A+ A A-

1001° Centigrades

Oceń ten artykuł
(25 głosów)
(1971, album studyjny)
1. Rïah Sahïltaahk (21:45)
2. "Iss" Lanseï Doïa (11:46)
3. Ki Ïahl Ö Lïahk (8:23)

Czas całkowity: 41:54
- Christian Vander ( vocals, drums, percussion )
- Klaus Blasquiz ( vocals, percussion )
- François Cahen ( acoustic & electric pianos )
- Francis Moze ( bass )
- Teddy Lasry ( clarinet, sax, flute, voice )
- Jeff Seffer ( sax, bass clarinet )
- Louis Toesca ( trumpet )

1 komentarz

  • Edwin Sieredziński

    Wcześniej pisałem, że z Magmy zrobiono takiego kiepsko słuchalnego potworka muzycznego, swoistą ciekawostkę w stylu dwugłowego noworodka w świecie prog rocka. Stylistyka Magmy nie jest jednakże w żaden sposób ani przesadnie dziwna, ani straszna. Można nawet znaleźć pewne podobieństwa do zespołów czy nurtów już wcześniej znanych. A wiadomo, jak się zna rzeczy zbliżone, to wchodzi o wiele łatwiej.

    1001 Centigrades to album zdecydowanie o jazz-rockowej ekspresji. Bardziej żywiołowy niż późniejszy Potemkin, również zeuhlowy zespół o inklinacji mocno w kierunku jazz-rocka czy jazz-fusion. Momentami brzmieniowo przypomina włoską grupę Deadalus. Czasami tutaj czuć nawet klimaty w stylu Weather Reaport okresu Miroslava Vitousa. Innym razem żywiołowy niczym James McLaughlin. No tylko muzyka bardziej złożona, dla odbierającego emocjonalnie utwory będzie to prawdziwa podróż po różnych nastrojach - od latynoskiej energii po psychodeliczny mrok.

    Album zawiera tylko trzy utwory, ale ich długością nie należy się przerażać. Bardzo dużo się bowiem w każdym dzieje. "Riah Sakiltaahk" zaczyna się bardzo dynamicznie i żywiołowo, potem nagle akcja zwalnia, robi się stosunkowo mrocznie; jeszcze to nerwowe wystukiwanie w fortepian... aż się Jean Luc Herve z Shub Niggurath może skojarzyć. Przechodzi on dosyć płynnie w drugi utwór " Lansei Doia" - stosunkowo cichy i mroczny. W środku tego jest wręcz webernowskie, punktualistyczne operowanie ciszą; kto słuchał instrumentalną część "Moonchild" King Crimson, ten wie, o czym mówię. Są też wyspy większej żywiołowości. Płynnie to przechodzi potem znowu w utwór trzeci - "Ki Iahl o Liahk". Ten zaczyna się mrocznie, powolnie wręcz, a zakończenie jest... żywiołowe. Jeszcze wokaliza przypominająca momentami plemienne rytuały.

    Inna płyta niż Kobaia, inna też niż następna MDK. Słuchanie Magmy zawsze stanowi estetyczną ucztę dla melomana. Każda płyta tego zespołu jest inna. Piszę to, ponieważ rock kontynentalnej Europy nie jest wcale gorszy od tego ze strefy anglosaskiej. Magma przynależy do tej samej ligi co Pink Floyd, Yes i King Crimson, tylko jest zdecydowanie mniej rozpropagowana... ah, jeszcze te dziwne legendy!

    Album ten może być prawdziwą gratką dla fanów jazz-fusion. Jeśli ktoś miał okazję słuchać z jednej strony Weather Report, Mahavishnu Orchestra, Colosseum, a z drugiej Caravan czy Soft Machine, nie powinien być zawiedziony. Z mojej strony 5/5.

    Edwin Sieredziński sobota, 14, czerwiec 2014 22:32 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.