Relacja z: Into The Abyss Fest IV we Wrocławiu
niedziela, 19 maj 2019 19:19 Dział: Relacje z koncertów
Into The Abyss Fest to impreza, która dotychczas na mapie polskich festiwali jawiła się raczej jako atrakcja dla miłośników skrajnych i ekstremalnych brzmień metalowych. W dodatku wydarzenie to jakoś nie mogło znaleźć sobie "miejsca" w kalendarzu, bo pierwsze dwie edycje odbyły się późną jesienią (w 2015 roku był to 4 i 5 grudnia, natomiast w 2016 festiwal odbył się 9 i 10 grudnia), natomiast trzecia edycja - wczesną wiosną (10 marca 2018 r.). W tym roku do niestrudzonej załogi Core-Poration Koncerty dołączył ich większy "brat", czyli Knock Out Productions. Dzięki tegorocznemu połączeniu sił dwóch ekip organizatorskich oraz ciekawemu line-upowi Into The Abyss Fest ma wielką szansę zapisać się na stałe w festiwalowym rozkładzie nie tylko tej metalowej części koncertowej publiczności.
Festiwal nie tylko nie potrafił sobie znaleźć miejsca w kalendarzu, ale również miejsca na mapie Wrocławia. Pierwsza edycja bowiem odbyła się w dwóch klubach: Ciemna Strona Miasta (zagrali m.in. noise metalowcy z Today Is The Day czy doom/sludge'owy Grime) oraz Firlej (główny dzień festiwalu, line-up obejmował głównie death metalowe zespoły, takie jak Dead Congregation czy Schirenic Plays Pungent Stench, albo reprezentujące Polskę Embrional oraz In Twilight's Embrace). Na szczęście już od drugiej edycji festiwal zagościł na stałe na deskach Klubu Pralnia, będącego częścią tzw. Zaklętych Rewirów. W ramach drugiej edycji zobaczyć można było choćby legendarny Possessed, Belphegor, Absu, Sadistic Intent, Grave Miasma czy Malokarpatan. Line-up trzeciej edycji obejmował na przykład występy Vallenfyre, Profanatica, Hierophant czy Warfist. Jak widać składy były dość pokaźne, a nieraz oferowały występy zespołów, które w Polsce pojawiały się po raz pierwszy. Niestety impreza wciąż pozostawała trochę bardziej w kręgach metalowego undergroundu, ale zmieniło się to w tym roku. Festiwal ponownie odbył się na terenie Zaklętych Rewirów, lecz tym razem zaoferował nie jedną, nawet nie dwie - ale aż trzy sceny! W dodatku w line-upie znaleźli się przedstawiciele nie tylko metalowych brzmień, ale też przedstawiciele industrialu, awangardy, alternatywnego rocka, post rocka czy nawet synthwave. Jak widać: dla każdego coś dobrego!
-- DZIEŃ PIERWSZY --
Po tak długim wstępie nie pozostaje mi nic innego jak przejść do właściwej relacji z wydarzenia. Na sam festiwal niestety z uwagi na komplikacje komunikacyjne (dojazd autem, a potem 2x autobus plus tramwaj) dotarłem z opóźnieniem. Kiedy udało mi się możliwie szybko załatwić kwestię odprawy na bramce (tutaj wielki plus dla organizatorów za naprawdę sprawne wpuszczanie widzów!) udałem się od razu na główną salę, by zobaczyć tam w akcji In Twilight's Embrace. Niestety - załapałem się na sam koniec występu... i prawdę mówiąc nie jestem w stanie nawet powiedzieć jaki utwór był zagrany na finał. Kilka riffów i zejście ze sceny. Aj, szkoda! Mam nadzieję nie popełnić tego samego błędu przy następnej okazji. Uderzam się w pierś, a chłopakom z ITE mocno kibicuję i wierzę, że trzymają wciąż wysoki poziom, jaki osiągnęli przy okazji "Lawy" i koncertów ją promujących.
Mając w głowie wciąż lekki zamęt i będąc jakimś nieogarniętym w terenie postanowiłem zrobić małe rozeznanie. I tak zaopatrując się w browara zacząłem zwiedzanie Zaklętych Rewirów, "odnalazłem" wszystkie trzy sceny i udało mi się posłuchać z pół utworu ociężałych doom metalowców z Jupiterian (uciekłem dalej zwiedzać, no i przyznam, że brzmieniowo mnie nie zachwycili). Dotarłem też na najmniejszą ze scen, ale tam swój koncert kończył Popiół, a do samej sali nie bardzo dało się wejść - tyle było osób, albo wszyscy zebrali się przy wejściu... Z daleka też niewiele bylo widać, bo scena zadymiona, no a tego jak brzmiało to "z korytarza" nie wypada oceniać. Zdając sobie sprawę, że będąc w takiej bieganinie mogę zaraz nie zobaczyć nic udałem się znowu na główną salę, gdzie do koncertu przygotowywała się Entropia, a chwilę później już rozpoczynała swój występ. Grupa wciąż promuje uwielbiany przeze mnie album "Vacuum" i jak zwykle na ich koncertach zwyczajnie odleciałem. Niech mnie kule biją, ale chłopaki z Entropii dzięki tej mieszance kraut rocka, post- i black metalu, odkryli we mnie jakiś dziwny sektor mózgu, który zawsze za sprawą ich muzyki uruchamia we mnie stan euforii. Formacja jak zwykle zabrzmiała wzorowo, z pełną mocą i świadomością tego, co chcą i jak chcą grać. "Pewnizna" - chciałoby się rzec, i tak faktycznie było. Szkoda tylko, że muzycy zrezygnowali z wplatania w setlistę utworów ze starszych wydawnictw i skupiają się tylko na najnowszym, no ale w przypadku festiwalu wiadomo, że czas mieli dość mocno ograniczony. A utwory dość długie.
