Pod nazwą Electronic Revival działacie od 2004 roku, jednak Wasza współpraca trwała wtedy już od kilku lat. Dlaczego tyle czekaliście, żeby się ostatecznie ukonstytuować?
Marcin Chmara: To prawda, na początku działaliśmy po prostu jako duet elektroniczny Marcin Chmara i Tomasz Florek, nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze do końca jaką drogą pójdziemy.
Tomasz Florek: Na początku robiliśmy to głównie dla siebie, na lokalną skalę.
Marcin Chmara: Dopiero około 2004 roku postanowiliśmy wypłynąć na szersze wody, zrobić stronę internetową i przybrać nazwę, która dawałaby sygnał, że chcemy ożywić w ludziach miłość do starej muzyki elektronicznej. Chcieliśmy na nowo rozbudzić nadzieję w sercach jej fanów, którzy zauważali, że z biegiem czasu el-muzyka praktycznie zniknęła z mediów.
A czy ten „Revival” nie jest także sygnałem nowej jakości, nowego oryginalnego brzmienia w muzyce elektronicznej?
MCh: Nam samym trudno o tym mówić. W tej kwestii powinni nas ocenić inni. Staramy się stworzyć coś oryginalnego. Chcemy zawierać w naszej muzyce elementy tego dawnego analogowego grania sprzed kilku dekad – ale tylko jako składową całości. Cały czas szukamy.
TF: Na pewno nie brzmimy jak „szkoła berlińska”. Owszem, gdzieś tam przewijają się brzmienia lat osiemdziesiątych, coś ze stylu Christophera Franke, Tangerine Dream, nawet Klausa Schulze, ale nie zdominowały one naszej muzyki.
MCh: Trzeba było zadać sobie pytanie czy chcemy grać dla siebie i dziesięciu ortodoksów na widowni czy może lepiej podać te stare niemieckie brzmienia w innej formule, która trafiłaby do szerszego grona odbiorców.
Skoro mowa o latach osiemdziesiątych – ocieracie się chwilami o popularny wówczas synth pop.
TF: Można to tak zaszufladkować. Cały czas staramy się jak najlepiej połączyć elektronikę z brzmieniem gitary. Tu główną inspiracją są Tangerine Dream i Mike Oldfield, którzy robili to genialnie.
MCh: Zupełnie inaczej przygotowujemy się do dużych plenerowych imprez a inaczej do takich adresowanych stricte do fanów muzyki elektronicznej. Przed chwilą graliśmy otwarty koncert, na którym na pewno pojawiło się dużo osób, które o el-muzyce nie mają większego pojęcia. W małych klubach, na zlotach fanów, prezentujemy się zupełnie inaczej, mamy inny repertuar. Chcemy zresztą nagrać płytę, która ukazywałaby nas w innym świetle, wypełnioną klasycznymi brzmieniami. Nie wiemy jeszcze czy wydamy to na krążku czy umieścimy na stronie do ściągnięcia, ale na pewno taki album powstanie.
Czy w obranej przez Was formule pozostaje dużo miejsca na improwizację? Zwłaszcza dla gitary elektrycznej?
TF: Moje solówki gitarowe w wielu momentach są improwizowane, choć oczywiście są też pewne stałe, zawsze tak samo brzmiące motywy. Wiadomo, atmosfera na koncertach jest gorąca i to mnie niesie, daje mi skrzydła do rozwijania partii. Utwory na koncertach są bardziej rozbudowane. Nie chodzi przecież o to, żeby ktoś, kto posłuchał naszej płyty przyszedł na nasz występ i usłyszał dokładnie to samo.
MCh: Zawsze przygotowując utwory do nagrania na płytę opracowujemy też ich koncertowe odpowiednik, z pozostawieniem pewnych miejsc, gdzie można sobie pofolgować. Pewne motywy muszą się pojawić, bo stanowią o strukturze kompozycji, natomiast to, co „na wierzchu”, jest w dużej mierze improwizowane. Muzyka na koncercie musi być żywa!
Marcin Chmara: To prawda, na początku działaliśmy po prostu jako duet elektroniczny Marcin Chmara i Tomasz Florek, nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze do końca jaką drogą pójdziemy.
Tomasz Florek: Na początku robiliśmy to głównie dla siebie, na lokalną skalę.
Marcin Chmara: Dopiero około 2004 roku postanowiliśmy wypłynąć na szersze wody, zrobić stronę internetową i przybrać nazwę, która dawałaby sygnał, że chcemy ożywić w ludziach miłość do starej muzyki elektronicznej. Chcieliśmy na nowo rozbudzić nadzieję w sercach jej fanów, którzy zauważali, że z biegiem czasu el-muzyka praktycznie zniknęła z mediów.
