Ryszard Lis: Jak znaleźliście się w takim miejscu (Siemianowice), które trudno znaleźć na mapie Polski?
Marek Piekarczyk: Wcale nie jest tak trudno znaleźć to miejsce na mapie a poza tym, z propozycją koncertu zadzwonili do nas bardzo profesjonalnie działający ludzie z Siemianowickiego Centrum Kultury. My nie jeździmy po Polsce w ciemno. Zresztą ja się tym zajmuję teraz. Już cztery lata organizuję koncerty TSA. No i dobrze sobie żyjemy dzięki temu, bo gramy trochę więcej koncertów niż z jakimiś tam menedżerami, którzy nie do końca dobrze działali i zawsze coś zawalili. Ale moja działalność nie polega na dzwonieniu i napastowaniu innych ludzi czy wysyłaniu spamu. Jakoś tak jest, że to oni do nas dzwonią. Nie wiem, na czym to polega, ale wszystkie koncerty są z tego, że do nas dzwonili, a nie, że my do nich.
RL: Siemianowice Śląskie stały się ostatnio mocno widoczne na mapie koncertowej. Skoro tak się dzieje to znaczy, że stwierdziły, że TSA też powinno u nich zagrać?
MP: Nie wiem, trzeba ich spytać. Trochę zostałem tym wydarzeniem zaskoczony. Najpierw dostałem list, potem był telefon i dogadaliśmy się.
RL: Który to koncert akustyczny TSA w tym roku?
MP: Trzeci, albo czwarty. W Staszowie były dwa koncerty w jeden dzień! To był pierwszy koncert, który się odbył w Staszowie od kilku lat to było właśnie TSA i w dodatku dwa występy tego samego dnia. Tyle biletów się sprzedało, że zrobili dwa. W Staszowie zawsze było tak, że przyjeżdżały wielkie gwiazdy i sprzedawały 30 biletów najwyżej i trzeba było koncert odwoływać. A koncerty TSA odbyły się dwa w jednym dniu.
RL: Zaskoczyli Was tymi dwoma koncertami, czy wiedzieliście wcześniej?
MP: Mam taką zasadę, że jak ktoś organizuje koncert, to mu pomagam. Radzę mu różne rzeczy, a ponieważ jestem doświadczony w tych działaniach to wiem jak to zrobić. Zależy mi na dobru zespołu i na organizatorze, który ma też sobie zarobić i ma zrobić to dobrze. W sumie przecież jedziemy na jednym wózku. Tak, więc, to ja poradziłem zorganizowanie obu koncertów w Staszowie. Powiedziałem im jak to zrobić technicznie. I w rezultacie były dwie zapełnione sale. I świetnie było.
RL: Co się stało z odwołaną trasą elektryczną? Mieliście grać m.in. w Krakowie 27.11.2009
MP: To była klasyczna „wpadka”. Grupa ludzi, która próbowała organizować koncerty jakimś Finom czy Norwegom (chodziło o Agencję MA-IN, która miała organizować koncerty fińskiego coverbandu Black Sabbath - Sapattivuosi i TSA w dniach: 26-27-28. listopada br. (Poznań, Kraków, Warszawa) i odwołała je z powodu problemów organizacyjnych. Jednym z członków zespołu Sapattivuosi jest basista Marco Tapani Hietala znany z Nightwish). Pojawiły się jakieś dziwne sygnały z ich strony, że chcą przeniesienia terminów płatności. Zagramy dzisiaj a pieniądze za miesiąc. Więc ja się nie zgodziłem na taki układ. Tak to zorganizowali świetnie, że musieli dopłacić do wcześniejszych koncertów i odwołali trzy ostatnie. Zgodziłem się w imieniu, TSA na te koncerty, bo myślałem, że maja jakichś bogatych sponsorów, ale się okazało, że chyba liczyli na jakiś cud. Te koncerty miały się odbyć w chyba najdroższych miejscach w Polsce. Zostawili nam namiary klubów, w których mieliśmy grać, że niby sobie sami zorganizujemy te koncerty. Oczywiście część zadzwoniła, ale ich menedżerowie podali takie koszty, że musiałem powiedzieć: „przepraszam, ale to najgorsza propozycja, jaką TSA otrzymało w tym stuleciu (śmiech). Nie gniewaj się kolego, ale nie możemy grać na takich warunkach.”
