Błąd
  • JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 564
A+ A A-

"AC/DC Maksimum Rock'n'Rolla" Engleheart Murray, Durieux Arnaud

{mosimage}Czy wiecie, jaki utwór ułożony jest wg akordów A,C,D,C?
Czy wiecie, kto wymyślił nazwę AC/DC?
Czy wiecie, kto zajadał się czekoladowymi chrupkami, prawie w ogóle nie pił, za to mnóstwo palił?
Czy widzieliście gołą dupę Angusa?
Czy wiecie ilu wokalistów śpiewało w AC/DC i ile osób przewinęło się przez 36 lat ich istnienia?
Czy wiecie, w co przed erą mundurka (rozpoznawalnego przez wszystkich fanów na całym świecie) Angus przebierał się na koncertach?
Czy wiecie, że Wielka Rosie naprawdę istniała?
Czy wiedzieliście, że AC/DC nosili buty na koturnach?

Jeżeli to wszystko wiecie, a nie czytaliście „AC/DC Maksimum Rock’N’rolla” to zaręczam, że znajdziecie więcej takich kwiatków w tej książce. Jeśli nie wiedzieliście i dalej nie wiecie, to tym bardziej musicie przeczytać tą rock’n’rollową biografię. Jeśli już wiecie, bo czytaliście, to biegnijcie włączyć „Highway to Hell” na cały regulator i przypomnijcie sobie jak śpiewał Bon Scott, wznosząc AC/DC na wyżyny rockowych list przebojów. Jeśli nie chcecie wiedzieć, to ten artykuł nie jest dla Was, idźcie sobie lepiej włączyć jakąś plastikową muzę, bo tu zanudzicie się na śmierć.

Ta historia zaczyna się w Szkocji 31 maja 1955 roku, kiedy to na świat przychodzi najmłodszy z rodzeństwa – Angus Young (by the way: it’s mystic seventh son!). I chociaż Malcolm zaczął grać wcześniej, to właśnie, Angusowi przypadnie rola tego, który w najbliższych latach zmieni historię muzyki rockowej. W 1960 przenosimy się jednak wraz z emigrującymi Youngami do Australii. Były to lata panowania Elvisa Presleya, Jerry’ego Lee Lewisa, Buddy’ego Holly’ego, Little Richarda czy niezrównanego Chucka Berry’ego.

W roku 1973 trzech braci postanowiło połączyć rozprzestrzenione dotąd siły i stworzyć zespół, który z założenia miał być najgłośniejszy, najlepszy i najbardziej odjazdowy na świecie. Ta książka to historia determinacji i konsekwencji w dążeniu do celu. To historia przesączona alkoholem, łatwymi panienkami, muzyką, koncertami i życiem w trasie, ale też ciężką pracą, która w efekcie końcowym wyniosła zespół na piedestał, z którego do tej pory nie zeszli. To historia o tym jak marzenia o sławie przekształciły się w realne zwycięstwo, pieniądze i prestiż.

Głównymi bohaterami i sprawcami całego zamieszania są oczywiście Malcolm i Angus, ale też widoczny jest udział pozostałego rodzeństwa i rodziny, którzy odegrali nie tylko epizodyczne role w kształtowaniu się tożsamości zespołu oraz ich edukacji muzycznej. Zespoły stworzone przez starszych braci Young były pierwszym elementem całej muzycznej układanki. To George Young powołał do życia zespół The Easybeats, to on w roku 1974 grał w AC/DC na basie, to on stworzył wytwórnię i zabrał się za produkcję płyt AC/DC. To on wpadł na pomysł, żeby zagrać akordy A,C,D,C i skomponować jeden z pierwszych utworów australijskich pionierów heavy metalu – utwór „T.N.T.” Siostra Angusa i Malcolma przywoływana jest, jako protoplasta nazwy AC/DC (niestety w tym zakresie nie ma jednolitej wersji, czy to naprawdę ona, czy też sława powinna przypaść żonie Georga, która nazwę wypatrzyła na odkurzaczu albo maszynie do szycia), która to nazwa (Alternating Current/Direct Current) znajdowała się na większości urządzeń elektrycznych. Sama nazwa interpretowana zarówno na sposób sexualny (a w zasadzie biseksualny, bowiem „I’m AC-DC” znaczy jestem biseksualny) jak i satanistyczny (Anti-Christ Devil's Child) absolutnie nie przeszkadzała muzykom w robieniu tego, co umieli najlepiej, czyli graniu rock’n’rolla.

