Przez kilka miesięcy w latach 2008-2009 NAO było w zawieszeniu, mimo coraz liczniejszych wyrazów uznania. Co ostatecznie skłoniło Was do powrotu?
Edyta Glińska: Impuls! Chyba stęskniliśmy się za sobą. Powrót do grania odbywał się bardzo ostrożnie, bez zobowiązań. Bardzo szybko jednak poczuliśmy, że musimy nagrać płytę, zarejestrować to, co zrobiliśmy do tej pory. Na tamten moment mieliśmy grubo ponad półtorej godziny materiału. Wybraliśmy 50 minut. Jednak skład nie wytrzymał próby czasu i teraz NAO wygląda zupełnie inaczej, niż w momencie powrotu.
Już jakiś czas funkcjonujecie w składzie z jedną gitarą. Czy trudno było przearanżować Wasze utwory, gdzie dialogi gitar pełniły istotną rolę?
Ta zmiana była dość ryzykowna, ale dała nam zupełnie nowe możliwości. Jest bardziej klarownie i dynamicznie. Dodaliśmy trochę więcej elektroniki, ale nie było drastycznych zmian aranżacyjnych.
Deprywacja sensoryczna to odcięcie od wszelkich bodźców zmysłowych. Jak godzicie tytuł płyty z oddziaływaniem na słuch, a i na wzrok przez ciekawe grafiki?
Tytuł to taka sugestia, by słuchacz zamknął się sam na sam z naszą płytą, odciął wszelkie bodźce. Wydaje nam się, że wtedy można docenić to, co zrobiliśmy. Dodatkowo łączy się z tekstami, które dotyczą podróży do wnętrza siebie.
Krótkotrwała deprywacja może relaksować, stosowana w nadmiarze – bywa używana jako tortura psychiczna. Ja Waszą płytę przedawkowuję regularnie. Relaks się pogłębia, jakichkolwiek objawów psychotycznych nie stwierdza się. Wyjaśnij mi proszę to zjawisko.
To bardzo mnie cieszy. Widać nasza deprywacja jest nieco inna.
Powiedz nieco o znaczeniu grafik zdobiących Deprywację sensoryczną, Mam Wasz T-Shirt z ich odwzorowaniem – koledzy stwierdzili, że wbrew powszechnemu trendowi propagowania konopi indyjskich promuję rodzimy mak.
To, że przypomina mak to przypadek. Zależało nam na tym, by grafika była na pierwszy rzut oka czymś innym, niż się wydaje przy pierwszym zerknięciu. Dopiero po dokładnym przyjrzeniu się zaczynasz dostrzegać o co chodzi. Z bliska widać, że kwiatek ma głowy. Na temat okładki mamy kilka interpretacji na nasz użytek, nie wiem czy jeśli je zdradzę nie popsuję zabawy. Wszystko tam ma znaczenie. Pole z wyrwanymi kwiatkami, strach, kwiatki innego gatunku leżące "pod płytą".
Czy nie czujecie się wypełnieniem pewnej luki w polskim post rocku? Do tej pory jeżeli już wykorzystujące jego elementy zespoły miały wokalistów, to szły raczej w kierunku brutalnego post metalu. Wy wolicie bardziej atmosferyczne rejony.
Nie czujemy byśmy wpisywali się tak do końca w nurt post-rockowy. Faktycznie tak zostaliśmy zaszufladkowani i nie bronimy się przed tym. Ludzie muszą sobie w jakiś sposób porządkować świat. A czy jesteśmy wypełnieniem? Są przecież jeszcze takie zespoły jak Spiral, czy George Dorn Screams, które w grubym uproszczeniu też mają delikatny kobiecy wokal i gitary na delayach.
Wiele post rockowych zespołów po dołączeniu wokalu dryfuje w stronę piosenek. Wasze utwory to wciąż strumień świadomości, ze śpiewem bardzo zintegrowanym z instrumentami. Skąd taki pomysł na kompozycje?
To wszystko wyszło spontanicznie. Kiedy dołączyłam do zespołu dostałam bardzo dużo materiału, do którego miałam zrobić wokal i utwory te nie miały nic wspólnego z tradycyjną konstrukcją zwrotka, refren itd. Niektóre prawie w ogóle nie zostały zmienione w związku z pojawieniem się wokalu. Po prostu dopasowałam się do klimatu. Taki sposób pisania muzyki chyba sprawdza się u nas najlepiej. Jednak konstrukcja "piosenkowa" z założenia trochę ogranicza, a my lubimy mieć poczucie wolności.
