A+ A A-

Gitara o brzmieniu piły - rozmowa z zespołem Hoboud

Kto by pomyślał, że raptem 400 metrów od mojego lokum na kilkudziesięciu metrach kwadratowych rozciąga się wycinek innej czasoprzestrzeni? Domu Marii i Marcina Rumińskich, pomysłodawców projektu Hoboud i - przypomnijmy - także celtyckiego Shannon, nijak nie można nazwać typowym mieszkaniem. Na ścianach, tu i tam pokrytych runami, wiszą instrumenty, których nie jestem nawet w stanie zidentyfikować. Sprzęty i meble sprawiają wrażenie solidnych antyków, co bynajmniej nie przeszkadza państwu Rumińskim korzystać z dobrodziejstw technologii, choćby w domowym studiu w którym właśnie pracują nad nowym albumem Shannon. Ale oczywiście tematem naszej rozmowy było "Wskrzeszenie Hobouda" - projekt doprawdy niezwykły, restaurujący warmińskie pieśni, legendy i język. Marcin i Marysia powoli tworzą też zręby własnego idiolektu - proszę zwrócić uwagę na przedziwne neologizmy, których oboje z lubością używają. A wywiad bardzo szybko przerodził się w luźną pogawędkę o szeroko pojętej kulturze ludowej.

Paweł Tryba: Nie baliście się budzić licha? Hoboud siedział w kącie zapomniany przez sto lat z okładem. Zawsze istnieje ryzyko, że przywołany znów zacznie psocić.
Marcin Rumiński: Wskrzesiliśmy go i momentalnie staliśmy się jego ofiarami. Dopadł nas niewyobrażalny pech. Naczynia lecą na ziemię, zawieszają się komputery. Nie tylko w naszym mieszkaniu. Inni członkowie zespołu też tego doświadczyli.

Użyłeś słowa "zespół". Mam rozumieć, że Hoboud nie jest tylko jednorazowym projektem?
Maria Rumińska: Hoboud jest projektem wielopłaszczyznowym i wielozadaniowym, nie wyobrażamy sobie zakończenia działalności po jednym albumie. Nie chodzi nam o samą muzykę. W Hoboudzie przywracamy światu stare legendy naszego regionu, warmińską gwarę i pieśni. To jest poszerzanie świadomości w narodzie (śmiech). Zapomnianych pieśni i opowieści jest tyle, że materiału będzie na wiele płyt.
Marcin: W tej chwili kończymy płytę Shannon, a po promujących ją koncertach startujemy z kolejną odsłona Hobouda.
Maria: Oba projekty prężnie działają równolegle, jeden na pewno nie przystopuje drugiego.

A propos nagrywania płyt - Marcinie, Ty byłeś producentem, za mastering odpowiadał Szymon Czech z olsztyńskiego Studia X, kojarzony głównie z metalową ekstremą. Jak zareagował na folkowe dźwięki?
Marcin: Nader przychylnie. Znamy się z Szymonem od lat i zaważyłem, że w miarę upływu lat wykształcił mu się pewien hamulec - nie jest w stanie nagrywać muzyki, która mu się nie podoba (śmiech).
Maria: Jedną z płyt Shannon zresztą w przeszłości produkował.

Wiem, że Wasza fascynacja rdzenną kulturą Warmii datuje się od dawna. Jak doszło do połączenia sił z jej badaczem, Edwardem Cyfusem?
Marcin: Bez niego przede wszystkim nie ruszylibyśmy z miejsca. Rekonstrukcja brzmienia języka bez jego fachowej pomocy nie byłaby możliwa. Kiedy tylko postanowiliśmy wystartować z Hoboudem - wszyscy kierowali nas do niego.
Maria: Poszliśmy na jeden z jego wykładów w olsztyńskim ratuszu, posłuchaliśmy i od razu wiedzieliśmy, że chcemy z nim współpracować. Z początku patrzył na nas jak na dwójkę wariatów, w dodatku z wózkiem (Dobrosia Rumińska przez cały czas grzecznie układała na podłodze puzzle - przyp. P.T.), ale szybko się do naszego pomysłu zapalił. Okazało się, że on też szukał kogoś, kto chciałby nagrać dawne lokalne pieśni.

Skąd pomysł na jego opowieści, którymi przeplatane są kolejne utwory?
Marcin: Wystarczyło go posłuchać. Najpierw na wykładzie, potem w prywatnej rozmowie. Ma fantastyczną dykcję, w dodatku z takim aktorskim zacięciem. Chcieliśmy, żeby "Wskrzeszenie..." było całością, takim słuchowiskiem. Przerwy miedzy piosenkami burzyłyby dynamikę, stąd opowieści pana Edwarda.
Maria: O takim dziadku się marzy (śmiech). Prawda wygląda też tak, że śpiewanie w praktycznie martwej gwarze utrudnia słuchaczowi zrozumienie tekstu. Słowo mówione poprawia odbiór. I ma swoją moc, co jest ważne, biorąc pod uwagę tematy piosenek.