RL: Czujesz się teraz bardziej popularny? Pisząc do Was nie wiedziałem, że pojawi się wywiad w Radio Eska. Rock, relacja w Teraz Rock. Czy to jest zauważalna wznosząca fala popularności?
MP: Promocja płyty solowej w związku z tym muszę być widoczny.
RL: Czy ta płyta to spełnienie Twoich marzeń?
MP: Nie mam takich marzeń. Mam marzenie o teleportacji, a nie o robieniu płyty. Płyta to jest moja praca, moja realizacja. Po prostu chciałem ją nagrać i nagrałem. Dwa lata ciężkiej pracy.
RL: Gdzie byś się chciał teleportować?
MP: Wszędzie, żebym tylko nie musiał jeździć. „klik!” i jestem w Nowym Jorku, „klik!” i jestem w Warszawie, „klik!” w Krakowie, „klik!” i już w domu (śmiech). Żeby nie spać w hotelu. Wchodzę do garderoby, znikam i jestem w domu, w łóżeczku, pod własną kołdrą koło mojej żonki i synka(śmiech). Tu jest akurat niedaleko i będę, ale mnie na wycieczkę nie wyciągniesz. Siedzę zamknięty w domu, kiedy tylko mogę.
RL: Jak Ci się podobał ostatni wywiad w Eska Rock?
MP: Eeeee, myśleli, że mnie zaskoczą. Przygotowali się tam z czegoś. Zaczęli mnie atakować tak poniżej pasa czasem. Wcześniej rozmawialiśmy przed wejściem na antenę na różne tematy i tak przesympatyzowali ze mną w tej rozmowie i tak im było głupio kontynuować tą linię ataku już na antenie. Tak to odczułem, że mieli chyba jakąś koncepcję, która im się zepsuła po drodze. Chcieli się ponabijać ze mnie. Ja się mogę z nich nabijać, oni nie mają ze mnie, z czego. Jestem człowiekiem niezależnym, wolnym. Jestem szczery. Szczycę się tym, co robię. Nie można mnie złapać na niczym, bo nie kłamię. Nie udaję, nie robię kreacji.
RL: Na Waszej stronie internetowej figuruje 1979 rok, jako data powstania TSA.
MP: To były koncepcje artystyczne. Mnie to nie interesuje zbytnio, bo ja jestem z nimi od 1981 roku. Więc tamto to jakieś prehistoryczne czasy. Nikt nie słyszał o zespole TSA poniżej roku 1981.
RL: Pytam, bo zbliża się w takim razie okrągła rocznica istnienia zespołu w składzie z Tobą...
MP: Nie. Mnie to nie interesuje. To jest dobre dla starców i menedżerów. Na szczęście zespół TSA nie ma menedżera, który chciałby zrobić kolejną popelinę i wykorzystać sytuację, żeby zespół zagrał jakieś następne 10 koncertów pod jakiś hasłem i sprzedać zespół jak ziemniaki kolejny raz. TSA to wolni ludzie. Mnie nie zależy na rocznicach. Rocznice są straszne. Fajne jest 5-lecie, 10-lecie, a potem koniec, to już jest obciach.
RL: Następne koncerty elektryczne już zaplanowane w miejsce wpadki z organizatorem, a czy zagracie jeszcze akustycznie?
MP: Najbliższy koncert w Kielcach, a potem zobaczymy. Zobaczymy, kto zadzwoni i co zaproponuje.
RL: Nagracie studyjną płytę akustyczną?
MP: Nie jestem na nie, ale jestem ostrożny. Nie chcę nagrywać kolejnej byle jakiej płyty (to chyba aluzja do płyty akustycznej nagranej w Radiowej Trójce, która w opinii muzyków TSA, nie była najwyższych lotów).
Mam inną koncepcję na to. Wolałbym DVD niż samą płytę.
RL: Kiedy wobec tego następna płyta TSA?
MP: Nie wiem.
RL: Gdzieś czytałem, że nigdy.
MP: Wiesz, też tak myślałem, ale coś już koledzy zaczynają „bąkać” o jakichś próbach, więc zaczyna być dobrze.
