Ziuta Blues jest pełnym portretem Ireneusza Dudka. Nie laurką, która, przemilcza albo niweluje wady bohatera, nie autobiografią napisaną na zasadzie: ja contra reszta świata. Marcin Babko, choć niewątpliwie fan, uniknął podstawowej pułapki czyhającej na biografa (hagiografa?)-entuzjastę: nie ograniczył się do głosów „za”. Przedstawił różne punkty widzenia, nie zawsze chwalące poczynania jednego z najbardziej uznanych polskich bluesmanów. Sama sylwetka autora „Kameralnego bluesa” została nakreślona mocno i zdecydowanie. Irek to człowiek kochający muzykę (zwłaszcza w jej tradycyjnych odmianach) ponad wszystko, a przy tym wierny swoim zasadom i tradycyjnym wartościom. Także w momentach życiowych upadków. Autor nie raz podkreśla, że Dudek nawet w okresie choroby alkoholowej co tydzień był w kościele, nie zważając na kaca. Przytacza też szereg nieprzyjemności, jakie muzyk miał w związku z zakazem sprzedaży piwa na Rawie Blues. Okazuje się, że żarliwy katolik też może być rogatą duszą. Nie ma w Ziuta blues wybielania bohatera na siłę. Marcin Babko stawia kawę na ławę: tak, Dudek był alkoholikiem. Owszem, niektórzy współpracownicy wypominają mu niskie stawki i drakońskie w ich mniemaniu kryteria doboru krajowych wykonawców na Rawę. Jak najbardziej, Dudek i Tadeusz Nalepa – było nie było, najwybitniejsi popularyzatorzy bluesa w Polsce – nie przepadali za sobą. Ale z drugiej strony mamy też obraz obrotnego organizatora i biznesmena, a przy tym człowieka z muzyczną wizją, który potrafił zachować dyscyplinę i narzucić ją zespołowi nawet w latach nałogu (żadnego picia przed wejściem na scenę!). Dudek jawi się jako człowiek o bardzo mocnym charakterze, przekonany o swoich racjach. Co najważniejsze – taki wizerunek wyłania się zarówno z wypowiedzi osób chwalących, jak i ganiących działania Irka. Bo książka Babko opiera się w dużej mierze na obszernych relacjach świadków danych wydarzeń. Oczywiście dużo mówi sam bohater, jego muzyczni kompani z Darkiem Duszą na czele, żona artysty, ale też cała czołówka rodzimego rocka. Ciekawie czyta się zwłaszcza opowieści Zbigniewa Hołdysa, ukazujące nonsensy funkcjonowania sceny rockowej w schyłkowym PRL. Dzięki temu wielogłosowi czytelnik może wreszcie zrozumieć jak to możliwe, że w jednej osobie pana Irka kryje się poważny bluesman i sceniczny rozrabiaka Shakin' Dudi, jak udaje się Dudkowi połączyć te dwa wcielenia. A już nie wchodząc w psychoanalizę – najlepsze historie pisze życie. A życie Dudka było barwne (choć także naznaczone osobistymi tragediami) i przypadło na ciekawe dla polskiej muzyki czasy.
Już za uczciwe dziennikarskie podejście do tematu należy się autorowi Ziuta Blues szacunek, ale nie tylko za to. W pierwszych swych rozdziałach, opisujących początki kariery twórcy Rawy Blues Babko chcą nie chcąc musiał opisać zjawisko znacznie szersze – powstanie śląskiej sceny bluesowej. To zadanie na osobną książkę, ale to co dostajemy w Ziuta Blues jest naprawdę solidnym wprowadzeniem do tematu. Autor przywołuje artystów czczonych do dziś (Rysiek Riedel, Skiba) i tych zapomnianych (Jan „Jana” Janowski) i świetnie oddaje atmosferę muzykującego Śląska. Jeśli ktoś kiedyś pokusi się o monografię na temat tego fenomenu – solidną bazę już ma. Poza tym pierwsze lata profesjonalnej kariery Dudka to ostatni w sumie okres w polskiej fonografii, kiedy o płytę było naprawdę trudno. Stąd wspomnienia z okresu działalności pierwszych poważnych projektów bluesmana (Apokalipsa, Irjan) stanowią wypełnienie białych plam w historii rodzimego rocka. A i pierwsze kroki późniejszych mistrzów śląskiego brzmienia w pełni uzasadniają tezę Dudka, że „nawet Stonesi na początku mieli łatwiej”. Z Keitha Richardsa niby taki chojrak, ale jakoś wątpię, żeby musiał kraść z latarni w nocy pierwszego maja głośnik-”szczekaczkę”, żeby przerobić go na wzmacniacz. Że o diecie złożonej wyłącznie z chleba ze smalcem nie wspomnę! Dzisiejsi polscy rockmani mogą potraktować Ziuta blues jako przeznaczony dla nich odpowiednik „Jak hartowała się stal” i docenić ułatwienia, które mają dziś.
Już za uczciwe dziennikarskie podejście do tematu należy się autorowi Ziuta Blues szacunek, ale nie tylko za to. W pierwszych swych rozdziałach, opisujących początki kariery twórcy Rawy Blues Babko chcą nie chcąc musiał opisać zjawisko znacznie szersze – powstanie śląskiej sceny bluesowej. To zadanie na osobną książkę, ale to co dostajemy w Ziuta Blues jest naprawdę solidnym wprowadzeniem do tematu. Autor przywołuje artystów czczonych do dziś (Rysiek Riedel, Skiba) i tych zapomnianych (Jan „Jana” Janowski) i świetnie oddaje atmosferę muzykującego Śląska. Jeśli ktoś kiedyś pokusi się o monografię na temat tego fenomenu – solidną bazę już ma. Poza tym pierwsze lata profesjonalnej kariery Dudka to ostatni w sumie okres w polskiej fonografii, kiedy o płytę było naprawdę trudno. Stąd wspomnienia z okresu działalności pierwszych poważnych projektów bluesmana (Apokalipsa, Irjan) stanowią wypełnienie białych plam w historii rodzimego rocka. A i pierwsze kroki późniejszych mistrzów śląskiego brzmienia w pełni uzasadniają tezę Dudka, że „nawet Stonesi na początku mieli łatwiej”. Z Keitha Richardsa niby taki chojrak, ale jakoś wątpię, żeby musiał kraść z latarni w nocy pierwszego maja głośnik-”szczekaczkę”, żeby przerobić go na wzmacniacz. Że o diecie złożonej wyłącznie z chleba ze smalcem nie wspomnę! Dzisiejsi polscy rockmani mogą potraktować Ziuta blues jako przeznaczony dla nich odpowiednik „Jak hartowała się stal” i docenić ułatwienia, które mają dziś.
Autor: Paweł Tryba