Zafascynowany Chuckiem Berry’m, Angus nie rozstawał się z gitarą, a słuchając ojców rock’n’rolla potrafił ze słuchu bezbłędnie zagrać każdy utwór. Pozorny amok, w jaki wpadał Angus podczas grania, wcale nie był taki pozorny. Facet przeżywa do tej pory całym sobą każdą zagraną nutę. Studio nagraniowe było równie dobrym miejscem do szalonego podrygiwania jak deski sceny koncertowej. Jako jedyny praktycznie nie dotykał alkoholu, zasilając swoje baterie niezliczoną ilością chrupek czekoladowych i setkami papierosów.

Mały człowieczek, zadziorny, skory do bijatyk, potrafiący wykrzesać z siebie na koncertach energię zdolną do zasilenia małego miasta, również „kaczy chód” zaczerpnął od Chucka Berrego. Przyczynił się też osobiście do wywalenia z pierwszego składu wokalisty Dave Evansa. Jak zeznawał później Malcom: „Ten wokalista musiał odejść (śmieje się). To był typowy przypadek natychmiastowej nienawiści. Wokalista nie lubił Angusa, bo był mniejszy i chudszy niż ja”. Zaraz po tym, jak Angus został przyjęty w szeregi zespołu Dave wyleciał z hukiem. Milczący duet, gitara rytmiczna i bas to w pierwszym okresie działalności: Malcom Young i Mark Evans, ten ostatni zastąpiony w roku 1977 przez Cliffa Williamsa. Praktycznie nieruszająca się z miejsca dwójka, wychodząca tylko podczas refrenów dwa kroki do mikrofonów. Malcolm to z wyglądu oaza spokoju, ale nie dajcie się zwieść pozorom, to właśnie on jest mózgiem, który komponuje, rządzi i dzieli i potrafi nieźle przypieprzyć w obronie swoich racji.

Niewątpliwy urok osobisty, poczucie humoru i specyficzny luzacki styl zachowania i śpiewania wniósł w roku 1974 do zespołu niejaki Ronald Belford Scott znany szerzej, jako Bon Scott. Bon Scott to rock’n’roll w pełnym wydaniu. Alkohol, panienki, życie z dnia na dzień, rockowy image, mgiełka na oczach. Zaliczył chyba każdą pannę, którą napotkał na swej drodze, niezależnie czy była mała, duża, chuda czy gruba. Tak, tak, potężna dmuchana lala rozwijająca swe powaby na koncertach to właśnie Rosie, którą Bon miał osobiście przyjemność posmakować i opisać w kawałku „Whole Lotta Rosie”.

Twórczość pisarska Bona nie wychodziła specjalnie w żadnym okresie po za damsko-męskie sprawy łóżkowe i w zasadzie nie mamy mu tego za złe. Opowiadał w końcu o swoim życiu. Nikt nie szuka w muzyce i tekstach kwintetu z Australii głębokich przemyśleń i rozważań nad sensem życia. Sex, drugs, rock’n’roll to główna zaleta tej muzyki! 11 lat po śmierci Bona „na jednym koncercie, podczas „Dirty Deeds Done Dirt Cheap” kamera uchwyciła parę kochającą się w pozycji na pieska do rytmu piosenki. Obraz z kamery został przekierowany na wielkie ekrany na stadionie. Para niewzruszona robiła dalej swoje, prawdopodobnie z lęku przed utratą rytmu, a dziewczyna przez cały czas śpiewała słowa piosenki”. Bon byłby dumny z takiej interpretacji swoich dzieł!

19 lutego 1980 roku Bon Scott zmarł w Londynie po ostro zakrapianej imprezie. Jego ciało znaleziono w zaparkowanym przy ulicy samochodzie.  Cichy pogrzeb odbył się 1 marca na cmentarzu we Fremnatle niedaleko Perth.

Bracia Young nie zamierzali się jednak poddać. Machina toczyła się dalej. Jak to zwykle bywało przy takich zmianach kolejny wokalista miał wysoko postawioną poprzeczkę i nie łatwą drogę do pokonania. Drogę, która podzieliła fanów na wielbicieli talentu Bona i jego następcy. Mowa tu o Brianie Johnsonie, który został trzecim głosem po Davie Evansie oraz Bonie, i który od samego początku udowodnił, że AC/DC nie zamierza spuścić z tonu. Historia Briana i jego zespołu Geordie przeplata się z historią AC/DC niemal od samego początku. Pech chciał, że Bon Scott zszedł był z tego świata dość nieoczekiwanie, a losy Geordie i AC/DC natychmiast się przeniknęły, by na zawsze stanowić jeden nurt muzyczny. Płyta „Back in Black”ukazała się w roku 1980 była tego wybitnym potwierdzeniem. Tak samo sprawa miała się z Chrisem Slade’em, który w składzie AC/DC pojawił się za perkusją przy okazji produkcji płyty „The Razors Edge”.