Czy pan Cyfus nie obrażał się na uwspółcześnienie brzmienia?

Marcin: Nic z tych rzeczy! Wręcz się cieszył, że twórczo adaptujemy tradycję. Zresztą dyrektor skansenu w Olsztynku, gdzie spędziliśmy z zespołem sporo czasu, również dojrzały już mężczyzna, także bardzo wersje Hobouda polubił, a najbardziej spodobał mu się najcięższy w zestawie "Ksiot".

Co do rockowych pierwiastków - solówka w "Nieszczajściu" kojarzy mi się z King Crimson.
Maria: Chcieliśmy tam osiągnąć takie ducho-zmorowate brzmienie. A King Crimson swoją drogą uwielbiamy.
Marcin: Miało być mrocznie, żeby nie było wiadomo na czym to było zagrane - na gitarze czy pile? (śmiech)

Czy pieśni dobieraliście według jakiegoś tematycznego klucza?

Maria: Po pierwsze tekst musiał nas poruszyć - to podstawa. Musiał też dobrze współgrać z muzyką. Zależało nam, żeby  na tej płycie nie zawrzeć tego, co w Polsce mylnie określa się "folklorem". Zamiast cepelii chcieliśmy mieć nastrój takiego zamglonego puszczo-kniejo-lasu.
Marcin: Nie da się ukryć, że ludziom w osiemnastym-dziewiętnastym wieku żyło się znacznie trudniej. Chcieliśmy oddać problemy życia przed stu laty. A tematy, wokół których się obracaliśmy, generalnie były dwa: miłość i śmierć

A o czym opowiecie na kolejnej płycie?
Marcin:  Warmińskie pieśni dzielą się na kilka tematycznych grup: społeczno-obyczajowe, religijne i... ballady i romanse (śmiech).
Maria: My wybraliśmy prawie same ballady - gatunek najmroczniejszy, w którym buzuje od skrajnych namiętności. Często zaczyna się od wątku miłosnego, po czym historia momentalnie znajduje krwawy finał, omijając stadium "długo i szczęśliwie". Takie właśnie gwałtowne, prawdziwe uczucia były w ludowych opowieściach prezentowane, i na nich skupimy się także na następnych wydawnictwach.

W inkantacji przywołującej licho napotykamy słowa: "Farijum rektum, prediktum taktum", o źródłosłowie niewątpliwie łacińskim. Nie sądzicie, że jakieś lokalne wiedźmy usłyszały w kościele tajemnicze słowa i próbowały na własną rękę używać ich do czarów?
Marcin: Bardzo możliwe. Łacina była dla prostego  ludu językiem magicznym i nie zdziwiłbym się, gdyby niepiśmienne chłopki brały słowa kapłana za zaklęcia, trochę na zasadzie znanej z "Konopielki" (śmiech).
Maria: Te akurat słowa Edward zapamiętał z dzieciństwa. Z tego, co wiemy, każda miejscowość miała takie swoje powiedzonko - niekoniecznie przekleństwo, czasem funkcjonowało ono po prostu jako przerywnik.
Marcin: Próbowałem sobie ten zwrot przetłumaczyć ze słownikiem, wyszło mi coś w stylu "Synu odbytu - przez odbyt ucz się" (śmiech).

Teksty we wkładce przetłumaczyliście na angielski. Czyli chcecie dotrzeć również do zagranicznych odbiorców?

Marcin: Oczywiście. Zadaniem nie tyle zespołu, co szerzej rozumianego projektu Hoboud jest krzewienie wiedzy o kulturze naszego regionu - wśród Polaków, ale też na świecie. A wiedza o Warmii jest za granicą malutka. Wspomnisz jej nazwę - mało kto będzie wiedział, gdzie to jest. Kiedy graliśmy w tym roku na Święcie Chleba w Warszawie, pan konferansjer zapowiedział, że śpiewamy w języku warmińsko-mazurskim. Kardynalny błąd!
Maria: .. który, trochę za przykładem pana Cyfusa, staramy się za każdym razem korygować. Nawet w Olsztynie ta regionalna świadomość dopiero zaczyna się budzić, między innymi dzięki takim grupom ludzi, jak Stowarzyszenie Wolna Grupa Twórcza.

No właśnie, to jak w końcu powinienem mówić? Warmiński język czy gwara?
Maria: Gwara. Choć na targach muzyki world w Kopenhadze, z  których niedawno wróciliśmy, pewien kulturoznawca podał mi proste rozgraniczenie. Gwarę od języka odróżnia tylko to, czy dana grupa etniczna ma tendencje narodowo-wyzwoleńcze. Gdyby Warmiacy się skrzyknęli i ostro postawili sprawę, mówiąc: chcemy autonomii -  mielibyśmy język warmiński (śmiech). Kaszubom się udało, Ślązakom się udało - bo byli silni i zwarci .(faktem jest, że drugim językiem urzędowym w Polsce jest kaszubski, ale Sąd Najwyższy kilka lat temu nie uznał Związku Narodu Śląskiego za legalną organizację - przyp. P.T.)

