A+ A A-

Otwarty umysł szesnastolatka - rozmowa z Nickiem Barrettem


 
ImageNick Barrett kipi na scenie entuzjazmem, może dlatego kiedy do niego dzwoniłem spodziewałem się zastać po drugiej stronie wulkan energii. Nick okazał się jednak człowiekiem rzeczowym i spokojnym, przy tym bardzo rozmownym. Wychodzi na to, że całą swoją pasję uwalnia na deskach. Właśnie o pasji rozmawialiśmy najwięcej – o tej przywołanej w tytule nadchodzącego albumu i o pasji życia.

Nie mogę znaleźć związku miedzy okładką nowego albumu a tytułem „Pasion”. Jak według Ciebie te azteckie rzeźby oddają pasję?

Pierwotnie okładka była ciut inna, były na niej te dwie głowy ze splecionymi językami i to właśnie była pasja, te języki jak gdyby się nawzajem pieściły. Ale grafik wrócił z innym pomysłem – iskierek latających pomiędzy rzeźbami. Stwierdziłem, ze wolę ten projekt od poprzedniego z językami. W Anglii mówimy, że kiedy miedzy ludźmi iskrzy – to właśnie jest pasja.

W swoim blogu pisałeś, że prawdziwa pasja to także gotowość do poświęceń. Czy dostrzegasz ją u dzisiejszych Anglików?
Można na to patrzeć z dwóch stron. Z jednej strony SA tacy, którzy jadą do Afganistanu i giną, ale z drugiej strony wracam myślą do tego ducha, jakiego mieliśmy w czasie II wojny światowej, kiedy ludzie oddawali życie w walce o wolność, zatracały się społeczne granice w walce ze wspólnym wrogiem – nazistami.  Ludzie musieli poświęcać tak wiele, nawet w domach, gdzie racjonowano żywność. Nie było luksusów, społeczeństwo musiało się trzymać razem – nie tylko żołnierze, wszyscy. Dziś mam wrażenie, że młodzież uważa wolność za coś oczywistego. Teraz widzę, że pojawia się nowa postawa – ludzie oczekują poszanowania swoich praw – mają prawa człowieka, mają inne rzeczy, które im się należą. Cała idea szacunku do samego siebie,  poświęcenia, gdzieś odeszła, stajemy się egoistami.

W Polsce też można to odczuć….
Wielka szkoda, bo kiedy byłem u was pierwszy raz, widziałem że ludzie w Polsce jeszcze tę postawę zachowali. Mieli etos dobrej pracy, rozumieli znaczenie wysiłku.

Co Ty, jako artysta, musisz poświęcić by podtrzymać swoją pasję?
 Czasem ludzie myślą, ze oczywiste rzeczy dadzą im szczęście – pieniądze, sukces, piękny wygląd, ale ja tak nie uważam. Prawdziwe szczęście nie na tym polega. Weźmy muzykę – nasza ścieżka nie była łatwa, w pewnym momencie chcieliśmy spakować manatki z braku pieniędzy. Ale kiedy po trudnościach przychodzi coś dobrego – to napędza twoja pasję. O tym właśnie jest ten album, o tym opowiadają moje teksty. Nie można mieć łatwego życia, zadowalać się tym, co łatwo przychodzi, bo nie to czyni cię szczęśliwym. Szczęście da ci to, o co będziesz się starał, o co będziesz walczył. Coś w co będziesz wierzył i czego będziesz częścią. Samo bycie członkiem zespołu jest czymś wspaniałym.

Przechodząc do samej muzyki – z próbek, które udostępniliście na stronie mogę wywnioskować, że nadal kroczycie ścieżką wytyczoną na albumie „Pure”, ale w niektórych momentach, zwłaszcza w „Skara Brae”, jeszcze głębiej brniecie w elektronikę.
W elektronikę? Może tak to brzmi, sam nie wiem. Słyszałem ten materiał tyle razy, że ciężko mi go teraz ocenić. Nie chcieliśmy z rozmysłem uczynić go bardziej elektronicznym. „Skara Brae” brzmi jak „Pure”, ma to samo ostrze i jest bardzo nowoczesne, ale także melodyjne. Ciężko mi się z tobą zgodzić bądź nie. Słuchałem tej płyty tysiące razy i już sam straciłem poczucie jak brzmi.