Po astralnych doświadczeniach zafundowanych przez Entropię udałem się do drugiej sali, gdzie swój koncert zaczęła już Mord'A'Stigmata. Przyznaję, że grupy jeszcze na żywo nie widziałem i strasznie tego żałuję, ale muszę też stwierdzić, że spotkania z nią na Into The Abyss nie mogę nazwać wymarzonym. Po pierwsze w sali było bardzo duszno, po drugie sala zdążyła się szybko zapełnić (po części pewnie też ludźmi, którzy nie byli słuchać Entropii), po trzecie zespół brzmiał jakoś tak bez mocy i jak na koncert to dość... cicho? No i po czwarte na scenie kompletnie nic nie było widać, tak zostało nadymione - ale to akurat może taka "wizja artystyczna". Wszystkie te powody jednak sprawiły, że wytrzymałem tam nieco ponad pół koncertu, a potem musiałem wyjść odetchnąć. Najpiękniej zabrzmiał jeden z moich ulubionych utworów grupy, czyli tytułowy "Hope" z poprzedniego albumu, choć mam wrażenie, że został on nieco skrócony. Pozostałą część setu, którą słyszałem, zapełniły utworu z tegorocznego wydawnictwa "Dreams of Quiet Places". No cóż, nie przekonała mnie w pełni Mord'A'Stigmata, ale bardzo zachęciła do zobaczenia na ich samodzielnym koncercie klubowym. Oby mi się to udało, a tymczasem po chwili oddechu zająłem strategiczne miejsce w głównej sali...
Bo na niej zainstalował się i wystąpić miał za moment Primordial - jeden z moich głównych powodów przybycia na festiwal. Grupy słucham od czasu wydania "To the Nameless Dead", którą po prostu uwielbiam, czyli od ponad 10 lat, a jakoś nie udało mi się jej jeszcze zobaczyć na żywo. Jarałem się więc bardzo i moje wysokie oczekiwania zostały jak najbadziej zaspokojone. Muzycy Primordial wyszli na scenę pewnym krokiem w rytm śpiewanego intro (niestety z taśmy), a po chwili dołączył do wokalista, czyli A.A.Nemtheanga. Rozpoczęli od nowszych kompozycji w postaci "Where Greater Man Have Fallen", w śpiewaniu którego żywo wspierała wokalistę publiczność, oraz "Nail Their Tongues" z ubiegłorocznego albumu. Potem pierwszy z rarytasów - "Gods To The Godless" z niemal 20-letniego "Spirit the Earth Aflame". Wspaniały pokaz tego jak black metal można pożenić z muzyką folkową oraz patetycznym, wyniosłym klimatem. Po petardzie jaką był kolejny na setliście "No Grave Deep Enough" nastąpił jeden z najważniejszych dla mnie momentów tego koncertu - czyli pierwszy z utworów z "To the Nameless Dead". I był to od razu jeden z moich ulubionych, czyli "As Rome Burns". Napędzany klimatycznymi bębnami i marszowym tempem utwór doszedł do fragmentu, w którym cała publiczność, która znała tekst - skandowała go. "Sing! Sing! Sing to the Slaves! Sing to the Slaves that Rome burns!". Epickość w najwyższym stężeniu, ale nie kiczowata, tylko autentyczna. Ciarki przeszły mi wówczas po całym ciele, a finał utworu tylko doprawił moje podniecenie. Doskonale wykonany numer. Następujące po nim "Bloodied Yet Unbowed" oraz kolejny staroć w postaci "Sons of the Morrigan" nie wywoływały we mnie już tak skrajnych emocji, ale wciąż trzymały wysoki, podniosły poziom. Ponowny wybuch ekstazy nastąpił na koniec kiedy zabrzmiały dwa moje ulubione utwory Primordial. Tak jest, oba - jeden po drugim. Czy fan może sobie coś lepszego wymarzyć? Chyba nie. Pierwszy "The Coffin Ships" pozwolił się nieco rozluźnić i rozmarzyć, a Nemtheanga mógł popisać się w pełni swoimi wokalnymi zdolnościami. Natomiast finałowy "Empire Falls" był tym na co czekałem cały koncert. Dobił mnie i utwierdził w przekonaniu, że właśnie doświadczyłem genialnego koncertu. Wykrzyczałem w sukurs calutki refren kilka razy, aż gardło zdarłem. A potem kilka minut nie mogłem się otrząsnąć. No cóż - spełniło się jedno z moich muzycznych marzeń! Dziękuję Into The Abyss Fest!
Intensywne muzyczne doznania na koncercie Primordial trochę mnie wymęczyły i słysząc zza ściany jaką death metalową sieczkę proponuje występujący po nich na drugiej sali Krypts postanowiłem sprawdzić co dzieje się na scenie numer trzy. A tam swoje awangardowe rytmy prezentowała Merkabah. Niestety najmniejsza z sal znowu wydawała się mocno zatłoczona i udało mi się dotrzec jedynie dwa-trzy metry w głąb sali. Pozwoliło mi to jednak posłuchać kilkanaście minut mieszanki jazzu, metalu, post- i prog-rocka jaką proponuje Merkabah. Świetny klimat, poprawne brzmienie i bardzo ładne wizualizacje sprawiły, że koncert mógł się podobać. Czas mnie jednak trochę pogonił, bo na głównej scenie za chwilę miał wystąpić Sólstafir - islandzki headliner dnia pierwszego oraz zespół, z którego występem (choć już ich widziałem) łączyłem spore nadzieje. Niestety... szybko nadzieja została rozwiana. Sólstafir na scenie zameldował się z lekkim opóźnieniem. Grupa zaczęła od "Náttmál" z mojego ulubionego ich albumu "Ótta", a zaraz potem zaprezentowali tytułowy utwór z tegoż krążka. Oba zabrzmiały nieprzekonywująco, zagrany jakby od niechcenia, z dziwnym brakiem zaangażowania i energii. Przynajmniej ja, który już widziałem w akcji tę kapelę i wiem jak potrafią rozruszać niejedną widownię, odniosłem takie wrażenie. W dodatku brzmiało to jakoś kiepsko, bez werwy, a wokal - co chyba mnie najbardziej zabolało, wypadł strasznie słabo. Nie potrafię powiedzieć co stało się tej kapeli i czy podeszli do tego występu lekceważąco, czy byli nie w formie (może chorzy?), czy po prostu wymęczeni po podróży. Nie znam powodów, ale te dwa utwory, które trwały ze 20 minut bardzo mnie zmęczyły i zwyczajnie mi się nie podobały. Kiedy muzycy zaczęli "Fjara" - mój ulubiony ich utwór - nie wytrzymałem. Nie byłem w stanie słuchać tego kawałka w takim wykonaniu... Resztę koncertu przesiedziałem w korytarzu prowadzącym do Zaklętych Rewirów i obserwowałem ludzi w koszulkach Sólstafir, którzy wychodzili z koncertu. Czyżby podzielali moje zdanie? Sporo, naprawdę sporo osób w trakcie tego koncertu opuszczało festiwal. Szkoda, bo Sólstafir to bardzo charakterystyczna i oryginalna kapela, ale zdarza jej się jak widać położyć występ. I tak skończył się festiwalu dzień pierwszy...
