God Is An Astronaut | Xenon Field | 01.05.2018 | Progresja | Warszawa
czwartek, 03 maj 2018 10:12 Dział: Relacje z koncertówZawsze obawiam się o frekwencję na niszowych imprezach odbywających się w czasie świąt, długich weekendów i podobnych dni, gdy jest największa szansa, że ludzie mają do roboty mnóstwo, zdaniem wielu, ciekawszych rzeczy niż chodzenie na koncerty. Z drugiej strony, może właśnie długi weekend to dobra okazja? Jak by na to nie patrzeć, 1 maja w warszawskiej Progresji odbył się koncert God Is An Astronaut i choć klub nie był wypełniony po brzegi, frekwencja była co najmniej przyzwoita. Czyli jest dobrze.
Irlandczycy zabrali w trasę swoich rodaków z Xenon Field. Patrząc na personalia tego duetu, było to dość oczywiste posunięcie, ponieważ tworzą go Conor Drinane i Robert Murphy, z czego ten drugi wspiera God Is An Astronaut na koncertach, również na tym warszawskim. Xenon Field to propozycja przede wszystkim dla fanów muzyki elektronicznej. W ich twórczości przeważają brzmienia syntetyczne, w różnych tempach i nastrojach. Mimo że panowie trzymają w rękach gitarę i bas, wszystko jest przestrojone na nowoczesną modłę. Choć osobiście nie wyobrażam sobie słuchania takiej muzyki w domu, przyznaję, że na żywo te dźwięki świetnie sprawdzają się, zwłaszcza w warunkach klubowych. Atrakcją nie mniejszą niż sama muzyka była oprawa świetlna występu. Na scenie było wyjściowo ciemno, ale oświetlały ją różne lampy, w tym moje ulubione prostokątne pasy ledów, na których na końcu pojawiła się nazwa zespołu oraz punktowe światła od dołu. Odpowiadający za konferansjerkę Robert Murphy przede wszystkim dziękował publiczności za wczesne przybycie (rzeczywiście sporo osób obejrzało Xenon Field) i choć mówił też trochę więcej, niestety robił to tak niewyraźnie, że nie byłem pewien o co mu chodzi.
God Is An Astronaut to chyba najbardziej znany zespół post rockowy z Irlandii. Przyjeżdżają do Polski dość często i mają u nas grupę oddanych fanów, co było widać również tego wieczoru. Ostatnio widziałem zespół w 2011 roku, jeszcze w poprzedniej lokalizacji Progresji, przy ulicy Kaliskiego, podczas trasy promującej album „Age Of The Fifth Sun”. Minęło kilka lat, Irlandczycy poszli do przodu, wydali kilka kolejnych płyt, niestety mój kontakt z ich twórczością urwał się. Na ten koncert też wybrałem się właściwie w ostatniej chwili. I absolutnie tego nie żałuję. Obecnie God Is An Astronaut promuje swój najnowszy, dziewiąty krążek studyjny, „Epitaph”, który miał premierę pod koniec kwietnia tego roku. Zastanawiałem się jak sprawdzą się na żywo te dość mroczne i melancholijne utwory (już sam tytuł albumu sugeruje odpowiedni klimat). Otóż sprawdzają się znakomicie, ale czuć pewną różnicę względem starszych kompozycji, które mają w sobie większą moc i są bardziej dynamiczne. Gdy panowie zagrali tytułowe „The End Of The Beginning” z debiutu, to poruszenie było widać nie tylko wśród zachwyconej publiczności, ale również na scenie, ponieważ sami muzycy wyglądali jakby wybudzili się z letargu i zaczęli się energicznie poruszać. „Fragile” i utwór tytułowy z ikonicznej dla post rocka płyty „All Is Violent, All Is Bright” to już stałe punkty programu, które kilka lat temu wywołały ten sam wybuch radości co obecnie i tak jest zapewne za każdym razem. Osobiście mam największy sentyment do kawałków z pierwszych płyt God Is An Astronaut, ale obiektywnie rzecz ujmując, cały koncert był doskonale przygotowany i przemyślany. Oświetlenie nawet bez muzyki zrobiłoby ogromne wrażenie: reflektory, światła od dołu, punktowe, wirujące, różnokolorowe, dostosowane do nastroju poszczególnych utworów, do tego coś na kształt rozgwieżdżonego nieba za plecami muzyków. To był naprawdę solidny, profesjonalny występ, do tego pełen emocji i fantastycznej energii, która kipiała ze sceny zwłaszcza w drugiej połowie koncertu. Nie jestem wielkim znawcą całej twórczości God Is An Astronaut, ale świetnie się bawiłem i z pełnym przekonaniem będę polecał, by zwłaszcza zobaczyć ich na żywo.
Myślę, że każdy wyszedł z klubu usatysfakcjonowany, bo choć zespoły grały dość krótko (pół i półtorej godziny), występy były bardzo intensywne i wywoływały efekt „mokrej koszuli”. Takie wydarzenia naprawdę cieszą, ponieważ pokazują, że po pierwsze w naszym kraju jest potencjał dla niszowej muzyki (powtarzam, przyzwoita frekwencja), a po drugie, że w obrębie nieco skostniałego instrumentalnego post rocka wciąż można się zgrabnie odnaleźć i zagrać fascynujący koncert.
Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński
01. Far Beyond - 6:29
02. Spiral - 6:42
03. Uncertain Return - 8:10
04. Far Beyound - Radio Edit - 3:45
Czas całkowity - 25:06
- Adam Kowalka - gitara
- Tytus Adamczewski - instrumenty klawiszowe
- Tomasz Wałęsa - gitara basowa
- Paweł Michałowski - perkusja
YES featuring ARW + SBB / 3 VI / "Park Sowińskiego" Warszawa
poniedziałek, 30 kwiecień 2018 14:57 Dział: News
Knock Out Productions prezentuje koncert YES feat. Jon Anderson, Trevor Rabin, Rick Wakeman. Autorzy "Owner Of A Lonely Heart" czy "Changes" przyjadą na jedyny polski koncert już 3 czerwca. W ramach trasy celebrującej pięćdziesięciolecie zespołu zagrają w warszawskim Parku Sowińskiego.
YES feat. Jon Anderson, Trevor Rabin, Rick Wakeman jesienią 2017 roku był główną gwiazdą Stone Free Festival w ogromnej londyńskiej hali O2. Zespół w Polsce zagra na znacznie mniejszym terenie, więc fanów progresywnego rocka czeka bliskie spotkanie z legendami.
Oprócz Jona Andersona, jednego z założycieli Yes, w skład koncertowy zespołu wchodzą klawiszowiec Rick Wakeman i gitarzysta Trevor Rabin, współautor hitu "Owner Of A Lonely Heart".
Przedsprzedaż biletów na koncert startuje w najbliższy poniedziałek 12 marca na: https://sklep.knockoutprod.net oraz www.eventim.pl
✅ YES feat. Jon Anderson, Trevor Rabin, Rick Wakeman (Wielka Brytania) rock progresywny:
Kiedy mowa o rocku progresywnym niemożliwością jest pominięcie jednej z najważniejszych formacji w tym gatunku – powstałej latem 1968 roku w Londynie grupy Yes. Jednym z jej założycieli jest obdarzony charakterystycznym głosem wokalista i multiinstrumentalista Jon Anderson. Wielki miłośnik futbolu, który szczęśliwie dla fanów muzyki, nie mógł wybrać kariery piłkarskiej w swoim ukochanym klubie Accrington Stanley F.C., gdyż odrzucono go z powodu zbyt niskiego wzrostu i wątłej budowy ciała.
Dzięki temu odrzuceniu miliony ludzi na świecie mogło się później cieszyć arcydziełami rocka progresywnego grupy Yes (choćby "Fragile", "Close To The Edge", "Tales From Topographic Oceans", "Relayer"), a teraz może doświadczać koncertu inkarnacji zespołu, w której są jego wieloletni członkowie – fenomenalny klawiszowiec Rick Wakeman (wspomagający kiedyś swoim talentem Black Sabbath) i gitarzysta Trevor Rabin, współautor hitu "Owner Of A Lonely Heart" z multiplatynowego albumu "90125" z 1983 roku.
Każdy z wymienionych artystów ma własny ogromny wkład w historię muzyki. Jon, chociażby poprzez świetne cztery studyjne albumy nagrane z Vangelisem (niedoszłym następcą Ricka Wakemana w Yes w latach 70.), w tym "Friends Of Mr. Cairo" z przebojem "I'll Find My Way Home". Wśród piosenek, które miały na niego największy wpływ, Jon wymienia między innymi "Eleanor Rigby" Beatlesów, "Purple Haze" Jimiego Hendriksa, a także "In Germany Before The War" Randy'ego Newmana.
Urodzony w Johannesburgu Trevor zaczynał karierę muzyczną w RPA. Osiągnął całkiem spory sukces z zespołem Rabbitt, ale 40 lat temu opuścił ojczyznę, by spróbować swoich sił w Londynie. Oprócz nagrywania cenionych płyt solowych pracował z powodzeniem jako producent lub koproducent (m.in. Manfred Mann's Earth Band). Po przeprowadzce do Los Angeles zaczął współpracować z Chrisem Squire'em i Alanem Whitem, co w konsekwencji doprowadziło do jego dołączenia do Yes i nagrania wspomnianej płyty "90125". Kilka lat później powstał "Big Generator". Warto wiedzieć, że Trevor Rabin ma też ogromny dorobek w komponowaniu muzyki do filmów i produkcji telewizyjnych (m.in. serial "12 małp", film "Skarb Narodów: Księga tajemnic"). Jak sam mówi, uwielbia dyrygować orkiestrą i pisać orkiestracje.
Solowy dorobek Ricka Wakemana jest tak wielki, że do jego opisania potrzeba byłoby kilkuset stron. Arcydzieła i dzieła tworzył wyłącznie pod własnym nazwiskiem (m.in. "The Six Wives of Henry VIII", "Journey To The Centre Of The Earth" – numer 1 na "Billboardzie"), ze swoim synem Adamem, z Jonem Andersonem, wspierał talentem Davida Bowiego (np. w "Space Oddity"), Eltona Johna, zespół T.Rex, Lou Reeda, wspomnianych Black Sabbath, samego Ozzy'ego Osbourne'a. Podobnie do Trevora Rabina pisał również muzykę do filmów. Rick uwielbia tworzyć i grać przed publicznością. "Muzycznie ten zespół jest naprawdę świetny i każdy z nas jest maksymalnie zaangażowany. Jesteśmy podekscytowani i cieszymy się tym" – mówił Wakeman kilka miesięcy temu. Artysta słynie z poczucia humoru oraz z tego, że pamięta bardzo dużo anegdot ze swojej ponad 50-letniej kariery.
