A+ A A-

Noc przy ognisku - rozmowa z Mariuszem Migałką z zespołu Circle of Bards

To już drugi wywiad, jaki przeprowadzam z Mariuszem Migałką. Rok temu był artystą aspirującym, dziś może mówić o częściowym przynajmniej spełnieniu. Dopiero co ukazała się pierwsza płyta jego projektu Circle of Bards, „Tales”. Przycupnęliśmy przy stoliku lubelskiej Czarciej Łapy, kilka minut po zakończeniu kameralnego występu Kręgu. Mariusz miał prawo być zmęczony po koncercie i noszeniu sprzętu, ale mówił spokojnie i dobitnie. Widać, że muzyka ma dla niego duże znaczenie.

 

Progrock.org.pl: Kiedy rozmawialiśmy poprzednio, planowałeś elektryfikację Circle of Bards. Skończyło się na symbolicznym udziale gitary basowej. Skąd ta zmiana koncepcji?

Mariusz Migałka: Kiedy przyszło do nagrywania, w zasadzie we dwóch, razem z producentem Mariuszem Ostańskim, układaliśmy aranżacje. Mieliśmy materiał wyjściowy w postaci demo. Przysłuchiwaliśmy się mu i rozmyślaliśmy nad rozbudową instrumentarium. Szukaliśmy inspiracji w płytach zespołów brzmiących przynajmniej podobnie do Circle of Bards. Bo przynajmniej w Polsce jesteśmy w tej akurat niszy jedyni. Sugerowaliśmy się trochę Clannad. Nie chciałem na debiucie wprowadzać elementów hard rockowych, aż tak ingerować w dobrze funkcjonujące w obecnym kształcie kawałki. Ale w przyszłości ich nie wykluczam. Jeśli nagram kolejny album, chciałbym rozszerzyć skład o gitarę elektryczną.

Przed chwilą miałem okazję usłyszeć kilka nowych utworów. Cały czas tworzysz nowe piosenki.
Patrzę w przyszłość optymistycznie. Debiut spotkał się już z pewnym zainteresowaniem, więc szanse na kontynuację są spore. „Dwójka” będzie jednak dojrzalsza instrumentalnie. Mam nadzieję, że również wokalnie (śmiech).

W książeczce „Tales” w składzie wymieniony jesteś Ty plus muzycy gościnni. Dobierasz muzycznych partnerów w zależności od aktualnych potrzeb?
Jakkolwiek egoistycznie by to nie zabrzmiało, Circle of Bards to ja. Ja komponuję piosenki, piszę teksty, śpiewam. Wychodzi na to, że to moja własność. To daje mi pole manewru przy rekrutacji składu. Część kolegów gra ze mną również w zespole Mr. Hyde. Skład na dzień dzisiejszy: Anna Bielecka – flet, Mariusz Migałka – śpiew, gitara klasyczna i akustyczna, Marcin Król – gitara akustyczna, Damian Sochar – bas, Paweł Świderski – perkusjonalia. Może poszerzymy jeszcze zespół o skrzypka.

Czy Twoja kolejna płyta będzie następną odsłoną Circle of Bards czy może skupisz się teraz na hard rocku pod szyldem Mr. Hyde?
Za wcześnie, by o tym mówić. Prognozy na album Mr. Hyde, owszem, są, ale poczekam, żeby sprawdzić reakcję ludzi na muzykę Circle. Z drugiej strony nie chciałbym uzależniać jednego projektu od drugiego. Poczekamy  zobaczymy.

Wydaje mi się, że czasem kierujesz się impulsami. Miałeś pogrzebać Mr. Hyde – ekshumowałeś go kilka miesięcy później. Miałeś w związku z tym odłożyć na bok CoB – właśnie nagrałeś jego debiutancką płytę.
To nie do końca tak. Nie chcieliśmy już z Damianem Socharem wracać do nazwy Mr. Hyde. Planowaliśmy stworzyć projekt, który łączyłby folk i muzykę dawną z hard rockiem. Nazwaliśmy go roboczo Arda. To miało być takie polskie Blind Guardian. Ale na próbie zagraliśmy kilka starych utworów Mr. Hyde, coś Dio i zabrzmieliśmy... jak Mr. Hyde! Arda, koniec końców, nie powstała. Chciałem się skupić na hard rocku, ale dostałem propozycję nagrania płyty Circle of Bards od Electrum Production.

Wspomniałeś Dio. Wiem, że jesteś jego fanem. Jak zareagowałeś na jego chorobę?
Z początku wydawało się, że sobie poradzi, ale niedawno Damian przyniósł na próbę smutną wieść, że stan Ronniego jest poważniejszy, niż wszyscy sądzili. Co mogę powiedzieć? Trzymam za niego kciuki! (Rozmawialiśmy 16.05.2010 około 22:00. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że Dio od kilkunastu godzin nie żyje. Co za ironia! – przyp. P.T.).

Twoją fascynację Blind Guardian da się na „Tales” zauważyć. Choćby sam tytuł „When the Bard Sings”.
Nie ukrywam, że cenię ich twórczość. Kiedy usłyszałem „The Bard's Song” - odleciałem. Powiedziałem sobie: taką muzykę chcę robić! Na ich kolejnych albumach odnajdywałem takie właśnie akustyczne kawałki, które najbardziej mi się podobały. Gdyby zebrać je na jednej płycie – miałbym płytę Blind Guardian, jakiej chciałbym posłuchać. Pomyślałem, że sam mogę nagrać taki album (śmiech). Zacząłem tworzyć utwory w podobnym duchu, które potem dały początek Circle of Bards.

