Pochodzicie z Pabianic - rzut kamieniem od Łodzi. Czy miało to wpływ na Wasz styl, w którym doszukałbym się punktów stycznych z innymi łódzkimi kapelami - Normalsami i Comą?
Kordian Borowczyk: Wcale się od tych podobieństw nie chcemy odcinać, bo to dobre zespoły. Coma ostatnio wypłynęła na szerokie wody, Normalsi też stają się coraz bardziej rozpoznawalni. Ale nie chcieliśmy być czyimkolwiek klonem. To jest styl Korozji. Z drugiej strony widać, że można w tej chwili już mówić o łódzkim brzmieniu, że rock z tej okolicy czymś specyficznym się wyróżnia.
Spoglądając z szerszej perspektywy - wydajecie się bazować na tym, co najlepszego Ameryka miała do zaoferowania w latach 90tych. Grunge, nu-metal, echa Tool. Czy wybór takiej estetyki dyktowały sentymenty ze szczenięcych lat?
KB: Tak, na tym sie wychowaliśmy wszyscy, to była nasza pierwsza muzyczna miłość i te klimaty naturalnie wniknęły do naszej muzyki.
Konrad Szustakiewicz: Taki na przykład Pearl Jam - pokoleniowy zespół.
Michał Szmidt: Wszystko zaczęło sie od Nirvany (śmiech).
KB: Ale ostatnio kręci nas też Mars Volta. No i siłą rzeczy - Tale Of Diffusion (śmiech).
To dla mnie niespodzianka. Akurat o fascynację Marsjanami bym Was nie podejrzewał!
KB: Na płycie może tego nie słychać, ale koncertowe brzmienie trochę nam się zmieniło po ich odkryciu.
Mimo inspiracji rockowym mainstreamem odchodzicie od czysto piosenkowego schematu.
KS: Zawsze ciągnęło nas w stronę czegoś bardziej rozbudowanego. Stąd takie wielowątkowe struktury.
KB: Wszystko zależy od punktu widzenia. Dla Ciebie nasze piosenki są skomplikowane, a ja mam wrażenie, że po uszy jeszcze siedzimy w schemacie zwrotka-refren i dopiero przy następnej płycie odejdziemy od niego na całego.
Przestaje mnie to dziwić. Wasz nowy nabytek, Michał, jest członkiem progresywnego Tale Of Diffusion. Planujecie stworzenie jakiejś dłuższej formy?
MS: Czas pokaże, ale nie wykluczamy tej możliwości. Ja osobiście zachęcam kolegów do tego.
Unikacie elektroniki. Na dobrą sprawę słychać ją tylko w "Pustym domu".
KB: To nie tak, że unikamy. Po prostu te utwory nie wymagały jej użycia. Natomiast w przyszłości prawdopodobnie będzie tych elektronicznych przypraw więcej.
MS: Pusty dom brzmiał jak stary Marillion, postanowiliśmy go przearanżować. Po użyciu gitarowego syntezatora, utwór zmienił całkowicie swój charakter a o to nam chodziło.
Z kolei we "Wściekłym" dryfujecie w stronę funku...
KB: Ten kawałek powstał bardzo szybko. Nasz bardzo były perkusista wyszedł wtedy na papierosa, a reszta zamieniła się instrumentami. Spodobało się nam to, co wyszło. Problem powstał dopiero wtedy, kiedy każdy wrócił do swojego podstawowego instrumentu. Mieliśmy kłopoty z odtworzeniem czegoś, co wyszło przypadkiem.
Kordianie, Twoje teksty dotykają raczej mrocznych sfer ludzkiego życia. Nie masz ochoty spojrzeć na świat z innej, weselszej perspektywy?
KB: Czy aż tak mrocznej? Wcale ich tak nie postrzegam. W każdym razie liryki na "Rdzy" traktuję jako podsumowanie pewnego okresu w życiu, pożegnanie. Część z nich powstała kiedy jeszcze byłem w liceum. Niektóre pisałem leżąc przez kilka miesięcy w szpitalu. Może stąd ten ich poważny ton. Wydanie płyty to cezura, moment odcięcia się od tego co było. O czym napiszę następnym razem - sam jeszcze nie wiem. Podobnie zresztą jest z muzyką - poskładaliśmy kompozycje, które uzbierały się przez kilka lat istnienia zespołu. A teraz ruszymy z nowym materiałem.
Na pewno zostało Wam w archiwach kilka niewykorzystanych utworów. Czy wrócicie do nich następnym razem?
KB: Nie. Nie pasowały do koncepcji "Rdzy", a drugi album stworzyć chcemy od podstaw .Po prostu je wyrzucimy. Nie było ich zresztą aż tak wiele.
Marcin Kosek: Wystarczy na dwie godziny grania. Wliczając w to covery (śmiech)
Tak z ciekawości - czyje utwory przerabiacie na koncertach?
MK: Czasem Pearl Jam, raz zdarzyło się nam zagrać "Are You Gonna Go My Way" Kravitza , ale przeszliśmy tez przygody z Tool, Mars Volta i At the Drive In.
Tuż przed premierą "Rdzy" doszło w szeregach Korozji do roszad. Z zespołem rozstali się Maciej Styczyński i Miłosz Przewoźny, na ich miejsce przyszli Bogusia i Michał. Skąd ta reforma kadrowa za pięć dwunasta?
KB: Dobre pytanie. Tak na dobrą sprawę to sami jeszcze tego nie wiemy... Nasi koledzy po prostu nie wytrzymali tempa. W pewnym momencie trzeba było podjąć decyzję czy zespół jest dla człowieka istotny, czy nie. Nad Korozję przedłożyli życie osobiste i zawodowe. To ich decyzja i ją szanujemy.
