A+ A A-

postposnaniaNiedzielny wieczór to szczególny czas. Trzeba się wyciszyć, przygotować na nadchodzący tydzień, ugotować obiad do pracy, uprasować spodnie, itd. Oczywiście można też rzucić to wszystko i ruszyć do centrum na koncert.
Pochodzący z Poznania Beyond The Event Horizon organizuje obecnie trasę pod hasłem PostPosnania. Zabierają w trasę kolegów z rodzinnego miasta i uzupełniają wesołą ekipę kimś z lokalnego podwórka miasta, w którym akurat grają. I tak powstaje uroczy, niedzielny wieczór.
Koncert otworzył poznański Abstrakt. Zespół na początku miał drobne problemy techniczne. Brzmienie było dziwne, zwłaszcza jeśli chodzi o gitary, do tego wszystko dudniło, było za dużo basu i zbyt słabo było słychać wokalistę. Pierwsze utwory były zresztą bardzo ciężkie, zawierały dużo riffów, które może i były fajne, ale chyba ciężko było to wszystko okiełznać. W drugiej połowie koncertu zespół zaczął grać bardziej lirycznie, sięgał po kawałki z drugiej, właśnie powstającej płyty i nagle zrobiło się dużo lepiej. Brzmienie trochę złagodniało, stało się bardziej przejrzyste i przestrzenne, choć nadal czasem ginęły gdzieś klawisze (widziałem, że „grają”, ale ich nie słyszałem). Nowe utwory Abstrakt również są dość ciężkie, ale mają w sobie drugie dno. Ogromną zaletą zespołu jest również bardzo charyzmatyczny i przykuwający uwagę wokalista, który posługuje się różnymi technikami wokalnymi, co urozmaica nie tylko twórczość grupy, ale też i prezencję sceniczną (kto lubi słuchać wokalistów, którzy cały czas śpiewają tak samo?). Ciekawym dodatkiem był również znajdujący się za muzykami ekran, na którym wyświetlano wizualizacje, a w przypadku Abstrakt wręcz krótkometrażowe filmy, które bardzo mocno podbijały atmosferę i tworzyły spójną całość z muzyką. Ekran funkcjonował zresztą podczas wszystkich występów. Po przewalczeniu początkowej nieśmiałości, muzycy nabrali większej pewności siebie i swobody. Pod koniec panowie tak się rozkręcili, że aż zeszli ze sceny. A może była po prostu za krótka.
Już rozpoczęcie koncertu Thesis uświadomiło mi, że poprzednicy Warszawiaków mieli pecha do brzmienia. Dwa pozostałe zespoły nie miały większych problemów technicznych i brzmiały bardzo dobrze. Thesis mogło spokojnie produkować i eksponować swoje dźwięki bez szczególnych przeszkód. Czysto, selektywnie, ale z odpowiednią mocą. Scena niestety nie powiększyła się i wciąż była za krótka, co boleśnie odczuł mikrofon Kacpra lądując z hukiem na podłodze, ale poza tym występ był prawie idealny. Prawie, bo jak dla mnie trochę za krótki. Brakowało utworów z „Z dnia na dzień na gorsze”. Grupa postawiła na nowy materiał, znany (z najnowszej epki „Płoń”) i nieznany (zupełnie nowe, niepublikowane jeszcze nigdzie utwory). Nowości bardzo dobrze brzmiały na żywo, ale trochę brakowało „hitów” z przeszłości. Nie brakowało za to energii i zaangażowania. Nie tylko Kacpra jak zwykle roznosiło po scenie, każdy z muzyków dawał z siebie wszystko. Dla Thesis był to szczególny wieczór, a przynajmniej jeden ze szczególnych wieczorów, ponieważ zespół niestety rozstaje się ze swoim basistą, Janem Kaliszewskim, czego muzycy nie ukrywają i było o tym wiadomo już od jakiegoś czasu. Trzeba jednak przyznać, że panowie robią to z wielką klasą i wyczuciem, a także charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru (Kacper: „Jak pewnie większość z Was wie, Jasior opuszcza nasz zespół i przechodzi do konkurencyjnej kapeli”, Jan: „Dlaczego konkurencyjnej? A już było tak miło i przyjemnie”). Na szczęście koncert nie przebiegał w smutnej atmosferze, wręcz przeciwnie, gdyby informacja o odejściu Jana nie była podana do wiadomości publicznej, nie dałoby się tego odczuć. Warszawiacy byli sobą, podczas grania skupieni i poważni, w przerwach na luzie i weseli, ale zawsze z pasją i zaraźliwą energią. Podobała mi się również „mowa końcowa” Kacpra: „dziękujemy serdecznie wszystkim za przybycie, zdajemy sobie sprawę, że w niedzielny wieczór jest dużo innych rzeczy do roboty niż wyjście na koncert”. Wcale nie, zdecydowanie lepiej iść na koncert.
Główna gwiazda wieczoru, zespół Beyond The Event Horizon wszedł na scenę krótko przed 22 czyli niestety dość późno. Oczywiście nie zmienia to faktu, że grali bardzo dobrze. Poznaniacy znajdują się obecnie w podobnej sytuacji co Abstrakt. Od debiutu minęło już trochę czasu, więc przyszła pora na kolejną płytę. BTEH tworzy dość specyficzną muzykę instrumentalną, którą trudno jednoznacznie zaklasyfikować. Błagam, niech nikt nie mówi, że to po prostu post rock, bo doprawdy puszczę pawia. Na żywo zespół przede wszystkim korzysta z brzmień klawiszowych i elektronicznych, które wydają się być wysunięte najbardziej do przodu, dzięki czemu tworzą odpowiedni, kosmiczny klimat całości, choć wiadomo, że w takiej muzyce nie może zabraknąć gitar. Koncert Beyond The Event Horizon to podróż do innego świata, mocno oddalonego, szalonego, ciekawego i zapewniającego wiele wrażeń. Przyznaję, że to dość niesamowite jak wspaniale taka muzyka broni się na żywo. Nie chodzi tu wcale o umiejętności techniczne czy ciężar, choć oczywiście zespół gra mocno. Na pierwszy plan wychodzi atmosfera odrealnienia, dalekiej wycieczki do niezbadanych jeszcze lądów. Najlepiej takiej muzyki słuchać na żywo z zamkniętymi oczami (dobrze, że w Beerokracji można siedzieć, bo jeszcze bym się przewrócił albo wpadł na jakąś nadobną niewiastę, co w sumie nie byłoby wcale takie złe). Kosmiczny klimat wzmacniały specyficzne wizualizacje (tak jak pisałem, ekran był używany przez cały czas, Thesis również wyświetlał wcześniej swoje filmy) oraz dym puszczany w odpowiednich momentach (widziałem, że muzycy dogadali się pod tym względem z jednym z kolegów z Abstrakt). Jednak, wszystkie sztuczki zdałyby się na nic, gdyby muzycy nie byli zdolni. Na szczęście, umiejętności im nie brakuje i panowie potrafią zarówno porządnie przyłożyć, jak i zagrać ciekawy pasaż lub poruszającą melodię.
Przyznaję się zupełnie szczerze, że by nie zasnąć na siedząco, tudzież nawet stojąco, opuściłem klub trochę wcześniej (piątek i sobotę spędziłem na Prog Rock Fest w Legionowie, więc koncert niedzielny traktuję jako swoiste afterparty). Nie zmienia to faktu, że wracałem do domu z dużą satysfakcją i szerokim uśmiechem na ustach, ponieważ wieczór był po prostu bardzo przyjemny i każde zmęczenie jest tego warte. Apel do wszystkich zespołów występujących tego wieczoru: tak trzymajcie i dajcie znać jak znów będziecie w okolicy!
Przybył, zobaczył, wysłuchał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński

Foreword

sobota, 01 kwiecień 2017 08:26 Dział: Disperse

01. Stay - 4:43
02. Surrender - 5:21
03. Bubbles - 3:54
04. Tomorrow - 3:56
05. Tether - 3:42
06. Sleeping Ivy - 6:51
07. Does It Matter How Far? - 9:18
08. Foreword - 1:31
09. Neon - 3:32
10. Gabriel - 4:47
11. Kite - 4:39


Czas całkowity - 52:14buttonKupPlyte



- Rafał Biernacki - wokal, instrumenty klawiszowe
- Jakub Żytecki - gitara
- Bartosz Wilk - gitara basowa
- Mike Malyan - perkusja



 

Poznaliśmy pełny zestaw wykonawców, którzy zaprezentują się na Prog In Park w Warszawie. Koncert przybierze formę mini-festiwalu na którym wystąpią artyści związani z szeroko pojęta muzyką progresywną.

