Autorem biografii jest były wokalista i tekściarz zespołu Lux Occulta, filolog, dziennikarz oraz fan zespołu Slayer - Jarosław Szubrycht. Na pytanie Jarka Szubrychta, czy może napisać tą książkę o zespole, Kerry King odpowiedział podobno: „A kto ją ma k… napisać? Ja?!”
Opowieść czyta się tak szybko jak szybko Slayer gra. Tu nie ma „miętkiej gry” i czasu na zbędny oddech. To jest Slayer. Nikt nie grał wcześniej tak szybko i agresywnie. Nikt nie wzbudzał tekstami, wyglądem i postawą tylu kontrowersji. Diabelski Czołg zwany Slayer miażdży dosłownie wszystko, co napotka na drodze. Dosłownie! Ściana dźwięku, która wgniata w to, na czym się akurat siedzi lub obok czego stoi. Nie na darmo należy od samego początku do „Wielkiej Czwórki” trash metalu, w której walczy o prymat z Metallica, Anthrax i Megadeth.
Zaczniemy jednak od krótkiego i treściwego przedstawienia najważniejszych bohaterów akcji:
Kerry King: gitara rytmiczna, prawdziwy morderca ciszy, postura i wygląd kata przygotowującego się do egzekucji, bezkompromisowy twórca muzyki i autor kontrowersyjnych tekstów,
Tom Araya: gitara basowa i wokal, headbanging i wrzask przechodzący w pisk to jego specjalność, niezmordowany i jedyny, którego gęsta czupryna przetrwa do samego końca historii,
Jeff Hanneman: gitara rytmiczna, doktor Josef Mangele we własnej osobie, jego solówki wbijają się w mózg ofiary niczym skalpel, by zostać tam na zawsze, jego fascynacje militariami, wojną i zbrodniami wojennymi słychać w tekstach,
Dave Lombardo: perkusja, człowiek-ośmiornica, o stu rękach i pięćdziesięciu nogach.
Na temat kilku zmian w składzie nie ma się, co długo rozwodzić. Prawie niezmienny od 1981 roku. Jedynym chwiejnym filarem był tylko Dave Lombardo. Pojawiał się by za chwilę zniknąć. Na koniec wrócił niczym biblijny „syn marnotrawny”. Jego miejsce na krótsze lub dłuższe chwile zajmują: Paul Bostaph, John Dette, Tony Scaglione. Ostatecznie Dave chyba stwierdził, że życie bez Slayer nie ma sensu. Czyżby brak adrenaliny, emocji, akcji, kontrowersji i kasy?
Książkę czyta się naprawdę jak rasowy kryminał (a może thriller?) z dobrą akcją. Wiemy, kto jest mordercą. Wiemy, że są ofiary. Wiemy, że lada chwila coś wybuchnie, ktoś kogoś rozwali, a jednak czytamy dalej. Wciąga. Akcja toczy się od pierwszej strony. Krótkie spojrzenie na historię. Lądujemy w Huntington Park na przedmieściach Los Angeles. Jest rok 1981. Patrzymy oczami autora jak kształtuje się zalążek tego huraganu. Jesteśmy w samym środku tornada. Ekstremalna jazda bez trzymanki. Powstaje pierwsza płyta. Zostajemy wrzuceni do oka cyklonu.
Czas na Pokaz Bez Litości czyli „Show No Mercy”. Autor oprowadza nas po kulisach powstawania płyty. Wyjaśnia, pyta, docieka, interpretuje. Słychać Judas Priest, Running Wild, Venom, przebrzmiewają echa grup punk rockowych. Jest też rodzący się własny styl, który będzie odtąd znakiem rozpoznawczym Slayer. „Die By Sword” niesie już pierwsze zaczyny tej muzyki. Styl oparty na intensywnych partiach gitar z partiami solowymi wykonywanymi przy użyciu tremola oraz charakterystyczny wrzask Toma Arayi.
Pierwsza płyta to nie tylko powalająca muzyka, to też początki piekielnych klimatów i to nie tylko w warstwie testowej, w której Jeff i Kerry ścigali się ze swymi idolami (Venom i Mercyful Fate), ale też w sposobach wydawania płyt, okładkach, zdjęciach, czy scenerii koncertów. Płyta „Show No Mercy” (wydanie winylowe) nie ma klasycznej strony A i B, ale stronę 6 i 66, między ścieżkami a nalepką na płycie znajdziecie mikroskopijny napis S.L.A.Y.E.R., który zostaje na drugiej stronie rozwinięty w zwrot: Satan Laughs As You Eternally Rot, – czyli Szatan Śmieje Się Gdy Ty Gnijesz Wiecznie.
