znajomych okolic Saddleworth Moor. Niewątpliwie nadal było słychać echa dwóch poprzednich albumów wyprodukowanych przez Pipa Williamsa, szczególnie w utworach "Alone in the night" czy "On the wings of love". Ewidentnie popowy jest "Turn the key", z kolei "You need love" (również pominięty na wersji winylowej) opowiada o kłopotach ze stworzeniem długotrwałego związku po krótkim okresie wielkiej zaślepiającej fascynacji. Zespół wydawał się odnaleźć również swoją polityczną świadomość. "Kiev", który wyszedł spod pióra Lesa, zainspirowany został przez katastrofę w Czernobylu. Natomiast John Lees w piosence "African" odniósł się do problemu rasizmu i sytuacji w Południowej Afryce.
Album ten pokazał również coraz większy rozdźwięk twórczy pomiędzy Johnem a Lesem. Rozdźwięk, który tak naprawdę powiększał się już od jakiegoś czasu. Delikatny, popowy wręcz utwór "Following me" następuje zaraz po gwałtownym "African", z kolei po hipnotycznie rozmarzonym "All my life" dostajemy jeden ze słabszych rockerów Johna - "Panic". Ogólnie jednak album prezentuje się całkiem nieźle jako całość. Na szczególną uwagę zasługuje szczególnie "Gitar blues" napisany oryginalnie w trakcie sesji "Ring of changes", który jednak wtedy został odłożony na półkę. Podniosła aranżacja smyczków i zaangażowane solo gitarowe zapewniły mu niezwykłą popularność. Za orkiestracje odpowiedzialny był brat Gregga Jackmana Andrew Pryce. Założył on swego czasu zespół Syn, w którym towarzyszył mu Chris Squire i Peter Banks, a później został dyrygentem London Symphony Orchestra. Zmarł w 2003r.
Niemiecki oddział Polydoru wybrał na drugiego singla utwór Johna "Panic" w dość znacznie zremiksowanej wersji. Nawet sam John nie pamięta kto był odpowiedzialny za ten miks, ale generalnie uznano, że nowa wersja jest zdecydowanie lepsza od oryginału. Mądre użycie pętli do wydłużenia utworu i twardsze brzmienie nadało mu bardziej rockowego charakteru. Obok standardowego 7-calowego i 12-calowego singla, "Panic" razem z "All my life" został wydany na pierwszym w historii zespołu singlu CD.
Trzyletnia przerwa od wydania poprzedniej studyjnej płyty sprawiła, że sprzedaż nowego albumu nie szła najlepiej, co bardzo rozczarowało członków zespołu, którzy uważali "Face to face" za najlepszy materiał od lat. Młodzi francuscy fani, którzy wywindowali album na pierwsze miejsce, okazali się być bardzo niestałą i zmienną publicznością. Słaby wynik w sprzedaży w Wielkiej Brytanii zespół zrekompensował sobie miejscem w pierwszej dziesiątce w Niemczech, tam gdzie mieli zawsze najwierniejsze zaplecze. "Face to face" uzyskała tam status złotej płyty. Również w Norwegii i Szwajcarii album pojawił się w zestawieniach.
Z perspektywy czasu, "Face to face" postrzegana była jako krok w dobrym kierunku, choć reakcje i opinie na jej temat były niezwykle zróżnicowane. Dla tych, którzy uwielbiali płynność i delikatność "Ring of changes" i "Victims of circumstance", nowy album mógł być niestrawny, a jeden czy dwa utwory niewątpliwie wypadły poniżej standardów zespołu. Jednakże fani, którzy tęsknili za klasycznymi rockowymi standardami lat 70-tych, potraktowali "Face to face" jako powiew świeżego powietrza.