-- DZIEŃ DRUGI --
...no dobra, wcale się tak nie skończył. Było oczywiście jeszcze after party, a potem spożywanie różnych napojów niemal do rana, oczywiście w akompaniamencie mocnej, metalowej muzy - ale nie o tym mam tu pisać! Festiwalu dzień drugi rozpoczął się dla mnie od krótkiej wizyty na koncercie Loathfinder, ale była to wizyta raczej z ciekawości niż planowana. Jakoś nie przekonał mnie ich album "The Great Tired Ones", a co za tym idzie obojętnie podszedłem do tego występu. Nie porwali też na żywo, a ociężały, powolny doom z nieco black metalowym zacięciem prezentowany przez tę krakowską kapelę koncertowo wypadł przeciętnie, więc po niecałym kwadransie postanowiłem udać się coś zjeść. Strefa gastro na festiwalu była dość skromna, ale wystarczająca i większość żarcia stała na przyzwoitym, stree foodowym poziomie. Szkoda tylko, że nie udało mi się znaleźć nigdzie stoiska z kawą.
Kolejnym zaliczonym występem dnia drugiego był koncert włoskiej formacji Messa. Grupa prezentuje popularny ostatnio gatunek occult rocka, czyli mariażu doom metalu, alternatywnego rocka czy nawet bluesa, a wszystko to podane zostaje w stylu retro. W przypadku Messa muzyka ta ma też spore znamiona drone rocka, czyli muzyki bardzo przestrzennej, powolnej, czasami zahaczającej wręcz o ambient. Mieszanka ta na żywo wypadła całkiem poprawnie. Brzmiało to dość mocno, gitary pięknie rzęziły, a urokliwy wokal Sary B. nadawał całości dodatkowego kolorytu i atrakcyjności. Ma babka poważne zdolności wokalne i jej barwa oraz ekspresja pasują do takiej muzyki idealnie. Był to bardzo ciekawy koncert, z którego jednak urwałem się trochę przed końcem, żeby zająć dogodne miejsce na kolejnym z występów na głównej scenie, czyli The Abyss Stage.
A tam niemal gotowi do koncertu byli dwaj panowie: G.C. Green oraz Justin Broadrick, czyli duet stanowiący legendarną już formację Godflesh. Zespół ten uchodzi za prawdziwą legendę i prekursora industrialnego metalu. Ich specyficzny i mega charakterystyczny styl był i wciąż jest nie do podrobienia. Cała muzyka opiera się na automacie perkusyjnym i ciężkich riffach gitary oraz basu, a do tego dołączone są wokale będące mieszanką growlu, krzyków i melorecytacji. Godflesh zagrał wybitnie przekrojowy set, w którym znalazły się utworu z każdego okresu działalności, która swoją drogą (z jedną długą przerwą) trwa od 1982 roku. Usłyszeliśmy więc reprezentujące lata 90-te utwory "Sterile Prophet" (album "Songs Of Love And Hate" z 1996), "Predominance" (legendarny "Pure", 1992) czy "Anything Is Mine" z wydanego w 1994 roku "Selfless". Całość brzmiała bardzo mechanicznie, z odpowiednią energią, ale wciąż właściwie dla industrialnej estetyki. Nie gorzej wypadły w tym towarzystwie nowsze utwory, takie jak "Messiah" czy "Defeated", które wydane zostały tuż przed 8-letnią przerwą w działalności zespołu (2002-2010). Ale najlepszym fragmentem koncertu w moim odczuciu było trio kompozycji z ostatniego wydawnictwa grupy - wydanego w 2017 "Pure". A trylogię tę stanowiły utwory "Post Self", "Parasite" oraz "No Body", które w tej samej kolejności otwierają wspomniany album. Dopełnieniem tego pięknego industrialnego show był zagrany na koniec "Like Rats" pochodzący z debiutanckiego krążka "Streetcleaner". Czy można było lepiej zakończyć taki koncert, niż utworem, który stanowi podwaliny dla całego gatunku? Chyba nie. A co do całego koncertu nie mam najmniejszych zastrzeżeń - tak sobie go wyobrażałem, tak chciałem żeby brzmiał, tak właściwie miało być. O zaskoczeniu trochę trudno mówić, kiedy na scenie stoi dwóch kolesi z gitarami, a światła poza zmianą koloru z niebieskiego na czerwony i kilku mrugnięć generalnie odpoczywają... ale i tak koncer Godflesh uważam za jeden z najjaśniejszych punktów festiwalu. Szkoda tylko, że nie znalazło się w secie miejsca na jeszcze jeden, a może dwa utwory z debiutanckiego "Streetcleaner", który w tym roku obchodzi 30-ste urodziny.