Do wcześniej ogłoszonych Opeth oraz Blindead dołączają: Riverside, Solstafir oraz Lion Shepherd.

Na mini-festiwal Prog In Park zapraszamy 20 sierpnia do warszawskiego Parku Sowińskiego. Bilety na to wydarzenie są już dostępne na: http://knockoutprod.net/sklep/

Za rewelacyjną grafikę dziękujemy:

https://www.facebook.com/kubasokolski.artwork/

proginpark

OPETH (Szwecja) wcześniej progresywny death metal, obecnie oldschoolowy rock, psychodeliczny rock:

Jeżeli poszukujecie przykładu na to, co to znaczy ewolucja w muzyce, prześledźcie historię Opeth. Powstały w 1990 roku w Sztokholmie zespół, przez lata karmił fanów wyszukaną, mroczną, rozbudowaną wersją death metalu, ocierając się w tej stylistyce o prawdziwy geniusz albumami "My Arms, Your Hearse" i "Blackwater Park". Liderujący formacji od samego początku muzyczny erudyta Mikael Akerfeldt, nie zamierzał jednak kurczowo trzymać się raz obranej drogi, co zasygnalizował już bardziej subtelnym dyptykiem "Deliverance" / "Damnation" (2002, 2003), by w 2011 roku albumem "Heritage" zabrać odbiorców w podróż w czasie do przełomu lat 60. i 70. XX wieku, gdy królowały rock, hard rock, szalała psychodelia, swoją wielkość pokazywał krautrock.

Zapoczątkowana na dobre sześć lat temu podróż trwa do dziś. Opeth zatrzymał się w 2016 roku na przystanku pod nazwą "Sorceress", który zameldował się w pierwszej 30. "Billboardu", podobnie zresztą jak trzy wcześniejsze produkcje kapeli, "Watershed", wspomniany "Heritage" i "Pale Communion". Wspaniałe umiejętności, szacunek do fanów i znakomite koncerty, to również znaki szczególne Opeth. Szwedzi prezentowali je podczas każdej wizyty w Polsce i z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością zrobią to ponownie.

RIVERSIDE (Polska) rock progresywny, progresywny metal:

To, czego w światowym, ekstremalnym metalu dokonali Vader, Behemoth i Decapitated, na scenie rocka progresywnego dokonał warszawski Riverside. I już wiemy, że dokonania swoje na pewno powiększy, choć po zaskakującej, przedwczesnej śmierci gitarzysty Piotra Grudzińskiego w 2016 roku tej pewności jeszcze mieć nie było można. Dwa wyprzedane koncerty w lutym 2017 roku w stołecznej Progresji przy entuzjastycznej reakcji fanów pokazały wyraźnie, że Riverside jest światu potrzebny. Tak, światu, bo pozycja stołecznej kapeli na świecie jest od lat wysoka i niepodważalna.

Przez kilkanaście lat istnienia zespół wyrobił sobie doskonałą markę. Doceniony został nie tylko za świetny warsztat, ciekawe kompozycje, podejście do fanów, lecz również, a może przede wszystkim, za to, jak interesująco wzbogacał swoją muzykę, nie zapominając jednak o korzeniach. Płyty "Rapid Eye Movement", "Shrine Of New Generation Slaves" oraz pochodząca z 2015 roku "Love, Fear And The Time Machine" zajmowały drugie miejsca na liście OLIS, zaś album "Anno Domini High Definition" wspiął się na jej szczyt. Pokrył się też złotem, podobnie jak "Shrine Of New Generation Slaves".

Nie ma już w zespole "Grudnia", ale z Mariuszem Dudą, Michałem Łapajem i Piotrem Kozieradzkim na koncertach będzie grał Marcin Meller z Quidam. Z nim będą pisane kolejne rozdziały historii tego wspaniałego zespołu.

SOLSTAFIR (Islandia) wiking metal, post metal, post rock:

Malutka Islandia ma walecznych piłkarzy, cudowne krajobrazy, powsadzała odpowiedzialnych bankierów do więzienia, wyszła z kryzysu. Zalegalizowała też bluźnierstwo. Ma też wyspa wielką Björk i wspaniałą scenę metalową. Jednym z jej jaśniejszych punktów jest powstały w 1995 roku zespół Solstafir.

Ich nazwiska zapamiętać trudno, jeszcze trudniej zapisać, ale muzyki, jaką tworzy Solstafir, prędko się nie zapomni. Kapela z Reykjaviku zaczynała od ostrego black metalu z wikińskim sznytem, by z czasem dodać swojej muzyce przestrzeni i melancholii rodem z post metalu. Wszystko okraszając tym magicznym czymś, co mają islandzkie kapele.

O Solstafir zrobiło się głośniej dzięki albumowi "Svantir Sandar" z 2011 roku, a cały świat padł na kolana trzy lata później, gdy ukazał się album "Otta", zbierający pochwały w metalowej prasie od Kalifornii po Władywostok. Promując ten materiał, Islandczycy dali kilka świetnych koncertów w Polsce. Teraz powrócą do nas na wyjątkową imprezę i z wyjątkowym albumem, "Berdreyminn", na którym są inspiracje oldschoolowym rockiem i hard rockiem w stylu Thin Lizzy! Tak, jeśli myśleliście, że wiecie o nich wszystko i jesteście w stanie za nimi nadążyć, myliliście się. Jedno pozostaje bez zmian (choć zmienił się nieco skład kapeli) – islandzka ekipa genialnie wypada na żywo i zobaczyć ją w akcji po prostu trzeba.

BLINDEAD (Polska) post metal, post rock, rock:

Niebawem minie rok, odkąd trójmiejski Blindead rozpoczął nowy etap swojego życia, z Piotrem Piezą na wokalu. W międzyczasie ukazała się dobrze przyjęta piąta płyta kapeli, "Ascension". Niestety, skład się nie utrzymał, bo parę miesięcy później z Blindead pożegnał się mieszkający w Polsce włoski basista Matteo Bassoli, którego tego wieczoru zobaczymy w szeregach Lion Shepherd. Jednak trzon zespołu, czyli Konrad Ciesielski, Bartosz Hervy, Marek Zieliński i Mateusz Śmierzchalski pozostaje nienaruszony.

Blindead, twórcy kapitalnej płyty "Autoscopia / Murder In Phazes", EP-ki "Impulse", albumów "Affliction XXIX II MXMVI" i "Absence", to prawdziwa petarda koncertowa. Potęga, ciężar i moc uderzenia cudownie mieszają się u nich elektronicznymi ozdobami Bartka Hervy'ego. Żonglują emocjami i porywają publikę, tworząc szczególną atmosferę.

LION SHEPHERD (Polska) rock progresywny, psychodelia, etno:

Wspomniany Matteo Bassoli jest najbardziej kojarzony muzykiem ze składu stołecznej formacji Lion Shepherd, ale nie jedynym. Gra w niej bowiem także Kamil Haidar oraz Mateusz Owczarek, którzy kilka lat temu pod szyldem Maqama nagrali wspaniały album, na którym wpływy mocnego rocka przemieszali z muzyczną estetyką świata bliskowschodniego. Styl powstałego w roku 2014 Lion Shepherd także cechują wpływy muzyki etnicznej, które wkomponowane są w estetykę rocka progresywnego i dźwięki psychodeliczne. Na koncie kapeli jest występ na Impact Festivalu w 2015 roku oraz wydana w tym samym roku płyta "Hiraeth". Do jej nagrania wykorzystano tradycyjne instrumenty jak arabską lutnię oud, perski santur, hinduskie perkusjonalia. W sesji wzięli udział muzycy pochodzenia arabskiego i perskiego (Jahiar Irani, Rasm Al Mashan).