Dlaczego zdecydowaliście się przyjąć akurat Michała i Bogusię?
MS:Byłem najprostszym i chyba najrozsądniejszym rozwiązaniem. Pomagałem przy nagrywaniu płyty, także wiedziałem jakie zmiany nastąpiły w kwestii gitar. Chłopcy potrzebowali pomocy i poprosili mnie o grę na gitarze.Tyle na ten temat.
KB: Z perkusistą problem był o tyle, że trudno było znaleźć w Pabianicach kogoś, kto by miał odpowiednie umiejętności...
KS: Aż tu kolega, któremu się pożaliliśmy, powiedział, że w jego bloku dwa piętra wyżej mieszka profesjonalna perkusistka, występująca w łódzkiej filharmonii, która chciałaby grać rocka.
Bogusia Stelmach: Rock to dobra odskocznia od tego, co gram na co dzień. Dobrze się z chłopakami uzupełniamy, czasem nawet muszę im silną kobiecą ręką ściągnąć cugle (śmiech).
"Rdza" to zbiór dwunastu mocnych, utrzymanych na równym poziomie kawałków. Nie widzę jednak ewidentnego kandydata do radiowej promocji. Wytypowaliście utwór, który ma spełniać tę rolę?
KB: Najpierw trzeba tę tak zwaną profesjonalną promocję mieć. Wydając album własnymi siłami można liczyć w sumie tylko na internet i pocztę pantoflową. Sami rozsyłamy płyty do rozgłośni, nie możemy wymóc na nich puszczania naszej muzyki. Takie możliwości mają tylko duże wytwórnie. Jeśli jakiś radiowiec nas puści, to tylko dlatego, że płyta mu się spodobała. Tam, gdzie się spodobała, na przykład w Radiu Żak - najlepiej radzi sobie utwór "Ludzie".
MS: Ale klip, do którego zdjęcia dopiero co zakończyliśmy, będzie do "Wściekłego". Z prozaicznej przyczyny - to najkrótsza piosenka na krążku a teledysk finansujemy z własnego budżetu.
Póki co nie mamy przebicia do telewizji muzycznych, więc umieścimy go na Youtube. Ten filmik to będzie taka zachęta dla tych, którzyjuż płytęsłyszeli, żeby posłuchali jej jeszcze raz.
W Łodzi i Pabianicach koncertujecie regularnie. Planujecie wypady poza matecznik?
KS: Znowu wszystko rozbija się o pieniądze. Gramy rocka, bo to kochamy, ale z niego nie żyjemy. Nie możemy sobie pozwolić na straty.
MS: Dalsze wyjazdy to zawsze kwestia kosztów paliwa, transportu sprzętu. Nawet bez elementów jakiegoś większego show, koncert to spore przedsięwzięcie logistyczne. Póki co nie chcemy
ryzykować występów dla piętnastu osób.
Intryguje mnie brzmienie płyty - miękkie i cieplejsze niż zazwyczaj w mocnym graniu. Michale, czy Twoje producenckie zacięcie przetestowane na Tale Of Diffusion tu też odegrało jakąś rolę?
MS: Z Michałem Chojnackim przeprowadziliśmy wiele rozmów na temat tego, jak chcielibyśmy aby płyta Korozji brzmiała. Często jednak jest tak, że to studio, jego akustyka i wyposażenie, mają zasadniczy wpływ na efekt końcowy. Także mimo doświadczenia, które zebraliśmy przy realizacji Tale Of Diffusion, praca w Sosna Studio postawiła przed nami inne problemy a "Rdza" brzmi zupełnie inaczej.
Wrażenie robi surrealistyczna okładka w odpowiednio rdzawych barwach. To na dobrą sprawę samodzielny obraz - nazwa zespołu i tytuł albumu są tylko na grzbiecie. Odważny krok.
KB: Nie pierwszy raz słyszymy, że nie umieszczenie nazwy na okładce przez debiutujący zespół może być strzałem w stopę. Nie chcieliśmy jednak z tego projektu rezygnować, bo dobrze koresponduje z tytułem i treścią utworów. Poza tym wyszliśmy z założenia, że to ma być płyta dla ludzi, którzy lubią Korozję. Przy sprzedaży głównie na koncertach i via internet umiejscowienie tytułu nie ma tak wielkiego znaczenia.
MK:Okładkę zaprojektował mój brat Mateusz wspólnie ze swoją dziewczyną odpowiedzialną za te delikatne koronkowe wzory. Wzięła je ze swojej samodzielnej pracy.
Czy tytuł płyty nie jest trochę zbyt oczywisty?
KB: Dlaczego? Naszym zdaniem dobrze podsumowuje to, co chcieliśmy przekazać w tekstach. Mieliśmy kilka innych pomysłów, ale po namyśle stwierdziliśmy, że nie ma sensu dodawać tytułem jakichś zbędnych znaczeń. Komunikat ma być jasny, przejrzysty! Płyta była adresowana do ludzi, którzy się będą z nią identyfikować, wyczują, że jest autentyczna. Ludzi, którzy jak już albumu wysłuchają, będą się chcieli w niego wsłuchać dokładniej. Tak samo jest na scenie - tam też jesteśmy szczerzy. Gramy to, co czujemy bez wygłupów, bo nie jesteśmy cyrkowcami. Tytuł "Rdza" jest krótki, dobitny i wiele mówi o zawartości krążka. Po co komplikować rzeczy na siłę?
zobacz też: Korozja
relację z koncertu Luz-blues i harmonijka kontra Rdza i dym