„Albo nas zabiją, albo pokochają…” czyli rozmowa z Obscure Sphinx
Kiedy Obscure Sphinx przybyło po raz pierwszy do Olsztyna, nie mogłem przegapić okazji, by porozmawiać z muzykami. Sporo już o nich wiemy, ale nadal można wyciągnąć od nich wiele ciekawego. Miałem przyjemność porozmawiać ze wszystkimi na backstage klubu Nowy Andergrant. Wspominają pierwsze spotkania z muzyką i z wikingami. Mówią jak to się robi oraz zdradzają co nieco o nadchodzącej płycie. Zapraszam do czytania!
Cześć! Bardzo miło mi was gościć w Olsztynie. Wakacje niedawno się skończyły, a wraz z nimi sezon festiwalowy, który był dla was bardzo pracowity. Prócz występów na polskich scenach pokazaliście się także na kilku zagranicznych - m.in. Metalfest, Brutal Assault czy Summer Breeze, na którym zdobyliście nagrodę New Blood Award. Jak odebrała was zagraniczna publika?
Blady: Na Summer Breeze bardzo się wyróżnialiśmy. Było wiele zespołów death metalowych, a my prezentowaliśmy coś innego i chyba dlatego udało nam się wygrać. Zaraz po koncercie podeszli do nas trzej przedstawiciele jury i kupili nasze płyty, więc od razu mieliśmy jakieś nadzieje na wygraną.
Olo: Na Brutal Assault także było wyjątkowo. Graliśmy tam na mniejszej scenie, a podczas naszego koncertu był występ Napalm Death. Myśleliśmy, że nikt nie przyjdzie nas posłuchać, a ku naszemu zaskoczeniu pod sceną uzbierało się dość dużo ludzi. Jak się później okazało, niektórzy zrezygnowali nawet z Napalm Death aby przyjść na nas!
Czyli udany ten okres festiwalowy…
Blady: Bardzo udany!
Werbel: W momencie gdy z Niemiec zaczęły napływać zamówienia na nasze płytki poczuliśmy, że zostaliśmy zapamiętani.
Blady: Przez kilka tygodni niemal dzień w dzień byliśmy na poczcie i wysyłaliśmy po dziesięć płytek. Już panie z poczty miały nas dość! (śmiech)
Prócz festiwalowych doświadczeń mieliście także styczność z wielkimi zespołami. Zagraliście u boku m.in. Amon Amarth, Crippled Black Phoenix, Coroner czy Rosetty. Jak wspominacie te koncerty i spotkania z muzykami z tych zespołów?
Werbel: Ja bardzo dobrze wspominam nasz pierwszy koncert z Amon Amarth, w Krakowie. Jestem wielkim fanem wikingów i bardzo cieszyłem się, że możemy zagrać razem z nimi. Byłem zaskoczony doskonałą organizacją Szwedów. Prócz samych muzyków wokół zespołu kręci się dużo ludzi, którzy zajmują się dosłownie wszystkim związanym z koncertami. Tak więc ich było wielu, a nas mało. Byliśmy ściśnięci na tej scenie, ale i tak było bardzo fajnie.
Blady: Często się śmiejemy, że jesteśmy zespołem najczęściej supportującym Amon Amarth. Najpierw w Krakowie, w listopadzie, a później dwa razy w lipcu! Jeżeli chodzi o Crippled Black Phoenix, to można powiedzieć, że zgadaliśmy się z nimi i rozmawialiśmy o jakiejś wspólnej trasie. Pomysł jednak jest na razie zawieszony ze względu na trudności w zorganizowaniu takiej trasy, ale kontakt pozostał. Niestety z wikingami z Amon Amarth nie udało nam się porozumieć. (śmiech)
Czy zatem możecie wskazać jakiś wasz wyjątkowy koncert?
Werbel: Myślę, że pierwszy koncert na Summer Breeze – ta rywalizacja pomiędzy zespołami. To ten koncert przesądził o tym, że zagraliśmy na dużej scenie. Ten drugi, na dużej scenie, to była już taka wisienka na torcie.
Olo: Ja mógłbym wskazać pierwszy koncert z Amon Amarth. Stanęliśmy przed prawie tysięczną publiką, która przyszła na wikingów i nie wiedzieliśmy czy nas zabiją czy pokochają. Ostatecznie ludzie zaczęli machać głowami do naszej muzyki i poczuliśmy, że to jest TO.
Blady: Bardzo dużo ludzi po tym właśnie koncercie chwaliło nas, co było bardzo miłe. Zresztą bardzo rzadko, na szczęście, spotykamy się z negatywnymi opiniami. Wystarczy, że robimy to tak jak my myślimy, że jest dobrze, i to działa. Ja bym wytypował ten drugi koncert na Summer Breeze. Nie tylko ze względu na grę przed dużą publicznością, ale także przez obsługę techniczną, która była fenomenalna. Każdy z nas miał swojego osobnego technicznego. Wszystko było przygotowane tak dokładnie, że wystarczyło tylko wejść i zagrać. Właśnie dzięki temu te festiwale działają. Nie ma żadnych poślizgów między zespołami, wszystko odbywa się w zaplanowanym czasie i działa jak należy.