{mosimage}Barclay James Harvest wyruszyli w kolejną trasę po Europie. Do historycznego wydarzenia doszło 14 lipca 1987r. w ewschodnioberlińskim Treptower. Występ ten zorganizowały władze komunistycznej NRD w celu uczczenia 750-lecia Berlina. Uznaje się, że był to pierwszy rockowy koncert zachodniego zespołu, jaki miał miejsce w NRD na świeżym powietrzu. Początkowo zaplanowano występ na Island of Youth, maleńkiej wyspie, która mogła pomieścić ok. 10000 widzów. Na 14 dni przed planowanym koncertem okazało się, że sprzedano ponad 50000 biletów! Postanowiono przenieść imprezę do Treptower Park, miejsca które było w pewnym sensie odpowiednikiem londyńskiego Hyde Parku. Na szczęście pogoda dopisała znakomicie, a w koncercie wzięło udział pomiędzy 130000 a 170000 fanów!
Taki występ aż prosił się o wydanie na płycie i tak rzeczywiście się stało. Album wymownie zatytułowany "Glasnost" ukazał się w kwietniu 1988 roku. Produkcją zajął się sam zespół we współpracy z Greggiem Jackamanem i Ianem Southeringtonem. Jako specjalni goście na scenie pojawili się: Kevin McAlea, Bias Boshell i Colin Browne. Album nie miał może aż takiego wydźwięku i ciężaru jak "A Concert For The People (Berlin)", ale stał się znakomitym świadectwem świetnej formy zespołu i pokazał jak ogromną popularnością Barclay James Harvest cieszył się w Niemczech. To była absolutnie megagwiazda, a świadczyła o tym jednoznacznie ponad 100000-a publiczność.

Muzycy mogli udać się na zasłużone wakacje, które zakończyły się w marcu 1989 roku, kiedy rozpoczęli pracę nad kolejnym albumem. Grupa istniała już wtedy ponad 20 lat, ale pomimo sporych sukcesów w Europie kontynentalnej i kultowego statusu w Wielkiej Brytanii, jej gwiazda zaczynała powoli słabnąć. Sprzedaż płyt malała i zespół nie był już w stanie zapełnić ogromnych hal koncertowych. To wszystko sprawiło, że John, Les i Mel byli niezwykle zmotywowani i bardzo chcieli przełamać ten impas, nagrywając klasyczny album Barclay James Harvest.
Do współpracy przy produkcji zaproszono Jona Astleya, który miał już na swoim koncie pracę z Eric'iem Claptonem, The Who, Sad Cafe czy Corey Hart. Nagrań dokonano w studiu należącym do Andy'ego MacPhersona - Revolution Studios w Cheadle Hulme, niedaleko Stockport. Andy był częstym współpracownikiem Jona Astleya i do tej pory nie miał styczności z muzyką BJH. Z kolei Jon, według Leesa, miał niesamowitą łatwość w jednoczeniu zespołu i wprowadzaniu ich do pracy w studiu. Pod tym względem kojarzył się z dobroczynnym wpływem jaki miał na nich Woolly Wolstenholme na początku działalności. Nowoczesne studio zaskoczyło trochę muzyków cyfrowymi nowinkami, szczególnie samplerem Fairlight, który pozwalał uzyskiwać dokładnie taki dźwięk jaki był w danym momencie potrzebny. Praca w takim studio odbiegała znacznie od dotychczasowych doświadczeń zdobytych przez BJH. Niewiele było grania na żywo, na przykład partie perkusyjne zostały "wsamplowane" do Fairlighta przez muzyka sesyjnego Steve'a Pigotta (byłego klawiszowca Living In a Box) i zagrane na klawiszach. Okazało się jednak, że ostateczny rezultat wypadł fantastycznie, a wielu fanów było zachwyconych brzmieniem i poziomem gry na perkusji chociażby w takim utworze jak "African nights". Sam Mel powiedział: "Chcieliśmy uzyskać klasyczne brzmienie BJH, ale w oparciu o współczesne standardy i myślę, że to nam się udało". Muzycy gościnni wybrani zostali ze stałej grupy muzyków sesyjnych zaprzyjaźnionych z MacPhersonem, a niektórzy pracowali już z BJH wcześniej. Ritchie Close zagrał kilka dodatkowych partii klawiszowych, znany z Sad Cafe Ian Wilson oraz Mike Hehir wspomogli dźwiękami gitar i dodatkowymi wokalami podobnie jak były wokalista Monroe Steve Butler. Wspomniany już Steve Pigott zajął się produkcją niesamowicie brzmiących efektów klawiszowych w "Lady Macbeth". Weteran saksofonu Andy Hamilton pojawił się chicagowskiej balladzie "Where do we go".

