Mam wrażenie, że ciągnie Cię do nie do końca bezpiecznych klimatów. Blindead, dawniej dark wave’owe Agonised By Love, Twoja płyta Anaesthesia też nie jest wypełniona muzyką relaksacyjną…
Tak, masz chyba rację. Wiesz, kiedyś miałem taki okres, że robiłem muzykę na zamówienie do prezentacji multimedialnych, stron www czy reklam i musiałem się ostro natrudzić, żeby wychodziły mi spod placów pozytywne dźwięki. Jakoś tak czuję i tak się dzieje, że ta muzyka nie jest łatwa i nie wchodzi jak bułeczka z masłem, tylko wymaga od słuchacza uwagi. Chyba najlżejsze było Agonised By Love, może dlatego, że to nie były moje piosenki.
Trochę w opozycji do wymienionych wcześniej formacji stoi Twój multimedialny projekt Rumours About Angels. Ma łagodne, przestrzenne brzmienie, jego częścią są piękne wizualizacje. Występowałeś z nim nawet w gdańskiej katedrze. Mógłbyś opowiedzieć więcej o tym przedsięwzięciu?
To jest projekt, który stworzyliśmy z Jarkiem Kubickim – niesamowitym artystą, a zarazem moim przyjacielem. Wymyśliliśmy sobie, że on będzie tworzył grafiki, kolaże zdjęciowe, a ja do tego będę robił muzykę. Efekt przeszedł nasze oczekiwania i nadal po latach muszę stwierdzić że jest to wielki i wspaniały projekt. Zaplecze techniczne mieliśmy wtedy marne, szczególnie ja, a jednak się udało. Premiera jak wspomniałeś odbyła się w kościele świętego Jana w Gdańsku. Przyszło ponad pięćset osób. Wielu widzów mnie spotyka po latach i mówi, że tam byli, że była niesamowita atmosfera, to bardzo cieszy, bo ja po latach tak samo to odbieram. Co do muzyki, to nie wydaje mi się, aby była aż tak łagodna. Owszem są momenty delikatne przestrzenne, ale są też momenty noie’owe, ciężkie, chociażby szósty i siódmy utwór.
Do Blindead dołączyłeś już po wydaniu debiutanckiej Devouring Weakness. W jakich okolicznościach do tego doszło?
Połączył nas Myspace , Mateusz (Śmierzchalski – przyp. PT) jako Blindead dodał mnie do znajomych. Ja zwykle mam tak, że jak dodaje mnie polski zespół staram się posłuchać choć chwilę, co oni tam sobie tworzą. Tak było w tym przypadku. Oniemiałem na chwilę, bo nie zdawałem sobie sprawy, że taka muzyka istnieje. Moja edukacja metalowa kończyła się na My Dying Bride, Anathemie, Katatonii czy Tiamat. Tutaj słyszę coś, co przywodzi mi ten ciężki, smutny klimat z czymś więcej, a do tego jeszcze zespół z Gdyni. Spodobało mi się, to wpisałem komentarz życząc powodzenia. Po paru dniach odpisał Mateusz, że słyszał moje rzeczy jako HRV i czy bym nie chciał może dograć elektroniki na nową płytę? Przyszedłem na próbę – wypiliśmy trochę wody, zaiskrzyło i oto jestem. Taka romantyczna historia, bo przecież Myspace na początku z założenia miał być serwisem randkowym.
Mam wrażenie, że Twoje pojawienie się w Blindead miało znaczący, kto wie czy nie decydujący wpływ na brzmienie zespołu. Stało się od tego czasu bogatsze, bardziej nasycone elektroniką.
Miło mi, że tak mówisz. Wiesz, na pewno był to duża zmiana, zwłaszcza że nie zastępowałem nikogo, tylko przyniosłem swoje zabawki i zaczęliśmy robić coś nowego. Myślę, że Impulse był takim przełomowym wydawnictwem, gdzie mogłem w pełni rozłożyć skrzydła. Bardzo lubię elektronikę w wydaniu właśnie przestrzennym – ambientowym i to też staram się wprowadzać.