A czy ten „Revival” nie jest także sygnałem nowej jakości, nowego oryginalnego brzmienia w muzyce elektronicznej?
MCh: Nam samym trudno o tym mówić. W tej kwestii powinni nas ocenić inni. Staramy się stworzyć coś oryginalnego. Chcemy zawierać w naszej muzyce elementy tego dawnego analogowego grania sprzed kilku dekad – ale tylko jako składową całości. Cały czas szukamy.
TF: Na pewno nie brzmimy jak „szkoła berlińska”. Owszem, gdzieś tam przewijają się brzmienia lat osiemdziesiątych, coś ze stylu Christophera Franke, Tangerine Dream, nawet Klausa Schulze, ale nie zdominowały one naszej muzyki.
MCh: Trzeba było zadać sobie pytanie czy chcemy grać dla siebie i dziesięciu ortodoksów na widowni czy może lepiej podać te stare niemieckie brzmienia w innej formule, która trafiłaby do szerszego grona odbiorców.
Skoro mowa o latach osiemdziesiątych – ocieracie się chwilami o popularny wówczas synth pop.
TF: Można to tak zaszufladkować. Cały czas staramy się jak najlepiej połączyć elektronikę z brzmieniem gitary. Tu główną inspiracją są Tangerine Dream i Mike Oldfield, którzy robili to genialnie.
MCh: Zupełnie inaczej przygotowujemy się do dużych plenerowych imprez a inaczej do takich adresowanych stricte do fanów muzyki elektronicznej. Przed chwilą graliśmy otwarty koncert, na którym na pewno pojawiło się dużo osób, które o el-muzyce nie mają większego pojęcia. W małych klubach, na zlotach fanów, prezentujemy się zupełnie inaczej, mamy inny repertuar. Chcemy zresztą nagrać płytę, która ukazywałaby nas w innym świetle, wypełnioną klasycznymi brzmieniami. Nie wiemy jeszcze czy wydamy to na krążku czy umieścimy na stronie do ściągnięcia, ale na pewno taki album powstanie.
Czy w obranej przez Was formule pozostaje dużo miejsca na improwizację? Zwłaszcza dla gitary elektrycznej?
TF: Moje solówki gitarowe w wielu momentach są improwizowane, choć oczywiście są też pewne stałe, zawsze tak samo brzmiące motywy. Wiadomo, atmosfera na koncertach jest gorąca i to mnie niesie, daje mi skrzydła do rozwijania partii. Utwory na koncertach są bardziej rozbudowane. Nie chodzi przecież o to, żeby ktoś, kto posłuchał naszej płyty przyszedł na nasz występ i usłyszał dokładnie to samo.
MCh: Zawsze przygotowując utwory do nagrania na płytę opracowujemy też ich koncertowe odpowiednik, z pozostawieniem pewnych miejsc, gdzie można sobie pofolgować. Pewne motywy muszą się pojawić, bo stanowią o strukturze kompozycji, natomiast to, co „na wierzchu”, jest w dużej mierze improwizowane. Muzyka na koncercie musi być żywa!
W jednym z nowych utworów, które zagraliście przed chwilą usłyszałem taką plemienną harmonię wokalną, bardzo w stylu Deep Forest.
TF: (śmiech) Powiedzmy. Historia tej partii jest dość przypadkowa. Szukałem w tamto miejsce jakiejś ciekawej gitarowej solówki, ale nic mi nie pasowało. Przesłuchiwałem próbki w samochodzie, jak to mam w zwyczaju, i w pewnym momencie zacząłem w tym fragmencie śpiewać. Tak zostało. Daliśmy tam taką mocną, szeroką wokalizę.
MCh: Tak na dobrą sprawę to żadni z nas wokaliści, więc korzystamy z wokoderów, nakładek, żeby samym sobie nie podłożyć miny.
TF: Wokal traktujemy jako jeszcze jeden instrument. Nie ma tam tekstów, śpiew funkcjonuje jako dodatkowa muzyczna płaszczyzna.
W ostatnim utworze usłyszałem konkretny, całkiem mocny rock.
MCh: I o to chodziło! Chcieliśmy pokazać, że muzyka elektroniczna to nie tylko granie jednego akordu, jednej harmonii i kręcenie gałką przez piętnaście minut.