Nazwa Yes Featuring Jon Anderson, Trevor Rabin, Rick Wakeman zaczęła oficjalnie funkcjonować w 2017 roku. Wcześniej muzycy występowali pod szyldem ARW (Anderson, Rabin and Wakeman). Jak wyjaśniał Jon, zmiana nastąpiła w dużej mierze pod naciskiem fanów, a także dlatego, że jako jeden z członków założycieli, miał pełne prawo tak uczynić.
Pierwsze koncerty pod nową nazwą odbyły się w USA, w kraju, w którym Jon spędza najwięcej czasu (mieszka głównie w północnej części Kalifornii; Trevor w Hollywood Hills) i którego jest obywatelem od 2009 roku. Przyjęcie fanów było ekstatyczne, co tylko utwierdziło muzyków w słuszności występowania pod takim szyldem. Można było usłyszeć piosenki Yes zarówno z klasycznego, progresywnego okresu, jak "And You And I" i "Roundabout" oraz z bardziej komercyjnych, piosenkowych czasów, jak wspomniany już "Owner Of A Lonely Heart" czy "Changes". Na koncertach Jonowi, Rickowi i Trevorowi towarzyszą basista Lee Pomeroy oraz perkusista Louis Molino III.
✅ SBB (Polska) rock progresywny:
Zespół powstał w 1971 roku w Siemianowicach Śląskich w składzie: Józef Skrzek (śpiew, klawisze, gitara basowa), harmonijka ustna), Apostolis Anthimos (gitara, perkusja, perkusjonalia, klawisze) i Jerzy "Keta" Piotrowski (perkusja). Od 2014 roku ponownie występuje w takim zestawieniu.
Najpierw grupa istniała pod nazwą Silesian Blues Band. Nieco później, w latach 1971-73 trio towarzyszyła na koncertach Czesławowi Niemenowi, a od 1974 roku, kiedy artystyczne drogi Niemena i Józefa Skrzeka rozeszły się (choć pozostali w przyjaźni), zaczęła nagrywać pod skrótem SBB, który rozwijał się w "Szukaj Burz Buduj".
Lata 70. XX wieku to wielkie sukcesy SBB, zespołu, który imponował fantastycznym warsztatem muzyków, wzbudzał zachwyt genialnymi płytami, kompozycjami oraz niesamowitymi koncertami zarówno w Polsce, jak i za granicą. Formacja w tym okresie dzieliła scenę z takimi gigantami, jak Bob Marley (na Roskilde Festival '78), Elton John, Soft Machine, Mahavishnu Orchestra, Jack Bruce, Thin Lizzy, Canned Heat, zaprzyjaźniona węgierska Omega, czy geniusz elektroniki Klaus Schulze. Zanim SBB przerwało działalność po raz pierwszy, ukazały się wspaniałe albumy, jak "Nowy horyzont", "Ze słowem biegnę do ciebie", "Memento z banalnym tryptykiem", czy wydany w Niemczech "Welcome".
Po kilkunastoletnim milczeniu SBB trzykrotnie reaktywowało się w latach 90., czego pokłosiem było parę albumów koncertowych. Nieprzerwanie trio zaczęło działać od 2000 roku. W XXI wieku powstały między innymi płyty "The Rock" (zarejestrowany w studiu Zbigniewa Preisnera w Niepołomicach) i "Iron Curtain", nagrane z doskonale znanym Skrzekowi i Apostolisowi węgierskim perkusistą Gaborem Nemethem z grup Scorpió i P. Mobil. Wcześniej z SBB współpracował amerykański bębniarz Paul Wertico, grający wcześniej w zespole Pata Metheny'ego. Z nim nagrano płytę "New Century" (także zarejestrowaną u Preisnera), którą wyprodukował legendarny Reinhold Mack, znany ze współpracy z Queen.
Swoim talentem wspierali formację liczni uznani muzycy, chociażby Tomasz Stańko, Tomasz Szukalski, Michał Urbaniak, Don Cherry, Tadeusz Nalepa, Jan Błędowski, Jan Skrzek, Andrzej Urny, Michał Giercuszkiewicz.
SBB regularnie nagrywa i koncertuje. Ostatnia studyjna pozycja w obszernej dyskografii grupy to album "Za linią horyzontu" z 2016 roku, wydany przez Agencję Muzyczną Polskiego Radia. Pierwszy w oryginalnym składzie od czasów "Mementa z banalnym tryptykiem".
Warto zaznaczyć, że SBB ma wielu fanów poza Polską – w Czechach, na Węgrzech, w Niemczech, Szwajcarii, Holandii, Belgii, Austrii, Finlandii, Szwecji, Danii.
Zagrają:
YES feat. Jon Anderson, Trevor Rabin, Rick Wakeman (Wielka Brytania) rock progresywny
+
SBB (Polska) rock progresywny
Kiedy: 3 czerwca (niedziela) 2018
Gdzie: Amfiteatr Wolskiego Centrum Kultury w Parku Sowińskiego, Warszawa ul. Elekcyjna 17
Bilety: 229 zł – przedsprzedaż, 250 zł – w dniu koncertu
Organizator: Knock Out Productions
Bilety na koncert dostępne na:
https://sklep.knockoutprod.net (druki kolekcjonerskie)
https://www.eventim.pl
Progresja
Zaprasza
Knock Out Productions
http://www.knockoutprod.net
https://www.facebook.com/productions.knock.out
https://www.instagram.com/knockoutprod
01. Kingdom of Silence - 4:54
02. Unresolved - 10:12
03. Cyclothymia - 14:28
Czas całkowity - 29:34
- Mateusz Jagiełło - wokal, gitara basowa, instrumenty klawiszowe
- Piotr Sym - gitara, gitara akustyczna
- Dariusz Piwowarczyk - perkusja, programowanie
oraz:
- Syndrom N - instrumenty klawiszowe (2)
MARILLION WEEKEND 12-14.04.2019 ŁÓDŹ, Klub Wytwórnia
Mamy zaszczyt powiadomić, że po wielkim sukcesie zarówno artystycznym, jak i komercyjnym pierwszego Marillion Weekend, który odbył się w naszym kraju w 2017, zespół Marillion we współpracy Wydawnictwem Rock-Serwis Piotr Kosiński ponownie zdecydował się na zorganizowanie tego wyjątkowego święta fanów Polsce - ponownie w Łodzi, w znakomitej sali Klubu Wytwórnia.
