A+ A A-

Hawkwind: Spełniona przepowiednia

N igdy nie rozgryzę Anglików. Mogą wyglądać ekscentrycznie, ale i tak kiedy już zaczną mówić odnosi się wrażenie, że są dżentelmenami. Lepiej być jastrzębiem latającym nad lasem niż orłem latającym nad górami To pewnie przez ten akcent… 8.09.2012 przez hol inowrocławskiego hotelu przewijała się cala masa dziwacznie ubranych Anglików: instrumentalistów, tancerek i technicznych zespołu Hawkwind. Każdy coś od siebie dodawał do rozmowy, którą przeprowadziłem z niezmordowanym Dave’em Brockiem (z wyglądu: stary hipis), od ponad czterech dekad dowodzącym tym space rockowym cyrkiem. Ale że naprawdę istotne fakty dodali tylko wokalista Mr Dibs (z wyglądu miłośnik aerykańskiego sludge’u) i  gościnnie wspomagający zespół na trasie klawiszowiec Philip „Dead Fred” Reeves (z wyglądu… zupełnie normalny sześćdziesięciolatek), przytoczyłem tylko ich wtrącenia. Inaczej zresztą wywiad mógłby się zamienić w kakofonię na miarę Sonic Attack.

Hawkwind to zespól legendarny, ale wciąż niedoceniony. Jesteście ojcami chrzestnym space rocka, to jasne, ale mało kto zauważa Wasz wpływ na muzykę elektroniczną i eksperymenty z dronami.

Dave Brock: Tak, lubimy taką muzykę i wydaje mi się, że w swoim czasie robiliśmy bardzo podobne rzeczy.

 

Co tak Was kręci w muzycznym transie – opierają się na nim i płyty, i  - przede wszystkim – Wasze koncerty.

DB: Na przełomie lat 60tych i 70tych nie było jeszcze pojęcia transu. Niemieckie zespoły jak Can czy Neu! stosowały powtarzalne, hipnotyczne riffy, które omywał strumień klawiszy. My robiliśmy podobne rzeczy, korzystając z rozwoju technologii.

Mr Dibs: Wprawiamy ludzi w trans stosując repetycje.

DB: Naprawdę ciężko jest określić co my tak naprawdę gramy (śmiech).

 

Jak wspomina Pan współpracę z Aamon Duul II?

DB: Nie była to współpraca. Dave Anderson, który dopiero co został z Amon Duul II wyrzucony, zastąpił odchodzącego od nas basistę Johna Harrisona. Potem dowiedzieliśmy się, ze próbuje przejąć nazwę, stworzyć własne Amon Duul II. Niegrzeczny chłopiec (śmiech!). Zupełnie jak Nik Turner (współzałożyciel zespołu, saksofonista – przyp. Trybik), który po latach wykorzystywał na koncertach nazwę Hawkwind.

 

Panie Brock, Hawkwind to zespół, ale też rodzaj kolektywu. Ze wszystkimi byłymi członkami zespołu utrzymuje Pan przyjazne stosunki, kiedyś urządził Pan wielki koncert Hawkestra, gdzie zagrali wszyscy muzycy, którzy przewinęli się przez kapelę.

DSC 0448DB: Hawkestra to był koszmar. ..

MD: Naprawdę ciężko było tymi wszystkimi ludźmi jakoś pokierować, każdy grał sobie a muzom, muzyka rozłaziła się na różne strony. Oczywiście był to ukłon dla fanów, którzy mogli zobaczyć ich wszystkich w jednym miejscu, ale pod względem organizacyjnym to chaos.

DB: Razem z ówczesnym składem intensywnie się przygotowywaliśmy, przećwiczyliśmy wszystkie te stare numery z lat 80tych i 90tych. Dokładnie wiedzieliśmy o co nam chodzi. Ale wielu dawnych członków latami nie grało, stracili kontakt z muzyką. Wchodzili, nie potrafili odegrać swoich partii. Rozwinęło się to w katastrofę, którą chętnie bym zapomniał (śmiech). Jedynymi jasnymi punktami byli Samantha Fox i Lemmy. Sam była wspaniała, wyglądała jak mały diamencik. Była Panią Wszechświata. Nik Turner jej nie lubił – cała promieniała, świetnie tańczyła, kradła cały show. Kiedy byli razem na scenie, Nik odwracał się do niej plecami.