 

Kiedy: 20 sierpnia (niedziela) 2017

Gdzie: Warszawa @ Park Sowińskiego, ul. Elekcyjna 17

Bilety: 169 zł – przedsprzedaż, 190 zł – w dniu koncertu

Organizator: Knock Out Productions

Bilety na koncert dostępne na www.knockoutprod.net/sklep (druki kolekcjonerskie)

Zaprasza

Knock Out Productions

http://www.knockoutprod.net

https://www.facebook.com/productions.knock.out

https://www.instagram.com/knockoutprod

Poznaliśmy pełny zestaw wykonawców, którzy zaprezentują się na Prog In Park w Warszawie. Koncert przybierze formę mini-festiwalu na którym wystąpią artyści związani z szeroko pojęta muzyką progresywną.

Do wcześniej ogłoszonych Opeth oraz Blindead dołączają: RiversideSolstafir oraz Lion Shepherd.

Na mini-festiwal Prog In Park zapraszamy 20 sierpnia do warszawskiego Parku Sowińskiego. Bilety na to wydarzenie są już dostępne na: http://knockoutprod.net/sklep/

Za rewelacyjną grafikę dziękujemy:
https://www.facebook.com/kubasokolski.artwork/

OPETH (Szwecja) wcześniej progresywny death metal, obecnie oldschoolowy rock, psychodeliczny rock:
Jeżeli poszukujecie przykładu na to, co to znaczy ewolucja w muzyce, prześledźcie historię Opeth. Powstały w 1990 roku w Sztokholmie zespół, przez lata karmił fanów wyszukaną, mroczną, rozbudowaną wersją death metalu, ocierając się w tej stylistyce o prawdziwy geniusz albumami "My Arms, Your Hearse" i "Blackwater Park". Liderujący formacji od samego początku muzyczny erudyta Mikael Akerfeldt, nie zamierzał jednak kurczowo trzymać się raz obranej drogi, co zasygnalizował już bardziej subtelnym dyptykiem "Deliverance" / "Damnation" (2002, 2003), by w 2011 roku albumem "Heritage" zabrać odbiorców w podróż w czasie do przełomu lat 60. i 70. XX wieku, gdy królowały rock, hard rock, szalała psychodelia, swoją wielkość pokazywał krautrock.
Zapoczątkowana na dobre sześć lat temu podróż trwa do dziś. Opeth zatrzymał się w 2016 roku na przystanku pod nazwą "Sorceress", który zameldował się w pierwszej 30. "Billboardu", podobnie zresztą jak trzy wcześniejsze produkcje kapeli, "Watershed", wspomniany "Heritage" i "Pale Communion". Wspaniałe umiejętności, szacunek do fanów i znakomite koncerty, to również znaki szczególne Opeth. Szwedzi prezentowali je podczas każdej wizyty w Polsce i z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością zrobią to ponownie.
Sprawdź, jeśli lubisz: Edge Of Sanity, Enslaved, Amorphis, Katatonia, krautrock, acid rock…
http://www.opeth.com/
https://www.facebook.com/Opeth
https://www.youtube.com/watch?v=LhqijfqecvA

RIVERSIDE (Polska) rock progresywny, progresywny metal:
To, czego w światowym, ekstremalnym metalu dokonali Vader, Behemoth i Decapitated, na scenie rocka progresywnego dokonał warszawski Riverside. I już wiemy, że dokonania swoje na pewno powiększy, choć po zaskakującej, przedwczesnej śmierci gitarzysty Piotra Grudzińskiego w 2016 roku tej pewności jeszcze mieć nie było można. Dwa wyprzedane koncerty w lutym 2017 roku w stołecznej Progresji przy entuzjastycznej reakcji fanów pokazały wyraźnie, że Riverside jest światu potrzebny. Tak, światu, bo pozycja stołecznej kapeli na świecie jest od lat wysoka i niepodważalna.
Przez kilkanaście lat istnienia zespół wyrobił sobie doskonałą markę. Doceniony został nie tylko za świetny warsztat, ciekawe kompozycje, podejście do fanów, lecz również, a może przede wszystkim, za to, jak interesująco wzbogacał swoją muzykę, nie zapominając jednak o korzeniach. Płyty "Rapid Eye Movement", "Shrine Of New Generation Slaves" oraz pochodząca z 2015 roku "Love, Fear And The Time Machine" zajmowały drugie miejsca na liście OLIS, zaś album "Anno Domini High Definition" wspiął się na jej szczyt. Pokrył się też złotem, podobnie jak "Shrine Of New Generation Slaves".
Nie ma już w zespole "Grudnia", ale z Mariuszem Dudą, Michałem Łapajem i Piotrem Kozieradzkim na koncertach będzie grał Marcin Meller z Quidam. Z nim będą pisane kolejne rozdziały historii tego wspaniałego zespołu.
Sprawdź, jeśli lubisz: Anathema, Porcupine Tree, Pendragon, Marillion, Opeth…
https://riversideband.pl
https://www.facebook.com/Riversidepl
https://www.youtube.com/watch?v=ym_HP88McHw

SOLSTAFIR (Islandia) wiking metal, post metal, post rock:
Malutka Islandia ma walecznych piłkarzy, cudowne krajobrazy, powsadzała odpowiedzialnych bankierów do więzienia, wyszła z kryzysu. Zalegalizowała też bluźnierstwo. Ma też wyspa wielką Björk i wspaniałą scenę metalową. Jednym z jej jaśniejszych punktów jest powstały w 1995 roku zespół Solstafir.
Ich nazwiska zapamiętać trudno, jeszcze trudniej zapisać, ale muzyki, jaką tworzy Solstafir, prędko się nie zapomni. Kapela z Reykjaviku zaczynała od ostrego black metalu z wikińskim sznytem, by z czasem dodać swojej muzyce przestrzeni i melancholii rodem z post metalu. Wszystko okraszając tym magicznym czymś, co mają islandzkie kapele.
O Solstafir zrobiło się głośniej dzięki albumowi "Svantir Sandar" z 2011 roku, a cały świat padł na kolana trzy lata później, gdy ukazał się album "Otta", zbierający pochwały w metalowej prasie od Kalifornii po Władywostok. Promując ten materiał, Islandczycy dali kilka świetnych koncertów w Polsce. Teraz powrócą do nas na wyjątkową imprezę i z wyjątkowym albumem, "Berdreyminn", na którym są inspiracje oldschoolowym rockiem i hard rockiem w stylu Thin Lizzy! Tak, jeśli myśleliście, że wiecie o nich wszystko i jesteście w stanie za nimi nadążyć, myliliście się. Jedno pozostaje bez zmian (choć zmienił się nieco skład kapeli) – islandzka ekipa genialnie wypada na żywo i zobaczyć ją w akcji po prostu trzeba.
Sprawdź, jeśli lubisz: Ulver, Agalloch, Enslaved, Cult Of Luna, Primordial…
http://www.solstafir.net
https://www.facebook.com/solstafirice
https://www.youtube.com/watch?v=A6j7mUxGz20

BLINDEAD (Polska) post metal, post rock, rock:
Niebawem minie rok, odkąd trójmiejski Blindead rozpoczął nowy etap swojego życia, z Piotrem Piezą na wokalu. W międzyczasie ukazała się dobrze przyjęta piąta płyta kapeli, "Ascension". Niestety, skład się nie utrzymał, bo parę miesięcy później z Blindead pożegnał się mieszkający w Polsce włoski basista Matteo Bassoli, którego tego wieczoru zobaczymy w szeregach Lion Shepherd. Jednak trzon zespołu, czyli Konrad Ciesielski, Bartosz Hervy, Marek Zieliński i Mateusz Śmierzchalski pozostaje nienaruszony.
Blindead, twórcy kapitalnej płyty "Autoscopia / Murder In Phazes", EP-ki "Impulse", albumów "Affliction XXIX II MXMVI" i "Absence", to prawdziwa petarda koncertowa. Potęga, ciężar i moc uderzenia cudownie mieszają się u nich elektronicznymi ozdobami Bartka Hervy'ego. Żonglują emocjami i porywają publikę, tworząc szczególną atmosferę.
Sprawdź, jeśli lubisz: Cult Of Luna, Isis, Katatonia, Neurosis…
https://www.facebook.com/blindeadofficial
https://www.youtube.com/watch?v=jiGCUUXKPKI

