Mieliście do wyboru całą masę innych potraw służących do utylizacji resztek z lodówki, na przykład zapiekanka albo forszmak. Czemu akurat Frittata?
Nie widzieliśmy w ogóle, że taka potrawa istnieje, dopiero nasza koleżanka zaproponowała nam tę nazwę. Jest elegancka i zawiera w sobie jakąś ideologię, która do nas pasuje. Nasza muzyka jest bowiem bardzo eklektyczna, podobnie jak frittata w wersji ekstremalnej.
Określić Waszą twórczość jazz rockiem to zdecydowanie za duże uproszczenie.
Na pewno nie jest rock. Elementów jazzowych jest dużo, rocka może troszeczkę w naszym myśleniu też trochę jest, ale generalnie ciężko to opisać, spektrum stylów jest za szerokie.
Piszecie, że inspiruje Was też muzyka elektroniczna – tego akurat nie jestem w stanie wychwycić.
To przejawia się raczej w warstwie rytmicznej, w niektórych utworach sekcja inspirowana jest elektroniką, może ciężko to rozpoznać przy naszym instrumentarium.
A’propos rytmu – czy ciężko gra się w zespole z dwoma instrumentami basowymi – kontrabasem i warr guitar?
Basy nigdy naraz nie spełniają tej samej roli. Jeden z nich zawsze pełni tradycyjną rolę rytmiczną, a drugi w tym samym momencie wykorzystujemy jako instrument harmoniczny.
Rozmawiamy przed koncertem Depresjonistów, do których dołączyłeś w zeszłym roku. Czy współpraca z grającym na warr Krzysztofem Wyrwą pomogła Ci łatwiej porozumieć się z Kubą Nowakiem również wykorzystującym ten nietypowy instrument?
Krzysztof był niejako inicjatorem mojego grania u Depresjonistów. Znali się wcześniej z Kubą, w Polsce jest trzech czy czterech czynnie działających warr gitarzystów, siłą rzeczy utrzymują ze sobą kontakt. Kuba spytał go kiedyś w mailu czy nie zna jakichś nieszablonowo myślących perkusistów do projektu, w którym uczestniczy. Krzysiek polecił mu mnie i tak zostało.
Zdarzyło Wam się również grać na żywo muzykę do niemego filmu.
Film miał tytuł Szatniarz, pochodził z lat trzydziestych. Ciekawe doświadczenie. Obejrzeliśmy go wcześniej, do tappingu wykorzystaliśmy fragmenty naszych utworów przemieszane z improwizacją w proporcji mniej więcej pół na pół, sami nie do końca z początku wiedzieliśmy kiedy jakiego patentu użyć.
Jak doszło do Waszej współpracy z Nigelem Kennedym?
Nasza koleżanka, wielka miłośniczka jazzu, zresztą w chwili obecnej menedżer Pink Freud, podsunęła Nigelowi nasze nagrania, a on bardzo się nimi zainteresował – co już było sukcesem, bo trudno go zainteresować czymkolwiek. Najpierw zaprosił nas na Wiosnę Jazową w Zakopanem, a potem na występ w Londynie, w Ramach Weekendu Polskiego.
Z tytułów Waszych utworów śmiem wnioskować, że macie do swojej twórczości dość luźne podejście.
W ogóle mamy luźne podejście do życia. Humor jest dla nas bardzo istotny, nie traktujemy siebie śmiertelnie poważnie. Uśmiech przydaje się w każdej sytuacji.
Działacie od 2006 roku, płytę wydaliście dopiero w 2011. Dlaczego czekaliście z tym aż pięć lat?
Trochę mniej, zaczęliśmy nagrywać rok wcześniej. Wiele czynników się na to złożyło. Każdy z nas żyje z muzyki i musieliśmy godzić nasze różne zajęcia i sami zdobyć fundusze na nagranie, a Frittata przynajmniej dotychczas nie jest projektem szczególnie dochodowym. Realizacja naszych dość skomplikowanych utworów też zabrała dużo czasu. W międzyczasie przeszliśmy zmianę składu, szukaliśmy wydawcy.
Wasza interpretacja Kołysanki Krzysztofa Komedy w końcówce bardzo zbliża się do brzmienia King Crimson, zwłaszcza z okresu Red. Czy to świadome nawiązanie?
Jak najbardziej, chętnie odwołujemy się do King Crimson. Gramy zresztą z Krzysztofem w Twelve Moons, zespole wykonującym wyłącznie covery KC. W ogóle każdy z nas gra w bardzo różnych formacjach. To też nam pozwala poszerzyć horyzonty. Nie zamykać się tylko w jazzie, world music czy innej szufladce. Inspiracją jest dla nas każdy dobry zespół.
Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiał: Paweł Tryba
zobacz też: Frittata