Jak Ci się grało na Hammondzie w tytułowym utworze z „Affliction XXIX II MXMVI”? To chyba nie jest typowe dla Ciebie instrumentarium.
{mosimage} W dzisiejszych czasach nie trzeba mieć na szczęście Hammonda żeby grać jego brzmieniem . Wiesz co, tak naprawdę Hammondy już się pojawiły na Impulsie. Tak naprawdę myślę, że jest to zasługa wzajemnego przenikania się i uczenia od siebie w zespole. Kiedyś podchodziłem do takich brzmień bardzo sceptycznie. Wolałem brzmienia syntetyczne niż udawanie analogów. Teraz jest odwrotnie, odkrywam takie brzmienia na nowo. Zawsze byłem miłośnikiem starego progresywnego rocka, jak Pink Floyd, czy Camel, więc przyszło mi to bardzo naturalnie. Strasznie mi się podoba klimat uzyskany w Affliction XXIX II MXMVI – bardzo jestem zadowolony z tego numeru. Myślę , że na nowym materiale nie zabraknie Hammondów czy Rhodesów, najważniejsze wydaje mi się mieszanie różnych brzmień, nowych i starych, sprawdzonych.
W swojej solowej twórczości ukrywasz się pod wieloma szyldami: Rumours About Angels, H_12, HRV. Nie kusiło Cię wydanie płyty pod własnym nazwiskiem? Czy może wolisz rozgraniczać swoje rozmaite muzyczne oblicza?
Kusiło. Tak naprawdę to HRV na początku nazywał się Hervy i pod takim szyldem wystąpiłem kilka razy z materiałem, choćby na Ambient Festiwalu w Gorlicach czy na Castle Party w Bolkowie. Później jednak pomyślałem, że przy następnych wydawnictwach będę chciał z kimś współpracować, więc nazwa raczej średnia. Cały czas myślę, żeby pod szyldem Hervy wypuszczać jakieś już zupełnie niestrawne rzeczy. Zobaczymy.
Swoje elektroniczne projekty wydajesz w niewielkich limitowanych nakładach. Czyli raczej nie jest to dochodowa część Twojej działalności.
Nie jest to dochodowa część mojej działalności. Myślę, że tak jest dobrze, są to niszowe sprawy i na razie tak zostanie, choć to może się zmienić przy następnych wydawnictwach. Myślę, że w takich limitach jest zdecydowanie coś ciekawego. Dodaje to ekskluzywności, a jak ktoś nie chce, to zawsze może poszukać w sieci.
Anaesthesię nagrałeś sam, ale na koncertach wspiera Cię dodatkowo na perkusji Łukasz Kumański. Czy kształt utworów znacznie się zmienił?
Łukasz nie odgrywa bitów, które są na płycie, więc można powiedzieć, że jest zmiana. Jest na pewno bardziej organicznie i jeszcze ciężej. Jeden utwór został przearanżowany całkowicie, reszta została zaadoptowana do nowych, lepszych warunków.
Czy kolejną płytę HRV nagracie już we dwóch?
Zdecydowanie. Nie dość, że już wiem, że to będzie zupełnie inna płyta, to do tego plan jest taki, aby więcej niż nasz dwójka była w to zaangażowana. Za wcześnie na razie, żeby cokolwiek zdradzać, ale pomysłów mam dużo, chęci też są, więc trzeba działać.
Skąd pomysł na ukrycie na albumie HRV aż czterech dodatkowych ścieżek? Zwłaszcza, że dużą część dwóch spośród nich zajmuje absolutna cisza.
Chciałem, żeby było 12 traków. A poważnie to podobają mi się ukryte ścieżki. W zasadzie to jest cisza, jeden utwór podzielony na trzy. Trochę nie pasował mi do całości, a wielu się podobał, więc pomyślałem, że go umieszczę gdzieś tam jako schowany w kąciku. Z perspektywy czasu uważam, że nie był to najlepszy pomysł, bo płyta jest za długa.
Jesteś bardzo zaangażowany w polską scenę dark wave/ EBM. Jak oceniasz jej kondycję?