RL: Czyli coś się dzieje w tym kierunku? Odgrzebałem na Twojej stronie internetowej www.marekpiekarczyk.pl że: „W kwietniu 2004 roku ukazała się nasza nowa płyta z premierowym materiałem pt: "Proceder", wydana przez MMP. Właśnie zaczęliśmy pracę nad następnym albumem... „
MP: Koledzy już zaczynają się poważnie umawiać na próby, są podteksty o jakichś nowych piosenkach, także coś zaczyna kiełkować. Może to się skończyć nagraniem płyty w przyszłym roku.
RL: Ta Twoja strona to takie opuszczone miejsce.
MP: No wiem, nie miałem czasu wcześniej tego przerabiać, ale już coś się zmienia. Tamta jest opuszczona, bo nowa strona jest w trakcie budowy, może już wkrótce będzie nowa całkowicie, a tamta chyba będzie, jako archiwalna? Sam się w to wszystko bawiłem. Teraz poprosiłem o pomoc zawodowców, więc muszę trochę czekać na efekty. Więcej aktualności jest na mojej WWW.myspace.com/marekpiekarczyk, ale na tam są szablony i w zasadzie łatwo się wszystko aktualizuje. Chce na mojej stronie zrobić tak, że co płyta to będzie nowa strona. Więc ta nowa strona będzie „źródlana".
RL: Masz 58 lat, niektórzy w Twoim wieku myślą o emeryturze…
MP: Jak myślą? Są już na emeryturze, na rencie. Mam sąsiada w moim wieku, który jest rencistą od kilku lat!
RL: A Ty, kiedy?
MP: Nigdy! Nie będę miał żadnej renty ani emerytury. Nie muszę być do końca życia na scenie, ale będę aktywny. Jeżeli Bozia mi nie zabierze głosu to nie mam prawa zejść ze sceny. Dostałem dar i muszę go wykorzystać. Jeżeli budzisz emocje, robisz dobre rzeczy i ludzie kochają to, potrzebują tego, to nie możesz się wycofać. Nie można strzelić focha. Za mało mi płacicie to spadam. Albo: jestem zmęczony i mam dosyć. Nie, nie ma takiej możliwości. Albo takie pogróżki gwiazd: „Odchodzę!” i robią kilkuletnie trasy koncertowe, żeby natłuc jeszcze kasy. W srołbiznesie każde hasełko jest dobre, jeśli można na tym zarobić. To nie dla mnie.
RL: Czyli jeszcze Cię usłyszymy?
MP: Pomysłów mam chyba na najbliższe 25 lat… W następnym roku mam plany by trzy płyty nagrać.
RL: Jeszcze jedną solową?
MP: No tak. Biorę udział w kilku projektach cały czas. Nagrywam różne rzeczy. Pojawiam się w nich, albo się nie pojawiam. Pomagam przy realizacji.
RL: Skąd się wzięły pomysły na płytę „Źródło”? Dlaczego akurat Klenczon, Niebiesko-czarni? Skąd takie inspiracje?
MP: Arek Deliś – właściciel wydawnictwa T1-Teraz, zaprosił mnie do projektu Yugopolis, tam napisałem dwa teksty i nagrałem dwie piosenki. „Czy pamiętasz ten dzień” i „Gdzie jest nasza miłość?”. W trakcie pracy nad tymi nagraniami poznał mnie bliżej i chyba doszedł do wniosku, że można ze mną cos jeszcze zrobić. Zaproponował mi, żebym nagrał płytę z bardzo starymi piosenkami, które mają mniej więcej 40-45 lat. Z piosenkami rock’n’rollowymi. Jemu się marzyło pewnie coś takiego, co zrobił ten… no taki rudy, co się nauczył śpiewać ostatnio… ech, Rod Stewart.
RL: W sumie to Twój rówieśnik, może trochę starszy.
MP: Pewnie jest nawet w moim wieku, ale to nie o to chodzi. Chodzi o to, że nagrał piosenki starożytne straszliwie. Wszystkie z ery przed rocke’n’rollowej. Teraz jest taka moda, że mężczyzna wkłada smoking, wybiela zęby żeby dobrze świeciły razem ze sztywnym kołnierzykiem i występuje z fortepianem, kontrabasem i to takie zajebiste jest podobno. Nie mam nic przeciwko takiemu graniu, ale uważam, że oryginały były lepsze.