Historia tych najczęściej 3-dniowych imprez sięga roku 2002, kiedy to miała miejsce pierwsza z nich. Dotychczas Weekendy odbyły się m.in. w różnych miastach Wielkiej Brytanii, Holandii, Kanady, Chile i Polski.
W ciągu trzech wieczorów 12, 13 i 14 kwietnia 2019 w Klubie Wytwórnia w Łodzi zespół zagra trzy zestawy utworów, inny każdego dnia. W piątkowy wieczór będzie można usłyszeć m.in. wykonany w całości jeden z albumów grupy, sobota i niedziela to wieczory niespodzianek.
Każdego wieczoru na scenie pojawią się też polskie zespoły supportujące, specjalnie wybrane przez Marillion.
Ceny trzydniowych karnetów:
- miejsca stojące: 399zł
- miejsca siedzące (na balkonie): 549zł
Sprzedaż karnetów rusza 1 lipca 2018 o godz. 12:00
Art of Illusion | Animate | Latawiec | Będzin | 21.04.2018
środa, 25 kwiecień 2018 21:47 Dział: Relacje z koncertówW celu zobaczenia kameralnego koncertu czasem wystarczy przejść na drugą stronę ulicy, względnie podjechać kilka przystanków tramwajem, a innym razem trzeba przejechać kilkaset kilometrów pociągiem. Wychodząc z założenia, że „tam mnie jeszcze nie było” oraz „bliżej się nie dało”, wybrałem się do Zagłębia, by zobaczyć koncert Art Of Illusion i Animate.
Znajdujący się w Będzinie klub Latawiec to kameralne miejsce, ale bardzo dobrze przygotowane. Klimatyczny, trochę stylizowany na amerykańskie knajpy wystrój, miła obsługa, dobry sprzęt nagłośnieniowy, trunki i jedzenie do wyboru, do koloru. Klub nie jest duży, ale mniejsze imprezy spokojnie pomieści. Podobno nie liczą się miejsca, tylko ludzie, a w tym przypadku trafiło na odpowiednie osoby na właściwych stanowiskach.
Koncert otworzył występ niejako gospodarzy imprezy, pochodzącego z Zagłębia zespołu Animate. Stali bywalcy progresywnych imprez znają tę grupę w występów w Toruniu lub Łodzi. Klasycznie pojmowany metal progresywny teoretycznie mało kogo potrafi zaskoczyć, ale nie gdy jest podany w tak dobrym stylu. Animate to grupa wyśmienitych muzyków, którzy znają się na swoim fachu, dzięki czemu słucha się ich z największą przyjemnością. Basista Przemek Skrzypiec i perkusista Sebastian Jezierski tworzą jedną z moich ulubionych sekcji rytmicznych. Mało kto potrafi tak pięknie rozbujać ciężkie i niełatwe utwory. Słychać to zwłaszcza w sztandarowych kompozycjach grupy, takich jak „Threshold”, „Force gravity”, „Back to cold”, czy moim faworycie, „Ghostmaker”. Jednak występy zagłębiowskiej kapeli to także utwory instrumentalne, czyli stanowiący solowy popis gitarzysty Marcina Treli „My emotions” oraz grany przez cały zespół „Snow tail”. Zacną muzykę uzupełnia mocny i czysty głos charyzmatycznego Roberta Niemca. Oczywiście nie mogło zabraknąć stałego punktu programu czyli coveru Rush „Animate”, od którego to utworu zespół z Będzina i okolic wziął swoją nazwę. Panowie przygotowali specjalnie na ten wieczór również jedną niespodziankę, grając premierowo nowy kawałek – „Pleasant addiction”. Co ważne, grupa jest w trakcie nagrywania debiutanckiego albumu, na który wiele osób, w tym niżej podpisany, niecierpliwie czeka!
Art Of Illusion konsekwentnie wyrabia sobie taką markę na polskiej scenie progresywnej, że nie wiadomo jak długo jeszcze będzie można ich oglądać na takich kameralnych koncertach. W sumie to nie jest żart, ponieważ bydgoski zespół pnie się do góry po szczeblach kariery muzycznej i zalicza coraz bardziej renomowane imprezy i festiwale. W tym roku panowie będą supportować Arenę podczas polskich koncertów oraz zagrają na Castle Party – czapki z głów! Bardzo dużo dobrego tej ekipie zrobił wydany w tym roku drugi album – „Cold War of Solipsism”. Może trudno wymówić ten tytuł, ale słucha się wybornie, również na żywo. To naprawdę ogromna sztuka, by okiełznać tak skomplikowane kompozycje i wykonywać je z taką gracją, choć widać, że ta twórczość wymaga od muzyków trochę wysiłku. Cóż, bez pracy nie ma kołaczy. Za to z dużą satysfakcją można obserwować jak dobrze panowie radzą sobie z kolejnymi utworami. Nowy materiał jest już porządnie ograny i dobrze brzmi na żywo. Tego wieczoru pomogło również doskonale ustawione nagłośnienie (zresztą Animate też brzmiał idealnie). Z przyjemnością można było zasłuchać się w śpiewie Marcina Walczaka oraz podziwiać gitarowe wygibasy Filipa Wiśniewskiego. O wyczynach perkusisty Kamila Kluczyńskiego nawet nie wspominam, ponieważ ten człowiek ma prawdopodobnie dwie pary rąk, tylko jedną niewidzialną albo sprytnie schowaną. Tegoroczny album „Cold War of Solipsism” usłyszeliśmy w całości, z wyjątkiem „Santa Muerte” i „Able to Abide”. Występ wzbogaciły dodatkowo utwory z debiutu – „The Rite of Fire”, instrumentalny „Round Square” oraz największy przebój grupy, zagrany na bis „For Her”.
