A+ A A-

Jak feniks z piekielnych płomieni - rozmowa z Franką De Mille

Jeszcze ciepły album Franki De Mille Bridge The Roads okazał się niezwykle miłą niespodzianką. Połączenie tradycyjnego folku, chanson, ciepłego śpiewu wokalistki i głębokie, introspektywne teksty złożyły się na songwriterską płytę niezwyklej urody. Pieśniarka postanowiła przybliżyć czytelnikom naszego serwisu kulisy powstawania swojego pierwszego dzieła. Jak się okazało, czasem ciężko jest oddzielić sztukę od życia.

Czy Bridge the Roads jest koncept albumem? Wszystkie piosenki opowiadają jedna historię – Twoją własną.

To prawda. Moje piosenki są bardzo osobiste, wszystkie powstały w newralgicznych momentach. Każda z nich to emocjonalny rozdział mojego życia, a cały album jest księgą.  Płyta opowiada historię odrodzenia, każdy utwór ma na niej określoną rolę. Dlatego właśnie nie chciałam nagrywać pojedynczych piosenek – słuchacz zrozumie znacznie więcej poznając cała opowieść. Chciałam nawiązać emocjonalny kontakt z odbiorcami, abyśmy mogli odbyć podróż wspólnie. Mam jednak więcej doświadczeń wymagających egzorcyzmów, więc na pewno pojawi się kontynuacja!

Nie obawiasz się, że opowiadając o swoich przeżyciach w piosenkach utracisz prywatność?

Moja potrzeba tworzenia wynika z konieczności, nigdy z próżności. Potrzebuję oczyszczenia duszy i serca by zachować ducha, a jedyną znaną mi metodą by to zrobić jest tworzenie, oczyszczenie przez muzykę. Kładąc na dwóch szalach potrzebę emocjonalnego przetrwania i prywatność, albo strach przed tym, co pomyślą inni, zawsze będzie dla mnie jasne co wybiorę. Wielu artystów, których uwielbiam, wyraża w swojej sztuce CAŁYCH siebie. Podziwiam tych, którzy są dość odważni by to zrobić i sama do tego dążę.

Czy dzielenie najskrytszych uczuć z publicznością na koncertach nie jest dla Ciebie niewygodnym doświadczeniem?

Owszem. Nie jest to łatwe. Żałoba ukryta w słowach Birds powoduje, że trudno mi ją wykonywać na żywo, trudno było ją też nagrać. Podobnie było z Gare Du Nord, szczególnie gdy na widowni była moja siostra. Jestem emocjonalnym wykonawcą, ale wiem też, że moi słuchacze są bardzo wrażliwymi ludźmi, dzięki temu czuje się bezpiecznie i mogę mieć nadzieję, że podczas koncertu przeżyjemy wspólnie poruszające chwile. Nie mogę się doczekać występu w Polsce.  Byłby wyjątkowy gdyby Dorota Gralewska, moja polska wiolonczelistka i przyjaciółka, pojawiła się z tej okazji w zespole! Byłoby też wspaniale poznać polskich przyjaciół, którzy wspierali moja muzykę, pisali do mnie, głosowali w notowaniach. Dziękuję im z głębi serca.

W Come On radzisz marzycielom, żeby przestali bujać w obłokach, stanęli na własnych nogach. Czy taka postawa nie odbija się negatywnie na działalności artystycznej?

Za Come On stoi historia konkretnego człowieka, utalentowanego młodego człowieka który zabłądził w swoich marzeniach na jawie. Ta piosenka miała dodać odwagi komuś, kto stracił poczucie swojej roli i poczuł się zagubiony. Żyjemy w okrutnym świecie, co jest jeszcze trudniejsze dla ludzi wrażliwych, którzy chcieliby się rozwijać. Miałam dla tego człowieka mnóstwo empatii i dlatego napisałem tę piosenkę. Jest to najjaśniejsza piosenka na płycie, mam wrażenie że nawet trochę humorystyczna. Mam nadzieję, że będzie inspiracją dla tych, którzy ją usłyszą.

Napisałaś So Long z perspektywy nastolatki. Myślisz, że wszyscy nastolatkowie czują się tak źle jak Ty w tej piosence?

 Mam szczerą nadzieję, że nie! Moje doświadczenia były bardzo traumatyczne. Kiedy byłam nastolatką byłam zbyt delikatna by poradzić sobie z ekstremalnymi sytuacjami. Mam nadzieję, że większość nastolatków nie przeżywa koszmaru, który był moim udziałem. Wystarczająco trudno jest człowiekowi dorosnąć i wypracować pogląd na świat.

So Long brzmi inaczej od pozostałych piosenek, jest zdecydowanie bardziej mroczne, wręcz gotyckie. Czy było to podyktowane smutnymi słowami piosenki?

Zgadza się...  Długo zastanawiałam się czy w ogóle umieścić ją na albumie. Myślałam, że jest ZBYT ponura. Mój gotycki umysł wciąż ma stały kontakt z rozpaczą, ale włączenie So Long do programu płyty było metodą na pozbycie się jej. Naprawdę podobała mi się praca nad tym utworem. Był to bardzo kreatywny, ale także bardzo terapeutyczny proces.

 Birds opowiada o czuciu obecności zmarłego ojca. Czy to był ten jeden raz czy częściej zdarza Ci się odczuwać bliskość tych, którzy już odeszli?

