ProgRock.org.pl: Dlaczego mewy lajty?
Kuba Sieńczyk: Dlaczego? W numerze pojawia się taki psychodeliczny odgłos, fruwające dziwne dźwięki (tak naprawdę efekt szurania o struny) i stwierdziliśmy po prostu, że przypomina nam to mewy. Na początku Mewy... miały tytuł Kompozycja letnia. Oczywiście chodzi też o papierosy. Kiedyś były Mewy Light. Moja babcia paliła Mewy. I tyle. Cała koncepcja.
Powiedz mi zatem proszę, czy przygoda z Udami jest dla was fajnym hobby, sposobem na wolny czas, czy też traktujecie ją śmiertelnie poważnie?
Mało co traktujemy śmiertelnie poważnie, tym bardziej nie traktujemy tak Ud – to chyba zresztą słychać. Nie lubię zespołów, które wychodzą na scenę i są śmiertelnie poważne.
Chodziło mi bardziej o Wasz stosunek do tego, czym są Uda.
Raczej nie żyję złudzeniami, że za rok, za miesiąc, ktoś usłyszy Uda i wydamy płytę w Sub Pop i będziemy jeździć po świecie. Wyrosłem już z takich pomysłów. Oczywiście, gdyby tak się stało, to nie miałbym nic przeciwko... Powiem tak: nie liczę na nie wiadomo co, ale jednocześnie traktuję to poważnie, przykładam się, jest to dla mnie istotne i przedkładam Uda ponad różne inne rzeczy.
Zwracając uwagę z jednej strony na Wasz młody wiek – stu lat razem przecież nie macie...
Oj, nie, nie, nie...
Z drugiej strony na ciekawe i dopracowane kompozycje, muszę zapytać o Wasze przygotowanie muzyczne.
Nasze wykształcenie muzyczne jest takie, że go nie ma. Nasz perkusista, Michał, chodził kiedyś do prywatnej szkoły muzycznej przez jakiś okres, a potem ten okres się skończył. Żaden z nas nie jest po żadnej szkole muzycznej pierwszego, trzeciego, piętnastego stopnia. Żaden z nas nie miał jakichś prywatnych nauczycieli. Nic z tych rzeczy. W zasadzie to jesteśmy totalnymi samoukami. Cała nasza sztuka muzyczna wzięła się z tego, że najpierw dużo słuchaliśmy, a potem dużo graliśmy.
To w ilu zespołach grałeś przed Udami?
W trzech, w porywach – czterech. To nie jest jakaś straszna liczba... Pierwszy to był typowy zespół, w którym ludzie uczą się grać, czyli: zebrali się ludzie, którzy nic nie potrafili i razem sobie grali, bo jest fajnie grać. Z drugim grałem już pierwsze koncerty i tak powoli zaczęło mieć to ręce i nogi. Po drodze były jeszcze Wnętrza, które zresztą nadal istnieją i mają się dobrze.
Michał miał przed Udami też trzy, cztery zespoły, natomiast Igor (gitarzysta – przyp. J.Ch.) pierwszy swój koncert zagrał w sierpniu zeszłego roku i jest to dla niego trzeci zespół, z tym że we wszystkich trzech gra jednocześnie.
Można odnieść wrażenie, że z Waszej trójki jest on najbardziej nieśmiały na scenie.
Oj, nie wiem, czy taki nieśmiały...
Studio, w którym nagraliście swoją płytę – Hurtownię przebiśniegów – nazwaliście staropolskim i wyszukanym, pochodzącym z Zemsty Aleksandra Fredry, słowem „Dziewosłąb”, a swoim kompozycjom nadajecie żartobliwe tytuły. To taki chwyt reklamowy, czy stoi za tym jakiś konkretny pomysł?
Nie wiąże się z tym żaden wyszukany koncept, a jedynie nasze surrealistyczne poczucie humoru. Płytę nagraliśmy w studiu, które ma nazwę zupełnie inną. Dziewosłąb Records, oczywiście, nie istnieje. Wymyśliliśmy tę wytwórnię głównie dla żartu, bez jakiegoś specjalnego powodu. Grając koncert w Jaśle, otworzyliśmy za kulisami Encyklopedię staropolszczyzny na totalnie losowej stronie i słowo, na które trafiliśmy, to było... „dziewosłąb”. Bardzo nam się spodobało i postanowiliśmy, że kiedyś je jeszcze wykorzystamy. Tak powstało „Dziewosłąb Records”. Ważne jest dla nas to, czy się bawimy robiąc to, co robimy, a wymyślając tytuły naszych utworów – bawimy się bardzo dobrze.
