2. Ïma Sürï Dondaï (4:28)
3. Kobaïa Is De Hündïn (3:35)
4. Da Zeuhl Wortz Mekanïk (7:48)
5. Nebëhr Gudahtt (6:00)
6. Mekanïk Kommandöh (4:08)
7. Kreühn Köhrmahn Iss De Hündïn (3:14)
Bonus Track on Seventh Rex CD
8. M.D.K. - Alt. Version (*) C. Vander (34:35)
Czas całkowity: 38:47
- Jannik Top ( bass )
- Klaus Blasquiz ( vocals, percussion )
- Jean-Luc Manderlier ( piano, organ )
- René Garber ( bass clarinet, vocals )
- Claude Olmos ( guitar )
- Stella Vander ( choir organik Kommandeuhr )
- Muriel Streisfeld, Evelyn Razymovski, Michele Saulnier, Doris Reihnardt, Stella Vander ( choir )
- Teddy Lasry ( brass organik Kommandeuhr, flute )
2 komentarzy
-
Magma to jeden z najbardziej niezwykłych zespołów, jakie można natrafić przemierzając krainę prog rocka. Ciężko bowiem natrafić na grupę, która wypracowała kompletnie nowy styl - zeuhl, własną ekspresję, a nawet własny język. Bardzo trudno o drugi taki oryginał. Stykając się z jego dorobkiem, ciężko również znaleźć pozycję słabą. O wiele prędzej znawcy tematu pokazują album uważany przezeń za opus magnum. A jest to MDK. Niektórzy uważają, że to jest jedna z podstawowych płyt dla prog rockowca. Aż tak daleko bym nie szedł... Primo, po zapoznaniu się z dyskografią Magmy za lepszy uważałem Kohntarkosz - coś ma ta płyta w sobie, że mi bardziej leży, może bardziej rockowo-psychodeliczną ekspresję i mniej monumentalizmu. Secondo, ciężko mówić ludziom, co mają słuchać. Nie mniej jednak, o wiele ciekawsze jest życie melomana obcującego z takimi oryginałami aniżeli słuchanie w kółko męczybuł bądź powielania kliszy pod szyldem "rocka neoprogresywnego" (bardzo tam częste jest wzorowanie się na symfonicznym rocku lat 70. i niedokładanie nic od siebie). Jeśli pragnie się spotkania raz ze zjawiskiem kreatywnym, a dwa posiadającym nieprawdopodobną głębię i duchowość, to nie sposób ominąć Magmę.
Edwin Sieredziński niedziela, 12, kwiecień 2015 22:13 Link do komentarza
MDK to pierwsza Magma w wersji dojrzałej. Poprzednie albumy Vandera były mniej lub bardziej spójnymi kombinacjami jazz-rocka, rocka symfonicznego, rocka psychodelicznego - mówię tutaj zarówno o tych pod szyldem Magmy jak i obocznym, mocno jazzującym projekcie Univeria Zekt. MDK to pierwszy projekt będący tak spójną całością ze wszystkimi elementami wymienianymi jako charakterystyczne dla Magmy. Mamy tutaj mocny ciężki bas. Dużo jest chorałów. Rozbudowana jest sekcja rytmiczna - wirtuozerska perkusja Vandera, do tego fortepian z nią współpracujący i często ją przedzielający (narów jazzowy). Muzyka osiąga tutaj rozmach big bandu - dzięki instrumentom dętym i klawiszowym, można mówić tutaj o monumentalizmie osiąganym w tamtym czasie przez takie grupy jak Yes. To może momentami wbić w fotel. Te zaśpiewy, krzyki przypominać mogą plemienne rytuały. Nie jest to nic przerażającego. Równocześnie MDK od początku do końca wciąga; momentami ma wręcz transowy charakter. Element psychodelii musiał się tutaj pojawić, choć nie został osiągnięty poprzez instrumentalny jam (muzyka Magmy jest w całości skomponowana) ani wielokrotne powtarzanie jednej partii.
Przy okazji jest to wizja bardzo spójna. To nie koktajl czarnoksiężnika, do którego powrzucano najróżniejsze gryzące się ze sobą elementy, też nie jest to gra na skrajnościach i zderzaniu ich ze sobą. Wszystko się bardzo ładnie przenika i stopniowo w siebie przechodzi. Równocześnie nie jest to muzyka przesadnie trudna, co najwyżej może być inna niż wszystko, co się wcześniej słyszało. Mogę tutaj tyle powiedzieć: trudniejsze już są instrumentalne utwory Pink Floyd z wcześniejszego okresu ich działalności. Tak samo MDK nie zawiera muzyki mrocznej, ani nie jest to żadna harda psychodelia.