RL: Kto w takim razie wybierał utwory do Twojej płyty?
MP: Właśnie do tego zmierzam. Arek Deliś zaproponował mi nagranie utworów rock’n’rollowych, ale amerykańskich, mało znanych, a nawet całkowicie nieznanych, których ja znam wiele. Miałem nawet listę strasznie długą, pięknych utworów, z różnych dziedzin, ale ostrzegałem, że nie będę śpiewał po angielsku. Problem się pojawił z tłumaczeniem. Nie żebym nie miał dobrych tłumaczy, ale chodzi o tzw. publishera. Nagranie oryginału jest ok., ale na przerabianie cudzych utworów trzeba mieć zgodę. A jednak tłumaczenie to jest przerabianie. Są to piękne piosenki, to fakt, ale po angielsku śpiewać? Johan (Janusz Niekrasz – basista TSA) powiedział: „Weź przestań, będziesz Jusańczyków (US-ańczyków) nagrywał, skoro jest tyle pięknych starych polskich piosenek?” I mnie zawstydził. Ja o tym też myślałem po cichu, ale nie miałem odwagi na głos tego powiedzieć. Wtedy mnie olśniło. Byłem przygotowany nawet na awanturę oświadczyłem, że nie będę robił żadnych anglosaskich kawałków, tylko polski big beat i nie ma dyskusji, a on (Arek Deliś) się ucieszył (śmiech). Wtedy zaczęliśmy szukać. On zaczął szukać, ja szukałem. Minął rok i już miałem ponad dwadzieścia piosenek.
RL: Czy będziesz śpiewał te utwory na koncertach?
MP: Jest trasa przygotowana. Miała ruszyć w listopadzie, ale już wiemy, że nie wyjdzie w tym terminie, bo muszę mieć wszystko dobrze przygotowane. Mam nadzieję, że się uda wystartować na początku grudnia, a potem styczeń/luty. Mam zespół gotowy do grania.
Z tymi piosenkami to nie było takie łatwe zadanie. Szukałem piosenek, które są aktualne dzisiaj. Niektóre miały teksty częściowo aktualne, częściowo nie. Dlatego w niektórych piosenka nie zaśpiewałem jednej zwrotki, albo pół.
RL: Jednym słowem niektóre teksty się przedawniły.
MP: Różnie z tym było. Czasami fajne były dwie zwrotki, albo trzy, a potem było kiepsko. Więc jej wtedy nie wykonywałem. Trzeba było znaleźć jakiś sposób na te piosenki, ponieważ niektóre były strasznie archaicznie wykonywane. Dziś już nie można tak wykonywać muzyki, chyba, że się chce wejść w taki nurt zupełnie nie rock’n’rollowy. Nie chcę oczywiście obrażać tych wykonawców, bo to byli wspaniali ludzie, ale tak się to wtedy wykonywało, śpiewało. Więc ja nie chciałem tego tak robić, poza tym chciałem, żeby tego słuchali ludzie teraz a nie jacyś sentymenciarze i dziadki stare. Chciałem, żeby to była normalna płyta a nie jakiś skansen. Chciałem nagrać normalną płytę.
RL: No i nagrałeś.
MP: No i nagrałem. Chciałem żeby ta płyta była opowieścią, żeby się wiązała z wachlarzem przeżyć, emocji, przemyśleń, z przekazywaniem jakichś uczuć i jednocześnie zawierała jakiś bunt, pazur i była drapieżna muzycznie i tekstowo. Ta płyta nie jest „dziamganiem się”. Chciałem nagrać płytę, w której załatwiam stare porachunki, czyli kłaniam się mistrzom, albo robię ukłon w kierunku kogoś, o kim wszyscy zapomnieli. Na przykład z przekory nagrałem piosenkę Mihaja Burano (znany z występów z zespołami Czerwono-Czarni w latach 1960-1963, a później Niebiesko-Czarni 1963-1966). Zrobiłem to też z przekory wobec samego siebie, bowiem tekst jest przeciwko mnie tak jakby. Ja nie śpiewam, kurde, że odeszłaś, czy coś tam, że nie wrócisz. W życiu takich rzeczy nie robiłem, nienawidzę tego. Ja się w życiu nie „dziamgałem” na ten temat. Miłość to jest taka bardzo intymna sprawa. Mężczyzna nie powinien szlochać na ten temat. Może szlochać ze wzruszenia, ale niezbyt publicznie.