Po koncercie Godflesh postanowiłem trochę czasu poświęcić na poszperanie w merchu, poszwędanie się po terenie festiwalu i przemiłe spotkania towarzyskie. Wymiana poglądów i dyskusja czasami tak wkręca, że człowiek ani się obejrzy, a już musi biec na koncert, na którym powinien od dawna być. Albo mi się wydaje, albo Mgła zaczęła swój występ chwilę wcześniej niż powinna (albo mi zegarek w telefonie zafiksował...). W każdym razie na główną salę wchodziłem już przy pierwszych dźwiękach "Exercises in Futility I". Kiedy udało mi się przecisnąć przez tłum ludzi - widać było kto tego dnia przyciągnął publiczność - zająłem dogodne miejsce i rozpoczęło się machanie głową. Nie mam długich włosów, ale gdybym miał to po każdym koncercie Mgły na jakim byłem byłyby poplątane, wykręcone i przepocone. Nie będę się wdawał tutaj w szczegóły, ale powiedzmy sobie szczerze: współcześnie Mgła to najlepszy polski zespół black metalowy i jeden z najlepszych na świecie w tym gatunku (a może i najlepszy?), a oczywiście też jeden z najlepszych zespołów metalowych w naszym pięknym kraju. Zakapturzony i zamaskowany kwartet wychodzi na scenę, odpala instrumenty i po prostu... napierdala. Innego słowa tu użyć nie można. Ta muza to kwintesencja black metalowej energii, szaleństwa, melodyki i wirtuozerii. A na żywo słychać to jeszcze bardziej. Darkside to prawdziwe perkusyjne zwierze, które nawet kiedy blastuje potrafi na talerzach odegrać coś na zasadzie solówki. A M. z gitarą w ręku i drapieżnym wokalem porywa niejedenego widza. Usłyszeliśmy oczywiście większość materiału z "Exercises in Futility" (zabrakło chyba tylko "trójki"), dwa utwory z "With Hearts Toward None" oraz pojedyncze reprezentacje "Mdłości" (dwójka), "Grozy" (trójka) i "Futher Down The Nest" (numer dwa). Całość brzmiała bez zarzutów, potężnie i bardzo selektywnie - a to rzadkość w przypadku tak intensywnej muzyki. Co tu dużo pisać, nie będę się produkował, wystarczy tylko napisać, że powinniśmy z takiej perełki jaką jest Mgła być dumni. I niech dalej z powodzeniem koncertują, wyprzedają koncerty, podbijają muzyczny świat. A każdemu kto jeszcze Mgły nie widział radzę ten stan rzeczy jak najszybciej zmienić.
Finałem dnia drugiego był występ Nightrun 87, czyli polskiej odpowiedzi na Perturbatora czy Carpenter Bruta. Nie wytrzymałem jednak na jego koncercie do samego końca, ale w zdecydowanej części mi się to udało. I faktycznie spore tutaj podobieństwo do wymienionych zagranicznych wykonawców, ale niestety w Nightrun pojawia się także i śpiew. Śpiew moim zdaniem nieudany i niepotrzebny, trochę na siłę, ale rozumiem zamiary twórcy - miało to brzmieć jeszcze bardziej synthwave'owo i cofać nas do czasów lat 80-tych. W Perturbatorze wokali raczej nie ma, za to są chwytliwe i wpadające w ucho melodie, których tutaj trochę zabrakło. Niemniej na finał festiwalu i po takich doświadczeniach jak koncerty Godflesh oraz Mgły taka synthwave'owa dyskoteka była w porządku. I tak skończyła się czwarta, dotychczas najbardziej rozbudowana edycja Into The Abyss Fest. Edycja bardzo udana i różnorodna. Jedyne zastrzeżenia jakie mogę mieć to brak przerw między poszczególnymi koncertami, które by się przydały - można było każdy dzień zacząć godzinę wcześniej i byłoby po 10 minut zapasu między poszczególnymi występami. Brakowało też trochę stoiska z ciepłymi napojami, a jeśli było to chyba dość skrzętnie ukryte, bo nie udało mi się odnaleźć. Niemniej organizacyjnie całość stała na wysokim poziomie. Oby teraz Into The Abyss trzymał tak wysoki poziom co roku, a ja z pewnością chętnie będę się do Wrocławia wybierał i pozwalał, by pochłonęła mnie Otchłań.
Po niespełna pół roku od wydania drugiego albumu studyjnego, zagrania dwóch tras koncertowych, zdobyciu Grand Prix na Jazz in the Park w Cluj-Napoca zespół powraca z nowym wydawnictwem koncertowym - Dharma Bums.
Jeśli porządny obiad powinien zostać podsumowany jeszcze lepszym deserem, to krakowski kwartet Fraktale stosuje się do tej reguły planując kolejne wydawnictwa muzyczne: po albumie studyjnym wydają wydawnictwo zawierające utwory koncertowe.
Tak jak w przypadku debiutanckiego albumu „I” koncertowym odpowiednikiem była płyta „On The Road”, tak w przypadku albumu „II” zespół przygotował nieco pikantniejszą propozycję „Dharma Bums”.
Tytuł ten nie jest przypadkowy, ponieważ oprócz znanych już kąsków, w menu koncertowym można wyczuć pikantny, beatnikowy zestaw przypraw nabierających aromatu wraz z ilością kilometrów pojawiających się na liczniku i długimi, nocnymi rozmowami, nie wspominając o marynacie powstałej podczas męczącego pakowania i rozpakowywania sprzętu. Premiera wydawnictwa zaplanowana jest na 15 maja 2019, a więc jako zwieńczenie trasy koncertowej o tym samym tytule.
Link do pełnego koncertu - https://www.youtube.com/watch?v=ViP0e5F5Uso
Wydawnictwo zawiera siedem kompozycji, starannie przygotowanych i wypieczonych przez Piotra Zielińskiego w piecu Lateral Sound. Całość ozdobił i sfotografował Mateusz Ługowski, a wszystko po to, aby konsumpcja muzyki Fraktali, była prawdziwą uczta konesera.
01. In Parallel I - 3:20
02. That Evening - 4:24
03. Some Dawn - 4:03
04. Lunatic Pandora - 10:03
05. Now Here Comes The Tide - 6:49
06. In Parallel II - 4:54
07. The Wheel - 6:27
Czas całkowity - 40:00
- Tomasz Izdebski - wokal, gitara, gitara bassowa, instrumenty klawiszowe
- Grzegorz Mazur - gitara, wokal (4)
- Jakub Łukowski - perkusja (3,4,5,7)
- Amek Krebs - perkusja (1,2,6)
"The Storm" to drugi po "Warm Coexistence" utwór z nowej płyty Amarok zaprezentowany przedpremierowo. Jest to również jeden z dwóch wokalnych singli z nowego albumu.
"The Storm" to opowieść o zmaganiach z trudnymi emocjami, które tak jak tytułowa burza czy sztorm, z destrukcyjną siłą są w stanie doprowadzić do utraty kontroli, ale też do otwarcia się na nowe rozwiązania oraz powrót do wewnętrznej równowagi.