Czy macie zatem ulubionych poetów, mistrzów słowa, którzy ukształtowali Wasze podejście do materii tekstu?
Zawsze lubiłem na przykład Tadeusza Boy’a Żeleńskiego, Różewicza i jeszcze kilku innych poetów, którzy nie kipią dowcipem. Czytam dużo poezji, choć akurat poezji nie ma u nas za wiele...
Czym jest dla Ciebie poczucie humoru w muzyce?
Czymś bardzo istotnym. Zależy jednak jakie, bo jeżeli mówimy o poczuciu humoru w stylu Big Cyca na przykład, to jest to dla mnie zupełnie pomylone, bo nie o to chodzi. Kluczem do naszego humoru jest to, że my naprawdę bardzo niedużo zastanawiamy się nad tym, co robimy i jak gramy. Nasze kompozycje powstają bardzo szybko, często w ciągu jednej próby. Wynika to z tego, że nie mamy skłonności do zastanawiania się miesiącami, czy tę część powtórzyć siedemnaście razy, czy cztery i pół. Ktoś rzuca: zróbmy to siedem razy, robimy to siedem razy – i już – i tak zostaje. Jeżeli coś nam brzmi, coś nam pasuje, to od razu to łapiemy. Często jest też tak z tytułami, bo o tekstach ciężko mówić u nas. Na przykład: Człowiek gulasz powstał bez konkretnego powodu. Ktoś rzucił hasło „człowiek gulasz” – tak! Super! Zróbmy to! I już. To może niech on coś robi? No dobra, niech zadaje cios lutownicą. OK. Tyle.
Jest wśród Was fan Franka Zappy? Pytam, próbując dotrzeć do wykonawców, których muzyka łączy się z poczuciem humoru, i którzy przez to, być może, są Wam bliscy. Czy muzyka, którą słuchasz na co dzień zawiera ten pierwiastek?
Wszyscy słuchaliśmy gdzieś tam po kątach Franka Zappy, ale żeby to był jakiś guru – nie powiedziałbym, przynajmniej nie dla mnie. Natomiast ze mną jest ostatnio ten problem, że nie słucham niczego. To znaczy zauważyłem, że im więcej gram, tym mniej słucham. Nie wiem czy to wynika z tego, że to co miałem posłuchać, to już po prostu posłuchałem? W dzieciństwie słuchałem dużo Pink Floyd i to na pewno we mnie gdzieś zostało, King Crimson, potem słuchałem punka.
Punk już prędzej można znaleźć w Waszej twórczości, z Floydami będzie jednak...
Słabo, słabo... Przez długie lata ważnym zespołem było dla mnie Sonic Youth, natomiast nie mogę powiedzieć, że grając w Udach chcę brzmieć jak ktoś, jak coś. Każdy z nas wywodzi się z innego środowiska muzycznego. Nie jesteśmy, pod wieloma względami, jednomyślni. Nie jest z nami tak, jak na przykład złożyło się z zespołem Wnętrza, w którym trzech ludzi w nim grających słuchało tego samego – to był dla mnie fenomen. W Udach każdy lubi coś innego i dlatego też nasze utwory są czasem takie poszatkowane. Ktoś z nas by tu wrzucił drum’n’bass, ktoś dorzuciłby metal, a trzecia osoba mówi: OK, spróbujmy. Jedynym kryterium jest ucho – nic innego. Jeżeli coś brzmi fajnie – zostawiamy. Nie wiem czy nam się zdarzyło kiedykolwiek zmienić coś na stałe w utworze, po tym jak zagraliśmy go już parę razy na koncercie.
Na koncertach Wasza muzyka jest odbierana raczej dobrze.
Bardzo dobrze. Jestem tym zaskoczony, bo tak dobrego odbioru jeszcze w żadnym zespole nie miałem i aż dziwne jest to, że tak porąbana muzyka się ludziom podoba. Mnie to, oczywiście, cieszy.