Chórki w tle „Empathy” brzmią wyjątkowo agresywnie, niemal jak growl. To nadal Twój głos?
Tak! (śmiech). Odkryłem tę możliwość niedawno. Zmultiplikowaliśmy ścieżki. W tym wykrzyczanym fragmencie: „Grow! Grow! Grow!” jest sześć moich wokali, jedna czy dwie ścieżki Scotta, chyba też Clive’a. Chcę przesuwać muzyczne granice. Jest teraz masa ciekawych kapel, jak wspomniany przeze mnie Stonesour czy choćby Rammstein. Bardzo interesujący zespół!

Nie potrafię sobie wyobrazić muzyki z Waszych dwóch ostatnich wydawnictw granej akustycznie, jak zdarzało się Wam w przeszłości. Wrócicie kiedyś do koncertów unplugged?
Nie wiem, nie kręci mnie to w tej chwili. W tamtych czasach wydawało mi się to dobrym pomysłem, bo było inne. Ale sądzę, że „The Green And Pleasant Land” sprawdziłoby się akustycznie. Podobnie jak „Skara Brae”. To niesamowite co można zrobić grając na akustyku. Nie myślałem o tym przy kilku ostatnich albumach, może to dobry pomysł? Ale to nie jest plan na chwilę obecną. Teraz wolę tworzenie nowych utworów niż przerabianie starych.

Zmiany w brzmieniu Pendragon zaczęły się na „Believe”, na „Pure” poszliście jeszcze dalej. Co spowodowało, że akurat w tamtym momencie postanowiliście odmienić oblicze?
Wszystko, czego mogliśmy dokonać w klasycznym progresywnym rocku, zrobiliśmy już w latach 90tych. Każdy artysta, nie tylko muzyk, kiedy czuje, że nie ma nic więcej do powiedzenia na danym polu, szuka wpływów które ponownie dałyby mu bodziec, zainteresowały na tyle, by chciał stworzyć coś innego. Kiedy zmieniasz brzmienie znów czujesz ekscytację. Chciałem unowocześnić brzmienie, odejść od tego klasycznego soundu w duchu Genesis, Pink Floyd czy Camel. Słuchamy różnych rzeczy, na przykład Foo Fighters, Nirvany czy Stonesour, bardziej metalowych klimatów. To był świetny sposób na odzyskanie zainteresowania muzyką.

Ale już Twoje zdjęcie w koszulce Slipknot było dla mnie szokiem. Takie brutalne brzmienia też lubisz?
Dostałem ją za darmo od człowieka, który je robi. Pozwolił nam wziąć dla dzieci  z magazynu trochę koszulek i toreb, także Slipknot. Ja dostałem koszulkę , która mi się spodobała. Nie mogę powiedzieć, że nie lubię tego zespołu, bo za dużo go nie słuchałem, lubię natomiast Stonesour (te dwie grupy łączy osoba wokalisty Coreya Taylora – przyp. PT). Teraz znacznie chętniej zwracam uwagę na nową muzykę.

Czy to przez Twojego syna?
Po części tak, teraz przynosi do domu mnóstwo rapu. Zawsze się z tej muzyki naśmiewałem, wychodziłem z założenia, że jej nie lubię. Ale kiedy sporo się jej nasłuchałem, zaczęła mi się podobać. Dlaczego nie zachować tej samej otwartości umysłu, jaką miało się w wieku szesnastu lat? Byłem ciekaw czy dziś też jestem do niej zdolny, tak poznałem masę współczesnej muzyki.

Pendragon ma silne związki z Polską. Lubisz może jakieś polskie progresywne kapele?
Sporo słuchałem Riverside.

