A+ A A-

Bycie monogamistą jest prawie niezdrowe - wywiad ze S.Wilsonem i C.Edwinem z Porcupine Tree

ImageMuzycy PORCUPINE TREE, Steven Wilson i Colin Edwin, są chyba zadowoleni, że trwająca prawie rok trasa koncertowa po całym świecie dobiega końca. Na zakończenie gigantycznego tournee zespół pojawił się w łódzkim klubie „Wytwórnia”, nie ukrywając zadowolenia z faktu, że ma szansę zagrać dla polskich fanów. Tuż przed występem z artystami rozmawiał zaprzyjaźniony z naszym serwisem, Remigiusz „Remo” Mielczarek z łódzkiej Telewizji TOYA.

 

Remigiusz Mielczarek: To nie Grecja ani Włochy, tylko Polska. Czy spodziewaliście się tutaj aż takich upałów?

Colin Edwin
: Raczej nie...
Steven Wilson: Zawsze, gdy przyjeżdżaliśmy do Polski padał śnieg, albo deszcz, ale nigdy nie było tak upalnie, jak teraz...
CE: Taaak, pogoda lekko nas zaskoczyła.

RM: Z tego co wiem, od dawna macie dobre kontakty z polskimi fanami, całym naszym środowiskiem rocka progresywnego. Czy to prawda?


SW: Gramy w Polsce od momentu, gdy tylko zaczęliśmy koncertować za granicą. Zdaje się, że po Holandii i Włoszech Polska była trzecim krajem, do którego przyjechaliśmy gdzieś w 95-96 roku. Natychmiast odkryliśmy, że mamy tutaj bardzo liczną grupę fanów. Zawsze, więc było to raczej specjalne miejsce dla nas, a fani pełni pasji i oddania. Gdy dla nich gramy, zawsze chcemy wracać.

RM: A zatem można powiedzieć, że Wasze opinie o polskich fanach PORCUPINE TREE są pozytywne?


ImageCE: Gdy przyjeżdżamy do Polski reakcje fanów zawsze są bardzo dobre. Bardziej chodzi tu o nasze wzajemne relacje, bo często mamy tu okazję spędzić z nimi trochę czasu. To bardzo pozytywne i zawsze skłania nas do powrotu. W niewielu krajach mamy aż tak dobry kontakt z ludźmi.
SW: Kiedyś mieliśmy wolny dzień w Krakowie - to piękne miasto. Tu w Łodzi czy Warszawie nie mieliśmy czasu zwiedzić okolicy, niestety! Z konieczności nasza wiedza o Polsce ograniczona jest więc do kontaktu z fanami. To wspaniałe - choć nie daje nam szans na turystykę. Któregoś dnia musimy tu przyjechać na wakacje.

RM: Pytam o relacje z polskimi fanami, ponieważ „The Incident”, ostatni Wasz album, zebrał tu bardzo pozytywne recenzje. Sądzę, że podobnie było na całym świecie, ale czy Wy sami, jako twórcy tej muzyki, odczuwacie wielką różnicę między swym ostatnim dziełem a wcześniejszymi dokonaniami?


ImageSW: Każdy nasz album staramy się stworzyć tak, by wyraźnie zaznaczyć rozwój wobec tej muzyki, którą stworzyliśmy wcześniej. W naszym zespole nie ma tendencji do powtarzania się. Między „Fear Of A Blank Planet”, naszą poprzednią płytą, z której zresztą jestem bardzo zadowolony, a ostatnim „The Incident” wyraźnie słychać upływ czasu. Jestem dumny z obu tych albumów, ale każdy z nich zajmuje osobliwe, oddzielne miejsce w naszej dyskografii. Mam nadzieję, że nie słychać na nich zamiaru powtarzania się. Wiesz, gdy dochodzisz do momentu, w którym masz na koncie dziesięć wydanych albumów, zawsze spotkasz ludzi, mówiących, że nowy album jest tym najlepszym dokonaniem - oraz takich, którzy twierdzą, że jest najgorszym. Chodzi o to, że ludzie zawsze chcą wyrazić swoją opinię, tak jakby to był fakt obiektywny. Pamiętajmy, to tylko jedna opinia, pozytywna lub negatywna. My wszystkie szanujemy, ale też staramy się je wyważyć. W tym momencie bardzo chcemy tworzyć płyty, które satysfakcjonowałyby przede wszystkim nas samych. Nawet wtedy, jeśli mamy świadomość, że ludzie będą w swych opiniach podzieleni. Po prostu trzeba tę skrajność opinii zaakceptować. Jestem, więc szczęśliwy dowiadując się, że polscy fani generalnie wyrażają pozytywne opinie w sprawie „The Incident”, choć muszę przyznać, że w innych krajach jest podobnie.