I tak krótki, aczkolwiek wspaniały wieczór dobiegł końca. Przyjacielska atmosfera zachęcała do długiej integracji. To jest właśnie zaleta takich skromnych koncertów zespołów tworzonych przez normalnych ludzi – bez zadęcia i pychy, każdy pogada, uśmiechnie się, zrobi sobie zdjęcie. Tak powinno być. To lubimy. Dziękujemy i prosimy o więcej!
Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał.
Gabriel „Gonzo” Koleński
Zdjęcia: Krzysztof"Jester"Baran
Osada Vida, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich zespołów na prog-rockowej scenie, powraca w czerwcu z nowym albumem zatytułowanym „Variomatic”. Znamy już pierwszy singiel z płyty - utwór „In Circles”, który jest znakomitą próbką nowej, odświeżonej odsłony zespołu. Osada Vida prezentuje się bowiem w zreformowanym składzie z młodym i utalentowanym Marcelem Lisiakiem na wokalu.
Dziś zespół ujawnia okładkę płyty „Variomatic”. Jej autorem jest Rafał Paluszek, który tak komentuje prace nad grafiką:
"Ten wyjątkowy projekt muzyczny, jakim jest Osada Vida, przebył naprawdę długą drogę, pod każdym względem. Zmieniał się stylistycznie, muzycznie, choć konsekwentnie był i pozostaje stały w swym charakterze, ale to wszystko dzięki temu, że my, jako jego twórcy, również się zmieniamy. Oprawy graficzne naszych albumów również się zmieniały. Przy projektowaniu takich rzeczy lubię, kiedy pomysł dojrzewa, nabiera stylu, lubię po prostu go nie poganiać. Tak też było w przypadku grafiki do ‘Variomatic’. Materiał muzyczny powstawał dość długo, więc było sporo czasu na oprawę graficzną. Bardzo zależało mi, żeby odciąć się od pewnego utartego nurtu, bardzo chciałem zawrzeć dużą porcję powietrza: takie uczucie, jak przejście z wąskiej uliczki na duży rynek. Chciałem również uniknąć symboliki, głębokich metafor i ‘co autor chciał przez to powiedzieć’. A przede wszystkim chciałem, żeby pasowała do muzyki.”
Teledysk do pierwszego singla „In Circles” można obejrzeć w tym miejscu
Za realizację, reżyserię i montaż teledysku odpowiedzialny jest Rafał Paluszek, a w głównej roli wystąpił znany i lubiany polski aktor Michał Czernecki.
Premiera „Variomatic” zaplanowana jest na 1 czerwca 2018!
Osada Vida – aktualny skład:
Marcel Lisiak – wokal
Jan Mitoraj – gitary
Łukasz Lisiak – bas
Rafał „R6” Paluszek – instrumenty klawiszowe
Marek Romanowski – perkusja
A PERFECT CIRCLE - po raz pierwszy na koncercie w Polsce!
wtorek, 24 kwiecień 2018 18:26 Dział: NewsJeden z najbardziej ekscytujących projektów muzycznych XXI wieku. Zespół, którego głosem jest jeden z najbardziej charyzmatycznych wokalistów naszych czasów. Formacja, która w wielkim stylu powraca z nowym studyjnym albumem na muzyczną scenę po ponad czternastoletniej przerwie. Po raz pierwszy w Polsce na jedynym koncercie - A PERFECT CIRCLE! Zespół wystąpi 15 grudnia w TAURON Arena Kraków, grupa pojawi się w Polsce w ramach trasy promującej swoją najnowszą płytę, "Eat the Elephant", która właśnie ukazała się na rynku. Bilety trafią do sprzedaży w środę, 25 kwietnia. Zapraszamy!
