Kacper Gugała
wtorek, 07 marzec 2017 15:53 Dział: Struny głosowe i pudło rezonansowe - ankieta dla wokalistów01. Imię i Nazwisko.
Kacper Gugała
02. Grupa, lub projekt muzyczny w którym obecnie występujesz?
Thesis
03. Ile miałeś lat kiedy stwierdziłeś, że chcesz zostać wokalistą rockowym? Czy był to świadomy wybór, czy raczej przypadek?
Pierwszy raz o śpiewaniu zacząłem myśleć w wieku 12 lat. Należałem wtedy do chóru w szkole w Urugwaju i już od kilku lat grałem na gitarze i pianinie. Wtedy poznałem pierwsze utwory Beatlesów, jak i cięższe klimaty typu Marilyn Manson, Korn, Limp Bizkit. Muzykę progresywną poznałem kilka lat później, prawdopodobnie jak miałem 16-17 lat. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem zarówno Pink Floyd jak i Toola.
04. Czy jest jakiś zespół, a może konkretny wokalista, który miał bezpośredni wpływ na Twoją decyzję?
Decyzja o tym, żeby grać i śpiewać po prostu się pojawiła. Myślę, że wyniosłem to z domu (ojciec jest pianistą i wokalistą w „Zespole Reprezentacyjnym“). Jest jednak jedna osoba, która uwierzyła, że mogę być wokalistą zespołu i która w pewien sposób zmieniła mnie z chłopaka, który marzy o byciu w kapeli rockowej, w chłopaka, który rzeczywiście w niej śpiewa. Jest to Marcin Benesz – gitarzysta z mojej pierwszej kapeli w Polsce.
05. Śpiewasz po polsku czy w innym języku? Czym jest spowodowany ten wybór?
Zdecydowanie po polsku. Pomysł pojawił się po tym jak zacząłem śpiewać z Thesisami – pierwsze kilka numerów i koncertów zaśpiewałem po angielsku. Po jednym z nich zamknąłem się w kanciapie i napisałem pierwszy tekst po polsku, o moim bardzo bliskim znajomym, który zdradził mi kilka dni wcześniej, że planował popełnić samobójstwo – tak powstał utwór „Jedno słowo“. Co ciekawe, szybko odkryliśmy, że kiedy słucha się muzyki po angielsku to wokal jest tylko jednym z instrumentów – pełni on rolę melodii i rytmu. Kiedy pojawia się polski tekst to nagle zyskujemy dodatkowy poziom interakcji z słuchaczem.
06. Czy uważasz , że tekst w utworze rockowym jest jego ważną częścią, czy pełni on tylko rolę drugoplanową?
Na pewno zależy to od słuchacza. Są tacy, którzy będą się wsłuchiwali w rytm perkusji, a inni będą słuchali produkcji muzycznej. Jeszcze inni będą analizowali moje teksty i szukali w nich odniesienia do własnego życia. Z perspektywy wokalisty tekst jest czymś niesamowicie ważnym i nad każdym z nich pracuje wiele miesięcy zanim powstanie ostateczna wersja.
07. Czy sam piszesz teksty do wykonywanych utworów? Jakie tematy interesują Cię najbardziej?. Skąd czerpiesz natchnienie?
Szczerze mówiąc to mam większy problem ze znalezieniem tematów niż z pisaniem samych tekstów. Problemem jest to, że naprawdę coś musi we mnie przeskoczyć, coś musi mnie mocno poruszyć, żebym o tym napisał. Większość tekstów, które napisałem dotyczą sytuacji, których sam doświadczyłem, albo doświadczyły bliskie mi osoby. Żeby podać jakiś konkretny przykład – tekst do utworu „Płoń“ dotyczy postaci Jolanty Brzeskiej - kobiety, która została spalona w lesie kabackim za to, że zajmowała mieszkanie, do którego ktoś miał roszczenia. Jak to się ma do mnie? Otóż byłem jej sąsiadem i pewnego dnia zamiast minąć ją na klatce schodowej, pod moją kamienicą rozpaliły się znicze i grupa kilkudziesięciu osob przyszła ją pożegnać.
08. Praca w studio i sesja nagraniowa to …?
Zwieńczenie wielu miesięcy/lat pracy nad materiałem. Ostatnia nasza wizyta w studio była poprzedzona kilkunasto miesięcznym okresem prób. Nagrywaliśmy na setkę więc nie było tam miejsca na przypadek. Myślę, że ciężki był okres przygotowania, a sama sesja nagraniowa to była przyjemność.
09. Koncert i gra dla publiczności to…?
Dla mnie jest to spełnienie się jako artysta. To jest moment, w którym możesz pokazać swoją ciężką pracę, a publiczność zawsze ją doceni. Nawet jeżeli pod sceną są 3 osoby, ale widzisz, że są tam dla Ciebie i identyfikują się z tym co robisz to warto było jechać 300 km, żeby tam zagrać.
10. Dbasz o głos? Szkolisz głos?
Staram się to robić. Przechodziłem przez kilka różnych nauczycieli wokalu, każdy nauczył mnie części tego co dzisiaj wykorzystuje. Nigdy nie rozpoczynam koncertu bez ok 30 minutowej rozgrzewki głosu. Robię to z dwóch powodów. Po pierwsze nie może być tak, że pierwszy numer będzie zaśpiewany na połowie mocy – Ci ludzie przychodzą tam dla Ciebie. Trzeba to szanować. Po drugie w trakcie pierwszej trasy z Thesis zaśpiewałem koncert, a następnie spędziłem długą, pijacką noc ze znajomymi z zespołu G.A.R.S. i następnego dnia nie byłem w stanie w ogóle zaśpiewać wyższych rejestrów. Nigdy więcej nie popełnię tego błędu. Poza tym kilka prostych zasad takich jak – nie więcej niż 1-2 piwa przed koncertem, a na scenie tylko letnia, niegazowana woda. Ważne jest też to co i kiedy jesz przed koncertem. Zjedzenie całej pizzy na godzinę przed występem na pewno nie wpłynie dobrze na zdolności wykonawcze.
