A+ A A-

Nazwa z pewną ideologią - rozmowa z Grzegorzem Bauerem z zespołu Frittata

W ostatnim czasie nie mogę się uwolnić od imiennego debiutu krakowskiej Frittaty. Żywa, melodyjna mieszanka jazzu, folku różnych krain i  ciekawych rytmicznych eksperymentów po prostu nie może się nie podobać. Zupełnie szczerze – nie jestem w stanie podać logicznego powodu, dla którego album Frittaty nie jest dziś, pół roku po premierze, płytą platynową. To oznacza, że albo nielogiczny jestem ja, albo reszta świata. Na koncert Frittaty jeszcze nie dane mi było trafić, ale skoro już jej perkusista, Grzegorz Bauer, zawitał do mojego miasta z innym zespołem, w którym się udziela – Depresjonistami – nie mogłem nie odciągnąć go na stronę i zadać kilku pytań.

Mieliście do wyboru całą masę innych potraw służących do utylizacji resztek z lodówki, na przykład zapiekanka albo forszmak. Czemu akurat Frittata?

Nie widzieliśmy w ogóle, że taka potrawa istnieje, dopiero nasza koleżanka zaproponowała nam tę nazwę. Jest elegancka i zawiera w sobie jakąś ideologię, która do nas pasuje. Nasza muzyka jest bowiem bardzo eklektyczna, podobnie jak frittata w wersji ekstremalnej.

Określić Waszą twórczość jazz rockiem to zdecydowanie za duże uproszczenie.

Na pewno nie jest rock. Elementów jazzowych jest dużo, rocka może troszeczkę w naszym myśleniu też trochę jest, ale generalnie ciężko to opisać, spektrum stylów jest za szerokie.

Piszecie, że inspiruje Was też muzyka elektroniczna – tego akurat nie jestem w stanie wychwycić.

To przejawia się raczej w warstwie rytmicznej, w niektórych utworach sekcja inspirowana jest elektroniką, może ciężko to rozpoznać przy naszym instrumentarium.

A’propos rytmu – czy ciężko gra się w zespole z dwoma instrumentami basowymi – kontrabasem i warr guitar?

Basy nigdy naraz nie spełniają tej samej roli. Jeden z nich zawsze pełni tradycyjną rolę rytmiczną, a drugi w tym samym momencie wykorzystujemy jako instrument harmoniczny.

Rozmawiamy przed koncertem Depresjonistów, do których dołączyłeś w zeszłym roku. Czy współpraca z grającym na warr Krzysztofem Wyrwą pomogła Ci łatwiej porozumieć się z Kubą Nowakiem również wykorzystującym ten nietypowy instrument?

Krzysztof był niejako inicjatorem mojego grania u Depresjonistów. Znali się wcześniej z Kubą, w Polsce jest trzech czy czterech czynnie działających warr gitarzystów, siłą rzeczy utrzymują ze sobą kontakt. Kuba spytał go kiedyś w mailu czy nie zna jakichś nieszablonowo myślących perkusistów do projektu, w którym uczestniczy. Krzysiek polecił mu mnie i tak zostało. 

 Zdarzyło Wam się również grać na żywo muzykę do niemego filmu.

Film miał tytuł Szatniarz, pochodził z lat trzydziestych. Ciekawe doświadczenie. Obejrzeliśmy go wcześniej, do tappingu wykorzystaliśmy fragmenty naszych utworów przemieszane z improwizacją w proporcji mniej więcej pół na pół, sami nie do końca z początku wiedzieliśmy kiedy jakiego patentu użyć.

Jak doszło do Waszej współpracy z Nigelem Kennedym?

Nasza koleżanka, wielka miłośniczka jazzu, zresztą w chwili obecnej menedżer Pink Freud, podsunęła Nigelowi nasze nagrania, a on bardzo się nimi zainteresował – co już było sukcesem, bo trudno go zainteresować czymkolwiek. Najpierw zaprosił nas na Wiosnę Jazową w Zakopanem, a potem na występ w Londynie, w Ramach Weekendu Polskiego.

Z tytułów Waszych utworów śmiem wnioskować, że macie do swojej twórczości dość luźne podejście.

W ogóle mamy luźne podejście do życia. Humor jest dla nas bardzo istotny, nie traktujemy siebie śmiertelnie poważnie. Uśmiech przydaje się w każdej sytuacji.

Działacie od 2006 roku, płytę wydaliście dopiero w 2011. Dlaczego czekaliście z tym aż pięć lat?

Trochę mniej, zaczęliśmy nagrywać rok wcześniej. Wiele czynników się na to złożyło. Każdy z nas żyje z muzyki i musieliśmy godzić nasze różne zajęcia i sami zdobyć fundusze na nagranie, a Frittata przynajmniej dotychczas nie jest projektem szczególnie dochodowym. Realizacja naszych dość skomplikowanych utworów też zabrała dużo czasu. W międzyczasie przeszliśmy zmianę składu, szukaliśmy wydawcy.

Wasza interpretacja Kołysanki Krzysztofa Komedy w końcówce bardzo zbliża się do brzmienia King Crimson, zwłaszcza z okresu Red. Czy to świadome nawiązanie?

Jak najbardziej, chętnie odwołujemy się do King Crimson. Gramy zresztą z Krzysztofem w Twelve Moons, zespole wykonującym wyłącznie covery KC. W ogóle każdy z nas gra w bardzo różnych formacjach. To też nam pozwala poszerzyć horyzonty. Nie zamykać się tylko w jazzie, world music czy innej szufladce. Inspiracją jest dla nas każdy dobry zespół.

Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiał: Paweł Tryba

zobacz też: Frittata

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.