TF: Ideą tego kawałka było właśnie udowodnienie, że z elektroniki, zwłaszcza z dodatkiem żywej gitary, da się wyciągnąć kawałek fajnego rocka!
O ile Pan Marcin od młodości zafascynowany był el-muzyką, o tyle pańska droga Panie Tomku była dość kręta. Od poezji śpiewanej, przez metal, aż do Waszego wspólnego projektu. Czy Electronic Revival wieńczy pańskie poszukiwania czy to tylko przystanek?
TF: Znalazłem swoje miejsce. Mogę tu zagrać i delikatne akustyczne dźwięki i mocne dynamiczne solówki na gitarze elektrycznej. Czasem dla podkreślenia dynamiki używam też basu. W Electronic Revival udało mi się połączyć różne moje fascynacje.
MCh: W ogóle bardzo byśmy chcieli, choć w naszych warunkach na razie możemy o tym co najwyżej pomarzyć, żeby mieć żywą sekcję rytmiczną. Perkusista, basista, Tomek na gitarze plus moje mocne, nowocześnie brzmiące syntetyczne podkłady.
TF: Ale wtedy mógłby nam z tego wyjść regularny rock progresywny. Mamy takie zapędy (śmiech).
Cz idea festiwalu Electronic Day w Cekcynie narodziła się razem z Electronic Revival czy dopiero później?
MCh: Od początku mieliśmy taki zamiar. Kiedy zaczynaliśmy nie było gdzie się pokazać z muzyką taką jak nasza. Były takie miejsca jak Olsztyn, nieistniejący już przegląd w Gorlicach, ale poza tym – nic. A na komercyjne festiwale nikt nie chciałby nas wpuścić, publiczność też patrzyłaby na nas jak na dziwolągi. Mogliśmy zacząć grać takie łubudubu w stylu techno, ale nie mielibyśmy z tego żadnej satysfakcji. Tak więc postanowiliśmy zorganizować elektroniczny festiwal samemu. Pierwsza edycja była dość okrojona, zaprosiliśmy znajomych wykonawców z okolicy Bydgoszczy, ale z czasem Electronic Day zaczął się systematycznie rozwijać.
Zapraszacie nie tylko uznanych twórców. W części konkursowej dajecie szansę na zaistnienie zdolnej młodzieży.
MCh: Na ten pomysł, przy organizowaniu trzeciej edycji festiwalu, wpadł nasz kolega Marek Dygasiewicz z zespołu Machine Brothers. Podchwyciliśmy go i rzeczywiście, co roku dostajemy około trzydzieści płytek do przesłuchania. A co do twórczości nowego pokolenia – bywa na przykład tak, że siedemnastolatek pisze, że słucha el-muzyki od młodości. Jak mamy rozumieć to sformułowanie? (śmiech). Najczęściej własne utwory tworzą ludzie, których rodzice słuchali klasycznej el-muzyki i zaszczepili tę miłość swoim dzieciom. Bo gdyby wziąć z łapanki nastolatka i zapytać go z czym kojarzy mu się muzyka elektroniczna, pewnie powiedziałby: Love Parade.
TF: Ale z drugiej strony fajnie, że są także młodzi ludzie, którzy słuchają mistrzów gatunku, odkrywają ich na nowo.
MCh: W ogóle najbardziej niewdzięczną robotą przy organizacji przeglądu jest ocenianie prac. Ciężko jednoznacznie powiedzieć: ty się nadajesz do finału, a ty nie. Na szczęście mamy od tego jury z przewodniczącym Markiem Bilińskim. Jakby co – on się będzie tłumaczył ze swoich werdyktów (śmiech).
Jak oceniacie organizację olsztyńskich Elektronicznych Pejzaży Muzycznych? Aura była w tym roku przeciw muzykom.
MCh: Taki już urok imprez na otwartym powietrzu. Zawsze jest ryzyko, że będzie ulewa albo wiatr. Ale od strony organizacyjnej wszystko przeprowadzone zostało bardzo sprawnie.
TF: Podoba mi się samo miejsce. Pięknie położony amfiteatr.
Nie mogę nie zapytać o to Najgrubszego Duetu Elektronicznego w Polsce: jak smakuje Wam nasza kuchnia?
TF: Rewelacja! Zjedliśmy wspaniały obiad w restauracji na Starym Mieście.
MCh: Teraz złożymy instrumenty i pewnie jeszcze trochę pobiesiadujemy. Przyłączysz się?
Dziękuję, ale muszę być rano w pracy (śmiech). Serdecznie dziękuję za rozmowę!