A Perfect Circle to amerykańska supergrupa, której początki sięgają 1999 roku, a jej historia powiązana jest z formacją TOOL. Zespołowi przewodzi dwójka znakomitych muzyków, gitarzysta Billy Howerdel oraz James Maynard Keenan, wokalista TOOL i Puscifer. Zespół zadebiutował w 2000 roku płytą "Mer de Noms", która przez wielu uznana została za jedną z najbardziej przełomowych płyt w historii rocka alternatywnego. To właśnie z tego krążka pochodzą takie hity jak np. "Judith" czy "3 Libras", a w samych tylko Stanach album uzyskał status Platynowej Płyty. Kolejny krążek "Thirteenth Step" premierę miał 3 lata później, płyta ugruntowała pozycję zespołu na muzycznej scenie i pokazała, że nie jest to tylko jednorazowy projekt lidera TOOL. W 2004 ukazał się album "eMOTIVE", który zawierał zbiór 12 coverów o antywojennej wymowie. Po wydaniu tej płyty działalność A Perfect Circle została zawieszona. Keenan skupił się nad nowym krążkiem swojej macierzystej formacji oraz na pozamuzycznych pasjach, natomiast Howerdel stworzył nowy muzyczny projekt, Ashes Divide. Do aktywności koncertowej zespół A Perfect Circle powrócił w 2010 roku, a w późniejszych latach jeszcze kilkakrotnie reaktywował się z okazji kolejnych występów. W kwietniu i maju zeszłego roku grupa wyruszyła w trasę po Ameryce, a tuż przed trasą ogłosiła podpisanie kontraktu na nowy studyjny album. Przy nowej płycie zespół wspomógł Dave Sardy (m.in. ZZ Top, Paolo Nutini, Royal Blood), a krążek promowały 4 znakomite single: "The Doomed", "Disilliusioned", "Talk Talk" oraz "So Long, and Thanks for All the Fish". Płyta „Eat the Elephant” finalnie ukazała się 4 dni temu, 20 kwietnia. Dyskografię formacji uzupełniają płyty: "aMOTION" (teledyski i remiksy utworów, 2004 r.), "Three Sixty" (kompilacja greatest hits, 2013 r.) oraz "A Perfect Circle Live: Featuring Stone and Echo" (box 5 CD + DVD, 2013 r.). Obecnie obok Keenana i Howerdela zespół tworzą: perkusista Jeff Friedl (Puscifer, The Beta Machine), basista Matt McJunkins (m.in. Eagles Of Death Metal, Puscifer) oraz gitarzysta James Iha (Smashing Pumpkins), którego na europejskiej trasie zastąpi Greg Edwards (Failure, Autolux).
"Eat the Elephant" już zbiera doskonałe recenzje w mediach: "To jeden z najbardziej imponujących albumów, jakie dane wam będzie usłyszeć w tym roku" (Prog), "...piękny i mistrzowski..." (Planet Rock), "...z impetem otwiera drzwi, które już były rozwarte ...cudownie mroczny" (Classic Rock), "po prostu fantastyczny, pięknie dopieszczony trzeci album" (Kerrang), a Music Week podsumowuje "A Perfect Circle to jeden z najbardziej kultowych zespołów rockowych". Płyta dostępna jest w wielu formatach, w tym w wersji cyfrowej, CD, na 180-gramowym winylu, w boxie (CD + LP z kolekcjonerską talią kart do gry).
Metal Mind Production zaprasza:
A PERFECT CIRCLE
15.12.2018 - TAURON Arena Kraków
Otwarcie bram: 18:30
Start: 20:00
Ceny biletów w przedsprzedaży/ w dniu koncertu:
Stojące kat. 1 (płyta stojąca) - 240 / 260 zł
Stojące kat. 2 (early entrance) - 300 / 320 zł
Siedzące kat. 1 - 270 / 290 zł
Siedzące kat. 2 - 210 / 230 zł
Bilety w sprzedaży od środy, 25 kwietnia od godz. 10.00 na stronach: shop.metalmind.com.pl, www.ebilet.pl, www.eventim.pl, www.biletin.pl, www.ticketportal.pl
Batushka, Obscure Sphinx, Entropia | Wrocław, A2 | 19.04.2018
niedziela, 22 kwiecień 2018 20:23 Dział: Relacje z koncertówKiedy rozpoczynam pisać poniższą relację jesteśmy już na półmetku, czyli po trzech z sześciu koncertów w ramach trasy "Pierwsza Pielgrzymka Polska". Pozostały koncerty w Poznaniu (sold out), Gdańsku i Warszawie. Czy warto się wybrać? Jak najbardziej! I jeśli jeszcze się nie zdecydowaliście to mam nadzieję, że moja relacja z koncertu we Wrocławiu, na którym dzięki uprzejmości Knock Out Productions miałem przyjemność być, Was do tego zachęci. Zostały Wam do wyboru Gdańsk i Warszawa, bo na koncert w Poznaniu oficjalnie biletów już nie ma - jedynie z drugiej ręki. Także okazji całkiem niewiele... czasu również. Tymczasem zapraszam do lektury!
Na początku warto zaznaczyć, że dobór zespołów na tej trasie jest wyjątkowy. Po pierwsze Entropia - grupa z polskiego metalowego podziemia, która intensywnie koncertuje, a zarazem jest jednym z najciekawszych i najoryginalniejszych projektów w polskiej muzyce metalowej. Tak psychodelicznego, szaleńczego i porywającego grania w ekstremalnym metalu ze świecą szukać, nie tylko w Polsce. Drugim zespołem na liście jest Obscure Sphinx, czyli formacja, której lideruje drobna, ale obdarzona piekielnym wyziewem z gardła Wielebna. Dodatkowo jest to zespół, który rozpromował w Polsce post metal, ale w jego bardzo ociężałej i powolnej odsłonie, ponadto hołdując i działając według zasady DIY. I trzecim zespołem, do którego najbardziej nawiązuje nazwa trasy, jest Batushka. To grupa, która odniosła chyba największy międzynarodowy sukces wśród polskich wykonawców w tak krótkim czasie. Przecież w ich dorobku jest tylko jeden album, a zespół zwiedził już niemal cały glob promując "Liturgię". Ale za to jest to krążek jakiego jeszcze nikt w świecie nie nagrał - cerkiewny metal? Zwał jak zwał, Batushka zrobiła coś pionierskiego, coś co zachwyciło, ale również wywołało sporo kontrowersji. I coś co postawiło ten zespół w bardzo trudnym miejscu, ale o tym za chwilę.
