S ą jeszcze w Polsce ludzie, którym coś się chce. Elżbieta i Andrzej Mierzyńscy z Olsztyna do takich właśnie ludzi należą. Nagrywają kolejne albumy wypełnione ilustracyjną muzyką i ciągle eksperymentują. Niedawno ukazało się ich kolejne dwupłytowe wydawnictwo. Mają kilka pomysłów na audiowizualne spektakle, a ostatnio zdobyli sporo fanów... w Chicago. Dość daleko od rodzinnego Olsztyna, nieprawdaż?
Już drugi raz wydajecie w jednym etui dwie zupełnie różne płyty.
Andrzej Mierzyński: Album „Bezsenność Anioła” / „Spirit - Escape From Civilization” spotkał się z zainteresowaniem, postanowiliśmy więc kontynuować ten pomysł. Chyba utrzymamy taką formułę w przyszłości - jedna płyta z wokalnymi popisami Elżbiety, druga instrumentalna. Za każdym razem dwie historie, dwa różne koncepty. To pozwoli słuchaczowi obcować ze zróżnicowanym materiałem.
A jakie historie opowiadacie tym razem?
AM: Pomysł na płytę „Ładna dla Nieba, wredna dla Piekła” narodził się przypadkiem. Znajomy poprosił nas o stworzenie muzyki do swojej filmowej etiudy, to była satyra o Olsztynie. Zastanawialiśmy się, co by tu nagrać. W pewnym momencie Ela stanęła za mikrofonem, zaczęła „wyrzucać” z siebie bardzo rytmicznie pojedyncze sylaby. Spodobało mi się to, dopisałem muzykę, a Ela dograła wokalne improwizacje, tworzące specyficzny klimat. Efekt spodobał nam się na tyle, że postanowiliśmy pójść za ciosem i nagrać całą płytę w tym duchu. W części utworów są tylko sylaby, w innych - pojedyncze zdania, krótkie frazy, czasem coś w rodzaju wymówek lub wyznań.
Elżbieta Mierzyńska: Przy nagrywaniu wokalu mam jeden warunek. Taki, aby mój głos był nieprzetworzony. Mogę zaśpiewać wyżej, niżej - jak potrzeba. Ale to ma być mój głos, beż żadnych wokoderów. Muzyka Andrzeja grana na syntezatorach jest dość bogata brzmieniowo, więc dodatkowa obróbka mojego głosu byłaby przesadnym udziwnieniem. W ogóle odkąd zaczęłam śpiewać, zastanawialiśmy się, jak będzie dziś odebrany taki wokal jak mój. Śpiewam czysto, nie chrypię, a dziś jest moda na to, by w głosie coś ostrego i brudnego siedziało, najlepiej zardzewiałe żyletki (śmiech). Trudno...
A drugi, instrumentalny album?
AM: „Atlantis...” to efekt mojej fascynacji starożytnością, prehistorią. Interesują mnie programy historyczne, filmy o dawnych cywilizacjach. Atlantyda kojarzy mi się z idealnym królestwem, rajem na Ziemi. Ale też z czymś, co zniknęło i już nie wróci. Szkice niektórych utworów zrobiłem jeszcze w 2004 roku, ale dopiero niedawno zerknąłem do archiwum i zacząłem te skromne projekty rozwijać do pełnych kompozycji. Powstała ponadgodzinna suita z muzyką ilustracyjną - między utworami nie ma żadnych przerw. W kilku miejscach dograłem głos Eli jak cytat i echo tamtego świata.
Przy pierwszym przesłuchaniu całości zwróciłem uwagę na początek „Ładnej dla Nieba...”. Utwór „Budzi się serce z uśpienia” zaczyna się jak pewna słynna płyta...
AM: To świadomy hołd. Wrzuciłem tam bicie serca, bo jestem wielkim miłośnikiem Pink Floyd, a „Ciemnej strony Księżyca” w szczególności. Różnica polega na tym, że Floydzi imitowali to serce, a moje jest prawdziwe (śmiech). Pierwiastek rockowy dają też tej płycie brzmienia gitarowe. Wszystkie solówki zagrałem z ręki w jednym podejściu i tak je zostawiłem. Dodałem i inne przyprawy, na przykład w „Siostrze złotego fletu” pojawiają się klimaty orientalne, w których dobrze znalazły się „zawijasy” Elżbiety.
Czy nowa muzyka doczeka się jakiejś szczególnej oprawy? Na urządzanych przez Was co roku Elektronicznych Pejzażach Muzycznych byli już mimowie, tancerze ognia, teatry ruchu – nie zliczę wszystkich Waszych pomysłów.
AM: Tu mam smutną wiadomość. Elektroniczne Pejzaże - a byłaby to już ich IX edycja - w tym roku, z przyczyn od nas niezależnych, nie odbędą się podczas Olsztyńskiego Lata Artystycznego. Nie oznacza to bynajmniej, że nic się nie będzie działo. Mamy zaplanowane dwa projekty multimedialne. Pierwszy to „Muzyka w Obrazie”. Olsztyńskie Centrum Edukacji i Inicjatyw Kulturalnych ogłosiło konkurs fotograficzny. Najlepsze komplety fotografii zostaną zilustrowane muzyką przeze mnie i kilku moich znajomych twórców el-muzyki. Nazwisk na razie nie podam, ale to ciekawi artyści. Drugi to Olsztyn-Chicago, ale o nim na pewno więcej opowie Elżbieta.