W wielu kwestiach mogę być cyniczna, ale staram się też nie negować moich przeżyć. Sytuacja opisana w Birds miała miejsce kilka dni po śmierci mojego ojca, a piosenka opowiada o mojej żałobie. Cierpiał przez wiele lat i w pewnym sensie jego śmierć, jego oswobodzenie, pomogło mu zachować godność. Bardzo wzruszyłyśmy się z siostrą doświadczywszy jego pośmiertnej bliskości. Wierzę, że esencja człowieka nie zawiera się tylko w jego ciele  i gdy ciało umrze, esencja może nadal nas nawiedzać, jak echo poprzedniego życia.

Bridge The Roads, najbardziej optymistyczna piosenka w zestawie, pojawia się na końcu płyty. Czy to sygnał, że teraz jesteś silniejsza, gotowa, by radzić sobie z bezdusznym światem?

To prawda, ale zawiera też kilka ostrzeżeń. Nie zgadzam się na bycie popychaną, na zabranianie mi wyrażania siebie. Jakich bym więc nie napotkała przeszkód – zrobię co w mojej mocy by je pokonać. Za długo byłam w moim życiu wstrzymywana i w tej piosence wyobrażam sobie siebie jako feniksa powstającego z piekielnych płomieni.

Piszesz staromodne piosenki, na swojej stronie umieszczasz czarno-białe fotografie. Co Cię pociąga w przeszłości?

Mam nadzieję, że nie jestem aż tak staroświecka! Może raczej tworzę “tradycyjną” muzykę? Ale to prawda, uwielbiam dziewiętnastowieczne fotografie! Mają nieziemską atmosferę, bo zawierają w sobie tyle historii! Portrety są tak eleganckie i tajemnicze, kobiety piękne i romantyczne. Nie ma w nich próżności, poruszają się naturalnie... z gracją! Ja również mieszkałam w starych domach, otoczona przez wiekowe przedmioty i pewnie to też wpływa na moją wrażliwość. To, co naprawdę cenię w przeszłości to bardziej pedantyczne podejście do rzemiosła. Naprawdę poświęcano wtedy mnóstwo czasu by właściwie wykonywać różne wyroby. Niestety w XXI wieku tyle rzeczy okazało się być wyrobami jednorazowymi. Wiele uwagi poświęcam mojemu muzycznemu rzemiosłu i mam nadzieję, że nie okaże się popeliną.

Wydajesz się być zafascynowana muzyką francuską, zwłaszcza tradycyjnymi chanson. Co Cię w nich urzekło?

Lubię niektórych francuskich artystów, ale jest przecież tylu wspaniałych muzyków z całego świata, że nie powiedziałabym, że przedkładam chanson nad inne muzyczne gatunki. Oczywiście uwielbiam klasyków jak Edith Piaf, Jacques Brel (który był Belgiem), Serge'a Gainsbourga i Renaud. Ich teksty są przepełnione poezją. Rene Aubry to absolutny geniusz, niesamowity kompozytor z potężnym dorobkiem! Przez lata był dla mnie źródłem natchnienia. Wspaniała jest też francuskojęzyczna kanadyjska pieśniarka Diane Dufresnes. Tak naprawdę słucham wszystkiego, od muzyki afrykańskiej po flamenco (uwielbiam język hiszpański!). Mój tata miał dużą kolekcje płyt. Szczególnie interesował się muzyką Ameryki Południowej i Irlandii, ale słuchaliśmy też muzyki klasycznej, płyt wykonawców brytyjskich i amerykańskich.

Jako swoje inspiracje podajesz nie tylko muzyków, ale także pisarzy, filozofów, malarzy... Nie uważasz, że dzisiejsza młodzież ignoruje swoje kulturalne dziedzictwo?

Każdy, kto nie docenia swego dziedzictwa, powinien się wstydzić. Ale znam też wielu starszych ludzi, którzy je ignorują. Kultura jest tak żywa! Nadaje wartość egzystencji. Czasem odzwierciedla różne aspekty naszego życia i potrzebujemy jej jako lustra. Zawsze czułam głód kultury i edukacji, dziękuję wszystkim moim nauczycielom. Mam nadzieję, że rządy nie ustaną w wysiłkach opracowywania odpowiednich programów edukacji. Bardzo ważne jest zrozumienie własnej spuścizny, ale też wzajemne dzielenie swoich kulturalnych osiągnięć.


Czym jest dla Ciebie pisanie piosenek? To przyjemność czy raczej powołanie, coś co musisz robić?

 Jest wszystkim. Przyjemnością. Bólem. Jest łatwe i trudne. Ale uwielbiam ten proces. Melodie zawsze przychodzą najpierw. Ale każda melodia wypływa z uczuć, a o tych emocjach piszę teksty. Kiedy mam już podstawę utworu, staram się udoskonalić aranżację każdego instrumentu. Im
bardziej się w to zagłębiam tym bardziej jest to ekscytujące.

Czy to ukorzenione pióro z okładki ma jakieś szczególne znaczenie?

Tak, dla mnie to bardzo szczególny symbol. Jego znaczenie może się okazać zupełnie inne od tego, co wszyscy mogliby sądzić. Może więc powinnam zapytać: co ten symbol oznacza dla Was? Jestem bardzo ciekawa Waszych komentarzy, skontaktujcie się ze mną przez moją stronę: http://www.frankademille.com/polski , która ma również polską odsłonę.

Rozmowę przeprowadził: Paweł Tryba

zobacz też: De Mille, Franka

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.