LION SHEPHERD (Polska) rock progresywny, psychodelia, etno:
Wspomniany Matteo Bassoli jest najbardziej kojarzony muzykiem ze składu stołecznej formacji Lion Shepherd, ale nie jedynym. Gra w niej bowiem także Kamil Haidar oraz Mateusz Owczarek, którzy kilka lat temu pod szyldem Maqama nagrali wspaniały album, na którym wpływy mocnego rocka przemieszali z muzyczną estetyką świata bliskowschodniego. Styl powstałego w roku 2014 Lion Shepherd także cechują wpływy muzyki etnicznej, które wkomponowane są w estetykę rocka progresywnego i dźwięki psychodeliczne. Na koncie kapeli jest występ na Impact Festivalu w 2015 roku oraz wydana w tym samym roku płyta "Hiraeth". Do jej nagrania wykorzystano tradycyjne instrumenty jak arabską lutnię oud, perski santur, hinduskie perkusjonalia. W sesji wzięli udział muzycy pochodzenia arabskiego i perskiego (Jahiar Irani, Rasm Al Mashan).
Sprawdź, jeśli lubisz: Riverside, Anathema, Opeth, Tool, King's X, Peter Gabriel, Collage…
http://lionshepherd.net
https://www.facebook.com/lionshepherd
https://www.youtube.com/watch?v=KnB5k4ftYks

Zagrają:
OPETH (Szwecja) wcześniej progresywny death metal, obecnie oldschoolowy rock, psychodeliczny rock
+
Riverside (Polska) rock progresywny, progresywny metal
Solstafir (Islandia) wiking metal, post metal, post rock
Blindead (Polska) post metal, post rock, rock
Lion Shepherd (Polska) rock progresywny, psychodelia, etno

Kiedy: 20 sierpnia (niedziela) 2017
Gdzie: Warszawa @ Park Sowińskiego, ul. Elekcyjna 17
Bilety: 169 zł – przedsprzedaż, 190 zł – w dniu koncertu
Organizator: Knock Out Productions

Bilety na koncert dostępne na www.knockoutprod.net/sklep (druki kolekcjonerskie)

Zaprasza
Knock Out Productions
http://www.knockoutprod.net
https://www.facebook.com/productions.knock.out
https://www.instagram.com/knockoutprod

legionowo17Pewnie się powtórzę, bo już chyba kiedyś wspominałem o tym zjawisku, ale znowu potwierdziło się, że najlepsze rzeczy dzieją się przez przypadek. We wtorek, tydzień wcześniej, odebrałem telefon i usłyszałem, że w piątek i sobotę w następnym tygodniu mogę wziąć udział w trzeciej edycji Prog Rock Fest, który odbywa się w podwarszawskim Legionowie. Niewiele myśląc, oczywiście chętnie zaakceptowałem zaproszenie i 24 marca po pracy zajechałem pod urząd miasta w Legionowie. Przyznam się szczerze, że nie odnotowałem faktu, że festiwal odbywa się nie w okolicy urzędu tylko w samym środku. Okazało się, że w budynku znajduje się coś na kształt sali teatralnej, ze sceną i fotelami (zresztą przedstawienia teatralne też się tu odbywają). Nie przywykłem do konsumowania muzyki na żywo na siedząco, ale coś czuje, że mógłbym się do tego przyzwyczaić. Co tu dużo mówić, warunki były więcej niż komfortowe, a do tego numeracja miejsc była dość umowna i można było w miarę swobodnie przemieszczać się po sali i siadać niemalże gdzie się chce, z czego skrzętnie korzystałem.
Zastanawiałem się jak w takim miejscu będzie brzmiała muzyka. Otóż okazało się, że bardzo zacnie. Oczywiście, zdarzały się pojedyncze problemy techniczne typu zbyt dudniący bas lub pojedyncze sprzężenia, ale ekipa techniczna całkiem sprawnie radziła sobie z takimi niuansami na bieżąco, dzięki czemu odbiór muzyki był po prostu przyjemny.


Festiwal otworzył młody, acz bardzo prężny zespół z Wodzisławia Śląskiego – Walfad (akronim od We Are Looking For A Drummer, który chyba nigdy nie przestanie mnie bawić). Grupa promuje obecnie swój najnowszy album, „Momentum”, ale sięgali do wszystkich album studyjnych, których łącznie wydali już 3. Pamiętając jak Walfad wydawał swoją pierwszą epkę, w innym składzie, jeszcze jako zespół licealny, zastanawiam się, jak ten czas szybko zleciał. Na początku brzmienie było zdominowane przez bas (to są właśnie te drobne problemy, o których wspominałem), ale po okiełznaniu pierwszych trudności dalej było już tylko bardzo dobrze. I całe szczęście, bo początkowo aż fotele się trzęsły. Słychać i widać, że zespół Wojtka Ciuraja sroce spod ogona nie wypadł, a także zdążył już trochę okrzepnąć na scenie (grają z kim się da, ale to bardzo dobrze). Zaczęli od utworu „Ośmiornice”, który rozpoczyna „Momentum”, czyli nie było zaskoczeń, ale myślę, że akurat tej grupie nie o to chodzi. Odnoszę wrażenie, że Walfad dużo bardziej stawia na tożsamość i pamiętanie o tym skąd się jest i dokąd się wraca. Teksty śpiewane po polsku, często dotyczące życia na Śląsku, decydują o charakterze twórczości zespołu i tworzą spójną całość z ogólnym wizerunkiem Walfad. Wizerunkiem kilku fajnych chłopaków ze Śląska, którzy wychodzą na scenę i bez kompleksów grają swoje. Poza „Ośmiornicami”, z najnowszej płyty zespół zaprezentował również takie utwory jak: „Wędrowiec nad morzem mgły”, „Dum Spiro. Spero” (świetne bluesowe przejście i solówka gitarowa), „Oddech dla słów”, czy „Nasi bogowie. Wasi bogowie”, a z poprzednich między innymi długie i wielowątkowe „Liście” raz „Megi.” Szkoda, że nie zawsze dobrze było słychać Wojtka, co przy tekstach śpiewanych po polsku jest bardzo ważne, ale tak czy inaczej było to bardzo dobre otwarcie festiwalu.