11. Czy jest jakiś artysta z którym chciałbyś wystąpić w duecie?
Jeżeli chodzi o wymarzony duet na scenie to byłby to np. Steven Wilson z Porcupine Tree. Z bardziej realnych sytuacji – Mariusz Duda z Riverside.
12. Czy jest jakiś utwór w którym zaśpiewałeś z którego jesteś szczególnie dumny?
Jest jeden z numerów w naszym nowym materiale, który napisałem dla mojej żony. Jest to najbardziej osobisty tekst jaki miałem okazję śpiewać. Muzycznie jest to najprostsza kompozycja jaką kiedykolwiek stworzyliśmy - opiera się głównie na tekscie i emocjach, które są w nim zaszyte.
13. Czy zajmujesz się komponowaniem muzyki, aranżujesz utwory, tworzysz linie wokalne?
Wszystkie linie wokalne tworzę sam. Tworzę też trochę muzyki elektronicznej, ale póki co nie zamierzam tego w żadnen sposób wydawać.
14. Czy masz jakieś hobby niezwiązane z muzyką?
W chwili obecniej mam żonę, pracę, zespół i siłownie. Nie mam niestety czasu na drugie hobby – a i tak mam stały niedostyt jeżeli chodzi o czas, który poświęcam Thesis.
15. Czy niekomercyjne, tematyczne strony poświęcone muzyce mogą pomóc w promocji zespołu? Czy odwiedzasz ProgRock.org.pl ?
Wywiady, artykuły, etc – to zawsze pomaga. Im więcej jest o zespole w mediach tym więcej osob to zobaczy i może skusi się posłuchać. Niestety jest niewiele źródeł takich jak ProgRock.org.pl, które aktywnie promują muzykę. Większość ludzi jej po prostu słucha. Są tylko pojedyncze jednostki, które promują danych artystów i „zaszczepiają“ ich innym. Dla nas to bardzo duża wartość.
01. Płoń - 7:09
02. Nadejdzie ten czas - 7:27
03. Sieć - 7:55
Czas całkowity - 22:31
- Kacper Gugała - wokal
- Jerzy Rajkow-Krzywicki - gitara
- Jan Rajkow-Krzywicki - gitara
- Jan Kaliszewski - gitara basowa
- Paweł Stanikowski - perkusja
oraz:
- Tadeusz Cieślak - saksofon
Disperse | Retrospective | Ayden | Warszawa | VooDoo Club |04.03.2017
poniedziałek, 06 marzec 2017 17:31 Dział: Relacje z koncertówJeśli chodzi o kalendarzową wiosnę to trzeba jeszcze poczekać do końca miesiąca. Nie mniej, ostatnio trochę przygrzało, śniegi stopniały, warunki na drogach lżejsze, to i zespoły przeróżne ruszyły w trasy koncertowe. Tak też uczyniły między innymi Disperse i Retrospective, które w sobotę 4. marca zawitały do warszawskiego Voo Doo Club. No i fajnie.
Wyżej wymienione zespoły bynajmniej nie zawitały do stolicy same. Po drodze do Warszawy, Retrospective zgarnął jeszcze poznański Ayden. A tak poważnie, Poznaniacy są dopiero na początku swojej kariery, niedawno wydali debiutancki album „Identity” i zapewne wykorzystują każdą okazję by zaprezentować go na żywo. To co od początku mnie urzekło w Ayden, to niesamowita skromność młodych muzyków. Znają swoje miejsce, niczego nie udają i nie pozują, po prostu wychodzą i grają. To wydaje się może banalne, ale nie każdy tak potrafi. Druga rzecz, na którą szybko zwróciłem uwagę to bardzo dobre brzmienie. Voo Doo Club to dwie, stosunkowo małe sale, a koncert, który opisuję, odbywał się i tak w tej większej. Osobiście nie miałem większych obaw jeśli chodzi o nagłośnienie, bo niedawno byłem tu na innym koncercie, dużo cięższym i wszystko brzmiało dobrze. Oczywiście, wszędzie można położyć koncert dźwiękiem, na szczęście to nie ta historia.
Wracając do Ayden, duża ilość wysokich dźwięków, ściany gitar i instrumentalny charakter twórczości skierował moje myśli tylko w jednym kierunku. Post rock. Spokojnie, zanim zaczniecie prasować swoje czapki „menelki” i czarne bluzy z kapturem, warto się zatrzymać i posłuchać uważniej. Muzyka poznańskiej ekipy jest dość zróżnicowana, w zasadzie każdy znajdzie tu coś dla siebie. Lubicie techniczne, gitarowe pajączki i tą charakterystyczną melodykę w zwrotkach? Są. A może wolicie mocniejsze uderzenie, cięższy riff i strzał w twarz? Strzelają, a jakże. A może jakąś, o zgrozo, solówkę?! Strach się bać, ale solówki też są! Twórczość Ayden bardzo dobrze sprawdza się na żywo, widać, że panowie wkładają w to wszystkie swoje cztery serca i grają z poświęceniem. Wykonania były niemal perfekcyjne, ale nie bezduszne, ponieważ duży nacisk położono na emocje. Bardzo podobała mi się wymiana między gitarzystami. Na zmianę grali melodie, riffy i solówki, nie było ścisłego podziału na gitarzystę solowego i rytmicznego, co zresztą bardzo ciekawie prezentuje się na żywo. Perkusista również zabłysnął, ale dopiero w ostatnim utworze, przepraszam, tryptyku, gdzie nawet było słychać podwójną stopę! Czasem tylko wydawało mi się, że basista troszeczkę gubił się w natłoku dźwięków i sprawiał wrażenie lekko oszołomionego. Ale nie zwracajcie uwagi na moje marudzenie. Bardzo dobry początek!
