Cocotier to ciekawe zjawisko – muzycznie i kadrowo. Może gdzie indziej na mapie Europy twórcze podejście do flamenco jest bardziej rozpowszechnione, ale u nas dowodzony przez Andrzeja Krośniaka wieloosobowy kolektyw jest bodaj jedyny (była jeszcze po prawdzie Indialucia, ale się zmyła po jednej płycie) – i bardzo wyśrubował standardy. A że na każdym koncercie skład zespołu może być trochę inny – tym ciekawiej! Udało mi się zamienić kilka słów z muzykami po świetnym występie na Olsztyńskich Inhalacjach Muzycznych.
Jak w naszym umiarkowanym klimacie przyjmuje się Wasza przepojona południem muzyka?
Andrzej Krośniak: Na naszym polskim podwórku muzyka Cocotier przyjmuje się bardzo dobrze , sprzedaliśmy kilkadziesiąt tysięcy płyt ,mamy swoją publiczność. Gitara akustyczna jest u nas dobrze odbierana zwłaszcza w bezpośrednim kontakcie z publicznością ,na koncertach i plenerach jak nazywamy nasze uliczne występy .Tu, gdzie graliśmy w Olsztynie czuliśmy uwagę publiczności co przełożyło się na niezwykłą atmosferę tego koncertu. Nigdy już tak nie zagramy, to było jednorazowe przeżycie. Dobrze czujemy się w miejscach gdzie ludzie przychodzą posłuchać muzyki na żywo, a tu podziemia amfiteatru…
… które latem robią za piwiarnię. Od początku jest pan siłą napędową Cocotier. Czemu sięgnął Pan właśnie po flamenco? Wcześniej, w zespole Pejzaż, korzystał Pan z doświadczeń przeróżnych kultur.
AK: Jestem gitarzystą. A kiedy ktoś gra na gitarze klasycznej czy akustycznej to nie ma siły, żeby nie zainteresował się muzyką flamenco. Swego czasu „Rozgłośnia Harcerska” puszczała często koncert słynnego tria gitarowego(John mc Laughlin, Paco de Lucia, Al diMeola)-„Friday Night In San Francisco”, wywarł on ogromny wpływ na mnie i całą rzeszę gitarzystów. Często się zastanawiam i nie mogę się nadziwić jak to się stało , że w kulturze hiszpańskiej gitara tak mocno się rozwinęła, osiągając imponującą pełnię. Skąd te niesamowicie szybkie przebiegi melodyczne i porywająca rytmika? Wszystko to ułożone w bardzo oryginalny system muzyczny. Na pewno przyczyniło się do tego położenie geograficzne, wpływy muzyki cygańskiej, arabskiej, żydowskiej. Wszystko chyba zaczęło się od tańca, akompaniatorzy próbowali przełożyć na język gitary rytmikę tańca i śpiewanych melodii, i tak powstało coś wspaniałego, co ciągle się rozwija. Niezwykła technika gry na gitarze. Muzyka emanująca energią przy dużym udziale improwizacji . Trudno przejść z gitarą obojętnie wobec takiego zjawiska.
Jak doszło do supportowania przez Was Ala diMeoli?
AK: W tamtych czasach w weekendy grywaliśmy na wrocławskim rynku. Poznaliśmy tam właściciela tamtejszego klubu Łykend, w którym do dziś czasem występujemy. Zajmował się organizacją koncertu Ala diMeoli i nam zaproponował rolę rozgrzewaczy. Zagraliśmy wtedy w sześcioosobowym składzie. Były gitary, skrzypce, trąbka, cajon, bas, perkusja… To było dla nas niesamowite wyzwanie – zagrać przed muzykiem, którego namiętnie słuchało się z płyt. Może basista i bębniarz patrzyli na to z większym luzem, ale ja jako gitarzysta odczuwałem wielką presję. Jakoś się udało, nie było źle (śmiech).W czerwcu 2012 zagraliśmy jako support hiszpańskiego zespołu Jambao.
Al mówił coś potem o Waszym występie?
AK: Nic mi o tym nie wiadomo. Osobiście rozmawiałem z nim za to kiedyś w Zabrzu, spotkałem go przypadkiem na stacji benzynowej (śmiech). Zespół Ala miał wtedy występować w tamtejszym Domu Muzyki i Tańca. Przyjechali tydzień wcześniej – robili próby, rozstawiali sprzęt. Jechałem akurat rowerem, po coś zajechałem na stację, a tam AL diMeola przegląda filmy na stojaku (śmiech). Zagadnąłem go, porozmawialiśmy chwilkę. Sam koncert był znakomity!
Ponoć nikt tak nie zagra muzyki danego kraju jak mieszkaniec tego kraju. Co o muzyce Cocotier mówią Hiszpanie?