Kolejny występ zaskoczył chyba większość uczestników festiwalu. Szwedzka scena progresywna jest oczywiście szeroko znana, ale jak to zwykle bywa, funkcjonują na niej również zespoły, które niekoniecznie przebiły się do świadomości szerszej publiki (chyba, że to tylko kwestia mojego muzycznego analfabetyzmu). Trettioåriga Kriget (po naszemu, „Wojna trzydziestoletnia”) powstał w 1970 roku i do dziś istnieje i gra w niezmienionym składzie! Nie chcę nawet zgadywać średniej wieku muzyków, ale powiem tylko jedno, chciałbym w ich wieku mieć tyle samo energii i siły. Panowie stworzyli wspaniałe widowisko muzyczne. Jestem pewien, że mogliby zaimponować wielu młodym zespołom, a wielu mogliby też nauczyć jak należy zachowywać się na scenie. Nie ukrywam, że ja po prostu lubię taką muzykę jaką zaprezentowali Szwedzi, dlatego delektowałem się nie tylko niesamowitą pasją i żarem, które biły ze sceny, ale również samymi dźwiękami. Trettioåriga Kriget gra tak zwany klasyczny rock progresywny, w stylu Genesis, Yes, King Crimson, czy ELP. Nie powinno to dziwić, biorąc pod uwagę, że TK tworzyli w tym samym czasie co najbardziej znane zespoły sceny brytyjskiej z lat 70-tych. Mieliśmy do czynienia z bardzo profesjonalnym, świetnie przygotowanym i zgranym zespołem, który dzieli się swoim doświadczeniem i pasją. Widać, że ci starsi panowie (nic złośliwego, taka jest prawda) kochają muzykę, mają bardzo duże umiejętności i potrafią przekuć je w piękne dźwięki, bo ich twórczość jest po prostu piękna. Bardzo bogate brzmienie, z odniesieniami do hard-rocka i bluesa (dużo cudownych solówek gitarowych, kolorowe pasaże klawiszowe). Jak na zimną Szwecję, zespół wykreował bardzo ciepły, wręcz przytulny klimat. Uśmiechałem się pod nosem widząc jak perkusista cieszył się i rozbrajająco się śmiał (pomijam już fakt, że czasem równocześnie grał i śpiewał, czego nawet wielu młodszych muzyków nie zrobi bez respiratora). Aż żal ściskał serce gdy ich występ dobiegł końca. Po koncercie Trettioåriga Kriget słyszałem wśród publiczności komentarze typu „ale była miazga” i były one jak najbardziej pozytywne! Zespół rzeczywiście miażdżył podejściem, energią i zaangażowaniem. Coś niesamowitego.


Collage to zespół na polskiej scenie specyficzny. Nie dość, że od czasu reaktywacji zdaje się istnieć wbrew wszystkiemu, to jeszcze posiada chyba każdy rodzaj fanów i krytyków. Są tacy, którzy ich kochają, daliby się za nich pokroić i chodzą na wszystkie ich koncerty. Z drugiej strony, nie brakuje ludzi, którym Collage pozostaje obojętny lub po prostu przeszkadza. Osobiście, szanuję ten zespół i cenię ich dokonania, uważam, że bardzo dobrze wypadają też na żywo, choć działają na zasadzie sprawdzonych schematów (stare sztuczki, jak wycieranie się nawzajem ręcznikami czy dzwonienie do kogoś tam). Jednak występ głównej gwiazdy pierwszego dnia festiwalu Prog Fest 2017 w Legionowie był wyjątkowo dziwny. Przede wszystkim, grupa po raz ostatni wystąpiła w składzie z wokalistą Karolem Wróblewskim. I chociaż ten ostatni starał się zachowywać pozory normalności, było widać w nim pewien smutek i coś na kształt zmęczenia lub zniechęcenia. Niby to były tylko pojedyncze grymasy, a Karol zachowywał się zgodnie ze swoimi standardami (bardzo dużo się ruszał, skakał, biegał, tańczył, czyli uprawiał stały repertuar swoich wygibasów), ale dało się poznać, że coś jest nie tak. Mimo wszystko, jak zwykle Collage trafił na swoją publiczność, która tego wieczoru, jak to określił Wojtek Szadkowski, była „wyjątkowo elokwentna”. Na porządku dziennym były okrzyki typu „mniej basu, więcej wokalu” (Piotr Mintay Witkowski ma chyba nieco dziwnych znajomych), czy mój ulubiony „więcej smoły na werbel”, na co Wróblewski przekornie odpowiedział „więcej Szatana na hi hatie”. Repertuar nie zaskoczył, ale trudno żeby było inaczej przy tak małej ilości nowych utworów. „Heroes cry”, „Ja i Ty”, „Baśnie”, czy „Kołysanka” to żelazna klasyka i standard na koncertach warszawskiego kwintetu. Nawet "A moment a feeling" i "Man in the middle", względnie świeże, bo stworzone za czasów Karola Wróblewskiego, już nie zaskakują. Oczywiście, że oba utwory są na wysokim poziomie i bardzo dobrze brzmią, urozmaicają występy zespołu, ale to wciąż za mało by z wrażenia złapać się za głowę. Natomiast doceniam energię całego zespołu, nie tylko Wróblewskiego, który jest dużo młodszy od pozostałych muzyków. Widać w nich wciąż tę młodzieńczą energię i chęć do grania. Niestety, chęci nie wystarczą, jeśli nowego materiału przybywa w tak wolnym tempie. Nie zmienia to faktu, że koncerty Collage są po prostu bardzo przyjemne, chociażby dlatego, że grają dobrą muzykę, a dla wielu stanowią dodatkowo wycieczkę sentymentalną.
Niestety, z przyczyn czasowo-logistyczno-transportowo-sobotnio-poranno-obowiązkowych, nie mogłem zostać do końca koncertu. Żałuję, bo nie ukrywam, że mimo wszystko dobrze bawiłem się na koncercie Collage, zresztą nie pierwszy raz.


Drugiego dnia, zawitałem do Legionowa z całkiem nowymi siłami, po trochę ponad 5 godzinach snu, gotowy na kolejne wrażenia. A tak poważnie, usiadłem jeszcze bliżej niż dzień wcześniej (to w nawiązaniu do tej umownej numeracji miejsc) i byłem ciekaw co zaprezentuje Amarok. Zespół Michała Wojtasa powraca po latach niebytu, zatem jego występ nie był czymś oczywistym, ale to zawsze cieszy, gdy kolejny ambitny projekt powraca do życia. Nie wiem czy ktokolwiek by się ze mną zgodził, ale dla mnie to był najlepszy koncert tego festiwalu (ewentualnie ex aequo z Trettioåriga Kriget). Niesamowicie intymny, mistyczny występ ludzi piekielnie zdolnych, a do tego nadzwyczaj skromnych. Uwielbiam takie połączenie. Zero buty i pychy, za to maksimum profesjonalizmu. Zażenowanie lidera przy powstających z rzadka sprzężeniach było dość urocze, ale jestem w stanie zrozumieć dążenie do perfekcji. Muzyka, którą tworzy ekipa Michała Wojtasa to granie przede wszystkim niesamowicie klimatyczne, wciągające i urzekające. Duch Pink Floyd unosił się dookoła, jednak twórczość Amarok sięga dużo dalej niż tylko kopiowanie mistrzów. Zaskakujące było już same instrumentarium, bardzo bogate. Przed rozpoczęciem koncertu, można było odnieść wrażenie, że za chwilę na scenę wyjdą co najmniej dwa lub trzy zespoły. Gitary, klawisze, perkusja to może nuda, ale co powiecie na bongosy, flet, liczne grzechotki i inne perkusyjne „przeszkadzajki”, harmonium, czy theremin? Zwłaszcza ten ostatni wywoływał emocje i żywe reakcje, ponieważ trzeba przyznać, że gra na tym instrumencie (a może po prostu używanie tego urządzenia) jest widowiskowa. Jednak to nie tanie sztuczki, a emocje i klimat zadecydowały o wyjątkowości występu Amarok. Zespół wytworzył jedyną w swoim rodzaju atmosferę i kusił nowymi kawałkami. Michał Wojtas nagrywa obecnie nowy album, „Hunt” i duża część utworów zaprezentowana w Legionowie pochodzi właśnie z jeszcze nie wydanej płyty (już wiemy, że gościnnie udzielili się na niej Mariusz Duda i Collin Bass). Jeśli efekt końcowy będzie przynajmniej zbliżony do tego, co można było usłyszeć na trzeciej edycji Prog Rock Fest, to naprawdę jest na co czekać! A „Winding stairs” nuci już chyba każdy uczestnik festiwalu.