Środkowy występ to najsłynniejszy zespół progresywny z Leszna, czyli Retrospective. Pierwszy raz widziałem ich na żywo przed Riverside, podczas trzeciej edycji Warsaw Prog Days. Nie do wiary, że od tamtego momentu minęły prawie 3 lata. W tym czasie zespół zdążył wydać kolejną płytę i ruszyć w kolejną trasę. I całe szczęście. W tym roku pani i panowie wydali, bardzo udany zresztą, krążek „Re: search” i obecnie promują go na żywo. Czy można lepiej zareklamować swój najnowszy album niż grając go na scenie w całości? Może i można, ale takie sytuacje są zazwyczaj jednorazowe i warto to przeżyć. Wątpię, żeby zespół kiedykolwiek powtórzył taki patent, chyba, że z kolejnymi płytami. Co było w pewnym sensie do przewidzenia, po krótkim, acz tajemniczym intro, zespół rozpoczął koncert tak samo jak zaczyna się najnowszy album, czyli od „Rest another time”. Bardzo mocna sekcja rytmiczna, ogólnie selektywne brzmienie, ale trochę słabiej było z początku słychać wokalistę Jakuba Roszaka. Na szczęście szybko zostało to poprawione i później było już tylko lepiej. Generalnie, miałem wrażenie, że pierwsze dźwięki Retrospective grał nieco nieśmiało, jakby muzycy trochę się bali. Może taki klimat stołecznych koncertów. Jednak w okolicy trzeciego utworu grupa jakby obudziła się i pokazała wreszcie na co ją stać. Dobrym przykładem były świetne wykonania takich utworów jak „Heaven is here”, „The end of their world”, czy „Standby”. Właśnie wtedy uwidoczniły się energia i pasja, które przyciągają fanów tego zespołu. Oczywiście nie można zapomnieć o duetach wokalnych. Uzupełniające się głosy Beaty Łagody i wspomnianego już Jakuba Roszaka są znakiem rozpoznawczym ekipy z Leszna. Na żywo prezentują się równie pięknie co w studyjnych wersjach utworów i tego wieczoru w Voo Doo Club nie było inaczej.
Retrospective na żywo jest w pewnym sensie dość statycznym zespołem, choć w tym przypadku mógł wpłynąć na taki stan rzeczy również nieduży rozmiar sceny. Aż cud, że tak liczny zespół zmieścił się na niej. Nie przeszkodziło to jednak wokaliście w wyrażaniu bogatej ekspresji scenicznej. Jakub Roszak, gdyby tylko mógł (albo był Spidermanem), prawdopodobnie zacząłby chodzić po suficie. Nie należy się dziwić, jak się gra takie kawałki jak potężny i chyba najcięższy w całym zestawie „Last breath”, czy pochodzący z „Lost in perception” „Huge black hole” to kończyny i głowa aż same się rwą do ruchu. Przy tej okazji warto wspomnieć, że z poprzedniego krążka grupa sięgnęła jeszcze tylko po „Lunch”, którym zakończony został ich występ, bardzo udany zresztą, moim skromnym zdaniem.
Disperse wyszło na scenę jako gwiazda. Oczywiście, że nagrywają dla Season of Mist i z sukcesami grają często poza granicami naszego kraju. Być może osiągnęli więcej niż większość zespołów określanych jako „nowa fala polskiego rocka progresywnego”, ale skromność to wielka cnota, o której warto zawsze pamiętać. Jeśli mam być szczery, na takim koncercie nie przekonują mnie zapytania typu „jak się bawicie?”, czy stwierdzenie wokalisty Rafała Biernackiego, że jest fanem swojego zespołu (w pewnym sensie tak powinno być, ale brzmi to troszeczkę kuriozalnie). Początek koncertu był raczej trudny. Muzyka Disperse jest bardzo intensywna i techniczna, mam wrażenie, że akustykowi nie do końca udało się okiełznać ten, przynajmniej teoretycznie uporządkowany, hałas. Perkusja była przez większość czasu potwornie głośna, aż wyrywało z butów, a chyba nie o to jednak powinno chodzić. Dało się do tego przyzwyczaić, ale pod koniec, osobiście byłem nieco zmęczony. Chaotyczne z początku brzmienie dało się w końcu lepiej opanować i później mieliśmy do czynienia z bardzo profesjonalną i potężną maszyną koncertową. Widać, że zespół jest zgrany i mimo młodego stażu ma spore doświadczenie sceniczne. Dało się również wyczuć więź, którą muzycy stworzyli z publicznością. Nie przepadam za słowem „chemia”, bo brzmi nomen omen, sztucznie, ale chyba najlepiej tu pasuje. Myślę, że przynajmniej połowa osób przyszła głównie po to by posłuchać gitarowych popisów Jakuba Żyteckiego. Młody muzyk ma bardzo duże możliwości techniczne, a dość skomplikowane momentami utwory Disperse pozwalają mu na zaprezentowanie swoich umiejętności. Co tu dużo mówić, solówki onieśmieliłyby niejednego, dużo starszego gitarzystę, a Jakub grał z pasją i swoistą lekkością. Tylko jego głos trochę rozmywał się w utworach, które śpiewał samodzielnie.
Tego wieczoru Disperse promował swój najnowszy album, wydany w tym roku „Foreword”. Poza oczywistymi hitami typu „Tether”, czy „Enigma of Abode” (to akurat z poprzedniego krążka „Living Mirrors”), usłyszeliśmy również zadedykowany zmarłej mamie wokalisty „Stay”, czy „Gabriel”, na który siłą rzeczy nie mogłem nie zwrócić uwagi. Przyznaję, że koncert, mimo kilku technicznych potknięć, był bardzo udany i nasycony silnymi emocjami, co pewnie potwierdziłaby większość publiczności zgromadzonej tego wieczoru w Voo Doo Club.
Zanim się obejrzałem, 3,5 godziny (oczywiście z krótkimi przerwami) muzyki na wysokim poziomie dobiegło końca i trzeba było wracać do domu. Cóż mogę więcej powiedzieć, marcowy sezon koncertowy uważam za oficjalnie otwarty! I to w pięknym, progresywnym stylu. Dziękuję pięknie, kłaniam się w pas i obiecuję na bieżąco donosić o kolejnych wydarzeniach, w których będę miał przyjemność brać udział.