Bardzo źle. A poważnie to tak naprawdę coraz mniej jestem zaangażowany w tę scenę, znajduję niestety tutaj coraz mniej dla siebie. Nie do końca zmierzanie w stronę coraz bardziej banalnego dark-techno-ravu mi się podoba, więc tym bardziej był powód do zdystansowania się. Z drugiej strony zacząłem cykl moich felietonów w nowym piśmie na scenie, jakim jest Gothica, więc tam będę dawał wyraz mojej frustracji tą sceną.
Jak wspominasz okres współpracy z Agonised By Love? Czy jest szansa na reaktywację tej formacji?
To był fajny okres, ale niestety nie do końca usłany różami. Przede wszystkim ekipa Agonised By Love to moi przyjaciele, więc z tego przede wszystkim wynikało moje zaangażowanie w zespół. Na początku byłem akustykiem, później członkiem i producentem. Wierzyłem w ten zespół, ale życie pisze własne scenariusze. Myślę, że nie ma opcji na reaktywację. To nie miałoby chyba sensu.
Idziesz własną ścieżką: między rockiem a muzyką elektroniczną. Nie boisz się, że dla co bardziej ortodoksyjnych fanów obu tych gatunków taka postawa może być trudna do zaakceptowania?
Nie interesują mnie zupełnie ortodoksyjni fani czegokolwiek. Ortodoksja to brak rozwoju i klapki na oczach. Bez sensu. Muzyka się podoba, albo nie, niezależnie czy jest to metal, techno, szanty czy muzyka filmowa. Otwartość jest najważniejsza. Oczywiście, że są gatunki muzyki, które do mnie nie przemawiają, choćby jeden z wspomnianych w poprzednim zdaniu, ale to nie zmienia faktu, że w dzisiejszych czasach mieszanie stylistyk, otwartość stwarza możliwości rozwoju.
Czujesz się bardziej klawiszowcem czy Djem?
DJem czuję się coraz mniej. Klawiszowcem... Hmmm, jak ktoś ładnie kiedyś określił... najbardziej czuję się architektem dźwięku. Podoba mi się to określenie, tak samo jak producent.
Tak, masz chyba rację. Wiesz, kiedyś miałem taki okres, że robiłem muzykę na zamówienie do prezentacji multimedialnych, stron www czy reklam i musiałem się ostro natrudzić, żeby wychodziły mi spod placów pozytywne dźwięki. Jakoś tak czuję i tak się dzieje, że ta muzyka nie jest łatwa i nie wchodzi jak bułeczka z masłem, tylko wymaga od słuchacza uwagi. Chyba najlżejsze było Agonised By Love, może dlatego, że to nie były moje piosenki.
Trochę w opozycji do wymienionych wcześniej formacji stoi Twój multimedialny projekt Rumours About Angels. Ma łagodne, przestrzenne brzmienie, jego częścią są piękne wizualizacje. Występowałeś z nim nawet w gdańskiej katedrze. Mógłbyś opowiedzieć więcej o tym przedsięwzięciu?
To jest projekt, który stworzyliśmy z Jarkiem Kubickim – niesamowitym artystą, a zarazem moim przyjacielem. Wymyśliliśmy sobie, że on będzie tworzył grafiki, kolaże zdjęciowe, a ja do tego będę robił muzykę. Efekt przeszedł nasze oczekiwania i nadal po latach muszę stwierdzić że jest to wielki i wspaniały projekt. Zaplecze techniczne mieliśmy wtedy marne, szczególnie ja, a jednak się udało. Premiera jak wspomniałeś odbyła się w kościele świętego Jana w Gdańsku. Przyszło ponad pięćset osób. Wielu widzów mnie spotyka po latach i mówi, że tam byli, że była niesamowita atmosfera, to bardzo cieszy, bo ja po latach tak samo to odbieram. Co do muzyki, to nie wydaje mi się, aby była aż tak łagodna. Owszem są momenty delikatne przestrzenne, ale są też momenty noie’owe, ciężkie, chociażby szósty i siódmy utwór.