Spodziewałem się, że wymienisz tę nazwę.
Nie słuchałem dużo polskiej muzyki, znam kapele takiej jak Collage czy Satellite, ale Riverside wymieniam, bo prezentują bardziej nowoczesną odmianę rocka. To właśnie mi się podoba! Lubię zespoły, które przy nowoczesnym brzmieniu wciąż tworzą bardzo melodyjne utwory. Ich wokalista, Mariusz, wydał dwa solowe albumy pod szyldem… Lunatic Soul, zgadza się? Tam też umieścił bardzo interesujące utwory.

Czy Twoje wycieczki po Anglii nie stanowią kolejnego źródła inspiracji?
Kiedy już piszesz muzykę, piszesz ja niezależnie od okoliczności, także mieszkając w środku miasta, bez szans na wyrwanie się. Nie traktuję tych wypraw jako inspiracji, to raczej przerwa. Okazja by uwolnić umysł i ducha, odciąć się od wszystkiego, trochę swobodnie podryfować. Wracasz potem do pracy odświeżony, z nowymi pomysłami.

Raczej nie udzielasz się w innych projektach. Czy dzieje się tak dlatego, że jako lider odpowiadasz też za biznesową stronę działalności Pendragon?
Tak! Kiedy ludzie pytają mnie co robiłem przez ostatnie trzy lata a ja odpowiadam: nagrałem album i grałem dużo koncertów, większość pewnie pomyśli, że nie zajmuje to tak wiele czasu. Ale zagranie koncertu pochłania znacznie więcej czasu, potrzeba na to około tygodnia przygotowań. Trzeba zagrać próby, upewnić się czy ma się wystarczającą ilość zapasowych strun, spakować bagaże, wylecieć w przeddzień występu. Tydzień starań dla dwóch godzin na scenie!

Musiałeś więc świetnie się czuć jako członek zespołu Micka Pointera, kiedy kowerowaliście „Script For A Jester’s Tear” Marillion.
O tak! Wiedziałem przez co przechodzi Nick organizując te występy, bo znam to z autopsji w Pendragon. I jeszcze mu utrudniałem zadanie żartując na ten temat. Obaj rozumiemy, że przygotowywanie koncertów bywa torturą. Dobrze się czułem jako szeregowy członek zespołu, bo musiałem po prostu grać na gitarze.

Pisaliście, że wkrótce nakładem Snapper Music wyjdą reedycje większości Waszych albumów. Mam rozumieć, że wciąż pozostaną jakieś nie wznowione białe kruki?
Najstarsze albumy, jak „The Jewel” i „Kowtow” będą dostępne wciąż tylko w naszej wytwórni. Nie oddaliśmy Snapper wszystkiego, nie chcę by wszystko, czym dysponujemy znalazło się w jednym miejscu. Nie będzie reedycji płyt live, a DVD, które wydaliśmy nakładem Metal Mind pozostaną w Metal Mind.

Czy reedycje będą zawierały jakieś ciekawe bonusy?
Nie wiem, wydaje mi się, że tylko szata graficzna będzie bogatsza. Nie lubię zachęcać fanów by kupowali jeszcze raz album, który już posiadają. Udostępnialiśmy nasz katalog Snapper stopniowo w ciągu kilku ostatnich lat i nie interesowaliśmy się dokładniej kwestią reedycji. To będą chyba te same wersje, tyle że dostępne szerzej, w skali ogólnoświatowej.

Wspomniałeś wcześniej o Clivie i Scotcie. Czy wyobrażasz sobie Pendragon z innymi muzykami niż obecnie? Kilka lat temu zmieniliście perkusistę, ale z Peterem i Clive’em jesteście razem niemal od zawsze.
Nie myślę nawet o innym składzie Pendragon. W ciągu kilu ostatnich lat znów zbliżyliśmy się do siebie. Dobrze się czujemy w swoim towarzystwie, rozumiemy się. Zabawne – dziś rano myślałem o tym, co zrobiłbym gdyby coś stało się któremuś z członków zespołu. Nie byłbym w stanie go nikim zastąpić.

Rozmowę przeprowadził: Paweł Tryba

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.