Muzykę wzbogacają liczne efekty dźwiękowe - odgłosy wiatru, bicie dzwonów, chichot samego Hobouda - skąd taki pomysł?
Marcin
: Chcieliśmy przywołać... świat zapomniany i tajemniczy. Nieprzebyte puszcze, wśród nich -święte gaje, bo Prusowie mieli przecież swoich druidów. Do tego cała masa stworów z ludowych wierzeń - te efekty pozwoliły pogłębić tę atmosferę.

Kiedy słyszę śmiech Hobouda, mam jednak wrażenie, że to wcale nie jakiś tam wierzbowy Rokita, tylko dorodny, świetnie rozwinięty diabeł...
Marcin: Postrzegaliśmy go raczej jako takiego zwierzo-ducha. Akurat z diabłem ma on najmniej wspólnego. To Kościół w ramach chrystianizacji zunifikował cały nasz tradycyjny bestiariusz, z każdego baśniowego stwora robiąc czarta. To tak naprawdę zubożyło kulturę, odcięło ludzi od ich historii i legend. Co dziś zostało z tych wszystkich potworów? Tylko kłobuk i czerwony kur, któremu iskry lecą z tyłka (śmiech).

Marcinie, odpowiadasz za bardzo bogatą oprawę graficzną płyty. Czy mógłbyś powiedzieć o niej kilka słów?
Marcin: Była to spora inwestycja, nie tyle nawet gotówki, co czasu! Ryciny, zaprojektowanie postaci Hobouda - to duże przedsięwzięcie! Weźmy sam rozkładany na czworo digipack - w Polsce wyszło takich ledwie kilka. Zainspirowała nas płyta "Mozart po egipsku" – wydana we Francji, którą Marysia ma od kilku lat - muzyka jest na niej zilustrowana przez świetnie dobraną do konceptu szatę graficzną.

Jak wygladają plany koncertowe Hoboud?

Marcin:  Nawiązaliśmy sporo kontaktów za granicą, które mamy nadzieję, że zaprocentują. Zainteresowanie przejawia głównie Skandynawia. Ma to na pewno związek z faktem, że muzyka polska miała na tamtejszy folklor przemożny wpływ.
Maria: Spójrz tylko jak twórczo Szwedzi rozwinęli polki, które u nas prawie zanikły!
Marcin: Choćby z tego względu użyliśmy tradycyjnego szwedzkiego instrumentu - nyckelharpy. Przy okazji - pozdrowienia dla Marcina Drabika, który pięknie na niej zagrał ! Przenikanie kultur to fakt!

Patrząc na Was odnoszę wrażenie, że nie do końca pasujecie do XXI wieku. Poświęcenie się folkowi i rodzimej kulturze to dla Was sposób na cofnięcie czasu?
Maria: Historia to korzeń, z którego wszyscy wyrastamy. Wcale nie chcielibyśmy żyć w przeszłości, doceniamy internet komórki, całą współczesną technologię. Ale to akurat jest nasza fascynacja. Można fascynować się różnymi nurtami muzyki, muzyką dance, dla przykładu - też. Jeśli jest po mistrzowsku zrobiona, to dlaczego nie? (śmiech)  Ale my mamy ambicję nie tylko poznawać przeszłość, ale też przekazywać wiedzę o niej i tworzyć nowy rozdział ludowej historii. I to akurat w Polsce nie jest za dobrze widziane.

Rozumiem, że konserwatyści nie lubią łączenia folku z rockiem?
Maria: Trzeba odróżnić folk od folkloru. W naszym kraju panuje przekonanie, że powinno się grać wyłącznie folklor, czyli udawać, że się wie, jak te pieśni brzmiały przed wiekami. Skrajnie ujmując: najlepiej żeby robili to całkowici amatorzy bez muzycznego przygotowania, bo wtedy brzmi to autentycznie. Do kompletu warto jeszcze założyć słomiany kapelusz i łapcie z łyka. Nasze podejście, z użyciem nowoczesnych środków wyrazu, to dla purystów świętokradztwo.
Marcin: A przecież ludzie, którzy grali tę muzykę sto lat temu, nie korzystali z jakichś starodawnych według swojej miary instrumentów. Grali na tym, co mieli! Dlaczego mielibyśmy się odcinać od współczesnego instrumentarium? Tradycja musi być żywa, musi cały czas się rozwijać!

Zgadzam się w stu procentach. Serdecznie dziękuję za rozmowę!


zobacz też: Hoboud

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.