AK: Moje „hiszpańskie znajomości” datują się od występu na węgierskim EuroMed Festival w 2010 roku .Ideą festiwalu była międzykulturowa integracja poprzez muzykę. Z zespołów znalezionych w internecie organizatorzy festiwalu zaprosili tylko liderów tych grup i tak z 45 muzyków powstało 9 - pięcioosobowych składów, które miały tydzień czasu na przygotowanie repertuaru na koncert. W mojej grupie (B3) była hiszpańska wokalistka -Paloma Povedano, perkusista z Serbii-Goran Savic, basista z Węgier- David Torjak, muzyk z Tunezji na egzotycznym instrumencie o nazwie kanun-Dali Triki. Praca nad repertuarem została uwieńczona koncertami w Budapeszcie, Belgradzie i Katowicach. Po zakończeniu Festiwalu EuroMed 2010,dwa zespoły – także nasz, ochrzczony Olea – zostały zaproszone do nagrania płyty i dalszej współpracy z wytwórnią Babelmusic .Płytę nagraliśmy w październiku 2010r. Przy okazji nagrywania wypytywałem nowych kolegów czy znają jakieś zespoły z Polski. Znakomity perkusjonista Aleix Tobias (Hiszpania), którego zaprosiliśmy do naszego składu, żeby wspomógł perkusistę powiedział, że z polskich zespołów zna jedynie Cocotier (śmiech).
Czekamy na płytę Olei. Skąd to przekładanie premiery?
AK: Kryzys na Węgrzech. Płyta miała ukazać się w 2012 roku, ale inżynier dźwięku miał poważny wypadek. Powoli wychodzi z obrażeń i ma dokończyć pracę nad naszym krążkiem.
Jest Pan jedynym stałym członkiem Cocotier. Od czego zależy kto akurat pojawi się na scenie obok Pana?
AK: Ze względów finansowych nie jestem w stanie utrzymać stałego składu współpracuję więc z grupą muzyków, wszyscy dobrze znają repertuar Cocotier . Dzięki temu jestem w stanie zmontować ciekawy zespół na daną chwilę. Wszystko zależy od tego gdzie gramy, kto akurat jest wolny i chętny, a także – nie ma co ukrywać – jaki jest budżet imprezy. To trudne, ale dzięki temu każdy koncert jest niepowtarzalny. Zależy mi na tym, żeby występ był ciekawy ,zawierał obok sztandarowych utworów także najnowsze kompozycje. Ważne jest także zestawienie instrumentów z sobą.
W 2004tym roku uczestniczyliście w Festiwalu Buskerów w Ferrarze. Często gracie na ulicach?
AK: Cocotier, jeszcze jako gitarowy duet , często grał na ulicy. Reakcja ludzi była wtedy bardziej pozytywna i spontaniczna niż obecnie, występy odbierano jako kolorowy element wolności odzyskanej po latach komuny. Pojechaliśmy kiedyś do Zakopanego, wzięliśmy ze sobą – tak na próbę – kilka płyt mojego poprzedniego projektu Pejzaż. Atmosfera była tak niesamowita, że jeszcze nie zaczęliśmy grać, a wszystkie płyty były sprzedane. Potem grywaliśmy na Krupówkach sprzedając po sto i więcej sztuk dziennie. Niesamowita sprawa, nie było nikogo do sprzedaży. Ludzie sami brali krążki z futerałów na gitary, wkładali pieniądze. To były dobre czasy. Nie opłacało się nam grać w klubach , bywało że traktowaliśmy to jak zło konieczne. Podczas jednego z występów na rynku w Krakowie podszedł do nas organizator festiwalu w Ferrarze-Stefano Batoni i zaprosił nas do udziału w największym na świecie Festiwalu Buskerskim .Potem odwiedziliśmy pokrewne buskerskie imprezy w Lintzu(Austria), Nawarze, Colmurano(Włochy), Bernie(Szwajcaria).
A jakie projekty muzyczne figurują w portfolio innych członków zespołu?
Oskar Ludziak: Bluesowo-funkowy zespół Siódma W Nocy i God’ s Gotta Boyfriend –inne granie, raczej w stronę kalifornijskiego punku. Fajne jest to, że w Cocotier mogą się spotkać ludzie na co dzień wykonujący najróżniejszą muzykę
Marcin Załęski: Grywam w duecie ze współzałożycielem Cocotier Ludwikiem Konopko, czasem poszerzamy skład o trzecią gitarę. Poza tym sporo eksperymentuję z kolegami z uczelni, szukamy gatunków, które nam się spodobają.
Sebastian Szebesta: Występuję w lubelskim Caci Vorba. Gramy muzykę romską i bałkańską.
No to wypada mi podziękować za Tajno Biav. Jedna z lepszych płyt, jakie słyszałem w tym roku.
SS: Nie uczestniczyłem tej sesji, gram z Caci Vorba od pół roku. Ale zgadzam się, że to świetna płyta (śmiech).
AK: Każdy ma jakieś zakamarki muzycznego świata, które drąży. To pozwala poszerzyć też formułę Cocotier, bo gdzieś tu przemknie i rock, i folk, i jazz…
MZ: Nie można się znudzić.
Wywiad i foto Paweł 'Trybik' Tryba