Odbieram „Tales” jako concept album. Nie chodzi wyłącznie o spięcie albumu dwiema miniaturami: powitaniem i pożegnaniem. Także teksty składają się na spójną opowieść.
Liryki można odbierać dosłownie, jako bajkowe historie, albo doszukiwać się w nich drugiego dna, metafor odnoszących się do życia. Postanowiłem, że album rozpocznie się zaproszeniem do ogniska o zmierzchu. Słuchacz siada i obcuje z opowieściami bardów, w których pojawiają się pewne punkty styczne. Są zmieniające się pory roku, jest przyglądający się zebranym księżyc. Album kończy się wraz z nadejściem świtu. W balladach bardów jest i magia, i baśniowe pejzaże, ale też życiowe tematy. Bardzo chciałem stworzyć bardziej spójny tekstowo cykl piosenek, ale trochę zaskoczyła mnie propozycja kontraktu. Nie było czasu na nanoszenie zmian.

Działasz na lubelskiej scenie muzycznej pod różnymi szyldami już kilkanaście lat, ale „Tales” to Twój pierwszy profesjonalnie wydany album. Jakie to uczucie?
Kiedy ma się trzydzieści lat, to odczucia są ciut ambiwalentne. Niektórzy w moim wieku mają już bogatą dyskografię, inni dają sobie spokój z muzyką. Ja jestem jakby w połowie drogi (śmiech). Czasem sam się zastanawiam, czy nie jestem już na to za stary. Zobaczę, co przyniesie życie. Na pewno jestem dumny, że demo zarejestrowane na laptopie w ciągu dwóch dni samo się obroniło, zainteresowało szefa Electrum Production na tyle, że zaproponował mi wydanie płyty.

Z zawodu jesteś grafikiem komputerowym. Wykorzystałeś swoje umiejętności nadając książeczce „Tales” wygląd starodruku.
Grafika, zdjęcia, liternictwo – wszystko miało w moim zamyśle współgrać z tematyką utworów. Nie tylko zresztą płyta – także wygląd i sposób formułowania treści na stronie internetowej, nawet wizytówki. Miało to współgrać z tekstami utworów i być wykonane na światowym poziomie. Uważam, że wyszło znakomicie.

Kilka miesięcy przed nagrywaniem chciałeś wykorzystać także dudy. Pojawiły się tylko w „Our Own Land”. W ogóle udało Ci się uniknąć przeładowania „Tales” nadmiarem instrumentów. Jest ich dokładnie tyle, ile trzeba, przez co brzmienie pozostało klarowne.
Duża w tym zasługa Mariusza Ostańskiego. Wspólnie aranżując piosenki nie chcieliśmy przesadzić. W odpowiednim momencie trzeba było powiedzieć „dość”. Demo, które również słyszałeś, miało moim zdaniem fajny, kameralnych charakter. Oczywiście to był szkic, do którego pewne rzeczy należało dobudować, np. flety, orkiestracje. To, że ten klimat zachowaliśmy, wynika po prostu z pewnego muzycznego obycia.

Samych orkiestracji też użyliście oszczędnie. Wyłącznie w tle.
Dawkowaliśmy je z głową, żeby smyki albo brzmienia orkiestrowe nie zdominowały materiału. Scena ma swoje ograniczenia, wiadomo, że nie wszystko da się na nią przenieść. Nie wstawię na nią kwartetu smyczkowego – z przyczyn logistycznych i technicznych. A nie chciałbym, żeby brzmienie na żywo było uboższe.

Arek Piskorek, w którego zespole Acute Mind śpiewałeś jakiś czas temu powiedział mi, że obu Was fascynują gry fabularne.
W pewnym sensie tak (śmiech). Zaraził mnie tym Arek. Sam nigdy nie grałem, ale wszystkie te detale – dopracowane figurki, rozbudowane scenariusze – mają swój urok. Kupiłem sobie nawet grę „War Of The Ring”, ale jak na razie leży na szafie i czeka na lepsze czasy. Myślę, że jak już zacznę, to całkiem mnie ta zabawa wciągnie.

Każda kultura ma swoich wędrownych poetów. Europa kontynentalna miała minstreli, Skandynawowie skaldów, Malijczycy jalli. Nie uważasz, że ta tradycja powoli zanika?
Jest tego mniej niż dawniej, może po części ich rolę przejęli grajkowie śpiewający w bramach swoje piosenki? Te stare opowieści to wielka część naszego dziedzictwa i szkoda byłoby je zagubić. Dostałem nawet od Electrum Production propozycję nagrania płyty opartej na słowiańskich wierzeniach. A póki co – jest Circle of Bards, który nie daje tradycji zginąć (śmiech).

W tekstach piosenek, także na koncertach, mocno podkreślasz swoją wiarę. Czy według Ciebie nie kłóci się ona z opisywaniem wierzeń Słowian czy Wikingów?
Nie mogę zaprzeczyć. Jestem chrześcijaninem i jestem z tego dumny. A czy się kłóci? Nie powiedziałbym. Dla mnie są to przede wszystkim piękne historie, które warto opowiedzieć. Nasze klechdy, skandynawskie sagi, także mity greckie – to wszystko korzenie, z których wyrosły narody. Jest to część naszej tożsamości. Chrześcijanin powinien być tego świadom. Ja osobiście uważam, że takie treści nie są żadną herezją.

 

Rozmawiał: Paweł Tryba

 

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.