Album jest równocześnie jednolity stylistycznie, poszczególne utwory składają się na jedną dużą prog rockową suitę. Rzecz zatem powinna się podobać miłośnikom albumów koncepcyjnych.
Słuchacz orientujący się w spuściźnie lat siedemdziesiątych - zapoznany z elementami rocka symfonicznego, psychodelicznego jak również sceną Canterbury i fusion - powinien sobie z MDK spokojnie poradzić. Jakby nawet ów album Magmy uznać za szalony, to czyż powszechnie szanowany przez miłośników prog rocka Gong też nie bywał szalony. Jeśli już tak to pojmować, to jest porównywalny poziom udziwnienia. Tak samo,jeśli ktoś poza samym rockiem praktykuje również jazz, to również nie powinien mieć z tą płytą problemu (podobnie jak z całą resztą dorobku Magmy).
Jeśli chodzi o mnie. Wcześniej wspominałem, że bardziej wolę Kohntarkosz. Chętniej go słucham i mam doń większy sentyment. Nie mniej jednak z czystym sumieniem przyznaję MDK pięć gwiazdek. -
Rock progresywny to bardzo pojemne pojęcie. No bo co takie Uriah Heep ma wspólnego na przykład z Pink Floyd? Albo z Mahavishnu Orchestra? Coś tam oczywiście ma, ale sami przyznacie, że raczej mniej niż więcej. Ta wewnętrzna różnorodność, to że progres to tak naprawdę federacja różnych nurtów, często daleko wykraczających poza muzykę rockową sprawia, że żeby zostać prog fanem trzeba mieć albo bardzo szerokie muzyczne zainteresowania, ale być bardzo ciekawskim.
Bartosz Michalewski poniedziałek, 28, czerwiec 2010 22:09 Link do komentarza
A jakiej racji w ogóle wylatuje z tą pogadanką na wstępie? Ano bo płyta, o której chcę Wam opowiedzieć nie ma nic wspólnego ani z Camelem, ani z PFM, ani nawet z awangardowym King Crimson ery Wettona. I nie tylko jest znacznie od nich wszystkich trudniejsza, ale dodatku jest po prostu kompletnie inna.
Zespół Magma to był (i nadal jest!) chyba najbardziej porąbany projekt w dziejach rocka. Ich lider, perkusista Christian Vander pisał teksty, w wymyślonym przez siebie języku kobaiańskim, muzycy udawali, że pochodzą z innej planety, mieli nawet specjalne uniformy. Ale ich muzyka jest jeszcze dziwniejsza. Jak większość z Was wie, rock progresywny w latach 70. chciał wskoczyć na wyższy poziom artystyczny, zrównać się z jazzem i muzyką klasyczną. Jedni muzycy usiłowali udawać orkiestrę symfoniczną na melotronie, co owszem, miało swój urok, ale w porównaniu z Beethovenem czy Bachem wyglądało jak dwulatek, który domalował sobie wąsy flamastrem i bawi się w swojego tatę. Magma także celowała w fuzję rocka i muzyki klasycznej, tylko że w odróżnieniu od swoich symphonic rockowych rywali postawiła na klasykę dwudziestowieczną. I jak się zdaje twórczość Orffa i Weberna lepiej łączy się z muzyką rockową aniżeli Barok. Nowy gatunek nazwany Zeuhl (po kobaiańsku oznacza to 'niebiański'), który stworzył Vander to połączenie opartego na Orffie chóralnego skandowania z transową grą sekcji rytmicznej i biegnącymi w kierunku jazz-rocka aranżacjami. Język kobaiański brzmi jak skrzyżowanie węgierskiego z gaworzeniem niemowlęcia, muzyka w której jest on podany jest totalnie skoncentrowana na rytmie, przez co nie sposób nazwać jej melodyjną, aranżacje owszem - ciążą ku jazzowi, tylko że żadnych improwizowanych popisów instrumentalnych w tym nie ma. To wszystko sprawia, że całość jest bardzo ciężko przyswajalna.