RL: Pamiętasz „Czerwony jak cegła” Dżemu?
MP: No tak, ale to była inna sytuacja. Tam nie ma miłości, ale komiczna, choć realna sytuacja. To jest opowieść młodego kolesia, który próbuje po raz pierwszy bzyknąć. Rysiek zrobił z tego coś w rodzaju lekkiego rubasznego żartu. Jest to raczej wesoła piosenka a nie jakieś tam rozklejanie się. Pamiętam mój pierwszy raz, ale nie miałem nigdy zamiaru o tym śpiewać, bo to było intymne bardzo. Wtedy byłem zakochany. Chyba nie umiem o tym śpiewać. To jest tak samo jak ze słowami „kocham cię”. Bardzo trudne słowa. Raz w życiu zaśpiewałem to słowo… szeptem. Krzyczę strasznie a na końcu jest szept, ponieważ jest to strasznie intymne wyznanie. Używanie tego słowa to jak wyzwanie losu. Używanie tego zwrotu, na co dzień dewaluuje go. Powtórz sto razy i zobaczysz, co się stanie. To będzie pusty dźwięk. Zawsze uważałem, że to są rzeczy, które trzeba szanować i bardzo na nie uważać. Ostrożnie wokół tego chodzić, żeby nie zniszczyć czegoś tak ważnego. Nie zszarzyć tego. Żeby emocje miały rzeczywiście znaczenie w naszym życiu, a nie były czymś pomijanym i nieważnym, takim czymś, co jest obojętne. A potem znika. To tak jak z kwiatami. Jak się przyzwyczaisz i nie pielęgnujesz ich to pewnego dnia odkryjesz, że one zwiędły, bo je zaniedbałeś.
RL: Zadam Ci teraz trochę inne pytanie, tak apropos wywiadu Figurskiego w jednym z jego telewizyjnych show z Bogusławem Kaczyńskim. Zadał mu pytanie wprost dotyczące sexu i pan Bogusław Kaczyński odpowiedział, że on już nie, że jest za stary, że teraz w takim wieku to klęcznik i do kościoła. I tak mnie to natchnęło, więc zadam Ci pytanie. Niezwiązane z sexem. Czy Ty chodzisz do kościoła?
MP: O! Nie publicznie! Ja się chyba wstydzę dziwnie kościoła.
RL: Dlaczego? Nie chcesz okazywać swoich uczuć?
MP: To jest dla mnie bardzo intymne przeżycie. Jak wiesz grałem Jezusa w rock-operze Jesus Christ Superstar. Było to naprawdę poważne przeżycie. Sprawy bardzo przemyślane. Przygotowywałem się do tej roli z Apokryfów z Biblii i z ikonografii. To była bardzo poważna sprawa, szczególnie, że był stan wojenny. Dlatego dziwnie się czuję jak idę do kościoła i widzę te obrazy przedstawiające Jesusa. Poza tym jestem człowiekiem, którego znają. Nie mówię, że jestem sławny. Ludzie mnie po prostu znają. I wchodząc do kościoła to czuję, że coś burzę swoją obecnością. Czuję to, jak ludzie się na mnie gapią. Mnie jest wtedy wstyd za nich i za to, że tam wchodzę. Czuję się jakbym wkroczył gdzieś, gdzie nie powinienem wejść. Burzę jakiś układ, jakiś ład. Przechylam to jakby na swoją szalę. Jestem w centrum zainteresowania, a nie powinienem być. Jest to z jednej strony wada ludzi, że gapią się na mnie i szepczą coś tam, ale z drugiej strony nie chcę nic mówić przeciwko kościołowi. Jest to jednak niestety instytucja. Koszary. Koszary wiary! O pięknie wymyśliłem. Moje! Ja to wymyśliłem!
RL: Nagrane. To powiedział Marek Piekarczyk!