Tajemniczy nastrój utworu połączony z energią wytwarzaną poprzez elektroniczne rytmy, przestrzenną sekcją smyczkową, instrumentami akustycznymi, a także z nietuzinkowym thereminem na którym zagrał lider Amarok Michał Wojtas stanowią o jego stylu i charakterystycznej wielowymiarowości.
Teledysk do "The Storm" został zrealizowany w Wielkiej Brytanii. Jego autorem jest londyński artysta Dan Martin. W roli głównej wystąpiła utalentowana tancerka Sarah Jane Wilton z James Wilton Dance.
Większość kompozycji na albumie "The Storm" to utwory instrumentalne, stanowiące ścieżkę dźwiękową do przedstawienia brytyjskiego teatru tańca współczesnego James Wilton Dance Company.
Kryjący się za szyldem Amarok Michał Wojtas tak charakteryzuje to, co znajdzie się na płycie "The Storm": Muzyka do spektaklu „The Storm“ to przede wszystkim przestrzeń, głębia i tajemniczość w filmowo - teatralnym stylu, które mają oddawać nastrój i przekaz przedstawienia mówiącego o walce oraz radzeniu sobie z trudnymi emocjami w kontekście wewnętrznych procesów jednostki oraz w relacjach społecznych".
Ruszył też pre-order albumu "The Storm" z autografami. Zapraszamy na RockSerwis: https://bit.ly/2VlTB2U. Pre-order możliwy jest także na platformach cyfrowych https://bit.ly/2LJ16Be.
Premiera albumu „The Storm” odbędzie się 24 maja.
01. Przebudzenie - 8:33
02. Pożyczone chwile - 0:15
03. Mozaika pięknych dusz - 3:16
04. Póki mam twarz - 6:55
05. Cienie we mgle - 1:01
06. Owładnięcie - 10:40
07. Substancje które lubię - 5:20
08. Ja to on - 5:31
09. Nieśmiertelnie głośny las - 5:59
10. Energia - 3:00
11. Dryfująca magia w płynie - 1:10
12. Wiosna na betonie - 7:49
13. Nazywam się zmierzch - 6:38
Czas całkowity - 1:06:13
- Mariusz Filosek - wokal
- Sławomir Jelonek – gitara
- Krzysztof Walczyk - instrumenty klawiszowe
- Roman Simiński – gitara basowa
- Arek Grybek – perkusja
oraz:
- Małgosia Łydka – flet poprzeczny
- Grzegorz Hankus – klarnet
01. Podglądacz - 5:31
02. Odmienny stan rzeczywistości - 3:28
03. Moralność - 4:34
04. Charon - 4:36
05. Szepty i wspomnienia - 4:08
06. Plan B - 4:46
07. Charlie Hebdo - 7:11
08. Dwa słowa - 4:36
09. Życie na wynos - 3:37
10. Strach - 5:23
11. Bóg - 5:09
Czas całkowity - 52:59
- Mariusz Filosek - wokal
- Sławomir Jelonek - gitara
- Marcin Kosakowski- instrumenty klawiszowe
- Roman Simiński - gitara basowa
- Arek Grybek - perkusja
oraz:
- Grzegorz Bodzioch - wokal (2,4)
Stewart Copeland, Richard Bona i Omara Portuondo wystąpią na Drums Fusion 2019!
Takie koncerty zdarzają się "raz na sto lat". 1 i 2 czerwca, na festiwalu Drums Fusion w Bydgoszczy wystąpią gwiazdy światowej muzyki: Stewart Copeland, Richard Bona i Omara Portuondo. Copeland to założyciel legendarnego The Police i jeden z najwybitniejszych perkusistów w historii muzyki. Bona to multiinstrumentalista znany ze współpracy z Pat Metheny Group czy Bobby’m Mc Ferrinem. Omara zasłynęła na świecie wykonaniem najpiękniejszej pieśni z filmu Wima Wendersa "Buena Vista Social Club". Rezerwujcie czas i bilety! Festiwal Drums Fusion jest częścią "Wiosny Festiwali" w Bydgoszczy.
Międzynarodowy Festiwal Muzyczny Drums Fusion, w tym roku gościć będzie wielkie gwiazdy. Omara Portuondo i Richard Bona (z zespołem Mandekan Cubano) zagrają w Bydgoszczy 1 czerwca, a dzień później - Stewart Copeland, współtwórca legendarnej grupy The Police.
Omara i Bona dadzą wieczorno-nocny koncert na leżącej w sercu miasta Wyspie Młyńskiej. Copeland wystąpi z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej w bydgoskiej Operze Nova
Omara Portuondo, czyli głos Buena Vista Social Club
Ta wspaniała kubańska wokalistka, urodziła się w samym sercu kraju - Hawanie. Bydgoszcz odwiedzi z koncertem "LAST KISS from the Buena Vista Social Club". Przez lata Omara zdobywała uznanie stając prawdziwą gwiazdą dzięki niepowtarzalnemu głosowi, nieziemskim ruchom i wyczuciu kubańskiego rytmu. Jej nazwisko widnieje na ponad 20 ponad płytach wydanych przez różnorodnych, kubańskich artystów, debiutując już w latach 50. XX wieku.
Największą popularność zdobyła pod koniec lat 90. wraz z ukazaniem się filmu "Buena Vista Social Club" Wima Wenders a. W duecie z Compayem Segundo zaśpiewała jedną z najbardziej rozpoznawalnych piosenek z płyty o tym samym tytule – „Veinte años” .
Omara Portuondo zagra na Drums Fusion z Richardem Boną, na Wyspie Młyńskiej, 1 czerwca 2019. Bilety już w sprzedaży.
Richard Bona, czyli najpiękniejsze muzyki świata
Jego muzyka to połączenie jazzu, bossanovy, popu, afro-beatu oraz tradycyjnych songów i funku. Bona jest światowej sławy gitarzystą basowym, zwanym czasem „afrykańskim Stingiem”, chociaż tak naprawdę, nie są mu potrzebne żadne porównania.
Urodził się w Kamerunie, w maleńkiej, zamieszkanej przez 20 osób wiosce w dżungli. Dziś jest wielką gwiazdą, a na koncie ma współpracę z takim gigantami jak Joe Zawinul, Paul Simon, Chaka Khan, Herbie Hancock, Bobby Mc Ferrin, Chick Corea, czy George Benson. Współtworzył też muzykę Pat Metheny Group.