Po przerwie technicznej, trochę dłuższej z uwagi na konieczność dokonania demontażu wszystkiego co znajdowało się na scenie, a jak wspomniałem było tego sporo, na scenę wyszedł odmieniony Loonypark. Raz, że z perkusistą Millenium, Grzegorzem Bauerem, dwa, że z nową wokalistką. Sabina Godula-Zając nie rozstała się z zespołem na dobre, wciąż funkcjonuje jako ich tekściarz, ale przekazała obowiązki wokalistki Magdzie Grodeckiej. Jak zwykle wyjdę na świnię i szowinistę, ale ktoś musi to powiedzieć, więc powiedzmy, że padło na mnie. Magda zostałaby Miss Rocka Progresywnego, gdyby tylko istniał taki konkurs. A jak jeszcze zdjęła buty i zaczęła chodzić boso po scenie… ekhm, ale wróćmy do muzyki. Zespół zagrał w tym składzie pierwszy raz na żywo i poradził sobie wzorowo. Może na początku, przez chwilę było widać u wokalistki lekką tremę, ale szybko sobie z tym poradziła i koncert przebiegał bez problemów. Może nie było fajerwerków, nikt nie pluł ogniem i nie skakał po suficie (wyobrażacie sobie skrzyżowanie Rammstein i Dillinger Escape Plan?!), ale mieliśmy przyjemność oglądać bardzo solidny i profesjonalnie przygotowany występ. Biorąc pod uwagę, że lider i klawiszowiec grupy, Krzysztof Lepiarczyk bardzo skrupulatnie zapowiadał każdy utwór, nie muszę korzystać z setlist.fm (taki żart, nie?). Zatem, między innymi odpływaliśmy przy tajemniczym „Something to forget”, czy emocjonalnym „Face in the mirror”, machaliśmy głowami (no co? Ja machałem) przy „Catch and release” (przy okazji, świetna solówka gitarowa), czy słuchaliśmy ciekawych efektów gitarowych oraz kolejnych solówek w „Train of life”. Jak łatwo wywnioskować, repertuar stanowił zeszłoroczny album „Perpetual”, zagrany w całości z wyjątkiem „In the name…”. Miłym dodatkiem były również dwa kawałki pochodzące z solowej płyty Krzysztofa Lepiarczyka „Art therapy”: „I still remember” i „Nothing”. Ich klimat jest zbliżony do twórczości macierzystej grupy Krzysztofa, dlatego bardzo dobrze wpasowały się do pozostałych granych utworów.


Daniem głównym festiwalu był zespół Lion Shepherd. Młodzi, gniewni i nabuzowani, chciałoby się powiedzieć. Na całe szczęście, również zdolni. Trzon zespołu stanowią Kamil Haidar i Mateusz Owczarek czyli byli członkowie formacji Maqama. Kamil śpiewa, Mateusz gra na gitarze i oud (lutnia arabska lub lutnia perska, arabski instrument strunowy, przypominający skrzyżowanie gitary i sitaru). Powiedziałbym, że Lion Shepherd to w pewnym sensie polska odpowiedź na Myrath czyli mix metalu progresywnego i brzmień orientalnych. Mocne, ciężkie brzmienie, potężne riffy gitarowe, bardzo dobre, techniczne solówki. Do tego, mocny, czysty śpiew wokalisty i okazjonalnie wplatane elementy dalekowschodniego folkloru (częściowo z sampli, a częściowo na żywo, ponieważ panowie wzięli oud ze sobą). Zespół potrafi zagrać bardziej lirycznie („Lights out”), choć robi to raczej sporadycznie i przebojowo, czego przykładem jest „Brave new world”, które można usłyszeć nawet w radiu, jak się słucha odpowiedniej stacji. Nie zabrakło również drugiego największego „hitu” zespołu czyli rozbudowanego, etniczno-metalowo-progresywnego „When the curtain falls”. Był to zdecydowanie najcięższy występ całego festiwalu, można było śmiało machać głową, jeśli tylko ktoś jeszcze miał siłę. Lion Shepherd grali utwory, zarówno z wydanego w 2015 roku debiutu, jak i z nadchodzącej, nowej płyty, która ukaże się w maju. Zacierajcie ręce, zwłaszcza jeśli jesteście fanami brzmień spod znaku wspomnianego już Myrath, choć może trochę zaskakująca prawda jest taka, że miłośnicy Porcupine Tree też mogą się przy tej muzyce uśmiechnąć (choć pewnie woleliby się zasmucić).
I to by było na tyle. Wspaniały weekend, a do tego jeszcze można było się w końcu wyspać w niedzielę (z czego niżej podpisany skorzystał jeszcze chętniej niż z tych wygodnych foteli w sali legionowskiego urzędu). Trzeba przyznać, że organizatorom festiwalu udało się dokonać wielu trudnych rzeczy. Ściągnęli z daleka Walfad, ściągnęli z jeszcze odleglejszej krainy, a także z odmętów historii Trettioåriga Kriget, pozwolili nam ostatni raz zobaczyć na żywo Collage z Karolem Wróblewskim, wyciągnęli z szafy i odkurzyli Amarok, sprowadzili z Krakowa bardzo rzadko koncertujący Loonypark i dali szansę młodym z Lion Shepherd. Jak na dwa dni to całkiem nieźle! Przede wszystkim umożliwili nam spędzenie dwóch cudownych wieczorów z piękną muzyką, którą można było się delektować w idealnych warunkach. Legionowo to kolejny punkt na progresywnej mapie Polski i mekka ludzi, którzy chcą od muzyki czegoś więcej niż radosne umpa-umpa. Prog rock wciąż ma się dobrze, co dobitnie pokazali organizatorzy Prog Rock Fest 2017. Pięknie dziękuję i obiecuję wrócić tu za rok. Wstyd byłoby się nie pojawić, mając tak blisko, a i żal byłby ogromny, kiedy już wiem ile bym stracił.
Przybył, zobaczył, wysłuchał, wrócił, nie wyspał się, przybył ponownie, zobaczył, wysłuchał, wrócił by wreszcie się wyspać i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński

Wydawnictwo Rock-Serwis Piotr Kosiński z radością i dumą zaprasza na koncerty ANATHEMA + gość specjalny ALCEST

Tytuł jedenastego albumu Anathemy może posłużyć również jako określenie niezwykłego podejścia członków sekstetu z Liverpoolu do pracy i procesu artystycznego, któremu są wierni od założenia grupy w 1990 roku. Rozwijali się nieustannie, pokładając nadzieję w przyszłości - od chwili porzucenia sceny undergroundowej, do której powstania walnie się przyczynili po zachwyt, który budzą na świecie swoim nie uznającym żadnych granic post-progresywnym rockiem alternatywnym. Gitarzyści bracia Daniel i Vincent Cavanagh, perkusista John Douglas, jego młodsza siostra, wokalistka Lee Douglas, basista Jamie Cavanagh (brat-bliźniak Vincenta) i klawiszowiec/perkusista Daniel Cardoso mają wielki dar - sugestywna, działająca na wyobraźnię muzyka spływa im spod palców, a oni sami stawiają sobie za cel, by nie spełniać niczyich oczekiwań. W świecie nie tylko muzycznych konformistów czekających na swoje pięć minut taka postawa jest naprawdę godna podziwu i pozazdroszczenia.