Koncert rozpoczął się punktualnie i na scenie przy akompaniamencie dość kosmicznych, ambientowych dźwięków zainstalowała się Entropia. Ten pięcioosobowy skład dotychczas wydał dwa albumy - debiutancki "Vesper" oraz ostatni, intensywnie promowany koncertowo "Ufonaut". Właściwie to ten drugi krążek należy uznać za największe osiągnięcie grupy. Zdobiony piękną grafiką Kuby Sokólskiego album przedstawił nowoczesne, awangardowe spojrzenie na muzykę metalową. I to właśnie na promocji tego wydawnictwa skupił się krótki, wrocławski set Entopii. Usłyszeliśmy więc trzy utwory z "Ufonaut" (jeśli dobrze pamiętam to były to "Fractal", "Mandala" oraz "Ufonaut", ale płyty tej słucham zazwyczaj w całości i tytułów po prostu nie kojarzę) oraz dodatkowo jeden premierowy utwór z nadchodzącej płyty. I to właśnie ten ostatni numer, zupełnie inny od pierwszej trójcy, był najciekawszym fragmentem występu Entropii. Pierwsze trzy trudno mi dobrze ocenić, bo słuchałem ich mając w uszach stopery. Jak na taką intensywność dźwięków było po prostu za głośno. Na szczęście z odpowiednią "blokadą" w uszach można było wyłapać wokale i klawisze, brakowało jednak trochę mocy gitar. Z kolei bez stoperów całość zlewała się w jedną głośną papkę, co było dość uciążliwe. Ostaniego numeru posłuchałem już bez stoperów, bo ta kompozycja jest zdecydowanie spokojniejsza od dotychczasowych i bardziej oszczędna, ponadto dość... taneczna? Ciekawe perkusyjne rytmy, post rockowy klimat i psychodeliczne, transowe motywy wprawiły niemal całą publiczność pod sceną w rytmiczny ruch. Jeśli taki ma być nowy album Entropii to już chciałbym go mieć, bo zapowiada się wybornie. Ci chłopacy doskonale wiedzą jak grać nowocześnie. To był dobry, treściwy, ale krótki występ. Minusem był poziom głośności, plusem - ostatni, nowy utwór.
Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się Obscure Sphinx. Skład zespołu w ostatnim czasie uległ poważnym przemianom. Grupa aktualnie występuje jako kwartet, przy czym mam wrażenie, że niektóre partie gitar puszczane były z podkładu. To nic złego, w końcu sprawdza się choćby w przypadku Decapitated, ale jednak chwilami brakowało mi trochę mocy w brzmieniu, czyli tego drugiego wiosła. Ale poza tym koncert był idealny. Początek nie był zaskakujący, od momentu wydania "Epitaps" grupa rozpoczyna występy promującym go "Nothing Left". Świetnie rozwijająca się i dość długa kompozycja rozbujała publiczność, która zaczęła falować w takt rytmicznych, niskich riffów. Natomiast kolejny numer był dla mnie już dość sporym zaskoczeniem, bo był to ponad 15-minutowy "The Presence Of Goddess". Wielowątkowa kompozycja zaczarowała publiczność w stu procentach. Wielebna, która jak już wspomniałem ma niesamowity wokal, czarowała a to czystym śpiewem, a to potężnym growlem. Istna karuzela nastrojów, która jednak była doskonale spójna i olśniewająca. W dodatku set był bardzo przekrojowy, bo usłyszeliśmy również "Lunar Caustic", a także "Nastiez", czyli kompozycje z wszystkich trzech albumów, jakie dotychczas Obscure Sphinx wypuścił. Ten ostatni pochodzi z krążka "Anaesthethic Inhalation Ritual", który dość długi czas nie był dostępny, ale jest ponownie w sprzedaży, m.in. na koncertach na aktualnej trasie. Warto wspierać takie zespoły jak Obscure Sphinx, działające w myśl zasady "Zrób To Sam" (DIY = Do It Yourself), które prezentują tak wysoki poziom. Ich koncert brzmiał bardzo dobrze, nie za głośno, ale też nie za cicho, bardzo selektywnie i krystalicznie. Dodatkowo Wielebna i spółka wiedzą jak poruszać się po scenie i przykuć uwagę. Wokalistka sprawia wrażenie walczącej z jakimiś demonami, odpędzającej się od nich, ale też zamkniętej we własnym świecie, który na koncercie chce pokazać widowni. Gitarzysta i basista również doskonale wiedzą kiedy zacząć się ruszać tak, by porwać publiczność. A ta żywo reagowała, nagradzając zespół co utwór gromkimi brawami. Świetny, klimatyczny koncert zespołu, który już powoli staje się kolejną polską wizytówką w światowej muzyce metalowej.