Na Drums Fusion zaprezentuje swój najnowszy album „Heritage” nagrany wraz z składem Mandekan Cubano, który także pojawi się na scenie. "Heritage" to roztańczone rytmy prosto z Kuby, zestawione z tradycjami muzyki zachodnioafrykańskich niewolników, która inspirowała poprzednie płyty Bony.
Richard Bona zagra na Drums Fusion z Omarą Portuondo, na Wyspie Młyńskiej, 1 czerwca 2019. Bilety już w sprzedaży.
Stewart Copeland, czyli arcymistrz perkusji z The Police
Założyciel legendarnej grupy The Police jest też jednym z najwybitniejszych perkusistów w historii muzyki światowej. W Bydgoszczy wystąpi z projektem muzycznym „Stewart Copeland Lights Up the Orchestra”. Artyście towarzyszyć będzie orkiestra muzyków bydgoskiej Opery Nova.
Podczas koncertu usłyszymy utwory Copelanda ze ścieżek dźwiękowych do filmów "Wall Street" Olivera Stone, "Rumble Fish" F.F. Coppoli i "Equalizer/Bez litości" Antoine’a Fuqua. Będzie też muzyka The Police, a dla fanów gier muzyka do gry "Spyro the Dragon".
Copeland w trakcie kariery sprzedał ponad 60 mln płyt na całym świecie i zdobył pięć Grammy. Największą sławę zyskał współtworząc legendarną grupę rockową The Police, którą założył w 1977 roku wraz ze Stingiem i Andym Padovanim (zastąpionym wkrótce przez Andy'ego Summersa).
Świat muzyki wysoko ceni Copelanda. W roku 2003 został wprowadzony do panteonu Rock’n’Roll Hall of Fame, w 2005 do Modern Drummer Hall of Fame i w 2013 do The Classic Drummer Hall of Fame. Ważne miejsce w twórczości artysty zajmuje muzyka filmowa. W 1983 roku otrzymał Złoty Glob za muzykę do „Rumble Fish” Francisa Forda Coppoli.
Stewart Copeland zagra na Drums Fusion, w Operze Nova Bydgoszczy, 2 czerwca 2019. Bilety już w sprzedaży.
Jednym z wykonawców, którzy zaprezentują się na tegorocznej edycji Prog In Park w Warszawie będzie Haken. Grupa od kilku lat dość regularnie odwiedza Polskę, w której stopniowo zyskuje sobie coraz większe grono fanów. Ich występ z pewnością będzie jednym z ciekawszych punktów programu festiwalu, w szczególności dla słuchaczy lubujących się w progresywnym metalu. Zapraszamy do zapoznania się z zapisem rozmowy jaką z basistą zespołu Connerem Greenem, w imieniu ProgRock.org.pl przeprowadził Bartek Musielak.
Przypominamy też, że festiwal Prog In Park odbędzie się w Warszawie w dniach 12-13 lipca 2019, a wśród wykonawców, którzy wystąpią znaleźli się: Dream Theater, Opeth, Fish, Richie Kotzen, Haken, Tesseract, Soen, Alcest, Sermon i Bright Ophidia. Dołączyć do wydarzenia na FB można tutaj: LINK
Bartek Musielak: Cześć! Całkiem niedawno wystąpiliście w Krakowie, a już ogłosiliście kolejny koncert w Polsce, tym razem w ramach festiwalu Prog In Park. W tym roku czeka nas jeszcze koncert, który zagracie jako support przed Devinem Townsendem we Wrocławiu. Wygląda na to, że lubicie wracać do Polski, prawda?
Conner Green: Cześć, oczywiście! Za każdym razem kiedy wracamy do Polski publiczność przyjmuje nas bardzo entuzjastycznie i z mnóstwem energii. Kto by nie lubił grać przed tak żarliwą publicznością, co nie? Nasz ostatni koncert w Krakowie okazał się być jednym z moich ulubionych na całej tej trasie, właśnie z powyższego powodu. Ale jest jeszcze coś więcej - mam wrażenie, że za każdym naszym kolejnym koncertem tutaj publiczność jest liczniejsza. Według mnie Polska ma szansę stać się stałym punktem na naszych przyszłych europejskich trasach koncertowych.
BM: Pamiętasz Wasz pierwszy koncert w Polsce? Jeśli mnie pamięć nie myli miało to miejsce przy okazji Ino-Rock Festiwalu w 2014 roku, zgadza się?
CG: Tak, pamiętam ten występ doskonale. Właściwie był to chyba pierwszy festiwal jaki zagrałem z Haken, ponieważ tyle co dołączyłem wtedy do zespołu. Festiwale rządzą się swoimi prawami, pracuje się zupełnie inaczej niż na własnych koncertach, w dość gorączkowej atmosferze. Było to dla mnie w tamtym czasie zupełnie nowe doświadczenie.
BM: Sam występ zakończył się dla Was dość dziwnie i sprawialiście wrażenie, jakby ciężko Wam się grało. Sporo osób miało po występie mieszane uczucia. Jak wspominasz tamten występ?
CG: Jeśli mnie pamięć nie zawodzi wszystko przebiegało w miarę sprawnie. Mieliśmy małe przygody w drodze na festiwal, ale zdążyliśmy na czas. Również sam koncert zdawał się być na odpowiednim poziomie, a nam grało się bardzo dobrze ponieważ pod sceną znalazło się kilkunastu naszych fanów, którzy żywo reagowali na nasz występ. Przekazali nam mnóstwo pozytywnej energii, ale dziwna rzecz miała miejsce na koniec naszego seta... Powiedziano nam, że musimy kończyć już grać, a byliśmy na początku utworu. Tyle co zaczęliśmy 22-minutowy kawałek na finał (był to "Visions"), a musieliśmy szybko improwizować zakończenie i zejść ze sceny. Nie trzeba dodawać, że wyszło to nie do końca tak jak byśmy sobie tego życzyli, ale ogólnie rzecz biorąc był to wspaniały wieczór.