Pierwsze efekty sesji nagraniowej były niezwykle zachęcające, a w zespole narastało poczucie, że to może być prawdziwy renesans BJH u progu kolejnego dziesięciolecia. Wytwórnia zajęła się dość mocną promocją, wydając 4-utworowy CD sampler czy wysyłając pocztówki do fanów. Pierwszy singiel "Cheap the bullet" trafił do sklepów w lutym 1990r. i nie rozczarował. Ten jednoznacznie rockowy utwór wyszedł spod pióra Johna Leesa i w warstwie lirycznej wyrażał pokojowe i pacyfistyczne nastawienie. Strona B singla prezentowała się równie atrakcyjnie w postaci "Shadows on the sky" autorstwa Lesa. Charakteryzował się przemyślanym, momentami prowokującym tekstem i niezwykle oryginalnym gitarowym solo. Należy wspomnieć, że wersja singlowa odbiegała dość znacznie od tej zamieszczonej ostatecznie na płycie. Z singlem związane jest pewna ciekawostka: zabrakło na nim nazwy Barclay James Harvest, a zamiast niej użyto skrótu BJH. Wytwórnia uznała, że wierna rzesza fanów od dawna jest obeznana ze skrótem, a dla ludzi nie znających zespołu i dla mediów taka nazwa miała być bardziej przystępna.

{mosimage}Płyta ukazała się w marcu 1990 roku. Tytuł pochodzi z piosenki Lesa Holroyda opisującej powierzchowność show businessu. Cały album charakteryzował się niezwykłą różnorodnością i świeżością. Natomiast tematyka zawarta w poszczególnych piosenkach miała jednoznacznie retrospektywny charakter. Les wspomina trasę po Południowej Afryce z bluesmanem Garry Farrem w swojej piosence "African nights", z kolei John wraca do sesji nagraniowej klasycznego już utworu "Galadriel" w autobiograficznej piosence "John Lennon's Guitar". Miała wówczas miejsce sytuacja kiedy ówczesny producent BJH Norman Smith (były inżynier The Beatles) wyjął z szafy Gibsona Epiphone Casino, na której John Lennon grał na dachu budynku Apple, i wręczył ją Leesowi. Było to dla niego niezwykłe przeżycie zagrać na instrumencie należącym do jego wielkiego idola. "Halfway to freedom" stał się profetycznym hymnem Lesa skierowanym do narodów Związku Radzieckiego i dawnego bloku wschodniego. W okresie od napisania piosenki do wydania płyty w Berlinie runął Mur, a w wielu krajach Europy Wschodniej doszło do zmian ustrojowych. "Psychedelic child" Johna opowiadał dawną historię młodego zaprzyjaźnionego zespołu, jeszcze z hippisowskiego okresu lat 60-tych. Ballada Lesa "Where do we go" oparta została na kanwie stylu jego ulubionego artysty, lidera Chicago Petera Cetery. Z kolei hipnotyczny i tajemniczy "If love is king" Johna stał się jednym z najlepszych momentów na płycie. Możliwości coraz bardziej popularnego nośnika CD sprawiły, że na kompakcie ukazały się dwa dodatkowe utwory: wspomniany już wcześniej "Shadows on the sky" oraz "Origin Earth". Ten pierwszy opowiadał o bezpowrotnie wymierających gatunkach zwierząt, natomiast w drugim John opowiedział historię tajemniczego obiektu, który pojawił się kiedyś na orbicie okołoziemskiej i okazał się nie być obcego pochodzenia, lecz przybył do nas z przyszłości. Inspiracją do pomysłu na utwór była książka Grega Beara "Eon", którą John otrzymał swojego fana Keva Goodmana w kwietniu 1989 roku.
Projektem okładki zajął się Storm Thorgerson, znany najbardziej ze współpracy z brytyjską grupą grafików Hypgnosis, która projektowała okładki dla Genesis, Pink Floyd, Alan Parsons Project, Black Sabbath, Peter Gabriel, Rainbow, Scorpions czy Yes. Fotografie zamieszczone we wkładce wykonane zostały przez Petera Chattertona w Obserwatorium Uniwersytetu Londyńskiego, w pobliżu Hatfield. Zgodnie z nadziejami zespołu, "Welcome to the show" okazał się wielkim triumfem. Album sprowokował wiele porównań do klasyków BJH, podczas gdy duet Jon Astleya i Andy'ego MacPhersona nadał mu nowoczesnego brzmienia. Seria występów telewizyjnych promujących wydanie w Niemczech singla "Welcome to the show", pozwolił na osiągnięcie tam Top 10. Podobnie sytuacja wyglądała w Szwajcarii, gdzie podobnie jak w Niemczech płyta zdobyła status złotej (250000 sprzedanych egzemplarzy). "Welcome to the show" uważany jest za najlepszy album BJH nagrany po odejściu Woolly Wolstenholme'a i znakomicie wprowadził zespół w lata 90-te.