Gabriel „Gonzo” Koleński
01. The Poet Part I: Dusk - 10:06)
02. The Poet Part II: New World - 4:18)
03. Year Zero - 4:36)
04. Upside Down - 4:53)
05. CH-7 - 12:33)
06. Terra - 8:03)
07. Pale Blue Dot - 9:53)
08. Still Alive - 4:46)
09. Nostalgia - 2:11)
10. Club Hawaii - 7:22)
11. Falling - 2:11)
12. In The Probe - 6:53)
Czas całkowity - 1:17:45
- Sebastian Vergara - wokal
- Rodrigo Sepulveda - gitara
- German Vergara - gitara
- Juan Pablo Gaete - instrumenty klawiszowe
- Daniel Baird-Kerr - gitara basowa
- Felipe Candia - perkusja
Już po raz trzeci organizatorzy i patroni medialni zapraszają do udziału w projekcie The Feel of DEFIL. Tym razem zespoły i artyści solowi będą mieli okrągły rok na zarejestrowanie nagrań lub odnalezienie ich w swych archiwach.
W związku z licznymi sygnałami od właścicieli gitar tzw. "demoludów" uruchomiony został dodatkowy projekt: Eastern Block Guitars Compilation, przeznaczony dla właścicieli instrumentów z XX wieku, marek takich jak: Jolana, Musima, Kremona, Orfeus, Tonika, Ural, Formanta, Moni, Doina i wielu innych, jak również gitar polskich producentów (marki inne niż DEFIL) m.in. Mensfeld, Alko, czy Mayones.
The Feel of DEFIL 3:
Regulamin udziału w projekcie:
http://defil3.bonimedia.pl
Wydarzenie na FB:
http://www.facebook.com/events/1379070638815675/
Termin nadsyłania nagrań: 28 luty 2018
Eastern Block Guitars Compilation:
Regulamin udziału w projekcie:
http://easternblock.guitars.bonimedia.pl
Wydarzenie na FB:
http://www.facebook.com/events/252349728555526/
Termin nadsyłania nagrań: 30 listopada 2017
Na zachętę teaser projektu "The Feel of DEFIL 2":
http://www.youtube.com/watch?v=VfJcEucDgzY
Zespół powstał w 2015 roku w Poznaniu z inicjatywy Kajetana i Łukasza. Po dwóch miesiącach istnienia zarejestrowaliśmy utwór „Surya” i „Feathers”, z którymi dostaliśmy się na listę przebojów Radia Merkury. Przez całe wakacje występowaliśmy na ulicach nadmorskich kurortów, grając po 12 godzin dziennie i zarabiając na sprzęt do nagrywania. W ten sposób powstał ten „dziwny rock”. Gramy strange rock. Łączymy elektryczny powiew lat 70. z rozedrganą wichurą rocka psychodelicznego, a na całość spada postgrunge'owy deszcz. Nasza muzyka jest sublimacją świata nierzeczywistego, krajobrazem sennym, peryferiami stanu medytacji i fantazji. Inspirujemy się między innymi: Pink Floyd, The Doors, Tool czy Portishead. W ciągu roku istnienia zdążyliśmy zadebiutować u boku finlandzkiego giganta rocka psychodelicznego Death Hawks, ukraińskiego Somali Yacht Club, londyńskiego Electric Pyramid (grali przed Queen), poznańskiego RusT czy big-bitowej Katedry. A już w tym roku zagramy razem z The Grand Astoria (Rosja) i Siena Root (Szwecja). Jesteśmy samozwańczymi piewcami vintage'owej rewolucji, którą chcemy rozpętać. Kajetan prowadzi strony i grupę na facebooku „Peryferie Przestrzeni Psychodelicznej” i „Vintage Revolution”, które zrzeszają polskie podziemie psychodeliczne. Graliśmy dla GO AHEAD, Red Smoke Booking, Soulstone Gathering Booking. Byliśmy w notowaniach list przebojów: Radia Merkury, PoliszCzart, Radio Aktywne, Rock Serwis FM. Zostaliśmy nominowani w plebiscycie na zespół roku 2016 przez Fabrykę Zespołów. Strange Clouds to po prostu cisza przed burzą. Prognoza pogody na dziś: dziwnie, pochmurnie i rewolucyjnie.
Na temat Strange Clouds powstał amatorski dokumentalny film krótkometrażowy autorstwa Marcina Pietrzakowskiego: https://youtu.be/yp_sbbv2Exg
Właśnie skończyliśmy pracę nad naszym debiutanckim wydawnictwem: „Calm Before The Storm”. Premiera 05.03.2017. Nagrania i mix&mastering zostały zrealizowane przez Łukasza Frankowskiego (Decybelia Studio). Okładkę płyty zaprojektował (na podstawie autorskiego obrazu) NORIAKI – znany poznański artysta uliczny, performer, grafik.
„Calm Before The Storm”: Dziwne Chmury zapraszają do swojego świata pełnego wrażliwości i zmiennej pogody. „Cisza przed burzą” to manifest wszystkich ludzi, dla których odnalezienie harmonii i równowagi jest celem nadrzędnym. To muzyczna odyseja, podróż ciężka i nieznośna, skomponowana w strange rockowym stylu. Aż w końcu to rewolucja, inspirowana vintage’ową wibracją, która przywołuje ponadczasowe wartości zjednoczenia i miłości. Sam zdecyduj, czy chcesz do nas dołączyć.
Na okładce jest postać która tonie, ale nie utonęła, jest w ciągłej walce. Nie oznacza to najgorszego, czyli śmierci, to raczej proces przemian. Podobnie jest z muzyką niekomercyjną czy z ludzką wrażliwością - w natłoku informacji słów i obrazów, ludzie stają się obojętni na otaczający nas świat. Nasza płyta jest kolejnym głosem z podziemia o potrzebę zmian (cisza przed burzą). Nie utonęliśmy, a wraz z nami są i wartości, którym hołdujemy. Nic nie jest stracone. Ta muzyka ma aspiracje do zostania manifestem – wołaniem o rewolucję.