MP: Kontynuując, to jest taka straszna instytucja biznesowa. Obrzydliwa. Burzą piękne stare plebanie z ogrodami, które były pielęgnowane przez trzysta lata, rękami zakonnic. Tam był rzadkie kwiaty, krzewy. Tak w Bochni było na przykład. Wszystko jest teraz skasowane. Jest zrobiona nowa plebania. Supernowoczesna! Z sześcioma garażami z tyłu i betonowy placyk z przodu, który księża nazwali Placem Pielgrzyma. Jakiego pielgrzyma? Kto tam pielgrzymki robi do Bochni? Tam się nic nie dzieje. Stoją tam tylko dzwony, które się nie zmieściły w dzwonnicy. Moja piosenka o Bochni się tak zaczyna: „W mojej mieścinie stoi dzwonnica, której wyrwano z piersi dzwon. Bardzo okrutną jest kobietą moja mieścina” („Ballada o mojej mieścinie”). Ten dzwon tam wisi na tym placu, na takim małym stojaku. Chwalą się, że odbudowali dzwonnicę, która spłonęła w święto milicjanta i że odlali od nowa te stopione przez pożar dzwony, ale nie wsadzili ich do dzwonnicy. Może Kościół to teraz jest taka dzwonnica bez dzwonów?
Wiesz, co jest jednak najgorsze? Ludzie uważają, że wiara zwalnia z myślenia. Dlaczego wiara ma być głupia lub ślepa? To Chrystus powiedział, że największym grzechem jest nie szukać prawdy, nie kochać, nie być ciekawym, nie uczyć się, marnować talenty. To jest grzech…
RL: Zrobiło się filozoficznie. Wróćmy na chwilę do muzyki. Co było najtrudniej przearanżować z obecnych utworów TSA na wersje akustyczne?
MP: Są piosenki, które jest ciężko przerobić. Jestem szyderca straszliwy i chyba taki trochę komik, kabaretowy i niektóre piosenki zinterpretowałem humorystycznie. Koledzy też zresztą lubią się śmiać - sami z siebie – na szczęście – czym mnie bardzo pozytywnie zaskoczyli. Zresztą, jak zobaczysz ten program, to przekonasz się, że śmiejemy się sami z siebie. Wygłupiamy się. Sam nawet zmieniam teksty na poczekaniu. Wychodzą z tego całkiem zaskakujące rzeczy. Zrezygnowaliśmy w naszym programie akustycznym, z piosenki „Biała śmierć”. Nie gramy jej ostatnio. Na początku w pierwszych wykonaniach akustycznych była ta piosenka i tam był wtedy „Biały śmiech”. Wyszło to tak: „W czterech ścianach własnych marzeń dopadnie Cię śmiech”. Przerobiłem cały tekst. Potem tak pomyślałem, że jednak nie do końca to pasowało. Na dodatek nie jestem autorem tego tekstu, więc chyba nie powinienem go zmieniać bez zgody autora.
RL: Czyli odczuwalne jest lekkie przymrużenie oka.
MP: Tak jest, ale są też piosenki, które są bardzo poważnie zrobione. Na przykład wersja akustyczna „Matni” bardziej mi odpowiada i chciałbym, żeby wpłynęła na wersję elektryczną. Proszę kolegów ciągle, żebyśmy przerobili tą elektryczną na nowy sposób, ale na razie nie ma czasu…
RL: Czy coś więcej z „Procederu” pojawi się akustycznie? Ta płyta jest jednak ciężka.
MP: Ale ona jest bardziej melodyjna niż ta reszta płyt. Nie jest źle, z tym, usłyszysz to na koncercie. Jak tam będzie jakiś szalony pomysł to wiadomo, że to ja wyskoczyłem ze swoimi wygłupami i myśleniem. Na szczęście koledzy z przyjemnością to łapią. W sumie jest to nasze bardzo wspólne radosne dzieło, bo każdy wkłada swoje własne pomysły.
(Tu się zrobiło przez chwilę małe zamieszanie, jakiś problem z kolumną od basu i technicznymi, potem przeszli Czesi, albo Słowacy i powiedzieli 3 razy Ahoj!)