I chociaż początkowe fascynacje członków Slayer sięgały zespołów Nowej Brytyjskiej Fali Heavy Metalu to młodzieniaszki z LA postanowili zagrać dwa razy prościej i cztery razy szybciej! Nie zdając sobie sprawy z wagi tego zdarzenia, tworzą historię i nowy rodzaj muzyki – THRASH METAL! Nie bez wpływu na styl Mordercy pozostaje również Metallica. Pierwszy utwór Slayer „Aggressive Perfector” brzmiał we wstępie jak „Hit The Lights” Metallicy. Do wpływów Metallica, Venom, Mercyful Fate, Iron Maiden, Judas Priest muzycy przyznawali się w wywiadach bez wstydu. Wystarczy się wsłuchać, by znaleźć tam styl grania Steve'a Harrisa, melodyjne gitary Adriana Smitha, czy próby pisków wokalnych wg sposobu Roba Halforda z Judas Priest. Debiut Slayer to „(…) w przeważającej części hard rock i brytyjski heavy metal, tyle, że zagrany w hardcore’owych tempach i opatrzony tekstami z piekła rodem”.
Czy byliście w dzieciństwie w Wesołym Miasteczku i jechaliście kiedyś Kolejką Strachu? Czy czekaliście z wypiekami na twarzy na pierwszy zakręt, zza którego miał wyskoczyć plastikowy kościotrup? Czy baliście się tych wszystkich pajęczyn rozwieszonych na ścianach? Czy potem po nocach śniło się Wam jak przebrany za Monstrum koleś z obsługi chwyta Was podczas jazdy za rękę? Czy odetchnęliście z ulgą, kiedy kolejka wreszcie wyjechała na światło dzienne, a Wy jeszcze długo słyszeliście w Waszym umyśle te wszystkie wrzaski, piski, dźwięki łańcuchów i piekielne zawodzenia? Pamiętacie to? To, czego doświadczycie podczas czytania tej książki, bije na głowę Wasze „straszliwe wspomnienia”. Po tej historii stwierdzicie, że Kolejka Strachu była karuzelą dla przedszkolaków.
A więc ruszamy! Prowadzeni przez autora rozpoczynamy makabryczną gonitwę za kolejnymi dokonaniami zespołu. Tylko, że to nie jest Wesołe, ale PIEKIELNE MIASTECZKO! Kolejne zakręty wydawanych płyt rzucają w nas mięsem, krwią, trupami, mordercami, hitlerowskimi doświadczeniami medycznymi. A wszystko to przy akompaniamencie totalnego przyspieszenia gitary prowadzącej Kinga, rytmu wybijanego na dwie stopy przez Lombardo, przeraźliwych wrzasków lub przejmujących szeptów Araya i pokręconych solówek Hannemana. Mkniemy na spotkanie kolejnych stacji, na których oglądamy powstanie „Hell Awaits”, mijamy z przerażeniem „Live Undead”, bierzemy udział w tworzeniu „Reign in Blood”, przy którym zaczynają się pierwsze problemy z cenzurą, docieramy Na Południe Od Nieba („South of Heaven”), którego pierwszy riff przysparza nas o dreszcze, by dojechać do stacji końcowej nazwanej „Christ Illusion”, wysiąść z kolejki i zemdleć z wyczerpania i nadmiaru wrażeń! Przypatrzmy się tym wszystkim obrazom i ciemnym miejscom historii Mordercy trochę bliżej. Lecz nie za blisko, żeby nie oszaleć!
„Haunting The Chapel” – to m.in. wizja zagłady ludzkości, bezradnej w obliczu wojny chemicznej, biblijna Apokalipsa, płonące niebo i Lucyfer obejmujący władzę nad światem, walki aniołów z plugawymi żołnierzami Szatana, atakującymi świątynię.
„Hell Awaits” – opowieść o szaleńcu, który zabija bez opamiętania, rządzą tu wampiry, a na okładce bestie z piekła rodem, strącają potępionych w czeluście gorącej otchłani.
„Reign In Blood” – spada na nas deszcz krwi, doświadczamy Opus Magnum trash metalu - czyli „Angel Of Death” opowieść o oświęcimskim oprawcy znanym z sadystycznych eksperymentów medycznych, mamy też mordercę-kanibala podczas uczty, czy też tysiąc sposobów na rozstanie się z życiem. Reszty, umysł zwykłego śmiertelnika nie zdzierży, więc jak ktoś jest ciekawy to niech poczyta sam. Obrazy, jakie nas tu witają to kozioł na tronie.