anathema Scarlet Page "Od samego początku byliśmy uczciwi w stosunku do siebie i pisaliśmy bardzo osobistą muzykę", przyznaje Vincent. "Z tą tylko różnicą, że na starcie naszej muzycznej działalności zakrywała ją dużo cięższa instrumentacja. Kiedy jest się nastolatkiem, to naturalne, że chce się iść na całość. Mieliśmy 23-minutowy utwór ambient, pomysły inspirowane muzyką klasyczną, wielowarstwowe harmonie gitarowe, akustyczne kompozycje folkowe, eksperymenty z puszczaną od tyłu taśmą, długie psychodeliczne partie, słowo mówione… wszystko. Ale szybko nauczyliśmy się, że aby dotrzeć w muzyce do głębi emocji, trzeba pozbyć się wszystkich warstw. Melodia jest wszystkim, potem przychodzi tekst, potem rytm i bas. Czy to ma jakieś znaczenie? Czy wzrusza? Zacznijmy od tego… jeśli odpowiedź brzmi tak, można zacząć myśleć o eksperymentach".
Choć wczesne albumy uznawano za klasyki, zespół porzucił cięższe korzenie na rzecz muzyki niekoniecznie lżejszej, lecz bogatszej w emocje, która docierała prosto do serc słuchaczy. "Alternative 4" (1998), "Judgement" (1999), "A Fine Day To Exit" (2001) i "A Natural Disaster" (2003) to okres odważnych eksperymentów w karierze grupy trwający do czasu, gdy album "We're Here Because We're Here" ugruntował jej pozycję jako jednego z najlepszych post-progresywnych zespołów na świecie.
"Każdy muzyczny krok naprzód był dla nas naturalnym procesem", mówi główny autor zespołu Daniel Cavanagh. "Od czasu pinkfloydowskich ciągot naszego pierwszego basisty Duncana Pattersona, nigdy nie oglądaliśmy się za siebie. Mamy szczęście, bo jako autorzy czasami odczuwamy telepatyczne połączenie. I, nawiasem mówiąc, gdybyśmy chcieli tylko osiągnąć sukces komercyjny, nigdy byśmy niczego nie zmienili".
Po wielokrotnie nagradzanym albumie "Weather Systems" z 2012 roku i urzekającym "Distant Satellites" z 2014, zespół powraca z jedenastą płytą w swoim dorobku. "The Optimist" to chyba najbardziej mroczna, najbardziej ambitna i nieoczekiwana muzyka, jaką przyszło mu zaprezentować. Wije się i zakręca jak żadna do tej pory, budząc podziw u nawet najbardziej osłuchanych z twórczością Anathemy fanów. Album powstał zimą 2016 roku we współpracy z producentem Tonym Dooganem (Mogwai, Belle & Sebastian, Super Furry Animals) w Attica Audio w Donegal i studiach Castle Of Doom w Glasgow. 11 zamieszczonych na nim utworów przesuwa granice jeszcze dalej, a jednak pozostaje wierny myśli przewodniej każdego z nich. Inspiracji do powstania płyty dostarczyła - o dziwo - okładka do albumu "A Fine Day To Exit" z 2001 roku.
Daniel Cavanagh: "Chyba można powiedzieć, że album jest na wpół autobiograficzny, bo tym razem wykorzystaliśmy wymyślonego bohatera, Optymistę. Włożyliśmy w niego dźwięki, uczucia, a przede wszystkim nasze nadzieje i obawy. Tym razem zacząłem też pisać, korzystając z inspiracji wizualnej, a kiedy John wpadł na pomysł, by napisać jakąś historię, wyszedłem od "A Fine Day To Exit". Wspaniałe piosenki Vincenta i Johna doskonale się w nią wpasowały… podczas pisania materiału byliśmy jednością".
"Facet zniknął i nie wiadomo, co się z nim stało", mówi dalej Vincent. "Czy zaczął nowe życie? Poddał się losowi? Tytuł pierwszego utworu to dokładne współrzędne geograficzne plaży Silver Strand w San Diego - gdzie ostatnio widziano Optymistę - pokazane na okładce "A Fine Day To Exit".
Niepewny los bohatera tak zafascynował trzech członków zespołu, że postanowili doprowadzić jego historię do końca, ale - co najdziwniejsze - ostateczny kształt nadają jej słuchacze.
"Większość tych utworów "dzieje" się w umyśle naszego bohatera", dodaje Daniel, "i celowo pozostawiliśmy sprawę otwartą. Jego uczucia, dalsza życiowa ścieżka, jego los uzależnione są od słuchacza. To inni mają dopasować brakujące kawałki układanki… wszystkie te utwory są bardzo niejasne."
Od napędzanego ostrymi gitarami "Springfield" przez filmowy, utrzymany w stylu jazz noir "Close Your Eyes" po nieziemską elektronikę "San Francisco", "The Optimist" jest podróżą pełną zachwytów i cudów. Ale podróżą mroczniejszą niż poprzednie dokonania zespołu, co związane jest z poruszanymi na albumie problemami psychicznych i emocjonalnych zmagań - wszyscy w ten, czy inny sposób, musimy toczyć wewnętrzne walki.
"Choroba psychiczna od zawsze była tematem wstydliwym", mówi Daniel, "ale na szczęście to się zmienia. Wielu ludzi musi się z nią zmagać, chyba co czwarty mieszkaniec naszej planety… Jest normalna jak każda inna, nie ma się czego wstydzić. Teraz jest już lepiej, ale ostatnie kilka lat nie było łatwych i wszystko wyszło w muzyce. Pisałem te mroczne partie fortepianu jak na przykład w "Wildfires" i "Springfield", a Vincent i John powiedzieli, ze to najlepsze, co zrobiłem".
Vincent, który wziął na siebie przed-produkcyjne obowiązki, zanim zespół zaczął nagrywać w studiu, zgadza się, że w porównaniu z wcześniejszymi płytami na albumie dużo jest mrocznych i złowieszczych momentów. "W każdym utworze są takie, przy których cierpnie skóra", mówi. "A kiedy wszystko zaskakuje, brzmi imponująco - co w dużej mierze jest zasługą Tony'ego. Pierwszą rzeczą, jaką zasugerował, było brzmienie perkusji. Wiedział, że chcemy zrobić coś "dużego", więc zaproponował studio Attica, w którym jest ogromny wyłożony kamieniem salon ze sklepionym wysokim sufitem. Drugą jego propozycją były nagrania na żywo, czego nie robiliśmy od lat. Po ostatniej trasie byliśmy na to gotowi. Tony chciał uchwycić tę energię, która pojawia się tylko wtedy, gdy patrzymy sobie w oczy… to wielka różnica. Z Tonym pracuje się rewelacyjnie i podczas nagrywania tego albumu sporo się nauczyłem".
"The Optimist" już teraz wydaje się być poważnym kandydatem do tytułu płyty roku, a gwiazda Anathemy płonie coraz jaśniejszym blaskiem.

Skład zespołu:
Vincent Cavanagh - rhythm and acoustic guitars, keyboards, programming, lead vocals
Daniel Cavanagh - lead guitar, keyboards, piano, lead and backing vocals
Jamie Cavanagh - bass
John Douglas - drums, percussion, keyboards
Lee Douglas - lead vocals
Daniel Cardoso - keyboards, drums

Wybrana dyskografia:
Serenades (1993)
The Silent Enigma (1995)
Eternity (1996)
Alternative 4 (1998)
Judgement (1999)
A Fine Day to Exit (2001)
A Natural Disaster (2003)
We're Here Because We're Here (2010)
Weather Systems (2012)
Distant Satellites (2014)
The Optimist (2017)

Anathema w sieci:
http://www.anathema.ws/
https://www.facebook.com/anathemamusic

12.11.2017 WARSZAWA, Progresja, 20:00
13.11.2017 GDAŃSK, Stary Maneż, 20:00
14.11.2017 POZNAŃ, Hala MTP2, 20:00

Bilety w sprzedaży na WWW.ROCKSERWIS.PL oraz w punktach i na stronach TICKETPRO.PL i EVENTIM.PL
Bilety w sprzedaży od 3.04.2017
CENY BILETÓW: 149,00zł (przedsprzedaż) / 160,00zł (w dniu koncertu)

 

Post rock w Chmurach

środa, 29 marzec 2017 21:55 Dział: News

ProgRock.org.pl oraz Post-rock PL zapraszają na kolejny koncert I Am Waiting For You Last Summer w Warszawie. Jeden z najbardziej oryginalnych brzmieniowo zespołów na post-rockowej scenie wystąpi 22 kwietnia w klubie Chmury (ul. 11 listopada 22). Przed nim zaprezentuje się Signal From Europa z Gdańska.

IAWFYLS

I AM WAITING FOR YOU LAST SUMMER

(electronic/instrumental/atmospheric/space/Rosja)

https://www.facebook.com/iwfyls
http://iwfyls.bandcamp.com/

Grupa I Am Waiting For You Last Summer istnieje od 2011 roku i już zdążyła zapracować na pozycję numer 1 na scenie instrumentalnej w Rosji, a także zyskać sporą popularność w Azji. Rosyjski zespół ma niezwykle szeroką paletę brzmieniową -  ich muzyka to oryginalna mieszanka post-rocka, muzyki filmowej, elektronicznych beatów i przestrzennych melodii.  

