A+ A A-

"Przyszłość rysuje się achromatycznie" - wywiad z Mariuszem Dudą z Riverside

Koncerty Riverside są bardzo energetyczne, zwłaszcza przy okazji ADHD Tour, podczas którego zespół wykonuje w całości najbardziej hardrockowy materiał, jaki wydał w swojej historii. Może dlatego Mariusz Duda po występie wydawał się zmęczony. A może to raczej gorycz wynikająca z tematu rozmowy? Mówiliśmy oczywiście o niedawno wydanej „Anno Domini High Deffinition”, na której Mariusz dość zdecydowanie wyraził swoje zniechęcenie pośpiechem współczesności. Bynajmniej nie oznacza to, że Mariusz okazał się lakonicznym rozmówcą. Mówił spokojnie, ważąc każde słowo. Mógł sobie pozwolić na luksus zwolnienia tempa.

Jakie znaczenie dla konceptu „Anno Domini High Deffinition” ma kolor czerwony? Dominuje w oprawie graficznej płyty, także w oświetleniu, kiedy podczas koncertów gracie materiał z ADHD. Zakładasz wtedy nawet czerwoną koszulkę…


Zależało nam na zrobieniu płyty trochę innej od trylogii. Mniej czarnej. Szukałem koloru, który pasowałby do tekstów mówiących o pośpiechu i chaosie współczesnego świata. Do głowy przyszły mi dwie barwy: czerwona i żółta. Żółtej płyty nie mogłem sobie wyobrazić, siłą rzeczy została czerwień (śmiech). Niektórzy sugerowali nam, że skoro w tytule jest HD - to powinien być niebieski. Ale to nie miała być płyta o mediach. Poza tym niebieski uspokaja, kojarzy mi się raczej z sypialnią, a ten album miał działać jak płachta na byka. Czerwień jest najwłaściwsza dla tego albumu, stąd jej dominacja na nowym albumie.

A nie uważasz, że przy takim tempie przesuwu klatek, jakie funduje nam dziś świat, nie może być mowy o ostrym obrazie? Wszystko jest zamazane, a doznania powierzchowne.

"You’re to blurry my friend" - to zwrot z tekstu „Hyperactive”. Oczywiście zgadzam się. Od ludzi wymaga się, żeby byli „ostrzy”, ale ciężko tę ostrość uzyskać w biegu. Podobnie jak trudno być oryginalnym, kiedy każdy chce być oryginałem. Zygmunt Bauman, którego książki bardzo cenię, zauważył taki paradoks - dziś najłatwiej jest się odróżnić od innych… nie siląc się na oryginalność.

Wychodzi na to, że Bauman staje się ważnym źródłem natchnienia dla naszych rockmanów. Niedawno powoływał się na niego Harry Kain z Benzyny, teraz Ty.

Benzyny nie słyszałem. A Baumana ceniłem od dawna - „Płynne życie”, „Płynna rzeczywistość”, „Płynny lęk” przeczytałem kiedyś jednym tchem. Myślę, że głównie te książki zainspirowały mnie do napisania tekstów na nową płytę.

Teraz  już się nie dziwię, że liryki przepełnia gorycz.

Nie ma szczególnych powodów do radości. Wiadomo, trzeba robić swoje, walczyć o przetrwanie. Ale najsmutniejsze jest to, że dziś walczyć muszą wszyscy. Dziesięć, dwadzieścia lat temu tylko się słyszało o wyścigu szczurów, który rozgrywał się gdzieś na wysokich szczeblach. Wtedy dotyczył tylko tych, którzy chcieli odnieść sukces. Dziś trzeba zasuwać za czterech, żeby nie zostać wyrzuconym z pracy. Jakiejkolwiek.

Co do muzyki - wolta stylistyczna jest znaczna. Od razu założyliście, że po trylogii „Realisty Dream” pójdziecie inną drogą?

Byliśmy już tą „czarną” formułą trochę zmęczeni. Ja byłem zmęczony. Indywidualnie zaaplikowałem sobie przecież końską dawkę na pierwszym Lunatic Soul. Nie chciałem więc znowu nagrywać smutnych ballad. Poza tym nie byłoby to dla mnie, dla nas, żadnym wyzwaniem. Tę płytę wyobrażaliśmy sobie inaczej - bardziej żywą, energetyczną, adekwatną do czerwonej oprawy. Od początku podkreślałem, że muzyka Riverside to radość, smutek, szept i krzyk. I owszem - szept, krzyk, smutek były zawsze, ale „radość” jakoś nie mogła się przebić. Nadszedł więc czas na ten brakujący element. I tak na nowej płycie pojawia się chociażby pod postacią trąbek w „Egoist Hedonist” czy wręcz hardrockowej końcówki „Left Out”.