Macie jakieś marzenia odnośnie tego, z jakim zespołem chcielibyście kiedyś zagrać ? Puśćcie wodze fantazji…
Olo: Myślę, że koncert z jakimś dużym zespołem typu Tool czy Neurosis byłby spełnieniem naszych marzeń.
Blady: Oczywiście najchętniej zagralibyśmy z Pink Floyd czy Led Zeppelin… (śmiech)
Jak tworzycie tę muzykę, w której już tak dużo ludzi zdążyło się zakochać? Macie takiego Lennona w grupie, który rzuca pomysłami, riffami na prawo i lewo, czy każdy z was dokłada coś od siebie?
Olo: Myślę, że to drugie. Rzadko jest taka sytuacja, że ktoś wymyśla wspaniały riff za milion dolarów i do niego robimy resztę. Wiele utworów powstało poprzez improwizację.
Yony: Kluczem jest nagrywanie prób. Często gra się świetne rzeczy nieświadomie, wręcz podprogowo. Rzeczy, które normalnie wyrzuciłoby się do kosza, uznając je za nudne czy nieciekawe. Przy wspólnej improwizacji jest zupełnie inaczej. Nie analizujemy za bardzo tego, co gramy. Czujemy tę atmosferę, emocje, ten moment, po prostu płyniemy. Później słuchamy tego nagrania i mówimy: „To jest TO!”
Później musicie to wszystko odtworzyć…
Yony: No niestety, trzeba się tego wręcz uczyć! (śmiech)
Blady: Ostatnio jak walnęliśmy improwizację 25-minutową, to było trochę przesłuchiwania… Załatwiliśmy sobie białą tablicę, marker i zaczęliśmy po niej smarować. (śmiech)
Ten riff od tej i do tej minuty, ten riff od tamtej…
Yony: Oczywiście! To są improwizacje, to po prostu nie jest do powtórzenia. Jedziesz jeden dźwięk przez 15 minut, bo masz taki fun akurat, prawie jak po narkotykach. Może się to wydawać nudne, ale po przesłuchaniu nagrania okazuje się, że w tym momencie inne instrumenty robiły zupełny kosmos i ten mój jeden dźwięk jest tym dźwiękiem, który tam ma być.
Werbel: Bardzo często jest tak, że nawet przy odgrywaniu tych partii wracamy do pierwszego nagrania, bo jest po prostu najlepsze. Można powiedzieć, że moment już się wydarzył.
Olo: Rozum często upraszcza albo próbuje nadać pewne schematy. Wiadomo, że emocje, uczucia, które towarzyszą właśnie w takich momentach improwizacji nie są przez nic ograniczone i dlatego odtwarzanie ich, gdy ich już nie ma, jest bardzo trudne.
Co jest dla was najważniejszego w muzyce?
Yony: Emocje. Emocje które towarzyszą nam i które przenoszą się na ludzi.
Olo: Ja ostatnio zadałem sobie to pytanie, gdyż grałem w zespołach, które zawsze tworzyły tzw. piosenki, czyli zamknięte formy podzielone na zwrotki i refreny. I tak naprawdę cały czas skupiałem się na właśnie na tym. A tutaj z Obscure Sphinx nie ma to dużego znaczenia. Nieważne jest, jak długo będzie się grało jakiś dźwięk, czy trzeba teraz zagrać głośniej czy ciszej, ważne jest to, co przeżywamy w danym momencie. To, czy czujemy ciarki na plecach.
Werbel: Oczywiście ważne jest to, aby ostatecznie utwór miał ręce i nogi - nie możemy zanudzać ludzi i siebie przede wszystkim. Zawsze jednak staramy się robić to w taki sposób, żeby mieć na tyle swobody w graniu, by oddać się swoim uczuciom i emocjom.
Yony: Ważne jest, żeby utwór w odczuciu twórcy był jakąś zamkniętą opowieścią. Są znakomite zespoły, które potrafią stworzyć fantastyczną opowieść w 4 czy 6 minutach. My tego nie potrafimy. Dla nas 10-12 minut to jest czas, w którym możemy przekazać coś konkretnego.
To skoro jesteśmy przy innych zespołach, to jakie były kapele przed Obscure Sphinx?
Yony: Ja grałem z Kasią Kowalską, założyłem Rootwater. Grałem grindcore w zespole Necrovomit. Grałem heavy metal, ale taki spod znaku Black Sabbath z czasów kiedy śpiewał Tony Martin. Nosiłem wtedy tapir na głowie, jakieś bransoletki na rękach, miałem płaszcz, tego typu rzeczy… (śmiech)
Olo: Ja mam cały czas swoją Minervę kochaną.
Czy potraficie wymienić jakieś płyty bądź artystów, którzy wywarli na was ogromne wrażenie? Płyty, od których to wszystko się zaczęło?