Jestem świadom pokrewieństwa Waszej muzyki z Mogwai czy Sigur Ros, ale też wyczuwam w niej nutkę klasyki, sympatii dla starej psychodelii i space’u – Floydów czy Hawkwind. Jak to jest z Waszymi inspiracjami?
Jeśli o mnie chodzi bardzo lubię ładne melodie, nagłe zwroty akcji oraz duże kontrasty. Kocham Radiohead, jestem wielką fanką Mike'a Pattona i Tori Amos. Nie sądzę jednak, by to było słychać w dźwiękach jakie tworzę. Paster lubi elektronikę, Wojtek z kolei cięższe i czasami matematyczne granie. Chyba najbardziej "post-rockowy" z nas wszystkich jest Grześ. Czyli tak, jak pewnie niemal każdym składzie, jesteśmy zbiorem różnych upodobań, które się uzupełniają. Jeśli chodzi o klasykę, to oczywiście na pewno każdy z nas przez to przechodził, ale chyba nie jesteśmy wielkimi smakoszami.
Czy tworzenie takich eterycznych, rozmytych linii wokalnych nie jest przypadkiem większym wyzwaniem niż typowe piosenki?
Robienie takich wokali daje dużą swobodę, bo ten, jak powiedziałeś "strumień świadomości", może przybrać dowolny kształt. Trzeba jednak dopasować się do całości. Scalić wszystko. Zarówno tekstowo jak i wokalnie, pod kątem brzmienia głosu. To bywa trudne, ale jest bardzo pociągające. W innych projektach nie śpiewam zawsze takim zwiewnym głosikiem. W NAO to się sprawdza. Na pewno pisanie typowych piosenek jest zupełnie innym wyzwaniem.
Przyznajesz się, że tworząc teksty sięgasz do twórczości Milana Kundery i Witkacego. Dlaczego właśnie do nich?
To przypadek. Akurat pisząc te teksty czytałam takie książki. Niektóre rzeczy wpadły mi do tekstów nieświadomie, a niektórych użyłam z premedytacją. Jest utwór opowiadający m.in. o kiczu, o bolesnym upraszczaniu człowieka kilkoma słowami. Akurat wtedy czytałam Nieznośną lekkość bytu, gdzie Kundera pisze, że kicz jest "stacją tranzytową między bytem a zapomnieniem". Tytuł wpasował się idealnie. Są też takie momenty w tekstach, gdzie bardzo przydał mi się ciężki, narkotyczny klimat Witkacego. Fragment tekstu, który mówię w Da jest z Pożegnania jesieni. Zaczęłam też zastanawiać się, czy przypadkiem nie napisałam, czegoś pod wpływem tego, co przed momentem czytałam. Postanowiłam więc dla bezpieczeństwa umieścić informację na płycie, żeby wielbiciele Witkacego i Kundery nie rzucili się na mnie z pazurami. Śladowe ilości twórczości wspomnianych autorów wypatrzyłam w Konwalii, Da i oczywiście Stacji tranzytowej między bytem a zapomnieniem.
Macie plany podboju zagranicznych scen? Jeśli tak – czy z tekstami wciąż w rodzimym języku czy może przetłumaczonymi na angielski?
Niewiele brakowało, a bylibyśmy właśnie teraz w trasie europejskiej. Tym razem jednak nie doszło to do skutku. Plany są. Adam Waleszyński z Tides From Nebula twierdzi, że to w jakim języku jest muzyka przestaje się liczyć tuż za granicami naszego kraju i namawia nas byśmy jechali z polskimi tekstami w Europę. Nie mamy powodu by mu nie wierzyć. Pisanie po polsku sprawia mi naprawdę dużą przyjemność, ale nie wykluczam, że być może kiedyś pokuszę się o to, by je przetłumaczyć i zaśpiewać po angielsku. Będzie to na pewno ciekawe, szczególnie brzmieniowo.
Czego możemy się spodziewać po następcy Deprywacji sensorycznej?
Nie wiem. Będzie na pewno inaczej. Już teraz widać, że idziemy w zupełnie innym kierunku. Może będzie mniej eterycznie, bardziej elektronicznie. Teraz jesteśmy w takim momencie, że powstaje sporo pomysłów zupełnie oderwanych od siebie. Badamy nowe tereny. Nowy materiał piszą już zupełnie inni ludzie.
Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiał: Paweł Tryba
zobacz też: NAO