Uprzedziłeś moje pytanie - skąd pomysł na tę funkową sekwencję w  „Egoist Hedonist”?

„Egoist Hedonist” to taki trochę rzekłbym taneczny utwór. Trzy części i trzy rodzaje rytmicznego poruszania się. Ten drugi miał się kojarzyć z klimatem a la „Ulice San Francisco” - wykorzystaliśmy więc sekcję dętą.

Osobą, która według mnie musiała najbardziej zmienić styl grania, był Piotr Grudziński. Z powłóczystych solówek musiał przestawić się na krótkie, przycinane riffy. Miał przed tym opory?

Każdy z nas musiał trochę zmienić styl grania, ale u Grudnia rzeczywiście chyba najbardziej to słychać. Bardzo przyłożył się do tej płyty i myślę, że efekt jest satysfakcjonujący nie tylko dla nas.

Mitloff w „Hybryd Times” mógł sobie pograć blasty jak za dawnych czasów w Hate.


Taki był plan, że każdy gra coś, czego jeszcze w Riverside nie próbował. Dla Mittlofa miały to być między innymi blasty, chociaż jak wiemy, ten element muzyczny nie jest mu raczej obcy (śmiech).

Michał Łapaj nigdy na Waszych płytach nie żałuje Hammonda, ale teraz kompletnie urwał się ze smyczy…

Skoro płyta miała mieć kopa, postanowiliśmy nie nakładać na Hammonda limitów, wyciągnąć go na pierwszy plan. Jest dzięki temu ten posmak lat 70-tych połączony z nowoczesnością. Płyta nabrała też bardziej rockowego, a mniej metalowego charakteru, o który to chodziło nam od początku.

Wiadomo, że mistrzem Michała jest Jon Lord. Nie ma przypadkiem ochoty na solową płytę w lordowskich klimatach?

Myślę, że jest za ambitny na to, żeby nagrywać solową płytę w lordowskich klimatach. Chociaż cholera wie, co mu kiedyś do głowy strzeli (śmiech).

Planujesz kontynuację Lunatic Soul?

Tak. Po powrocie z trasy wchodzę do studia, by nagrywać nowy album. Tym razem będzie z białą oprawą, jakby negatyw poprzednika.

Czy Ty przypadkiem nie jesteś synestetykiem? Myślisz kolorami.

Rzeczywiście myślę kolorami i obrazami. Widzę muzykę jako obszary do wypełnienia. Lubię rozrysowywać różne plany, okręgi, sinusoidy. I faktycznie, chyba ostatnio zacząłem przywiązywać większą wagę do kolorów. Ale na razie tych podstawowych, bo jak wspomniałem, przyszłość Lunatic Soul rysuje się achromatycznie.

„ADHD” była ostatnią płytą, na którą opiewał Wasz kontrakt z InsideOut Records. Czy to dlatego właśnie teraz powołaliście do życia własne wydawnictwo – Prog Team?

Prog Team to nie jest firma Riverside, tylko Mittloffa. Mittloff już kiedyś miał swoją firmę „Apocalypse Production”, która wydawała metalowe zespoły. Teraz przyszedł czas na muzykę progresywną, zwłaszcza że jest dużo interesujących kapel, polskich kapel, którym można pomóc zaistnieć. No wiesz, każdy robi to co lubi i umie najlepiej, ja z dodatkowych rzeczy mam Lunatic Soul, a Mit będzie miał Prog Team. Życzę mu w tym biznesie jak najlepiej. A co do Riverside, jakoś nie wyobrażam sobie jeszcze wydawania płyt tylko we własnej wytwórni. Jeszcze nie. Myślę, że jeżeli chcesz się rozwijać i nie skończyć tylko na własnym sklepie internetowym, to musisz współpracować z dobrą, liczącą się wytwórnią. Przynajmniej, jeśli chodzi o główne wydawnictwa, czyli płyty długogrające.

Nakładem Prog Team ma ukazać się Wasze długo oczekiwane koncertowe DVD ze studia Toya.

Skąd masz takie wiadomości (śmiech)?

Z oficjalnej strony Prog Team (śmiech).

To prawda, dwupłytowe DVD ma ukazać się jeszcze w tym roku, nie chcę na razie zapeszać.

Dlaczego tyle czasu zajęło Wam jego wydanie? Koncert zarejestrowaliście w połowie ubiegłego roku. A w międzyczasie zdążyliście jeszcze dodać koncert z Amsterdamu do specjalnej edycji „ADHD”.