BM: Kolejne koncerty Haken w Polsce miały miejsce w 2016 roku w Warszawie oraz Gdyni. Miałem przyjemność być na tym pierwszym występie, w klubie Progresja i było fantastycznie! Dwa lata różnicy, a na scenie jakby inny zespół... nowy Haken. Co sprawiło, że tak szybko ewoluowaliście jako zespół koncertowy?
CG: Dziękuję za miłe słowa! Zaznaczę jeszcze, że Progresja jest znakomitym klubem koncertowym. Wracając do pytania: kiedy napisaliśmy "Affinity" chcieliśmy, żeby materiał ten posiadał na występach klimat lat 80-tych i pierwszym elementem, który miał się na to złożyć było oczywiście odpowiednie oświetlenie. Pomimo tego, że staramy się za każdym razem zaprezentować się najlepiej jak się da i w miarę naszych możliwości, to myślę, że równie ważne są aspekty produkcyjne koncertów (światła, elementy wideo itp.). Trzeba nad tym regularnie pracować, bo podobnie jak na naszych albumach, tak samo na koncertach - nie chcemy się powtarzać.
BM: Pomówmy o Waszym najnowszym albumie - "Vector". Odniosłem wrażenie, że nawiązuje on do stylistyki poprzedniego krążka "Affinity". Jak opisałbyś różnice pomiędzy Waszymi nowymi i starszymi wydawnictwami?
CG: Z pewnością na "Vector" jest sporo odwołań do naszej wcześniejszej twórczości, ale postrzegam ten album raczej jako odejście od tego, co miało miejsce na "Affinity", w szczególności pod kątem stylistycznym. Zawsze w naszej muzyce było miejsce na ciężkie brzmienie gitar, ale na "Vector" skupiliśmy się na tym wyjątkowo i jest tego po prostu więcej. Na przykład "Aquarius" czy "Visions" są osadzone w brzmieniu bardziej tradycyjnego metalu progresywnego, "The Mountain" ma elementy muzyki progresywnej z lat 70-tych, a "Affinity" oczywiście posiada klimat lat 80-tych, itd. Staramy się podejść do każdego z naszych albumów pod innym kątem, więc kolejne nasze dzieło może brzmieć zupełnie inaczej niż chociażby "Vector".
BM: W jednym z wywiadów przeczytałem, że po nagraniach "Affinity" zostało Wam całkiem sporo materiału. Czy te fragmenty znalazły się na "Vector" i jeśli tak, to w jaki sposób ewoluowały żeby dopasować się do całkowitego konceptu albumu?
CG: Właściwie to nie pozostało nam wcale wiele materiału po nagraniach "Affinity". Natomist na przykład wczesny szkic "Host" został napisany przez Diego mniej więcej w czasie, kiedy powstawał "Affinity", ale wspólnie uznaliśmy, że będzie on pasował o wiele bardziej do późniejszych nagrań, dlatego znalazł się na "Vector". Właściwie to kilka z moich ulubionych muzycznych pomysłów nie znalazło się właśnie na "Vector" i myślę, że mają potencjał, żeby stać się podwalinami pod utwory na nasz kolejny krążek.
BM: Muszę też zapytać o okładkę. Przypomina mi pewien test psychologiczny, w którym pytany musi opisać co widzi na grafice. Powiedz mi więc proszę - a co Ty na niej widzisz?
CG: Test Rorschacha, bingo! Hm... założę się, że Ty widzisz coś zupełnie innego, ale ja tam zauważam niemal od razu pandę i bawoła.
BM: Do utworu "Puzzle Box" powstało wideo, które jest dość zabawne, ale nie przypomina typowego muzycznego teledysku. Jak powstało to wideo i kto wpadł na jego pomysł?
CG: Najzabawniejsze jest to, że wideo to wcale nie miało być teledyskiem. Po prostu wpadliśmy na pomysł, żeby sfilmować siebie kiedy próbujemy rozwiązać puzzle box (pudełko, do którego otwarcia należy rozwiązać zagadkę lub złamać szyfr - przyp. red.). Natomiast widząc efekty Charlie wyszedł z inicjatywą, żeby zmontować z tego teledysk. Skończyło się na tym, że całość doskonale wpisała się w koncept albumu, w którym każdy z nas jest przedstawiony jako pacjent w teście oceny psychiatrycznej.
BM: A czy ktoś wreszcie rozwiązał zagadkę tego puzzle boxa albo pokazał Wam jak ją rozwiązać?
CG: Tak, udało się! W pudełku tym trzeba odpowiednio postukać w ścianki i narożniki, żeby umieszczony wewnątrz magnesik przesunął się i odblokował możliwość otwarcia pudełka. Nie było to w żaden sposób zauważalne, brak było też wskazówek, więc ja nawet o takim rozwiązaniu nie pomyślałem...
BM: Na albumach Haken niemal zawsze pojawiają się dłuższe formy muzyczne, jak choćby "Veil" na "Vector". Jak wygląda proces tworzenia tak rozbudowanych utworów? Przy chodzi Wam to naturalnie i kompozycje po prostu takie wychodzą, czy łączycie kilka różnych pomysłów w celu stworzenia takiej właśnie długiej formy?
CG: Zawsze staramy się, żeby nasze utwory powstawały możliwie naturalnie, czy są to 4-minutowe piosenki, czy 22-minutowe kompozycje. Do krótkiej i prostej melodii zagranej na pianinie można podejść na wiele różnych sposobów, może ona też zainspirować do kolejnych pomysłów w procesie kompozytorskim, a te z kolei pociągnąć mogą za sobą dalsze idee, i tak dalej... W moim odczuciu proces jest taki sam. Startujesz z jakimś pomysłem, a później rozwijasz go dopóty, dopóki nie uznasz, że całość jest już skończona. Czasami bywa tak, że początkowa idea rozbudowuje się i rozbudowuje, a Ty nie uznasz jej za ukończoną dopóki nie powstanie na przykład utwór mający 22 minuty. A bywają i dłuższe!
BM: Na albumie mamy też instrumentalny utwór "Nil by Mouth". Czy planujecie w przyszłości kolejne takie kompozycje? Są one świetnym polem do pokazania Waszych doskonałych umiejętności technicznych.