A zastanawiałeś się kiedyś jak wygląda modelowy fan Ud, człowiek, który słyszy Waszą muzykę i mówi: „tak, to jest to, kupuję ich”?
Myślę, że w zupełnie przedziwny i całkowicie niezamierzony sposób udaje nam się docierać do kompletnie różnych grup odbiorców. Jednocześnie udaje nam się docierać do ludzi, którzy słuchają totalnej awangardy (bo słyszą w naszej muzyce różne zmiany tempa i inne dziwne rzeczy – o, super, awangarda!), ale też do ludzi, którzy katują klasykę starego rocka (bo usłyszą King Crimson, Led Zeppelin – pasuje!). Naszą muzykę nie daje się łatwo sklasyfikować, a przynajmniej mi jest ją trudno nazwać jednym słowem. Mogę powiedzieć, że jest to „szpiegowski jazz”, ale wiadomo, że jest to określenie w cudzysłowie.
Jak ulał pasuje do jednego Waszego utworu...
Tak, do Szkieletu żaby. Chodzi jednak o to, że jest mi ciężko nazwać naszą muzykę. Niektórzy mówią: „rock progresywny” – ale nie do końca; ostatnio ludzie lubią pisać o Udach, że to jest „postrock” – ale dla mnie to w ogóle nie jest postrock! I na podobny problem natrafiam, gdy próbuję sobie wyobrazić modelowego fana Ud. Nasi fani to są kompletnie różni ludzie. I to jest fajne! Nasza muzyka może się tak samo podobać w „Nowym Psie” (nazwa lokalu w Krakowie – przyp. J.Ch.), gdzie przychodzi cały modny Krakówek, jak i na przykład w Sanoku, gdzie graliśmy kiedyś głównie dla fanów punk rocka i reggae. Zresztą grało nam się tam świetnie, ale czuliśmy równocześnie, że ludzie bawili się, bo był dobry klimat, nie zaś dlatego, że zastanawiali się do czego nawiązuje dany utwór, jaki tu jest podział i jak co brzmi. Dla nas fajne jest to, że możemy grać dla takich ludzi, którzy chcą po prostu przyjść na koncert i poskakać, jak i dla takich, którzy chcą bardziej wysilić mózgownicę.
Nagraliście dobrze przyjętą płytę, gracie koncerty, na których macie zdecydowanie dobry odbiór, mówisz jednocześnie, że jesteś wyzbyty pewnych złudzeń, co do Ud. Jak zatem widzisz przyszłość grupy?
Złudzenia mam zawsze, po prostu zdaję sobie co raz bardziej sprawę, że nie każdy może być Gilmourem, czy Watersem, nie każdy może grać na Live 8. Trzeba mieć dużo szczęścia, a do tego dzieje muszą ci sprzyjać, bo to nie zawsze zależy od ciebie. Gdy zaczynałem, to – oczywiście – marzyłem o tym, że będę jeździł po świecie, ale mam dwadzieścia siedem lat, świetnie się bawię grając i mam nadzieję, że będę to robił zawsze. Natomiast jeśli byś mnie zapytał, czy przewiduję, że będę żył z muzyki, to odpowiedziałbym, że nie przewiduję czegoś takiego. Bardzo bym tego chciał, ale myślę, że to się nie stanie i powoli się z tym godzę. Wybacz, czasem trzeba przyłożyć marzenia do realiów.
Na koniec muszę Cię jeszcze zapytać o jedną rzecz, która bardzo nurtowała jednego z naszych redaktorów. Powiedz mi proszę, jak można zabić kogoś lutownicą?
Jak można? Nie mam pojęcia. Ale zwróć uwagę, że w naszym utworze nie ma mowy o zabójstwie, a jedynie zadaniu ostatecznego ciosu. Ale tak jak ci mówiłem, nasze utwory to nie jakieś koncepty, tylko raczej emocje chwili, takie ekstrakty z tego, co się w danym momencie dzieje, co myślimy. Być może tym się różnimy od innych zespołów, że nie przepuszczamy tych naszych pomysłów przez żaden filtr intelektualny. Nie zadajemy sobie pytań: dlaczego, ile razy, po co, tylko zostawiamy to wszystko na stałe. Na tę chwilę nie chcemy nic zmieniać w naszych kompozycjach – podoba nam się to, świetnie się przy tym bawimy i czujemy, że to działa.