Zastanawiałem się kiedyś jak powinna brzmieć muzyka naprawdę skrajnie awangardowa. I doszedłem do wniosku że żadne zgrzytanie, ponure szeleszczenie ani hałas bynajmniej skrajnościami nie są. Bo kiedy człowiek pierwszy raz zetknie się z muzyką takiego Art Zoyd to od razu rozumie, że oto jest muzyka trudna i o ile ma ambicje słuchać czegoś bardziej wysublimowanego niż Yes to musi do tego 'smęcenia' podchodzić wiele razy, zanim załapie o co chodzi. Co więc jest najskrajniejszą awangardą? Coś, co brzmi śmiesznie. Bo jak słyszymy jakieś jęczenie, gadanie Zappy o d*** Maryny, wycie, dźwięki nieartykułowane to uśmiechamy się z politowaniem i słuchanemu właśnie artyście już dziękujemy. Magma zalicza się do tej właśnie grupy zespołów skrajnie awangardowych, słuchając których początkowo pukamy się w czoło, bo wydaje nam się że goście robią sobie jaja. Żeby pojąć o co w tym w ogóle chodzi, co się w tej muzyce dzieje nie wystarczy puścić tego sobie dwieście razy zaciskając zęby. Trzeba się otworzyć, należy dopuścić do siebie myśl, że na muzykę można patrzeć z niezliczonej ilości perspektyw, że pięciu zupełnie różnych płyt dobrze jest słuchać na pięć całkowicie innych sposobów. To trudne, szczególnie jeżeli ktoś jest przywiązany do prostego świata Marillion i Dream Theater, ale warto to zrobić, bo muzyka zeuhlowa daje zdecydowanie więcej przyjemności niż miłe, melodyjne piosenki.
No tak, recenzja ma już cztery akapity, a ja jeszcze nie napisałem nic o samej płycie, ani nie opisałem żadnego z niej utworu. Rzecz w tym, że nie za bardzo da się to zrobić, a już na pewno nie wobec człowieka, który nigdy się z czymś podobnym nie spotkał. Bo tutaj nie można napisać: a w piątej minucie to gitara gra ładną solówkę, a w minucie ósmej wokalista ckliwie zapiał sopranem. I to nawet nie dlatego, że żadnych solówek ani wokalistów ckliwych tutaj po prostu nie ma, chodzi raczej o to, że na 'Mëkanďk Dëstruktďý Kömmandöh' przez dwie minuty dzieje się więcej, niż u wielu zespołów w przeciągu całej dyskografii. Bo o ile rytm jest transowy, nie ma żadnych refrenów, zwrotek i tym podobnych, to każdy z tych utworów jest opowieścią, która idzie do przodu, a nie ogląda się za siebie i nie powtarza tego, co było przed chwilą. Nie da się opisać tej płyty minuta po minucie, bo trzeba by było o każdym niemal dźwięku napisać osobny akapit.
Zaraz, zaraz - ktoś powie - to po diabła w ogóle tykać coś takiego? Ja tam wolę jak mi grają mile, śpiewają ładnie, jak gitara załka, a nie jakieś awangardy, skrajne w dodatku. Bo widzicie, to jest tak, że jeżeli chcemy się uważać za fanów progresu to coś tam o tych kilkudziesięciu najważniejszych kapelach musimy wiedzieć. Można nie być miłośnikiem takiego czy innego nurtu, ale jak ktoś nie wie, że był zespół Le Orme (moim zdaniem nudny jak sto pięćdziesiąt) to co z niego za progowiec? Nawet jeżeli ktoś zna wszystkie NKRy świata, a nie zetknął się z twórczością Magmy to nie ma prawa stwierdzić, że zna się na rocku progresywnym. Bo to jest jeden z absolutnie podstawowych zespołów, który od kilku dekad stoi obok Hawkwind, Gong, Camel, Rush, Henry Cow czy Focus. Jak chcesz się uważać za fana prog rocka, a nie tylko jakiegoś jednego z niego wycinka musisz znać grupę Magma. I myślę że najlepiej poznać ją poprzez przesłuchanie - przynajmniej jeden raz - ich najsłynniejszego albumu 'Mëkanďk Dëstruktďý Kömmandöh'.
Albumy wg lat
Recenzje Zeuhl
- Jest pewien etap w życiu każdego melomana. Poszukuje… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Live (Shub-Niggurath)
- Ostatnio odświeżałem sobie album Barre Phillipsa - A… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Création de l'univers (Xing Sa)
- Wśród części fanów starożytnego rocka panuje przekonanie, że… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Five Suns (Guapo)
- Przemierzając krainę rocka nie sposób w pewnym momencie… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Osiris (Zao)
- Magma to jeden z najbardziej niezwykłych zespołów, jakie… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Mekanďk Destruktďw Kommandöh (Magma)
- Trzecia część trylogii Vandera... można się zastanawiać czego… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Ëmëhntëhtt-Ré (Magma)