TRACKLIST:
01. Heal the Ghosts
02. Black Souls
03. Jupiter
04. Perdurabo
05. The Tempest
Strange Clouds:
Kajetan „Kajo” Zwolak – bas
(studiuje muzykologię, pochodzi z Gryfina)
Łukasz Łukasiewicz „Lucky” – gitara/wokal
(studiuje filozofię, pochodzi ze Skierniewic)
Grzegorz „Żożo” Skowron – gitara/wokal
(kognitywista w trakcie magisterki, pochodzi z Zamościa)
Cezary „Czaro” Baka – perkusja
(fizjoterapeuta w trakcie magisterki, jedyny z Wielkopolski – Piła)
Wydawnictwo Rock-Serwis Piotr Kosiński z nieukrywaną dumą i radością informuje o jedynym koncercie w naszym kraju legendarnej amerykańskiej grupy Kansas.
Podczas występów na odbywanej właśnie trasie grupa wykonuje klasykę z całego repertuaru (ze słynnym "Dust In The Wind" na czele), kładąc szczególny nacisk na materiał z multiplatynowego albumu Leftoverture (który właśnie obchodzi 40. rocznicę wydania), uzupełnioną o kilka utworów z najnowszej płyty (pierwszej po 16 latach przerwy) The Prelude Implicit.
Ponad cztery dekady działalności. Albumy i wydawnictwa, które zmieniły amerykański i światowy rynek muzyczny. Przeboje, które zawsze będziemy pamiętać. Ponad 30 milionów sprzedanych płyt. Długą drogę przebyli muzycy "garażowego zespołu" z Topeki w stanie Kansas do największych sal koncertowych świata.
Kansas to zespół na wskroś oryginalny, twórczy, kreatywny, idealnie równoważący hardrockowy ciężar z symfonicznym brzmieniem i partiami smyczków. Początki jak to zwykle bywa były trudne. Setki godzin spędzonych w zadymionych salach prób, koncerty w pubach stolicy stanu Kansas, problemy z utrzymaniem składu i wielka determinacja członków grupy, by "nie zawiesić gitar na kołkach". Debiutancki album formacji zatytułowany po prostu Kansas sprzedał się całkiem nieźle jak na debiut nikomu nieznanego zespołu (100 tys. egzemplarzy).
Zwrot w karierze grupy nastąpił w 1976 roku, wraz z wydaniem czwartego albumu Leftoverture. Wydawnictwo sprzedało się w ponad trzech milionach egzemplarzy i zawojowało listy sprzedaży. To wtedy zespół odnotował swój pierwszy w karierze mega-hit - "Carry On A Wayward Son". Jeszcze lepszy wynik osiągnął następca Leftoverture, czyli Point of Know Return z 1977 roku (z największym w karierze przebojem grupy "Dust in the Wind"). Idąc za ciosem, w 1978 roku zespół wydał koncertowy album Two for the Show oraz studyjny - Monolith.
Lata 80. to dla Kansas czas zmian. Grupę opuścił Steve Walsh, a pozostali muzycy (przede wszystkim Kerry Livgren i Dave Hope) poczuli w sobie "zew ewangelizacyjny" (tekstami mocno religijnymi przesiąknięty został album Vinyl Confessions). Po kilkuletnim okresie zawieszenia działalności i kolejnej zmianie w składzie zespołu (do grupy dołączył znakomity gitarzysta Steve Morse) Kansas wydał dwa kolejne albumy, które niestety nie odniosły sukcesu. Po raz kolejny zespół zawiesił działalność i ten trend (reaktywacja/zawieszenie działalności/rotacja w składzie) utrzymywać się miał przez całe lata 90. ubiegłego stulecia i pierwszą dekadę XXI wieku.
W 1998 roku w Abbey Road Studios w Londynie grupa nagrała niezwykły album z towarzyszeniem Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej. Podczas trasy promującej to wydawnictwo muzykom towarzyszyły na scenie najlepsze orkiestry.
W 2000 roku zespół powrócił do studia z Kerrym Livgrenem, autorem i członkiem pierwszego składu Kansas, by nagrać "Somewhere To Elsewhere", pierwsze od 20 lat dzieło, na którym wystąpiło wszystkich 6 członków pierwszego składu: Phil Ehart, Billy Greer, Dave Hope, Kerry Livgren, Robby Steinhardt, Steve Walsh i Richard Williams! Dziesięć nowych utworów autorstwa Kerry'ego Livgrena nagrano w jego studiu w Topeka w stanie Kansas.
W 2002 roku Kansas wydali DVD "Device-Voice-Drum" nakręcone i nagrane przy użyciu najnowszych zdobyczy techniki audio i wideo. Zaś w 2004 ukazał się jubileuszowy zestaw zatytułowany "Sail On", na którym zamieszczono po jednym nagraniu z każdego albumu grupy, a na towarzyszącym wydawnictwu DVD fragmenty dawnych występów.
W 2006 roku zespół wydał antologię "Works In Progress", na której zamieszczono utwory wybrane z nagranych podczas poprzedzającej ją dekady albumów studyjnych i koncertowych oraz domowych archiwów wideo: "Live At The Whisky" (1992), "Freaks Of Nature" (1995), "Always Never The Same" (1998) i "Device Voice Drum" (2002).
W 2009 roku w swoim rodzinnym mieście Topeka zespół świętował 35-lecie działalności symfonicznym koncertem, podczas którego towarzyszyła mu orkiestra symfoniczna uniwersytetu Washburn pod dyrekcją Larry'ego Bairda. To niezwykłe wydarzenie, w którym gościnnie wzięli udział Kerry Livgren i Steve Morse, uwieczniono na DVD "There's Know Place Like Home". W programie koncertu znalazły się ulubione przez fanów "Dust in The Wind", "Carry On Wayward Son" i "Point Of Know Return" oraz inne utwory z każdego albumu z dyskografii grupy.
Zainspirowani tym wydarzeniem i wydawnictwem muzycy w latach 2010-2012 odbyli w Stanach Zjednoczonych trasę symfoniczną, podczas której towarzyszyły im różne orkiestry z college'ów i uniwersytetów. Celem trasy było zwrócenie uwagi na programy muzyczne prowadzone dla studentów i zebranie funduszy na ich kontynuację. W Dzień Weterana 11 listopada 2011 roku w DAR Constitution Hall w Waszyngtonie zespół zagrał koncert specjalny z orkiestrą armii amerykańskiej, by oddać cześć wszystkim amerykańskim weteranom.