W 1992 roku grupa wyruszyła w europejską trasę, która była podsumowywała 25-lecie BJH, a następnie przystąpiła do nagrywania swojej kolejnej płyty. Nowe nagrania zarejestrowano w pełni cyfrowej wersji w studiu Friarmere. Cały proces zajął muzykom pięć miesięcy, od grudnia 1992 do kwietnia 1993. Produkcją zajął się sam zespół we współpracy z powracającym po sporej przerwie Martinem Lawrence'em, który zajął się również inżynierią dźwięku. Gościnny udział w nagraniach wziął ponownie klawiszowiec Kevin McAlea, a Darren Tidse wspomógł zespół w programowaniu.

{mosimage}Płyta zatytułowana "Caught In The Light" ukazała się w czerwcu 1993 roku i zawierała ponownie 12 utworów. Po raz kolejny tworzeniem poszczególnych nagrań podzielili się sprawiedliwie Les i John, a uporządkowane one zostały na przemian, jeden utwór Holroyda, jeden Leesa itd. Tytuł krążka zaczerpnięty został z pierwotnej wersji tekstu Lesa do piosenki "Who Do We Think We Are", ale tak nieszczęśliwie się złożyło, że pierwszy wers został ominięty w trakcie nagrywania, chociaż ciągle figuruje w zamieszczonym we wkładce tekście. Z kolei okładkę przygotował Rodney Matthews, znany głównie ze współpracy z grupą Asia przy płycie "Aqua". Les Holroyd był wielkim fanem jego prac, posiadał nawet kalendarz z jego grafikami, i po lekkim rozczarowaniu okładkami poprzednich płyt, postanowił zaangażować artystę przy najnowszym projekcie. Zanim płyta się ukazała, muzycy odbyli debatę na temat jej ostatecznej długości. To właśnie doprowadziło do usunięcia jednego z wersów w otwierającym album utworze ""Who Do We Think We Are". Piosenka Lesa ma charakter jednoznacznie proekologiczny, poruszając proces wyniszczania Ziemi przez człowieka. Ciekawe w tym utworze jest wykorzystanie wokoderów, które spopularyzował Peter Frampton. "Knoydart" autorstwa Leesa, opowiada o ludziach zamieszkujących półwysep na zachodnim wybrzeżu Szkocji. Lees poznał tam grupę przyjaciół, którym poświęcił ten utwór. Les Holroyd, który zawsze preferował podniosłe i zaangażowane utwory, postanowił zająć się tym razem losem osieroconych w wyniku gwałtownych zmian społecznych i politycznych, rumuńskich dzieci. "Copii Romania" to bardzo charakterystyczna, wzniosła i pełna pasji piosenka. W 1992 roku John Lees stracił ojca i postanowił oddać mu cześć w utworze "Back to Earth". Piękna, wzruszająca piosenka stanowi również dedykację dla osób, którzy stracili kogoś bliskiego. "Cold War" ma zdecydowanie antywojenny wydźwięk, a Holroyd napisał ten utwór dla swojej kuzynki, która mieszkała na terenie byłej Jugosławii rozdartej trwającą wtedy wojną domową. Piosenka kończy się dźwiękami gitary akustycznej, na której zagrał Les. Jak sam przyznał, zanim wybrał bas, najpierw grał na takiej właśnie gitarze. John Lees powraca w kolejnym utworze "Forever Yesterday" na tereny Szkocji, gdzie w 19-tym wieku doszło do masowych wysiedleń mieszkańców, którym siłą odbierano ich ziemię. Ten utwór jest kolejną ofiarą skracania płyty na siłę. Bardzo piękne solo wieńczące piosenkę zostało usunięte. Jednak utwór zachował się pełnej wersji i można go znaleźć na składance "Endless Dream". "The Great Unknown" rozpoczyna się kościelnym brzmieniem instrumentów klawiszowych, aby rozwinąć się następnie w rasowy rockowy utwór. Les oddaje się refleksji na temat życia i dorastania. Po raz kolejny w bardzo ciekawy sposób wykorzystano tutaj wokodery i wokalne wariacje. Najweselszym i najbardziej przebojowym utworem na płycie jest niewątpliwie "Spud-U-Like". John napisał go kilka lat wcześniej, a do umieszczenia piosenki namówił muzyka Martin Lawrence. Tytuł to nazwa gry video oraz sieci restauracji fast-food. John chciał w tym utworze porównać powierzchowność gier tego typu z trwałością rock and rolla. Les opisał "Caught In The Light" jako album bardzo osobisty. Znakomicie do tego pasuje piękna piosenka "Silver Wings", opisująca ból po zakończonym związku. "Once More" to ewidentna kontynuacja "Mocking Bird", choć pojawiają się tu również motywy z "Galadriel" i Pools Of Blue", które powstały w tym samym czasie. W ten sposób John chciał udowodnić swoje autorstwo "Mocking Bird", gdyż swego czasu podważano je. "A Matter Of Time" jest ponownym zgłębianiem przez Lesa związków międzyludzkich, w których dochodzi do kryzysu. To jedyny utwór Holroyda z tej płyty grany na koncertach. Płytę kończy długi, balladowy utwór Leesa zatytułowany "Ballad Of Denshaw Mill". Opowiada o legendzie opartej na prawdziwych wydarzeniach, które miały miejsce we młynie Denshaw. Piosenka ta powstała na potrzeby albumu "Ring Of Changes", ale została odrzucona.