Yony: Somewhere In Time Iron Maiden było pierwszą płytą analogową, którą kupiłem. Koledzy z podwórka mówili: jak mogłeś kupić tak słabą płytę? To był album, na którym muzycy zaczęli kombinować z brzmieniami. Pojawiło się sporo syntezatorów gitarowych. Bardzo podobało mi się to, że eksperymentują. Może dla standardowego zjadacza heavy metalu to była słaba płyta, ale dla mnie była rewelacyjna. Następnie Headless Cross Black Sabbath z Tonym Martinem – genialne. Razem z Eternal Idol są dwiema płytami Sabbathów, do których zawsze wracam z przyjemnością. Później poznałem Slayera, Sepulturę - Arise. Później Meshuggah - Nothing – pierwsze tak mocne i nisko strojone gitary jakie słyszałem. Później poznałem Panopticon Isis czy A Sun That Never Sets Neurosis. Krążki, z którymi nigdy się nie rozstaję.
Olo: Black Album Metalliki. Nie mogłem zasnąć, jak nie przesłuchałem jej dwa razy przed snem! Kaseta była totalnie zjechana. (śmiech)
Wielebna: Pantera - Far Beyond Driven, proste.
Werbel: Ja miałem fajną bluzę Pantery.
Yony: A ja miałem gitarę Dimebaga i nawet czerwoną brodę!
Wielebna: Ja niestety nigdy nie mogłam mieć takiej brody… (śmiech)
Blady: Ja powiem krótko: Tool – Lateralus. Jak przesłuchałem tą płytę to „The Grudge” śnił mi się całą noc!
Zbliżacie się do wydania nowego krążka. Będziecie kontynuować klimat z pierwszego?
Yony: Trochę go rozszerzymy… o nowe dźwięki. Będzie szersze spektrum muzyczne. Mamy nadzieję, że recenzenci odnajdą w tym nie tyle nasze inspiracje jakimiś zespołami, ale to, co nas fascynuje. Tego będzie więcej niż w przypadku pierwszej płyty.
Olo: To, co teraz powstaje – wydaje mi się, że jest ciekawszą propozycją w gatunku, który prezentujemy. Zaczynamy mieć w naszej muzyce elementy z innych światów muzycznych, które doskonale tutaj pasują.
Yony: Tak. Jeżeli uznamy, że ma pojawić się jakiś black metalowy cytat, to on się na pewno znajdzie. Nie zamierzamy się ograniczać.
Blady: Na pierwszej płycie zrobiliśmy to, co uznawaliśmy za słuszne, i teraz robimy tak samo.
Ile kompozycji będzie na nowym krążku?
Yony: Generalnie jeszcze nie wiemy. Mamy w tej chwili utwór, który składa się z trzech części i w sumie ma jakieś 25 minut. Czy on się znajdzie na płycie? Nie wiemy. To wszystko zależy od tego, czy w momencie nagrywania go uznamy, że powinien znaleźć się na krążku. Płyta powinna być spójna. Wszystko musi do siebie idealnie pasować .
Werbel: Tak naprawdę to mogę zdradzić, że mamy już sporo materiału, z którego moglibyśmy stworzyć tę płytę, ale nie ograniczamy się. Cały czas jeszcze powstają nowe pomysły.
Kto będzie odpowiedzialny za realizację? Też Kuba Mańkowski?
Yony: Oczywiście! Tak bardzo chce nas nagrać, że z Gdańska do Warszawy będzie przyjeżdżał, aby poczuć klimat tej muzyki.
Werbel: Jesteśmy bardzo zadowoleni z tej współpracy i przede wszystkim spokojni o efekt końcowy bo wiemy, że będzie pracował nad tym profesjonalista.
Yony: Tak. To jest piękna rzecz. Jeżeli chodzi o pierwszą płytę, to Kuba dostał od nas czyste ślady gitar i nie słysząc nas wcześniej zrobił to tak, jak my to gramy na próbach.
Olo: Chyba palił wtedy dużo opium. (śmiech)
Yony: To jest niesamowity facet. Nie boję się powiedzieć, że to kolejny członek naszego zespołu.
Ostatnie słowo należy do was.
Yony: Słuchajcie swoich emocji. Bądźcie szczerzy ze sobą i z innymi. Nie duście niczego w sobie i pamiętajcie, że to, co wydacie z siebie, jest całą prawdą o was.
Olo: My wszyscy staramy się żyć swoim marzeniem. Każdy kimś się rodzi – albo hydraulikiem, albo policjantem, albo muzykiem. Ja nie potrafię być nikim innym tak dobrze, jak tym Olkiem, który gra na gitarze. Czuję wtedy, że taki jest mój sens życia. Proponuję każdemu, aby poszukał tego sensu w sobie i starał się żyć, bo wtedy życie jest piękne.
Dzięki wielkie za wywiad. Do zobaczenia pod sceną!
Wywiad przeprowadził Rafał Warniełło
Zdjęcia zrobił Michał Piłat
STRONA MICHAŁA PIŁATA