W lipcu 2014 grupa po raz pierwszy pojawiła sie w Polsce. Były to zarazem jedne z ostatnich występów formacji ze Steve'em Walshem w składzie.
W 2015 roku, w uznaniu zasług na polu popularyzacji muzyki i rodzimego stanu grupa Kansas została "wprowadzona" do Kansas Hall of Fame i Georgia Music Hall of Fame.
Kansas wrócił do studia w styczniu 2016 roku, po podpisaniu kontraktu z wytwórnią Inside Out Music. Osiem miesięcy później, po szesnastu latach przerwy grupa w zreformowanym składzie wydała 15 album studyjny The Prelude Implicit, na którym znalazło się 10 nowych kompozycji napisanych przez członków zespołu i wyprodukowanych przez Zaka Rizvi, Phila Eharta i Richarda Williamsa. We wszystkich słychać charakterystyczne brzmienie Kansas, na które składa się wokal Ronniego Platta, skrzypce Davida Ragsdale'a, gitarowe riffy Williamsa i Rizvi'ego, organy B3 i klawisze Davida Maniona, grzmiącą perkusję Eharta oraz bas i wokal Billy'ego Greera.
Utwory Kansas pojawiły się na setkach składanek z muzyką rockową, ścieżkach dźwiękowych filmów i seriali (np.: w bardzo popularnym cyklu o zjawiskach paranormalnych Supernatural), stając się częścią szeroko rozumianej (pop)kultury. Nowych fanów zyskali dzięki wykorzystaniu jego piosenek w popularnych grach wideo "Rock Band" i "Guitar Hero".
Aktualny skład zespołu:
Phil Ehart - instrumenty perkusyjne
Billy Greer - gitara basowa, śpiew
David Manion - klawisze
Ronnie Platt - śpiew, klawisze
David Ragsdale - skrzypce, śpiew
Richard Williams - gitara elektryczna, gitara akustyczna
Zak Rizvi - gitara elektryczna
KANSAS
14.07.2017 POZNAŃ, Sala Ziemi, 20:00
Bilety w sprzedaży na WWW.ROCKSERWIS.PL oraz w punktach i na stronach TICKETPRO.PL i EVENTIM.PL
Bilety w sprzedaży od 6.03.2017
CENY BILETÓW: od 159,00 do 289,00zł
W dniach 24 - 25 marca w Legionowie odbędzie się trzecia edycja ProgRockFest 2017. W tym roku impreza po raz pierwszy będzie dwudniowa, a na scenie zaprezentuje się 5 wykonawców z Polski oraz jeden gość zza granicy.
Piątek 24 marca:
18:00 WALFAD
19:30 Trettioargia Kriget (Szwecja)
21:00 Collage
Sobota 25 marca:
18:00 Amarok
20:00 Loonypark
21:30 Lion Shepherd
bilety - 30 zł
karnety Festiwal - 50 zł
dostępne w MOK Legionowo, ul. Norwida 10, tel.: 22 784 44 99
Więcej informacji na stonie progrockfest.pl
ProgRockFest jest to autorski projekt Mikołaja Madejaka. Od wielu lat związanego z legionowską kulturą i wielkiego fana Pink Floyd. Byłego zawodowego kaowca a teraz społecznika i lokalnego patriotę bardzo mocno związanego z Legionowem.
Idea festiwalu powstała jeszcze w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku kiedy to fascynacja muzyką zespołu Twelfth Night i twórczością Geaoffa Manna zakiełkowała napisaniem pracy dyplomowej w Studium Menedżerów Kultury. Projekt trafił do szuflady by w nowym kształcie wypłynąć w 2015 roku jako pierwsza edycja festiwalu pod nazwą miniProgRockFest.
Festiwal jest to próba pokazania, że muzyka rockowa to coś więcej niż gitarowe granie. Próba stworzenia marki, która na stałe wpisze się w kulturalny kalendarz miasta i regionu.
Podczas pierwszej edycji festiwalu zagrały trzy zespoły. Archangelica z Warszawy, State Urge z Gdyni i krakowski Millenium. Wydarzenie okazało się sukcesem pod każdym względem. Przy pełnej sali (wszystkie bilety się sprzedały) odbył się fantastyczny koncert. Na widowni byli goście z Trójmiasta, Łodzi, Krakowa, Lublina i Warszawy.
Tak samo było podczas drugiej edycji. Bilety poszły jak przysłowiowe świeże bułeczki ;) W 2016 roku na legionowskiej scenie wystąpiły cztery zespoły. Believe z Warszawy, Lebowski ze Szczecina, Art Of Illusion z Bydgoszczy i Arlon z Rzeszowa.
Amenra (akustycznie) / CHVE / Syndrome / 20.02.2017 / Progresja
piątek, 24 luty 2017 19:40 Dział: Relacje z koncertówZmęczony trudem dnia codziennego, w dodatku w poniedziałek, powróciłem do domu, oczywiście trochę za późno, szybko posiliłem się i czym prędzej udałem się do pobliskiego klubu serwującego zazwyczaj muzykę daleką od normalności i popularnych list przebojów.