"Caught In The Light" jest płytą bardzo niedocenioną. To jeden z najlepszych krążków w historii BJH, ale został wydany w dość nieodpowiednim okresie. Z jednej strony muzyka tamtego okresu zmieniała drastycznie swoje oblicze, z drugiej muzycy nie wykorzystali do końca koniunktury poprzedniego albumu. Coraz bardziej ujawniał się rozdźwięk twórczy pomiędzy Lesem a Johnem, ale jednak utwory, które trafiły na "Caught In The Light" znakomicie się uzupełniają i tworzą bardzo zwartą całość. Produkcja Martina Lawrence'a jest tym razem o wiele lepsza, selektywna, bardzo wyrazista i na pewno nowoczesna. Z albumu bije pewna nieodparta melancholia, zaduma i jak gdyby tęsknota za czymś, co przeminęło. Słychać nadchodzący powoli schyłek zespołu.
"Caught In The Light" nie została zbyt dobrze przyjęta przez wytwórnię płytową i jej promocja była znikoma, mimo że wielu fanom się bardzo spodobała. To doprowadziło do zerwania kontraktu z Polydorem UK. Sytuacja grupy pogorszyła się jeszcze w 1994 roku, kiedy muzycy zostali pozwani przez byłego aranżera Roberta Godfreya. Długotrwały proces zakończył się szczęśliwie w marcu 1995 roku, odrzuceniem wszystkich zarzutów.

W kwietniu 1996 roku udało się podpisać kontrakt płytowy z niemieckim oddziałem Polydoru i muzycy przystąpili do pisania nowego materiału na kolejną płytę. Podobnie jak poprzednio muzycy zainstalowali się w studiu Friarmere, a sesja nagraniowa z przerwami trwała od lutego 1996 do lutego 1997 roku. Efektem tej pracy był, jak się miało później okazać, ostatni album zespołu, wymownie zatytułowany "River Of Dreams", który ukazał się w maju 1997. W produkcji BJH wsparł po raz kolejny Martin Lawrence. Gościnnie zagrali Kevin McAlea, Colin Browne, Jeff Leach i Jonathan Musgrove. Tytuł krążka pochodzi z tekstu piosenki Johna Leesa i jednoznaczny sposób definiuje motyw przewodni albumu. Projektem okładki zajął się tym razem Dirk Rudolph znany ze współpracy z Bryanem Adamsem.