Gdybyśmy wiedzieli, że tak to wszystko będzie wyglądało, zapewne nie pokusilibyśmy się o nagrywanie tego koncertu w tym miejscu. Wiesz, to nie jest tak, że my nad tym cały czas siedzimy i co miesiąc coś zmieniamy, żeby było idealnie. Bardzo bym tego chciał. Niestety, chodzi głównie o to, żeby wyglądało to na minimalnie przyzwoitym poziomie. Od samego początku nie mogliśmy się jakoś dogadać z ludźmi za to odpowiedzialnymi. Np. czekamy pół roku na pierwsze obrazy, w końcu dostajemy wstępny montaż i wygląda to tragiczne, z efektami a la Power Point, prosimy o zmianę i czekamy kolejne pół roku, po czym okazuje się, że i tak nie ma wszystkich numerów. Poza tym nie daje się tego oglądać, bo w każdym kadrze jest jakiś koleś z kamerą. No amatorka na całego. I najgorsze jest to, że potem okazuje się, że i tak tego czy tamtego zmienić już nie można, bo ktoś tam nie ma na to czasu. W pierwotnych wersjach wyglądało to okropnie. Na szczęście skorzystaliśmy z pomocy Wilka, który montował dla nas wcześniej klip „02 Panic Room”. W jego wersji nadaje się to wreszcie do oglądania, bo pozamazywał co się dało (śmiech). Generalnie już niedługo ukaże się całkiem miła pamiątka, chociaż nie ukrywam, że wydajemy ją głównie z myślą o najwierniejszych fanach, którzy chcieliby mieć to podsumowanie pewnego okresu w naszej karierze. Głównie dlatego. A koncert z klubu Paradiso był bardzo dobrym występem. Tam przynajmniej publiczność była blisko zespołu, a nie oddzielona jakimś bezsensownym kilkumetrowym pasem dla wózków telewizyjnych, które i tak w dniu koncertu nie dojechały, więc warto było pokazać go ludziom. Zwłaszcza, że jest to też pamiątka po nieistniejącym już serwisie Fabchannel.

Rozmawiamy tuż po Waszym koncercie. Pokombinowaliście przy starszych utworach, dodaliście nowe partie, szczególnie na początku. Czy to efekt wspomnianej przez Ciebie fascynacji latami 70-tymi?

To po prostu próba zagrania utworów w taki sposób, żeby nam się nie nudziło na scenie, bo nie chcieliśmy piętnasty raz odgrywać starych kawałków w ten sam sposób. Stąd zmiany w aranżacjach, stąd utwory, których wcześniej nigdy nie graliśmy na żywo. Nawet gitara akustyczna wróciła do łask - na przekór tym, którzy spodziewali się, że po takiej płycie zrobimy czysto metalowy set.
 
Znane jest Wasze numerologiczne zacięcie. Przez cykl „Realisty Dream” przewija się trójka, „ADHD” trwa 44 minut 44 sekundy. Nie boisz się, że przy szóstej płycie zaatakuje Was Ryszard Nowak?

Będę się starał tę szóstkę wtopić gdzieś w trzeci albo czwarty plan. Tak, żeby tylko wtajemniczeni wiedzieli, o co chodzi (śmiech). A przy piątej płycie trzeba będzie wymyślić coś innego niż pięciowyrazowy tytuł. Może tylko pięć liter? Pomyślę nad tym.

Wolałem zachować to pytanie na koniec. Co sądzisz o utworze „Not OK” zespołu LSD Project?


Szczerze mówiąc, chyba nawet tego nie słyszałem, może jakiś fragment, ale nie przykuło to mojej uwagi za specjalnie. Zabawne, ale cały czas pamiętam naszą rozmowę, kiedy Jacek postanowił opuścić zespół. Powiedział, że tak naprawdę muzyka, jaką gra Riverside, w ogóle nie kręci i nie widzi dla nas absolutnie żadnej przyszłości. Widać od samego początku było to dla niego „Not OK”. My postanowiliśmy, że się zaprzemy i postawimy wszystko na jedną kartę, generalnie więc zawsze będę wolał wersję z „Out of Myself”.

Rozmawiał Paweł Tryba


zobacz też: Riverside
                    Riverside, Disperse - CeiIK, Olsztyn, 26.09.2009
                    Riverside, Disperse, Kraków, Klub Rotunda, 09.10.2009
                    RIVERSIDE - Estrada, Bydgoszcz 03.10.2009

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.