Prawie w ogóle nie spóźniłem się, nie mniej pognałem od razu pod scenę. Tam napotkałem pierwsze, duże zaskoczenie. Od kiedy to w Progresji rośnie las? I to na pionowej ścianie. Nie zraziło mnie to ani trochę. Po środku tego pięknego, choć ciemnego i mrocznego lasu siedział Colin van Eeckhout (CHVE). Siedział sam, nie licząc liry korbowej, która spokojnie drzemała na jego kolanach. Colin miał do dyspozycji również bęben i sampler, którym na bieżąco zapętlał dźwięki tworząc transowe korowody pozornych dysonansów, które składały się w tajemniczą i wciągającą całość. Artysta również śpiewał, choć nie cały czas, dzięki czemu nie przytłaczał muzyki. Zasadniczo, to były długie dźwięki wydobywane z kosmosu, które otaczały zgromadzoną publiczność. Całość miała w sobie coś z religijnego rytuału, którego nikt nie ośmielił się przerwać. Do lasu przybyła grupa nielicznych, ale bardzo oddanych i zdyscyplinowanych przybyszy, którzy zachowywali się cicho, skromnie i nadzwyczaj pięknie. Telefony nie dzwoniły (sam wyciszyłem telefon, pierwszy raz w życiu na koncercie), śmiechy nie wybuchały, każdy bał się chociażby kaszlnąć, by nie przerwać delikatnej nici duchowej atmosfery. Tak jakby każdy dokładnie wiedział jak ma się zachować i jaka obowiązuje tego wieczoru etykieta. Opowieść Colina, tworzona na żywo, zagęszczała się, dźwięków było coraz więcej i były one coraz bardziej natarczywe, śpiew coraz bardziej emocjonalny i natchniony. W pewnym momencie w lesie zapłonęło ognisko, zrobiło się naprawdę ciepło, choć bardziej wewnątrz ciała, ponieważ atmosfera zewnętrzna była raczej rześka. W końcu, do Colina dołączył drugi muzyk, Mathieu Vandekerckhove (Syndrome), również usiadł przy ognisku i wspomógł kolegę grą na gitarze. Nie zrobił tego bezinteresownie, wspierał van Eeckhouta przez jakiś czas pociągłymi dźwiękami, po czym zakończył jego opowieść i rozpoczął własną.
Tu zaczyna się druga historia, kolejnego samotnego mędrca. Przenieśliśmy się nad piękne jezioro i przez pewien czas mogliśmy podziwiać sielankowe widoki kwiatów delikatnie unoszących się na wodzie, gałęzi drzew poruszanych przez wiatr oraz kobiety. Niestety, niewiasta dryfowała na wodzie, w sposób, który sugerował, że raczej już odeszła z tego świata. Nie zmąciło to piękna całej scenerii, ale pokazało ją w zupełnie innych barwach. Drugi występ miał podobną konwencję do pierwszego, Mathieu wprawdzie siedział z przyjaciółmi, ale byli nimi gitara i sampler, który podobnie jak w przypadku Colina, służył do zapętlania dźwięków i dodawania kolejnych ścieżek. Wszystko było tworzone i samplowane na żywo, na bieżąco. Tym razem dźwięki były bardziej optymistyczne, gitarowe, wyższe, przejrzyste i melodyjne. Jednak widok prawdopodobnie martwej dziewczyny nie pozwalał na zachowanie spokoju i szargał nerwy. Historia Mathieu była podzielona na kilka części, które miały różny wydźwięk i klimat. Pojawiały się kolejne postacie, kobiety, mężczyźni, poruszali się lub nie, czasem wydawali się szczęśliwi, czasem przerażeni. Nacisk położony został na muzykę, śpiew ograniczono do minimum, niekiedy były to właściwie pomruki. Opowieść Mathieu nie miała sprecyzowanego zakończenia. Nie wiemy co się stało, czy to wszystko było tylko snem chorego człowieka, czy jawą chorej duszy („Forever and a day”, brzmiał znacząco tytuł). Gdy ucichły ostatnie dźwięki, mogliśmy wreszcie głośniej odetchnąć i zacząć bić brawo obu artystom jednocześnie, ponieważ między występami nie było przerwy.
Na finałowy występ nie musieliśmy czekać długo, wszystko zostało już wcześniej przygotowane (wtedy zrozumiałem, dlaczego cały koncert rozpoczęto dosyć późno, o 20, ale planowo). Na scenie już stały krzesła oraz instrumenty. Ponownie pojawili się na niej również Colin van Eeckhout oraz Mathieu Vandekerckhove, tym razem w otoczeniu pozostałych muzyków belgijskiego zespołu Amenra. Weszli, zaczęli grać i znów rozpoczęła się magia.
Rytuału ciąg dalszy. Mędrcy, tym razem w większej grupie, siedzieli w kółku i raczyli nas kolejnymi utworami. Względnie bez prądu, bez udziwnień i komplikacji, które mogłyby zakłócać odbiór pięknej muzyki i przeszkadzać. Kombinowanie nie zawsze popłaca. Czasem warto się rozebrać i rzucić na głęboką wodę. Tak zrobili nasi przyjaciele z Belgii. Colin van Eeckhout ponownie śpiewał, tym razem dużo więcej, ale wciąż w ten uduchowiony, delikatny sposób, niczym pasterz, który próbuje zebrać swoje owieczki i wskazać im słuszną drogę. Czy to przemykając nad rzeką czy to stojąc na wzgórzu z krzyżem, które może oznaczać wszystko i nic. W nozdrza gryzł nieco zapach kadzideł, które dopełniały religijnego klimatu i towarzyszyły nam przez cały występ. To niesamowite ile można osiągnąć przy pomocy kilku gitar akustycznych (w tym basu, również akustycznego), ostrożnie obsługiwanej perkusji i skrzypiec, z których dźwięki wydobywa bardzo skromna dziewczyna. Czasem te skrzypce decydowały o wszystkim i wychodziły na pierwszy plan, nadając całości wyjątkowego klimatu. W tej muzyce można było się zatracić, a nawet zajrzeć w głąb siebie. Tylko siłą woli powstrzymałem się by nie paść na kolana i nie zacząć płakać nad swoim dotychczasowym życiem. Te utwory nie są wesołe, ale bardzo szczere i bezpośrednie (zwróćmy uwagę na same tytuły i to co już sugerują – „The dying of light”, „To go on and live without”, „The longest night”). Muzycy wyszli na scenę by obnażyć się i podzielić swoimi emocjami, przemyśleniami, obawami. Wchłaniałem to razem z zapachem kadzidła i przez chwilę czułem się bardziej prawdziwy niż na co dzień. Nawet jeśli nie wie się o czym właściwie śpiewają, bo nie wszystkie utwory były po angielsku, to czuć atmosferę, takich dźwięków się nie słyszy, tylko je się przeżywa i wchłania każdą tkanką. Ponownie nikt z publiczności nie odważył się głośno zaśmiać czy odezwać przez cały czas trwania występu, nawet w przerwach między utworami, co przywoływało atmosferę panującą w teatrze, gdzie występującym artystom nikt nie przeszkadza i nie przerywa. Mimo, że nie było żadnych pisanych reguł, każdy jakoś wiedział jak powinien się zachować. Szkoda, że w codziennym życiu takie zasady zdają się nie funkcjonować. Wróćmy jednak do samego występu. Autorskie utwory akustycznego wcielenia Amenry uzupełniła m.in. pierwsza, ta spokojniejsza część „Parabol”, utworu pochodzącego z repertuaru Tool, który idealnie tu pasuje. Kolejne dźwięki płynęły i pewnie mogłyby tak w nieskończoność, biorąc pod uwagę, że jednym z motywów przewodnich, o których śpiewa zespół, jest śmierć oraz wszystko co związane z przejściem na drugą stronę. Niestety, godzina z niedużym okładem minęła szybko. Muzycy powoli, po cichu, schodzili pojedynczo ze sceny, zostawiając nas na końcu z pustką. Oklaski i do domu. Szara rzeczywistość wchłonęła mnie kolejny, bolesny raz.