Do Blindead dołączyłeś już po wydaniu debiutanckiej Devouring Weakness. W jakich okolicznościach do tego doszło?
Połączył nas Myspace , Mateusz (Śmierzchalski – przyp. PT) jako Blindead dodał mnie do znajomych. Ja zwykle mam tak, że jak dodaje mnie polski zespół staram się posłuchać choć chwilę, co oni tam sobie tworzą. Tak było w tym przypadku. Oniemiałem na chwilę, bo nie zdawałem sobie sprawy, że taka muzyka istnieje. Moja edukacja metalowa kończyła się na My Dying Bride, Anathemie, Katatonii czy Tiamat. Tutaj słyszę coś, co przywodzi mi ten ciężki, smutny klimat z czymś więcej, a do tego jeszcze zespół z Gdyni. Spodobało mi się, to wpisałem komentarz życząc powodzenia. Po paru dniach odpisał Mateusz, że słyszał moje rzeczy jako HRV i czy bym nie chciał może dograć elektroniki na nową płytę? Przyszedłem na próbę – wypiliśmy trochę wody, zaiskrzyło i oto jestem. Taka romantyczna historia, bo przecież Myspace na początku z założenia miał być serwisem randkowym.
Mam wrażenie, że Twoje pojawienie się w Blindead miało znaczący, kto wie czy nie decydujący wpływ na brzmienie zespołu. Stało się od tego czasu bogatsze, bardziej nasycone elektroniką.
Miło mi, że tak mówisz. Wiesz, na pewno był to duża zmiana, zwłaszcza że nie zastępowałem nikogo, tylko przyniosłem swoje zabawki i zaczęliśmy robić coś nowego. Myślę, że Impulse był takim przełomowym wydawnictwem, gdzie mogłem w pełni rozłożyć skrzydła. Bardzo lubię elektronikę w wydaniu właśnie przestrzennym – ambientowym i to też staram się wprowadzać.
Jak Ci się grało na Hammondzie w tytułowym utworze z „Affliction XXIX II MXMVI”? To chyba nie jest typowe dla Ciebie instrumentarium.
{mosimage} W dzisiejszych czasach nie trzeba mieć na szczęście Hammonda żeby grać jego brzmieniem . Wiesz co, tak naprawdę Hammondy już się pojawiły na Impulsie. Tak naprawdę myślę, że jest to zasługa wzajemnego przenikania się i uczenia od siebie w zespole. Kiedyś podchodziłem do takich brzmień bardzo sceptycznie. Wolałem brzmienia syntetyczne niż udawanie analogów. Teraz jest odwrotnie, odkrywam takie brzmienia na nowo. Zawsze byłem miłośnikiem starego progresywnego rocka, jak Pink Floyd, czy Camel, więc przyszło mi to bardzo naturalnie. Strasznie mi się podoba klimat uzyskany w Affliction XXIX II MXMVI – bardzo jestem zadowolony z tego numeru. Myślę , że na nowym materiale nie zabraknie Hammondów czy Rhodesów, najważniejsze wydaje mi się mieszanie różnych brzmień, nowych i starych, sprawdzonych.
W swojej solowej twórczości ukrywasz się pod wieloma szyldami: Rumours About Angels, H_12, HRV. Nie kusiło Cię wydanie płyty pod własnym nazwiskiem? Czy może wolisz rozgraniczać swoje rozmaite muzyczne oblicza?
Kusiło. Tak naprawdę to HRV na początku nazywał się Hervy i pod takim szyldem wystąpiłem kilka razy z materiałem, choćby na Ambient Festiwalu w Gorlicach czy na Castle Party w Bolkowie. Później jednak pomyślałem, że przy następnych wydawnictwach będę chciał z kimś współpracować, więc nazwa raczej średnia. Cały czas myślę, żeby pod szyldem Hervy wypuszczać jakieś już zupełnie niestrawne rzeczy. Zobaczymy.
Swoje elektroniczne projekty wydajesz w niewielkich limitowanych nakładach. Czyli raczej nie jest to dochodowa część Twojej działalności.