EM: Opowiem z przyjemnością, bo aż podskoczyłam, kiedy pewnego dnia wieczorem odebrałam telefon i usłyszałam: Dzień dobry, Idalia Błaszczyk z polskiego radia w Chicago. Zatkało mnie. Dziennikarka odwiedziła naszą stronę w sieci i postanowiła dopytać się o to, co my właściwie robimy. Odpowiedziałam, że po prostu pracujemy, a po pracy spełniamy się w artystycznej dziedzinie, bo to nasza pasja. Robimy projekty autorskie, niszowe, niezależne, współpracujemy z młodymi ludźmi, eksperymentującymi w sztuce scenicznej, gramy swoje. Dziennikarka z Chicago zapytała: To tak można? I postanowiła, że porozmawiamy o tym w jej audycji na żywo, tyle że ona tam, a ja tu. No i jak porozmawiałyśmy, to potem jeszcze powstały następne audycje, od lutego do czerwca cztery i wszystkie oprawione naszą muzyką. Kiedy ja udzielałam głosu dla radia, Andrzej siedział w drugim pokoju, odsłuchiwał całość w necie i nagrywał. To było zabawne!
AM: I dziwne, bo najpierw słyszałem głos Elżbiety zza ściany, a potem to samo dochodziło do mnie z kilkusekundowym opóźnieniem z głośnika – przez Atlantyk i z powrotem. (śmiech) Zaistnieliśmy w radiu, które ma około miliona słuchaczy, ale akurat w porze dość wczesnej, bo między godz. 10 a 11 ich czasu. Nie liczyliśmy zatem na wiele. Tymczasem po audycjach napływały maile – w sumie dostaliśmy ich ponad 400.
EM: Przyznam, że przed pierwszą rozmową miałam pietra. Radio jest komercyjne, myślałam, że pewnie dają tylko „modne” piosenki, a tu ja ze swoim flecikowym głosem, szok. Poza tym Chicago słucha bluesa. A ja nie mam w głosie chrypki, nie mam tych żyletek w gardle... Bałam się. Okazało się jednak, że uznano nas za innych i to wzbudziło ciekawość. Otrzymałam nawet maila, że gdybyśmy mieszkali w Stanach, już by się nami jakiś impresario zajął! (śmiech). Z tego narodził się kolejny projekt. Poprosiliśmy słuchaczy z Chicago o nadsyłanie zdjęć prezentujących ich miasto w sposób, który by ilustrowała także nasza muzyka. Nawiązaliśmy ścisłą współpracę z kilkoma osobami. Otrzymaliśmy około dwóch tysięcy zdjęć, bo tak intensywnie pracowali! Właśnie zamknęliśmy scenariusz. Teraz będziemy tworzyć kompozycje muzyczno-tekstowe, a Andrzej dodatkowo graficzne wizualizacje - z układem wybranych zdjęć.
Co przedstawiały nadsyłane zdjęcia?
EM: Bardzo różne rzeczy. Justyna na przykład pokazała nam na zdjęciach Chicago ze snu - fantastyczne przejścia z metalicznej barwy wieżowców do kwiatów, którym zmieniała kształty według własnej wyobraźni. Jan zrobił serię zdjęć miasta we mgle i zaproponował wyprowadzić z niej dziwne postaci, o które do zdjęć się zresztą postarał, podsuwając nam pewien pomysł. Stanisław z kolei zaryzykował i poszedł fotografować Chicago nocą, choć po zmroku to bardzo niebezpieczne miasto. Łukasz przeraził nas fotografiami masakry ulicznej, ale zaraz potem wyjaśnił: spokojnie, to tylko kadry z kręconego filmu. Bardzo nas ucieszyły zdjęcia z polskiej parady, która odbywa się tam z okazji 3 Maja. Światowy Dzień Polonii obchodzony jest na bogato, piękne kostiumy, dziesiątki udekorowanych platform, dużo radości i jakiejś takiej dumy w podkreślaniu, że są to Polacy. Przepraszam, nie powiem nic więcej, trzeba będzie to przeżyć podczas naszego projektu Olsztyn-Chicago, który - mamy nadzieję - uda się zrealizować i zaprezentować w Olsztynie.
Taki projekt aż się prosi o DVD!
EM: I namawiam do tego Andrzeja, ale póki co, będą krótkie filmy na youtube.
AM: Natomiast duża ilość zdjęć panoramicznych i chęć pokazania tego w odpowiedniej formie, zmusiły nas do szukania miejsca. I tu z pomocą przyszło Olsztyńskie Planetarium. Mam nadzieję, że dzięki życzliwości tej instytucji, będziemy mogli pokazać niektóre nasze wizualizacje w technice 3D. Koncert ma odbyć się w listopadzie lub w grudniu tego roku.
EM: Nasza cudowna pani z chicagowskiego radia powiedziała nam, że nieraz dzięki jej audycjom nawiązywali kontakty ludzie z różnych stron świata. Ale chyba pierwszy raz ci ludzie stworzą coś artystycznego razem w rzeczywistości, a nie tylko w przestrzeni wirtualnej. Bardzo się cieszę, bo to chyba będziemy my!
Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiał: Paweł Tryba