CG: Potencjalnie - pewnie, że możemy takie utwory jeszcze napisać. Ale to zależy od tego, jak chcemy żeby dany album płynął. W "Nil by Mouth" podoba mi się to, jak bardzo bezwględny jest to utwór. Nie ma zbyt wielu momentów w tym kawałku, żeby złapać oddech, więc myślę, że przejście z niego do wolniejszego i bardziej nastrojowego "Host" jest świetne. Prawdę powiedziawszy pomiędzy naszym ostatnim stricte instrumentalnym utworem "Portals", a "Nil by Mouth" jest dwupłytowa przerwa, więc właściwie trudno powiedzieć kiedy wypuścimy kolejny kawałek o takim charakterze.
BM: Na Prog In Park (oraz kilku innych festiwalach) będziecie dzielić scenę z Dream Theater. Nie jest tajemnicą, że pomiędzy Waszymi zespołami istnieje przyjaźń. Jak zaczęła się ta historia? No i powiedz mi proszę co myślisz o ich ostatnim albumie pt. "Distance Over Time"?
CG: Zanim dołączyłem do zespołu (gdzieś w okolicach momentu, kiedy ukazał się "The Mountain"), zarówno Jordan Rudess jak i ex-perkusista Dream Theater, czyli Mike Portnoy, skontaktowali się z nami i byli bardzo uprzejmi co do nas. Mike szybko zaprosił nas na organizowany przez niego Progressive Nation at Sea w 2014 roku, a Jordan wrzucił na YouTube filmy, na którym improwizuje sobie do utworów Haken. Trudno to sobie wyobrazić, trochę surrealistyczne to było. Ale później mieliśmy przyjemność supportować Dream Theater na koncertach w Niemczech, a kilkoro z nas zagrało w projekcie "Shattered Fortress" stworzonym przez Portnoy'a. Ja miałem za to przyjemność zagrać wraz z Jordanem i Mikiem legendarny "Instrumedley" w czasie występu na tegorocznym Cruise To The Edge. A co do najnowszego albumu DT to miałem okazję posłuchać go w czasie naszej trasy i jest świetny! Najjaśniejszymi momentami tego albumu dla mnie są "S2N" oraz "Pale Blue Dot".
BM: Czy jesteś w stanie określić w jakim miejscu widzisz Haken za 5 czy 10 lat? Macie już jakieś kolejne i konkretne plany na najbliższą przyszłość?
CG: Ciężko powiedzieć gdzie widzę zespół w takiej perspektywie czasowej. Mogę mieć tylko nadzieję, że będziemy wciąż tworzyć muzykę, z której będziemy dumni, jak teraz. Oczywiście mam też nadzieję, że liczba naszych słuchaczy będzie stale rosła. Na tegorocznej europejskiej trasie zaliczyliśmy chyba z 15 wyprzedanych koncertów i to jest bardzo podbudowujące oraz motywujące. Mamy już w jakiś sposób sprecyzowany kierunek w jakim chcemy pójść na kolejnym albumie, ale poza tym nikt z nas nie wie jak się to dalej potoczy? Osobiście mam nadzieję, że uda nam się kiedyś dotrzeć do Azji i tam pokoncertować, bo jest to rejon świata, który zawsze chciałem odwiedzić.
BM: Na koniec trochę Ci posłodzę, bo uważam Haken za jeden z najlepszych współczesnych zespołów progresywnych. Nie będę pytał czy się z tym zgadzasz (czy nie), ale chciałbym Cię zapytać w jakim miejscu Twoim zdaniem jest teraz Haken? I proszę, żebyś w odpowiedzi nie był przesadnie skromny...
CG: Haha, dzięki! Jeśli mam być szczery, to chyba nigdy nie byliśmy i nie będziemy w momencie, w którym będziemy mogli sobie powiedzieć "Mamy to!". Aktualnie jesteśmy przed naszą pierwszą wielką trasą supportującą (którą zagramy z Devinem Townsendem w listopadzie i grudniu). Jesteśmy wszyscy bardzo dumni z tego co dotychczas udało nam się osiągnąć, ale myślę, że wciąż jest przed nami wiele muzyki do napisania w najbliższych latach. Będziemy się starali właśnie tak działać, żeby tworzyć utwory, które będą się nam podobały, tak jak to jest teraz. Ale kto wie co się wydarzy... może kiedyś będziemy headlinerem takich festiwali jak choćby Prog In Park!
BM: I tego Wam życzę! Dziękuję bardzo za miłą rozmowę i do zobaczenia w Warszawie w lipcu! Do zobaczenia na Prog In Park!
CG: Już nie mogę się doczekać, do zobaczenia!
fotografie: materiały promocyjne zespołu oraz www.connergreenbass.com
01. Neither In Heaven - 2:40
02. Synesthesia - 13:09
03. Insane - 5:47
04. Even Angels Sometimes Fall - 5:28
05. Entering The Gallery - 3:41
06. The Man On The Hill - 7:44
07. The Red Gypsy - 6:25
08. Memories - 8:43
09. I Held - 3:35
10. Nor On Earth - 11:41
Czas całkowity - 1:08:53
- Sylvain Descôteaux - wokal, instrumenty klawiszowe
- Michel St-Père - gitara, instrumenty klawiszowe
- Michel Joncas - gitara basowa, instrumenty klawiszowe, dodatkowy wokal
- William Régnier - perkusja, instrumenty klawiszowe, gitara akustyczna
oraz:
- Nathan Vanheuverzwijn - pianino (1,10)
- Johnny Maz - instrumenty klawiszowe (2)
- Gerben Klazinga - instrumenty klawiszowe (3)
- Benoit Dupuis - instrumenty klawiszowe (4)
- Johanne Laplante - flet (5)
01. Post Sapiens - 4:28
02. Introduction - 1:31
03. Post Sapiens 101 - 7:19
04. Homo Virtualis - 7:26
05. Dark Web - 7:42
06. Rerror - 10:48
07. Simple Men - 9:34
08. Olympus Mons - 11:56
Czas całkowity - 1:00:44
- Krzysztof Podsiadło - wokal
- Michał Fiałka - gitara
- Maciej Dados - instrumenty klawiszowe, vocoder
- Jakub Puszyński - gitara basowa, sample
- Filip Słowiakowski - perkusja, dodatkowy wokal
oraz:
- Paweł Grabowski - skrzypce