Przyznam się szczerze, że miałem poważne wątpliwości co do tego występu i bardzo umiarkowanie miałem ochotę iść tego wieczoru do Progresji. Potwierdza to tylko regułę, że najlepsze rzeczy pojawiają się z zaskoczenia i nie da się ich przewidzieć. Mam nadzieję, że zaskoczeń tak pozytywnych i przeżyć tak głębokich doznam jak najwięcej w tym roku. Niesamowity występ, bardzo profesjonalnie i pieczołowicie przygotowany, dopięty na ostatni guzik. Niby banalny pomysł, teraz każdy gra akustycznie, tworząc pozory diametralnej odmiany względem zwykle uprawianej twórczości. Jednak, to co zrobiła Amenra powinno być wzorem do naśladowania, nawet dla wielkich zespołów, które myślą, że odgrzanie tego samego kotleta co zawsze, tylko bez prądu, zapewni im pieniądze, sławę, uznanie i dziewice w raju, gdziekolwiek by się on znajdował. Tym razem, raj znalazł się 3 kilometry od mojego mieszkania.
Przybył, pomodlił się, ukłonił i wrócił do swojego nudnego życia,
Gabriel „Gonzo” Koleński
Zdjęcia - Rafał Klęk
10 marca 2017 roku ukaże się nowy, trzeci już studyjny album Richarda Barbieriego. "Planets + Persona" będzie najbardziej rozbudowanym dźwiękowo wydawnictwem w dyskografii muzyka. Na jego brzmienie składają się analogowe syntezatory, elementy akustyczne i jazzowe oraz partie wokalne w nierozpoznawalnym jednak języku. Barbieri bardzo umiejętnie wykorzystał talenty europejskich muzyków towarzyszących mu w studiu i stworzył album, na którym syntezatory i instrumenty malują żywe, barwne i pełne aluzji dźwiękowe pejzaże.
Najbardziej ambitny album w solowej dyskografii Barbieriego powstał w Londynie, we Włoszech i Szwecji; jego centralnym tematem jest dwoistość zawarta już w samym tytule, a kontynuowana potem w skontrastowanych i zmieniających stale kształt dźwiękach. Wystarczy choćby posłuchać utworu "Night of the Hunter", do którego inspiracji dostarczył jedyny film wyreżyserowany przez znakomitego brytyjskiego aktora Charlesa Laughtona: "Noc myśliwego" z 1955 roku. To melodyjne sekwencje rodem ze snu przechodzące w ostrzejsze brzmienia, zmierzające do potężnego efektu kulminacyjnego. Podobny zabieg wykorzystano w "Solar Storm", w którym czasem perkusyjny bas Percy’ego Jonesa kontrastuje z łagodniejszymi dźwiękami syntezatorów. W wyłącznie solowym utworze "Interstellar Medium" Barbieri nie pierwszy raz udowadnia, że jest mistrzem nastroju
Stworzone przez Barbieriego dla zespołu Japan przełomowe brzmienie syntezatorów stało się źródłem inspiracji m. in. dla The Human League, Duran Duran, Gary’ego Numana i Talk Talk. Barbieri nagrał z Japan pięć albumów studyjnych, z których ostatni, "Tin Drum" przez rok utrzymywał się na brytyjskiej liście bestsellerów. Dziesięć lat po odejściu z Japan Barbieri dołączył do grupy Porcupine Tree Stevena Wilsona. Począwszy od 1993 roku zagrał na wszystkich jej albumach, wydał też dwie znakomite płyty solowe: "Things Buried" i "Stranger Inside".
Swój talent do tworzenia niepowtarzalnych dźwiękowych pejzaży zaprezentował też we współpracy ze Steve'em Hogarthem z Marillion, Steve'em Jansenem i Mickiem Karnem z Japan oraz Timem Bownessem z No-Man.
Lista utworów:
1. Solar Sea (7:30)
2. New Found Land (7:17)
3. Night Of The Hunter (10:44)
4. Interstellar Medium (5:38)
5. Unholy (8:58)
6. Shafts Of Light (6:39)
7. Solar Storm (6:22)
credits:
Richard Barbieri - Synthesisers, Fender Rhodes, Sampler, Electronic Percussion Programming, Sound design
with guest perfomers:
Lisen Rylander Love - Voices, Saxophone
Luca Calabrese - Trumpet
Kjell Severinsson - Drums
Klas Assarsson - Vibraphone
Christian Saggese - Acoustic Guitar
Grice Peters - Kora
Axel Crone - Bass
Percy Jones - Bass Guitar
Wykonawca - RICHARD BARBIERI
Tytuł - Planets + Persona
Nr katalogowy: KSCOPE453
Nośnik: CD digipak
Nr katalogowy: KSCOPE942
Nośnik: 2LP, 180 gram
Data premiery: 10.03.2017
Wytwórnia: Kscope