Historia AC/DC to historia zmagań ludzi z ich słabościami, to wzloty i upadki muzyki, zmiany składów i nieustanna walka o prymat pierwszeństwa w rockowym świecie. Pozostali wierni swoim ideom, nie poszukując natchnienia wśród nowatorskich nurtów. Cytując słowa Malcolma, który wyłuszczył to Brianowi jednym dobitnym zdaniem: „(…) robimy, co robimy, gramy, co gramy, a to, co myślą krytycy jest … warte. Bez dyskusji, koniec gadki.” Jedni mają im za złe, że od ponad trzydziestu lat grają w niezmieniony sposób, inni właśnie za to ich kochają. Przez wszystkie składy od roku 1973 przewinęło się około 26 osób. Dziś stanowią historię muzyki, którą Autorzy Engleheart Murray i Durieux Arnaud ujęli na kartach swojej książki. Czy im się udało i jaki osiągnęli efekt oceńcie sami. Książka przesycona miejscami (jak na mój gust) niebywałą ilością faktów i dat, osób bezpośrednio i pośrednio związanych z samym zespołem i wydarzeniami z jego historii. Czasami zdarza się, że ilość informacji jest naprawdę przytłaczająca, a następstwo faktów nie zbyt logiczne. Nie stanowi to oczywiście, większego problemu przy czytaniu i wczuwaniu się w świat braci Young i ich fascynacji rock’n’rollem. Biografię uzupełniają zdjęcia, przedruki plakatów koncertowych, artykułów prasowych, biletów (znalazł się też całkiem spory polski akcent, bowiem na ostatnich dwóch stronach widnieje reprodukcja biletu na koncert w Chorzowie, który odbył się w 13 sierpnia 1991 roku ramach trasy Monsters Of Rock). Wracając na chwilę do zdjęć, znajdziecie tam różnego rodzaju rodzynki, takie jak, Angus ubrany w strój SuperAnga, chłopaki przyodziani w świecące obcisłe stroje i buty na koturnach (przypominają Bee-Gees ze swych najlepszych czasów), czy też pokazywanie gołej dupy, które Angus na starość zamienił na bardziej cenzuralne odsłanianie szortów z flagą kraju, w którym akurat występują.

Cała opowieść przeplatana jest historią płyt, których w dorobku AC/DC powstało 25 (biorąc pod uwagę wydania australijskie i mini-albumy takie jak: „’74 Jailbreak”). Dowiadujemy się, dlaczego powstawały australijskie wersje niektórych pozycji, dlaczego wydany zostaje album „T.N.T.” a rok później jeszcze raz „High Voltage” w wydaniu europejskim zmienionym całkowicie w stosunku do pierwowzoru.  Skąd wzięła się różnica między „T.N.T.” a „High Voltage”, które zostało uzupełnione o utwory „Little Lover”, „She’s Got Balls”, a zubożone o „The Rocker” i „School Days”. Przez pryzmat dyskografii zespołu oglądamy transformację muzyczną, która zapoczątkowana fascynacjami bluesowymi przeradza się w hard rocka by sięgnąć po miano „heavy metalu”. Widzimy historię powstawania fenomenalnych albumów, jak „Let There Be Rock” (1977), „Highway To Hell” (1979), które prowadzą zespół na szczyt, obserwujemy kulisy tworzenia miażdżąco wyśmienitej kompozycji „Back in Black” (1980), ale też spoglądamy na płyty słabe jak „Flick Of The Switch”(1983) czy „Fly On The Wall” (1985) by za chwilę święcić powroty w postaci „Blow Up Your Video” z roku 1988 i „The Razors Edge”z 1990 roku.

Podsumowując: książkę czyta się rewelacyjnie a kilka zgrzytów, o których wspominałem wcześniej nie wpływa szczególnie na jakość i bieg historii. Pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika twórczości AC/DC!

Wydawnictwo: KAGRA
Data wydania:  2008 r.
Format: 17.0x24.0cm, 404 stron
Oprawa: Twarda
Wydanie: 1

Ryszard Lis

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.