{mosimage}"River Of Dreams" jest albumem bardziej rockowym, głównie dzięki zmianie w podejściu do aranżacji. Brzmienie jest twardsze, nie tak mięsiste jak na "Caught In The Light". Na płycie znalazło się tym razem 10 nagrań, w jednym z nich Lesa Holroyda wspomaga kompozycyjnie Kevin McAlea. Pozostałe klasycznie już rozkładają się solidarnie pomiędzy Johnem a Lesem. Album rozpoczyna nagranie "Back In The Game" Lesa. BJH wraca do gry - taki jest wydźwięk tej piosenki. Słychać to doskonale: zaczyna się od delikatnych dźwięków instrumentów smyczkowych, później pobrzmiewa gitara akustyczna, a potem słyszymy wspaniałe solo Johna, przypominające brzmieniowo lata 70-te. Piosenka ma ewidentny potencjał przeboju i czuć, że w zespole pojawiła się dawno nie widziana nuta działania jako jedność. Kolejny utwór jest pierwszym w historii utworem tytułowym, który napisał John. Po początku w stylu country, piosenka rozwija się w rozśpiewany chwytliwy numer w przeciwieństwie do tekstu, opisującego spojrzenie na przeszłość przez pryzmat rozczarowania. Utwór ten po raz pierwszy został zagrany na żywo w listopadzie 1995 roku, a napisany krótko po wytoczeniu zespołowi procesu przez Roberta Godfreya. Z tego samego okresu pochodzi również kolejny utwór, tym razem autorstwa Lesa, zatytułowany "Yesterday's Heroes". Wydaje się on być absolutnym klasykiem zespołu. Rozbudowana, kompleksowa kompozycja o podniosłym i wręcz pompatycznym charakterze, ma ponownie retrospektywny klimat. Po bardzo "pinkfloydowatym" wstępie dostajemy potężne (jak na BJH) riffy gitarowe. W podobnym nastroju pozostajemy przy nagraniu Johna "Children Of The Disappeared". Opowiada on o tym jedynym w swoim rodzaju strachu o bezpieczeństwo własnych dzieci. To wspaniała, bardzo emocjonalna piosenka. W "Pool Of Teras" John pokazuje nam swoje bardziej optymistyczne podejście w opowieści o utraconej miłości. Muzycznie słychać tu naleciałości "Origin Earth", ale pociągnięte dość niezwykłym feelingiem jazzowym, być może dzięki nowym muzykom sesyjnym. "Do You Believe In Dreams (Same Chance For Everyone)" przedstawia bardziej swobodną naturę Lesa. To romantyczna piosenka, pozytywna, rockowa, mająca w sobie coś z wczesnych klasyków, takich jak chociażby "Jonathan". "(Took Me) So Long" to powrót Lesa do bardziej nastrojowych i balladowych klimatów. Po raz kolejny Holroyd gra na gitarze klasycznej, a Lees dodaje do tego wspaniałe nastrojowe brzmienie gitary elektrycznej. "Mr. E" ponownie oddaje hołd The Beatles, cytując muzycznie "Strawberry Fields Forever", ale tekstowo nie jest to aż tak ewidentne. Ten utwór ma lirycznie wiele płaszczyzn, ale niewątpliwie John miał zamiar ukryć w nim jakąś tajemnicę (gra słów: "Mr. E" wymawia się tak jak "mystery" czyli "tajemnica"). "Three Weeks To Despair" bez wątpienia porusza problem bezdomnych. John Lees zainspirowany tekstami w "The Sunday Times", napisał utwór, który brzmi jak kołysanka, ale przejmujące słowa bezdomnego człowieka, którego John i Martin spotkali w Stockport, są w stanie poruszyć najbardziej nieczułe serca. Album kończy się tak, jak się zaczął: utworem Lesa "The Time Of Our Lives", pełnym gitary akustycznej i naprawdę podniosłego charakteru.

Płyta została wydana tylko w Niemczech i Szwajcarii. W tych krajach odbyła się również trasa koncertowa, promująca "River Of Dreams". Ten krążek to ewidentny i jednoznaczny powrót BJH do źródeł, do swoich korzeni. Kompozycyjnie wznieśli się na wyżyny, stworzyli zestaw niezwykle charakterystycznych dla siebie utworów, łączących w sobie przeszłość i teraźniejszość. Podsumowali swoją jakże bogatą artystycznie karierę. Spojrzeli na nią z pewnym dystansem, ale na jej podstawie zamknęli pewien rozdział w swoim życiu.

W marcu 1998 roku pojawiła się informacja, że zespół zawiesza działalność na okres nieokreślony. Konsekwencją tej decyzji był z czasem ostateczny rozpad Barclay James Harvest. Jednak na tym historia tej grupy się nie kończy. Wręcz przeciwnie, zaczyna się kolejny rozdział, a nawet dwa.

Arkadiusz Cieślak

zobacz też: Barclay James Harvest

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.