MP: Nie wystarczy wyjść i zagrać na pudełkach, żeby to od razu było akustyczne, trzeba to zrobić inaczej. Liczy się w sumie i piosenka i podejście do niej. Niektóre są prawie niepodobne do siebie, czyli do oryginałów, bo inaczej to nie miałoby sensu. Powiem tylko jedno. Akustyczny koncert to bardzo trudny koncert. Przynajmniej dla mnie. W skali trudności to jest jak trzy koncerty elektryczne dla mnie. Duży wysiłek koncepcyjny i mnóstwo improwizowanych sytuacji.
RL: W samym śpiewaniu też dużo zmieniasz?
MP: Śpiewam niżej, łagodniej. Śpiewam swingiem. Różnie…
RL: Czyli lepiej, luźniej?
MP: Właśnie nie. Chodzi o to, że dużo muszę improwizować i się bardzo pilnować. Śpiewam zupełnie inne podziały. To jest inne śpiewanie, które jest częściowo przemyślane, ale jednak dużo improwizuję, dlatego, że w trakcie koncertu odkrywam całkiem nowe interpretacje i od razu je realizuję. Trochę jestem w tym osamotniony, musze to sam wszystko prowadzić. Czuję tą presję lekką. Musze zapanować nad salą. Zawsze muszę nad nią panować. I odpowiadać za każde potknięcie. Czasami jest za wolno, czasami za cicho. Jak jest elektryczny koncert to jest czadzior! Nawet jak jest potknięcie to gdzieś ginie. Najważniejsza, że nie dałem się posadzić na stołku barowym (śmiech) i nie dam się! Dalej biegam, skaczę, łażę, ciężko mnie zatrzymać na miejscu. Nie dam sobie wsadzić do ręki tamburyna (śmiech) żadnego walenia się po udzie. Kiedyś to robiłem i potem na nim miałem sińca przez dwa tygodnie...
RL: Jednym słowem emerytura Ci szybko nie grozi!
MP: Nie, nie, nie. Nie grozi mi i nie idę. Muszę pracować do końca życia. Człowiek, który przestaje pracować, umiera, a życie jest piękne i nie warto go marnować. Poza tym dopóki masz energię i talenty, chcesz się czegoś nauczyć, dlaczego miałbyś tego nie robić? Miałbym zejść ze sceny? W innych zawodach tak może być, że człowiek musi zejść, bo przyszedł młodszy, zdolniejszy i ładniejszy. Albo jakaś panienka cycata wygryzie starszą panią z biura, a ja mówię do nowych wokalistów, no chodźcie tu, właźcie na scenę, śpiewajcie, zastąpcie mnie.
RL: Zawsze zostają studyjne nagrania, jak już czas dotknie tak, że nie będzie się dało wejść na scenę.
MP: Nie! Wolę koncerty. W studyjnych nagraniach śpiewasz do ściany. Fakt, że można coś odkryć. Ja już się nauczyłem tak funkcjonować, ale nie mogę śpiewać do ściany. Muszę mieć szybę i muszę kogoś widzieć. I to zawsze muszą być Ci, których ja lubię, którzy ze mną to wszystko tworzą. Mam takich zaufanych dwóch czy trzech w Polsce i koniec. Niezbyt fajnie się nagrywa z takimi kolesiami, co jeden z nich na przykład krzyżówkę rozwiązuje, podniesie tylko wzrok i powie: „No dobra i gramy jeszcze raz.” Musi być drugi człowiek, który rozumie i współtworzy nagranie.
RL: Jednym słowem martwa cisza. „Alien”.
MP: Alien. Wiesz, jaki miał być tytuł tej piosenki? To jest moja piosenka. Tekst jest wprawdzie Jacka Rzehaka, ale trochę ją przerobiłem. Tytuł miał być: „Lustro”. Straszne! „Już tylko Ciebie mam!” Ale postanowiłem, że nie będę ludzi dobijał taką deprechą (śmiech). Wystarczy, że sami mają czasem takie myśli…
RL: Marku, dziękuję za rozmowę. Musimy kończyć, bo widzę, że Cię obowiązki wzywają. Życzę udanego koncertu!
Rozmawiał: Ryszard Lis
Zdjęcia Ryszard Lis
zobacz też: relację z koncertu TSA Akustycznie, Siemianowice Śląskie, 7.11.2009
relację z koncertu TSA, Kraków, Klub Rotunda, 12.12.2009