Nie jest to dochodowa część mojej działalności. Myślę, że tak jest dobrze, są to niszowe sprawy i na razie tak zostanie, choć to może się zmienić przy następnych wydawnictwach. Myślę, że w takich limitach jest zdecydowanie coś ciekawego. Dodaje to ekskluzywności, a jak ktoś nie chce, to zawsze może poszukać w sieci.
Anaesthesię nagrałeś sam, ale na koncertach wspiera Cię dodatkowo na perkusji Łukasz Kumański. Czy kształt utworów znacznie się zmienił?
Łukasz nie odgrywa bitów, które są na płycie, więc można powiedzieć, że jest zmiana. Jest na pewno bardziej organicznie i jeszcze ciężej. Jeden utwór został przearanżowany całkowicie, reszta została zaadoptowana do nowych, lepszych warunków.
Czy kolejną płytę HRV nagracie już we dwóch?
Zdecydowanie. Nie dość, że już wiem, że to będzie zupełnie inna płyta, to do tego plan jest taki, aby więcej niż nasz dwójka była w to zaangażowana. Za wcześnie na razie, żeby cokolwiek zdradzać, ale pomysłów mam dużo, chęci też są, więc trzeba działać.
Skąd pomysł na ukrycie na albumie HRV aż czterech dodatkowych ścieżek? Zwłaszcza, że dużą część dwóch spośród nich zajmuje absolutna cisza.
Chciałem, żeby było 12 traków. A poważnie to podobają mi się ukryte ścieżki. W zasadzie to jest cisza, jeden utwór podzielony na trzy. Trochę nie pasował mi do całości, a wielu się podobał, więc pomyślałem, że go umieszczę gdzieś tam jako schowany w kąciku. Z perspektywy czasu uważam, że nie był to najlepszy pomysł, bo płyta jest za długa.
Jesteś bardzo zaangażowany w polską scenę dark wave/ EBM. Jak oceniasz jej kondycję?
Bardzo źle. A poważnie to tak naprawdę coraz mniej jestem zaangażowany w tę scenę, znajduję niestety tutaj coraz mniej dla siebie. Nie do końca zmierzanie w stronę coraz bardziej banalnego dark-techno-ravu mi się podoba, więc tym bardziej był powód do zdystansowania się. Z drugiej strony zacząłem cykl moich felietonów w nowym piśmie na scenie, jakim jest Gothica, więc tam będę dawał wyraz mojej frustracji tą sceną.
Jak wspominasz okres współpracy z Agonised By Love? Czy jest szansa na reaktywację tej formacji?
To był fajny okres, ale niestety nie do końca usłany różami. Przede wszystkim ekipa Agonised By Love to moi przyjaciele, więc z tego przede wszystkim wynikało moje zaangażowanie w zespół. Na początku byłem akustykiem, później członkiem i producentem. Wierzyłem w ten zespół, ale życie pisze własne scenariusze. Myślę, że nie ma opcji na reaktywację. To nie miałoby chyba sensu.
Idziesz własną ścieżką: między rockiem a muzyką elektroniczną. Nie boisz się, że dla co bardziej ortodoksyjnych fanów obu tych gatunków taka postawa może być trudna do zaakceptowania?
Nie interesują mnie zupełnie ortodoksyjni fani czegokolwiek. Ortodoksja to brak rozwoju i klapki na oczach. Bez sensu. Muzyka się podoba, albo nie, niezależnie czy jest to metal, techno, szanty czy muzyka filmowa. Otwartość jest najważniejsza. Oczywiście, że są gatunki muzyki, które do mnie nie przemawiają, choćby jeden z wspomnianych w poprzednim zdaniu, ale to nie zmienia faktu, że w dzisiejszych czasach mieszanie stylistyk, otwartość stwarza możliwości rozwoju.
Czujesz się bardziej klawiszowcem czy Djem?
DJem czuję się coraz mniej. Klawiszowcem... Hmmm, jak ktoś ładnie kiedyś określił... najbardziej czuję się architektem dźwięku. Podoba mi się to określenie, tak samo jak producent.
Rozmawiał: Paweł Tryba