Grupa Riverside od kilku dni jest w Ameryce, gdzie rozpoczęła ostatnią, trzecią część trasy „New Generation Tour” promującej ostatni krążek „Shrine of New Generation Slaves”. Wcześniej zespół zagrał w wielu miastach Europy i Polski – w tym w moim rodzinnym mieście, Olsztynie, gdzie dał fenomenalny występ na deskach klubu Nowy Andergrant. Przed samym koncertem udało mi się złapać Mariusza Dudę i choć czasu było niewiele, zadałem mu kilka pytań odnośnie bieżących spraw zespołu i jego własnej osoby. Zapraszam do lektury!
Jak Pan ocenia tę część trasy promującej ostatnie wydawnictwo?
Mariusz Duda: Mogę śmiało powiedzieć, że zarówno europejska, i jak polska część trasy była bardzo udana. Na koncertach pojawiło się sporo osób i nie ukrywam, że mieliśmy bardzo dobre przyjęcie. Reakcje ludzi były jak najbardziej pozytywne.
Czy mógłby Pan wskazać różnice pomiędzy trasą „New Generation Tour” a poprzednimi trasami?
MD: Tę trasę od początku pokonujemy nightlinerem (autokar z miejscami sypialnymi – przyp. red.), dzięki czemu możemy spać w trakcie podróży, co przekłada się na większą ilość koncertów oraz naszą kondycję. Generalnie cały czas staramy się trzymać pewien poziom jeżeli chodzi o sprawy organizacyjne. Tak jak podczas trasy „Anno Domini High Definition” jak i trasy na dziesięciolecie zespołu staramy się, aby wszystko zawsze było dopięte na ostatni guzik.
Ale właściwie dopiero ze „Shrine of New Generation Slaves” zahaczycie porządnie o Amerykę, gdzie odbędziecie swoją pierwszą mini-trasę. Jakie są recenzje za wielką wodą?
MD: Płyta generalnie przyjmuje się bardzo dobrze. Jak to się przełoży na frekwencję na koncertach, tego nie wiem. Do tej pory mieliśmy kontakt z publicznością amerykańską na progresywnych festiwalach, więc teraz dowiemy się tak naprawdę, czy jest ktoś inny, kto chciałby nas słuchać. Z tego co wiem, bilety sprzedają się całkiem dobrze. W Chicago sprzedało się jakieś 300, więc jak na pierwszy raz to chyba całkiem nieźle...
Ja bym powiedział, że bardzo dobrze! Jak Pan ocenia szum medialny wokół ostatniego wydawnictwa? Zdaje się, że dzięki nowej płycie dostaliście się tam, gdzie wcześniej się nie udało, np. do prasy brytyjskiej...
MD: Rzeczywiście, jeżeli chodzi o zagraniczną prasę to przełamaliśmy pewne lody i pojawiliśmy się na listach sprzedaży w krajach, w których do tej pory nas nie było, np. w Finlandii. W zasadzie nie ma jakiegoś wielkiego szału. Staramy się konsekwentnie budować własną karierę i wszystko się po prostu powoli rozwija. Cieszy nas to, że pomimo upływu czterech lat od ostatniego albumu ktoś jeszcze o nas pamięta...
Wydaje mi się, że nikt na świecie ani na moment nie zapomniał o Riverside. Chciałbym poruszyć teraz kilka kwestii osobistych... Czy w ogóle w takim nawale obowiązków znajduje Pan czas na słuchanie nowości muzycznych?
MD: No właśnie, ciężko jest z tym. Teraz staram się nadrabiać trochę zaległości, więc słucham tych zespołów, których wszyscy słuchali jakiś rok czy dwa lata temu. Ciężko jest mi wymienić jakieś tytuły płyt czy nazwy, gdyż sporo tego jest.. Natomiast z reguły jak jestem na trasie to słucham bardzo dużo muzyki filmowej i elektroniki. Dominuje u mnie np. Hanz Zimmer, Solar Fields czy Aes Dana.
Jak jest z chodzeniem na koncerty innych?
MD: Powiem szczerze, że przez ostatni rok bardzo dużo czasu spędziłem w studio. Kiedy tworzę swoją muzykę, staram się nie słuchać innej, aby się nie inspirować podświadomie, albo słucham takiej zupełnie nie związanej z tym, co robię. Tak samo jest z koncertami... Mam jednak nadzieję, że uda mi się w tym roku wybrać na Watersa czy na Depeche Mode.
A ostatni koncert jaki Pan pamięta?
MD: Ostatni koncert to był w Palladium. Grał Lamb i bardzo mi się podobało, ale to było jakiś rok temu... A tak to nie mam kiedy.
Czy jest jakiś zespół, o który nikt Pana nie podejrzewa?
MD: Ja zawszę w wywiadach mówię, że słucham wszystkiego (śmiech). Na pewno nie słucham Lady Gagi ani innych tego typu głupot, które nic nie wnoszą i szybko przeminą.
Jest Pan wielkim fanem gier komputerowych. Czy kiedykolwiek planował Pan nagrać soundtrack do jakiejś gry?
MD: No, myślę o tym i nie ukrywam, że byłbym bardzo usatysfakcjonowany. Ale to wymaga czasu, pewnych umiejętności i zaangażowania ze strony artysty. U mnie na pewno wyglądałoby to nieco inaczej niż u zawodowego artysty zajmującego się tego typu muzyką, który tworzy głównie na komputerze i jeszcze rozpisuje na inne instrumenty. Ja mam bardziej analogowe podejście do komponowania, ale na pewno gdyby była ku temu okazja, byłbym bardzo szczęśliwy robiąc tego typu ścieżkę dźwiękową.
Ostatnie, krótkie pytanie. Czym zajmowałby się Pan, gdyby nie grał muzyki?
MD: Hmm... Kiedyś w dzieciństwie rysowałem komiksy, więc pewnie zacząłbym je znowu rysować. :)
Rozmawiał: Rafał Warniełło