„South Of Heaven” – prowadzi nas w sam środek Piekła na ziemi, pokazuje upadek ludzkości, rysuje problem aborcji w „Silent Screem”, widzimy oczyma wyobraźni zakrzywiony krzyż (i znów pojawia się apoteoza hitleryzmu), czy protest-song przeciw wojennemu, obowiązkowemu samobójstwu („Mandatory Suicide”).
„Seasons In The Abyss” – pozbawiony nuty piekielnych dogmatów, przynosi szczegółowe opisy okropieństwa wojny, na siłę utrzymywanego pokóju, krwawe porachunki między gangami i chyba najobrzydliwszy z możliwych obrazów: rzeźnika ściągającego swym ofiarom skóry,
„Divine Intervention” - po raz pierwszy porzucamy tematy religijne i walkę Dobra ze Złem, nie ma tu odwróconych krzyży, piekielnych ogni, czy rogatych bestii. Za to zło czai się gdzie indziej!
„Undisputed Attitude” – to pokaz siły, natężenia brudnych dźwięków, morderczego tempa, które zespół czerpie z Punk Rocka.
„Diabolus In Musica” - symboliczna nazwa trytonu, tzn. kwarty zwiększonej lub kwinty zmniejszonej. W systemie heksachordalnym (heksachord) odległość tę tworzył m.in. trzeci dźwięk heksachordu naturale i czwarty heksachordu molle. Teoretycy średniowieczni i renesansu uważali ten interwał za nieprawidłowy. Stąd powstała zasada zabraniająca używania go: „mi contra fa est diabolus in musica”. Czy potrzebny jest jakiś dodatkowy komentarz? Po prostu diabelska muza!
„God Hates Us All” – Bóg nas nienawidzi, bo skąd na świecie tyle, kataklizmów, wojen, chorób, zła, walki i cierpienia? Ta płyta niczym księga Hioba, powala ilością okrucieństw, których ludzie doświadczają podczas swego żywota na tym ziemskim padole.
„Christ Illusion” (niestety wymieniona tylko w dyskografii) – ustawia słuchacza w roli terrorysty Jihadu prowadzącego samobójczy lot w kierunku … Pewnie wiecie! Jeśli nie, to ja Wam nie napiszę. Poszukajcie tej opowieści w następnym wydaniu „Prawdziwej historii zespołu Slayer”. Miejmy nadzieje, że autor zdąży dotrzeć do niej, za nim Tom, Kerry, Jeff i Dave wybiorą się na emeryturę. Kerry King już kilkakrotnie wspominał, iż „ nie chcę, byśmy zostali drugim Black Sabbath! Nie chcę wchodzić na scenę, gdy będę stary i nie będę w stanie grać tak dobrze jak teraz.”
Tom Araya powiedział podczas tworzenia „Show No Mercy”: „Chcieliśmy być najszybszym i najcięższym zespołem na ziemi”. Chyba dziś już nikt nie ma wątpliwości, że postawili poprzeczkę tak wysoko, iż strącenie jej przez kogokolwiek jest niemal niemożliwe! Kerry King to jednoznacznie potwierdził: „Z pewnością gramy najciężej w LA. Jedyną konkurencją w Stanach jest dla nas Metallica, ale słyszałem, że ich następna płyta [„Ride The Lighting” - przypomnienie autora] będzie bardziej progresywna”. I była Kerry, nie pomyliłeś się!
Slayer to kwintesencja agresji, skumulowany zbiór zła, nienawiści, kontrowersji, bluźnierstwa, „nie świętej” tematyki, okraszona zabójczym tempem i przenikliwym głosem wokalisty, wspomagana dwoma ultra-szybkimi gitarami. Całą tą otoczkę udało się autorowi bezbłędnie ukazać, a jednocześnie na tyle pasjonująco opisać, że wprost nie można się od niej oderwać.
Trochę razi kiepska jakość umieszczonych w książce zdjęć. 10 kartek nie wystarcza, żeby oddać wszystkie klimaty zawarte w książce. Miejmy nadzieję, że kolejne wydanie przyniesie uzupełniony materiał zdjęciowy.
Jeżeli jeszcze żyjecie to cud. Jeżeli będziecie żyć po przeczytaniu „Prawdziwej historii zespołu Slayer” Jarka Szubrychta to znaczy, że jesteście na drodze do oddania swych dusz Slayerowi.
Liczba stron: 396 i dwie z numerami 666
Nr wydania: 1
Rok wydania: 2006
Wydawnictwo: Kagra
Okładka: twarda
Ryszard Lis