Na żywo muzycy tworzą energetyczny i różnorodny show.  Podczas koncertów widzowie mogą się zatracić w ścianach dźwięku i ambientowych pejzażach, ale też dać porwać tanecznemu rytmowi.  

Grupa zyskała popularność dzięki dwóm pierwszym albumom - „Edge Party” (2012) i  „In Eternal Lines” (2013). Muzycy szybko wypracowali charakterystyczny styl, ale nie rezygnują z eksperymentów. Przykładem jest tego najnowszy krążek - „Mirrors” (2015), na którym zespół odsłonił bardziej „elektroniczne” oblicze.

Po pełnych sukcesów koncertach w Rosji i Azji, w 2015 i 2016 roku grupa koncertowała w Europie, m.in. na słynnym festiwalu Dunk!. Dla Rosjan to będzie druga wizyta w Warszawie – wcześniej wystąpili w stolicy u boku Rosetty.

-

SFE

SIGNAL FROM EUROPA

(post-rock/Gdańsk)

https://www.facebook.com/SignalfromEuropa
https://www.youtube.com/watch?v=xwFtCyjoMd8

Post-rockowa kapela z trójmiasta która powstała latem 2013 roku. Od tamtej pory tworzy swój materiał, starając się czerpać z klasyki gatunku, jak i szukać weny w szeroko pojętej muzyce alternatywnej. 

Obecnie muzyka Signal from Europa to poszukiwania swojego indywidualnego stylu i brzmienia, które konsekwentnie się rozwija. Nazwa została zainspirowana filmem "2001: Odyseja Kosmiczna", który stworzył zarys całej koncepcji zespołu. 

W 2016 roku grupa wydała debiutancką EP-kę „Dusty Monuments”, która spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem fanów post-rocka w Polsce.


22.04.2017 (sobota)

Chmury (ul. 11 listopada 22)

I Am Waiting For You Last Summer + Signal From Europa

Bilety:

- 25 PLN - Bilety24.pl - bit.ly/iwfylswwa
- 25 PLN - GoOut - bit.ly/2mDjagd 
- 29 PLN - EMPIK i eBilet.pl - http://bit.ly/2mf76D4 

Stories

środa, 29 marzec 2017 21:06 Dział: Sounds Like The End Of The World

01. No Trespassing - 5:22
02. Walk With Me - 6:13
03. Breaking The Waves - 6:21
04. Obsession - 4:31
05. Faults - 5:25
06. Outflow - 4:00
07. Acceptance - 3:05
08. All Over Again - 4:24



 

Czas całkowity - 39:21


 

- Wojciech Kowal - gitara
- Michał Baszuro - gitara
- Michał Koziorowski - instrumenty klawiszowe
- Michał Badecki - gitara basowa
- Tomasz Hoffman - perkusja
oraz:
- Jan Gałach - skrzypce (4)


 


 

Arlon znowu w komplecie !

wtorek, 28 marzec 2017 16:33 Dział: News

Nadszedł czas na to żeby podzielić się z Wami wiadomościami na temat tego co nowego w zespole. Pożegnaliśmy dwóch naszych przyjaciół Maćka i Wojtka. Nasza współpraca dobiegła końca, a my szanujemy Ich decyzję. Każdy idzie swoją drogą. Stworzyliśmy razem wspaniały album „Mimetic Desires”, z którego jesteśmy bardzo dumni. Dzięki za lata ciężkiej pracy i Wasz wysiłek włożony w rozwój zespołu. Dzięki za wspólne koncerty, spotkania i przyjaźń. Dziękujemy również Anecie, za wyjątkowe teksty na płycie Mimetic Desires. Co dalej z Arlon?
Zacznijmy od tego, że Arlon jest znowu w komplecie, nowym wokalistą został Marcin Gądek, a na basie gra Maciej Mirek, których witamy na pokładzie! W zasadzie planowaliśmy żeby się spotkać i razem spróbować, a stało się tak, że właśnie kończymy materiał na kolejną płytę….Wkrótce napiszemy więcej, bo wszystko dzieje się naprawdę szybko….arlon 2017

 

Anywhere Out Of The World

niedziela, 26 marzec 2017 19:51 Dział: HellHaven

01. Anywhere Out Of The World - 6:23
02. Ever Dream This Man ? - 8:12
03. First Step Is The Hardest - 6:16
04. 21 Grams - 1:57
05. Res Sacra Miser - 8:08
06. They Rule The World - 7:48
07. Overview Effect - 6:43
08. On Earth As it Is In Heaven - 6:23
09. The Dawn & Possibility Of An Island - 9:12 


Czas całkowity - 1:01:02buttonKupPlyte



 - Sebastian Najder – wokal, ukulele
- Jakub Węgrzyn – gitara, instrumenty klawiszowe, dodatkowy wokal 
- Hubert Kalinowski – gitara 
- Marcin Jaśkowiec – gitara basowa
- Paweł Czartoryski – perkusja
oraz: 
- Edyta Szkołut – wokal (5)
- Erwin Żebro – trąbka (2,6)



 

Ray Wilson już 9 maja w Zielonej Górze

niedziela, 26 marzec 2017 08:07 Dział: News

wilsonrayRay Wilson już 9 maja wystąpi w Filharmonii w Zielonej Górze . Były wokalista Genesis w trakcie tej części trasy odwiedzi Niemcy, Holandię, Austrię, Szwajcarię i właśnie Polskę. Artysta wystąpi w towarzystwie swojego 5 osobowego zespołu. W repertuarze obok kultowych przebojów jak np.„Mama”, „Land of Confusion”, „Congo”, „Follow You Follow Me” czy „Jesus He Knows Me” pojawiają nie prezentowane wcześniej przez Raya kompozycje legendarnego GENESIS (w tym z albumu „Calling All Stations”) jak i najnowsze solowe utwory Szkota.

* * *
Rok 2016 był dla Wilsona bardzo owocny, na rynku pojawiły się aż dwa nowe albumy artysty - akustyczny “Song For a Friend” oraz “Makes Me Think Of Home”, którego brzmienie jest bardziej elektryczne, rockowe. Albumy spotkały się z bardzo dobrym przyjęciem na rynku polskim i pokazały dwa różne oblicza artysty.
Pierwszy, dedykowany zmarłemu przyjacielowi, ukazuje niezwykłą zdolność Raya do tworzenie bardzo intymnych, poruszających utworów. Drugi jest dowodem na niezwykłą wyobraźnię i eklektyczność muzycznej wizji wokalisty, nie bojącego się eksperymentować z bogatym instrumentarium i produkcyjnym rozmachem. Podczas koncertów Raya Wilsona można usłyszeć kultowe utwory legendarnego zespołu GENESIS, pojawią się także solowe kompozycje Szkota, w tym utwory grupy Stiltskin.
Ray Wilson został wyróżniony przez „Classic Rock Magazin“ jako jeden z najwybitniejszych wokalistów z Wielkiej Brytanii, kompozytor, autor tekstów, Swoją klasę potwierdził współpracą z zespołem Genesis, kiedy to w 1996 roku zastąpił w roli wokalisty Phila Collinsa, dzięki swojej oryginalnej barwie głosu, przywracając grupie artystyczny charakter, bardziej kojarzony z czasami gdy przed mikrofonem w zespole stał Peter Gabriel. Wcześniej, w 1994 roku, debiutujący zespół Stiltskin z Rayem w składzie stworzył niezapomniany utwór „Inside”, który podbił listy przebojów (nr. 1 w UK). Szkocki wokalista współpracował także z takimi artystami jak Armin Van Buuren, RPWL, czy Scorpions.

Bilety już w sprzedaży na bilety24.pl,
ebilet, eventim, ticketpro, biletomat.
* * *
RAY WILSON - GENESIS CLASSIC
9.05 Filharmonia / Zielona Góra
wstęp 19:00, start koncertu 20:00
bilety - miejsca siedzące - 99zł (przedsprzedaż) / 109 (w dniu)
do nabycia na: bilety24.pl, ebilet, eventim, ticketpro, biletomat
FB https://www.facebook.com/events/104173893453073/



© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.