RM: Ale w tym, zdawałoby się szczytowym momencie swej kariery ogłosiliście, że chcecie zrobić przerwę w działaniach kapeli, zająć się m.in. solowymi projektami. Czym jest to spowodowane?


CE
: Promujemy koncertowo nasz ostatni album już prawie od roku, bo od sierpnia 2009. I to bardzo intensywnie, byliśmy najpierw w Stanach, potem odbyliśmy długie tournee europejskie, graliśmy później w Indiach, Australii, znów w Ameryce, pokazaliśmy się tam na festiwalach. Jest naturalne, że na zakończenie tego okresu planujemy występ w londyńskim Royal Albert Hall, które jest dla nas miejscem szczególnym. Chyba dla każdego zespołu to scena wyjątkowo prestiżowa. Wydaje się też normalne, że następna rzecz, o której teraz myślimy to odpoczynek i przerwa od grania. Myślę, że przyda nam się teraz trochę czasu dla siebie, z daleka od pozostałych członków zespołu i przebywania razem w jednym miejscu.
SW: Myślę też, że ludzie zapominają, że PORCUPINE TREE to tylko jedna z rzeczy, którymi się zajmujemy. Colin ma przynajmniej dwa inne projekty, Gavin co najmniej jeden, ja z kolei aż pięć innych projektów muzycznych i produkcje. Gdy więc znów wszyscy się spotkamy po okresie działań indywidualnych, z pewnością każdy wniesie coś nowego do zespołu. Nowe pomysły, doświadczenia... Bycie monogamistą jest prawie niezdrowe. Przynajmniej ciągłe tworzenie muzyki w gronie tych samych osób. Czasami potrzebujesz się oddalić.
CE:  Doceniamy możliwość robienia innych rzeczy poza zespołem, każdego z nas to uszczęśliwia.

RM: Steven, słyszałem, że będziesz teraz nagrywał drugi album solowy. Czy to dwie różne przestrzenie Twej muzycznej indywidualności?


ImageSW: PORCUPINE TREE nie jest indywidualnością, lecz kolektywem. Tu musi zaistnieć połączenie czterech twórczych osób. Można to sobie wyobrazić jako zestaw czterech kręgów, które częściowo na siebie nachodzą. I to jest właśnie przestrzeń PORCUPINE TREE, aczkolwiek każdy z nas lubi zachować trochę dla siebie. Gdyby tak nie było, pewnie nie udałoby się nam funkcjonować jako zespół. Gdy tworzę razem z kapelą, włączam coś w rodzaju myślenia kolektywnego wiedząc, jak to zgrać z pozostałymi muzykami. Pisząc solowe płyty pozostaję pod zupełnie innymi wpływami. Nie sądzę, by ten solowy rodzaj mojego myślenia odpowiadał zespołowi. Gdy każdy z nas pracuje nad własnymi projektami dzieje się coś w rodzaju twórczego uwolnienia od kolektywności PORCUPINE TREE. I to chyba dobrze! Bo właśnie taka sytuacja nadaje zespołowi jego tożsamość. A potrzebujemy również oderwania się od tego, gdy komponuję płytę solową przychodzi mi do głowy mnóstwo skrajnych pomysłów, których nie da się upiąć w konwencję zespołu... Teraz jestem mniej więcej w połowie pisania materiału na kolejny album.

RM: Czy dzisiejszy koncert będzie następny w cyklu promujących ostatni album, czy wybraliście coś w rodzaju „the best of” dla fanów w Polsce?

ImageCE: Myślę, że w czasie koncertu staramy się zapominać o jakichkolwiek aspektach promocyjnych. Najważniejsze jest wciągnięcie ludzi w głąb naszego świata, na ten jeden wieczór. Przekazanie ludziom czegoś szczególnego. Wchodzisz na koncert, widzisz grającą kapelę i to ma być niezwykłe przeżycie. Nie koncentrujemy się wówczas na promocji płyty. Chodzi o wytworzenie jak najlepszej atmosfery, po to, by fani wychodząc z koncertu zapamiętali go na długo.
SW: Polscy fani, którzy są z nami od początku, zapewne znają nasze wcześniejsze dokonania lepiej, niż ludzie w innych krajach. Mamy dziś w repertuarze utwory, których nie wykonywaliśmy na żywo od jakichś siedmiu – ośmiu lat. Dlatego, że chcemy dać ludziom coś innego wiedząc, że polscy fani są po prostu świadomi. Poprzednim razem w Polsce graliśmy w całości promowaną płytę, teraz trochę pomieszamy repertuar. Dołączymy trochę klasyki.

Rozmawiał: Remo Mielczarek, TV TOYA

zobacz też: Porcupine Tree

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.