Raczej nie wydalibyście tego na DVD?

DB: Powstrzymałem przed tym wytwórnię. Czasem brzmiało to, jakby równocześnie grały dwa różne zespoły. Dobrze zgrany, przygotowany zespół centralny i goście, z którymi wszystko to ćwiczyliśmy, ale kiedy przyszło co do czego – i tak grali swoje. Nagłośnić to wszystko też nie było łatwo.

 

Różnie się mówi o genezie nazwy Hawkwind. Jedni mówią, że chodzi o nieprzyjemne odgłosy, jakie wydawał Nik Turner…

DB: O pierdzenie (śmiech)!

 

… a Lemmy w swojej książce twierdził, że nazwa pochodzi od bohatera książek Michaela Moorcocka, Doriana Hawkmoona.

DB: Tak naprawdę pochodzi od starego japońskiego przysłowia: lepiej być jastrzębiem latającym nad lasem niż orłem latającym nad górami. Jastrząb na wietrze – Hawk In The Wind. Stąd ten zbitek słowny.

 

Skoro wspomnieliśmy o Moorcocku, którego uwielbiam – kilka Waszych płyt, jak The Chronicles of The Black Sword i Warrior At The Edge Of Time było opartych na jego książkach. Warriora, opowiadającego historię Wiecznego Wojownika, nagraliście grubo przed zakończeniem serii książek o nim. Nie kusiło Was, żeby dopowiedzieć do końca historię Lorda Erekose?

DSC 0492DB: Chodzi ci o Hawkmoona, rycerza z czarną blizną na czole? Bo saga o Elricu składała się bodaj z sześciu tomów, na jej podstawie powstał album The Chronicles of The Black Sword. Czytałem je wszystkie, w ogóle przeczytałem masę powieści Michaela. Znasz tę historię – o czarnym mieczu wysysającym dusze. Ta saga była dla nas sporym wyzwaniem, trudno było ją skondensować do objętości jednego albumu. Powstała świetna płyta, moim zdaniem najjaśniejszy punkt lat 80tych.  Bo nigdy nie jest tak, że forma zespołu jest stała. Są płyty lepsze i gorsze, wzloty i porażki. Tak jak w życiu – szczyt szczęścia, a potem nagle katastrofa. Wiecznego Wojownika czytałem tak dawno temu... Czy to tam pojawiał się Hrabia Brass? (nie tam, to postać z sagi o Hawkmoonie – przyp. Trybik) Moorcock czyta dużo staroangielskich legend, jak Beowulf, i malutkie ich wątki wplata w swoje historie. Trochę oszukuje. Dawno nie czytałem żadnej jego książki, ale w latach 70tych, kiedy zaoferował nam swoje teksty, chłonąłem wszystko. Był wtedy bardzo nieśmiały. Pojawił się w naszej sali prób i zaproponował współpracę. Wtedy to było coś: o rany, Michael Moorcock, prawdziwy pisarz, chce pisać dla nas! Zresztą dziś też wykonamy jego Sonic Attack. Będzie to o tyle ciekawe, że równolegle będzie go tłumaczył na polski nasz przyjaciel Marcin (Marcin Babko z zespołu hipiersoniK – przyp. Trybik).

 

Czy to prawda, że Bob Calvert chciał „na gorąco” pisać wiersze na maszynie i rzucać je w tłum w trakcie Waszych występów?

DB: Robił tak! Trzymaliśmy się razem 25 lat. Potrafił czytać na scenie gazetę i wychodziły z tego ciekawe historyjki. A z kartek z wierszami robił samolociki albo zgniatał w kulkę i wykopywał w publikę. Był bardzo inteligentnym facetem.

Philip Reeves: Przez dłuższy czas mieszkałem razem z Bobem w jego niesamowitym mieszkaniu. Grałem też na jego płytach. Powiedziałbym, ze to prawdziwy geniusz. Ale przebywanie z nim było bardzo bolesnym doświadczeniem. Jestem osobą spokojną, wycofaną. Dzięki temu potrafiłem uspokoić Boba. Ale odbywało się to w ten sposób, że Bob kradł mój spokój, zabierał mi go, żeby samemu poczuć się lepiej.