Następnie miała miejsce nieco dłuższa przerwa, ponieważ na scenie zaczęło sę pojawiać mnóstwo elementów scenografii, w otoczeniu której za chwil kilka odbyć się miała swoista msza. Widziałem już Batushkę dwukrotnie - wiedziałem czego się spodziewać. Mając jeden album w swojej dyskografii, w dodatku tak oryginalny, grupa nie mogła muzycznie niczym zaskoczyć osoby, która już ją wcześniej widziała. A jednak! Koncert zaczął się od wyjścia na scenę chóru, czyli czterech przebranych w "batuszkowe" ornaty wokalistów wspierających głównego celebransa. Potem na scenie pojawili się muzycy i... zaczęły się małe kłopoty. Kiedy prowadzący gitarzysta zaczął utwór, drugiemu z nich (stojącemu z tyłu sceny) coś się stało z gitarą. Trudno powiedzieć co, ale konieczna była wymiana i podłączenie oraz nastrojenie zastępczej. W tym czasie motyw grany przez prowadzącego musiał trwać, a ten nieco zdezorientowany odwracał się i grał, grał, grał. Tak trwało to kilka minut, co zaczynało być powoli męczące, ale przy okazji pokazało jedną rzecz: robiąc tak wyreżyserowane show należy być przygotowanym na techniczne problemy. Batushka egzamin zdała, choć w pewnym momencie miałem wrażenie, że za chwilę rzucą instrumenty, zejdą ze sceny i kiedy wszystko będzie naprawione to wrócą zaczynając rytuał od nowa. Nie musieli - w końcu gitara zagrała jak powinna i msza się rozpoczęła.
O setliście pisać nie ma co, bo grupa prezentuje album "Litourgiya" od początku, do końca. Tego chyba też każdy się spodziewał. Natomiast o kilku innych rzeczach warto wspomnieć. Batushka na scenie wygląda zjawiskowo, a show jakie proponują nie ma sobie równych na całym świecie. Całość rzeczywiście przypomina mszę - jest święty obraz, ikona, przedstawiająca okładkę płyty. Jest kadzidło, świeczniki i palące się świece, są i sztandary po obu stronach sceny. Oraz odprawiający mszę muzycy, w odpowiednich strojach, które kojarzyć się już będą tylko z Batushką. Przedstawienie, które prezentują dopięte jest na ostatni guzik. Czasami miałem wrażenie, że muzycy uczyli się nawet ruchów po scenie na pamięć, głównie prowadzący całość wokalista. Reżyserka pełną gębą, coś co robią takie zespoły jak choćby Rammstein, choć to oczywiście inna półka gatunkowa. Batushka natomiast zaproponowała takie rozwiązanie grając muzykę black metalową i doskonale się to sprawdza, a to dla tej muzyki pewna nowość. Choć Behemoth przecież robi podobnie (widząc oba zespoły kilka razy zaczynam zauważać pewne podobieństwo w kwestii "produkcji" koncertu). Show robi wrażenie, muzyka porywa publiczność, gesty i elementy całej ceremonii również. Natomiast ponarzekać muszę na brzmienie, bo pierwsze kilka utworów, jakieś pół koncertu, brzmiało słabo. Nie było mocy, brakowało wokali, gitary były raz za głośno, raz za cicho. Akustyk szukał chyba odpowiedniego ustawienia, ale zajęło mu to trochę za długo. Często pierwszy utwór koncertu jest takim "na dotarcie", ale nie połowa występu. Ale potem było już bardzo dobrze i brzmienie pozwoliło w pełni pochłaniać całe przedstawienie.
No właśnie... do występu Batushki bardziej pasuje określenie "przedstawienie" aniżeli koncert. Jest to bardzo atrakcyjne wizualnie, co zresztą okazała publiczność, która zjawiła się tłumnie i żywo reagowała, ale jednak brakuje trochę tego koncertowego klimatu. Nie ma tutaj miejsca na improwizację, brak koncertowego szaleństwa, jest coś na wzór teatru z muzyką jako jednym z dwóch najważniejszych składników. I właśnie to mnie trochę zawiodło, że muzyka jest tu na równi z show, a nie na pierwszym planie. Tego wieczora obejrzałem więc dwa koncerty i przedstawienie. Ale było jak najbardziej warto, na tyle, że wybiorę się też na koncert w Poznaniu (od razu zakładałem, że zobaczę dwa z tych sześciu koncertów). Entropia i Obscure Sphinx zaprezentowały znakomite występy, a Batushka - przewidywalne przedstawienie. Czułem się trochę jak osoba oglądająca po raz któryś ten sam film. Oczywiście nie jest to nic złego, bo podobało mi się, ale czułem pewien niedosyt. Niemniej jest to wciąż bardzo dobry film, więc jeśli ktoś jeszcze Batushki nie widział ten niech czym prędzej uda się na któryś z pozostałych koncertów.
01. Pre|Flection - 2:09
02. Struggle and Agony - 8:09
03. Yearning for Confraternity - 7:02
04. Worried Citizens - 9:21
05. Fear of Loss - 6:16
06. First Disorder - 7:21
07. Inferno - 6:05
08. Last Horizon - 3:22
09. Of Sheeps and Wolves - 9:28
10. A Winter's Tale - 9:55
11. Re|Flection - 2:57
Czas całkowity - 1:12:05
- Gerd Albers - perkusja, gitara akustyczna
- Larry Brödel - wokal
- Jessica Schmalle - wokal
- Magdalena Buchel - wokal
- Melanie Mau - wokal
- Lars Begerow - wokal
- Olaf Kobbe - wokal
- Martin Schnella - gitara, dodatkowy wokal
- John Mitchell - gitara
- Markus Steffen - gitara
- David M. Scholtz - gitara
- Stephan Pankow - gitara
- Marek Arnold - instrumenty klawiszowe
- Jürgen Borchert - instrumenty klawiszowe, Hammond
- Hendrik Hottenbacher - instrumenty klawiszowe
- Johannes Hahn - pianino
- Matthias Bangert - gitara basowa
- Stefan Drees - gitara basowa
- Matthias Becker - gitara basowa
- Niklas Kahl - instrumenty perkusyjne
- Damaris Halbach - dodatkowy wokal
- Volker Wichmann - dodatkowy wokal