DB: Coś jak z mieczem Elrica wysysającym dusze…

PR: Po tygodniu wspólnego mieszkania Bob potrafił mnie wprawić w odmienne stany świadomości. Przez brak snu. Kiedy się z nim mieszkało, nie można było spać! Palił jak smok, pił nałogowo czarną kawę. I wysysał moją psyche, moja energię. Nie mogłem tego dłużej znieść. Ale jeśli kiedyś współpracowaliśmy z geniuszem, to tym geniuszem był właśnie Calvert. Życzę mu powodzenia, gdzie by teraz nie był (Calvert zmarł na zawał w 1988 roku - przyp. Trybik). Wciąż jest z nami.

DB: Oczywiście, przez lata był kluczowym członkiem zespołu.

 

Muzyka Hawkwind zmieniała się przez lata. Na początku zaczynaliście od klimatów bliskich folkowi, wyewoluowaliście w dojrzały space rock, na Warrior At The Edge Of Time dodaliście mu symfonicznego sznytu. Skąd te częste zmiany oblicza?

DB: Bo to właśnie powinno się robić, kiedy się jest muzykiem. Jesteś jak malarz, malujesz obrazy dźwiękiem. Wciąż musisz się zmieniać, nie możesz powielać tego, co było dawniej. Ale wszystkie te płyty wciąż brzmią jak Hawkwind, jest w tym pewna stała formuła.

MD: Dorastałem jako fan tego zespołu. Najlepsze było w nim to, ze nigdy nie wiadomo było czego się spodziewać. Trzeba było przyzwyczaić się do ciągłych zmian, ewolucji. To naprawdę progresywne podejście!

 

Wasz singiel Urban Guerilla był zakazany w BBC Radio po serii ataków bombowych.

DB: Tak, został wycofany, na życzenie wytwórni. Jego słowa są bardzo aktualne także i dziś. Nic się nie zmienia. Czytam teraz książkę o arabskich miastach w czasie krucjat – bardzo podobne sytuacje. To, co działo się kiedyś, dzieje się i dziś. Bezdomni, trędowaci na ulicach Bagdadu i Jerozolimy … To niekończący się cykl, wieczna opowieść. Setki lat miną, zanim podobne rzeczy przestana się zdarzać.

MD: To jak spełniona przepowiednia, słowa pasują do dnia dzisiejszego i do 1973 roku.

 

W ogóle sporo miejsca w tekstach poświęcaliście nieciekawemu życiu w mieście. Czy aby nie wyprzedziliście punk rocka?

DB: Zawsze o tym śpiewaliśmy. O rozruchach, rewolucjach. To trwa dalej, teraz przemiana świata jest zadaniem młodych ludzi.

MD: Pierwszym albumem Hawkwind, jaki usłyszałem, był Hawklords:  25 Years, dużo tam było testów  o brzydocie i szarości miasta. To przemawiało do kogoś takiego jak ja, słuchającego wcześniej Joy Division. Starzy punkowcy też to podłapali.

 

Kilka tygodni temu przeczytałem w polskiej prasie wywiad z Gingerem Bakerem. Nie wspominał współpracy z Hawkwind z sentymentem.

DB: A to stary zrzęda! (śmiech) Znakomity perkusista, ale pewnie miał gorszy dzień. Nie lubił Harveya Bainbridge’a (basisty ówczesnego składu - przyp. Trybik). Dał nam wybór: albo wywalamy Harveya, albo on odchodzi. Chciał ściągnąć na stanowisko basisty Jacka Bruce’a.

 

Jak się czujecie przed pierwszym występem w Polsce?

PR:  Bardzo podoba się nam architektura miasta. Trochę we francuskim stylu.

DB: Na pierwszy rzut oka nie spodobało nam się tu, ale kiedy dobrze przyjrzeliśmy się kamienicom… Tyle tu detali, te liściokształtne zdobienia… Aż ma się wrażenie, że zaraz opadną na ziemię.

 

Panie Brock, nagrał Pan kilka solowych płyt. Gdzie przebiega granica między Davem Brockiem a Hawkwind?

DB: To proste. Piosenki, których nikt inny nie chce wykonywać, nagrywam sam (śmiech).

Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiał Paweł Tryba

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.